Mormoni

Nigdzie nie ma ołtarza, nie ma księdza, na ścianach nie wiszą obrazy świętych, nie ma ani jednego krucyfiksu, nawet podobizny Chrystusa, spowiedź tu nie istnieje, hostia jest pokrojonym na kawałki chlebem ze sklepu, a miejsca tego, w sensie ścisłym, nawet

Świątynia Jezusa Chrystusa, w której właśnie się znajduję, mieści się między dwoma cmentarzami. Z jednej strony katolickim, od strony którego poprowadziła mnie śliczna, złota jesiennymi liśćmi alejka, a z drugiej – prawosławnym, z grobami obywateli jeszcze carskiej Rosji, pochowanymi za zaborów. Miejsce jest na wskroś urocze. Budynek przypomina domek jednorodzinny, obok stoi charakterystyczna wieżyczka. Wnętrze z dużą ilością drewna i ciepłych kolorów, korytarzy i sporą ilością pokoi, których – patrząc z zewnątrz – bym się nie spodziewał. Atmosfera spotkania, w którym właśnie uczestniczę, kojarzy mi się z niedzielną mszą, nawet płacz niemowlaka znam doskonale. Coś jest jednak inaczej. Nigdzie nie ma ołtarza, nie ma księdza, na ścianach nie wiszą obrazy świętych, nie ma ani jednego krucyfiksu, nawet podobizny Chrystusa, spowiedź tu nie istnieje, hostia jest pokrojonym na kawałki chlebem ze sklepu, a miejsca tego, w sensie ścisłym, nawet nie można nazwać świątynią.

Mormonem być…

Teraz wyobrażam sobie, że jestem mormonem. Wiara moja opiera się na pismach objawionych, czyli Biblii oczywiście, a także Księdze Mormona. Ta druga została napisana przez starożytnych mieszkańców Ameryki, przybyłych tam w około 600 roku p. n. e. i odnaleziona po nawiedzeniu Józefa Smitha przez proroka Moroniego. Żeby być pełnym uczestnikiem Kościoła, przyjąłem chrzest. Odbył się on w budynku, w którym teraz jestem, w specjalnym pomieszczeniu nazwanym salą baptystyczną. Po chrzcie katolickim zostałem ochrzczony po raz drugi w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Ale to właśnie ten chrzest – jak wierze – czyni mnie prawdziwym chrześcijaninem, prawdziwym, bo – jak jestem przekonany – wszystkie inne wiary zwane chrześcijańskimi już dawno stały się zwyrodnieniami nauki Jezusa Chrystusa. Przekazanej Apostołom, a gdy ich zabrakło – skazanej na degeneracje. Oczyszczonej z błędów dopiero przez mój przywrócony Kościół. Stąd tak ważny jest chrzest moich bliskich zmarłych, tych, którzy są w miejscu pośrednim, przedsionku nieba, którzy prowadzili godne życie, ale wcześniej nie mieli możliwości poznania prawdziwej wiary, i którzy teraz mogą przyjąć ten chrzest lub go odrzucić. Decyzja należy do nich.

Bóg, jak podaje moja wiara, a ja w nią wierze, też ma ciało i krew – tylko inne, doskonałe. Do tego, jak jestem przekonany, jest On nieograniczony, nieśmiertelny, wieczny, wszechmocny. Dla nas ludzi – dobry, sprawiedliwy, wyrozumiały, kocha nas, a co najważniejsze – ciągle za sprawą Ducha Świętego do nas przemawia przez proroków. Duch Święty to też Bóg. I Jezus to Bóg. Ów Bóg, choć lepiej nazwać Go owym bóstwem, to właśnie te trzy osoby – wszystkie cielesne, różne i od siebie niezależne, ale zjednoczone w jednym celu. Przez wspólne realizowanie dla człowieka Planu Wiecznego Postępu, doprowadzającego uczciwych do zbawienia i życia wiecznego w nowej Jerozolimie utworzonej na kontynencie amerykańskim, są dla ludzi jednym. Na karę, jaką otrzymają źli ludzie, wpływ będzie miało tylko ich życie, nie natomiast grzech pierworodny, który – jak wierze – nie miał dla ludzkości żadnego znaczenia i konsekwencji.

Centralną postacią Planu jest Jezus Chrystus, który jest synem Boga Ojca, pierworodnym choć nie jedynym. Oprócz niego, Bóg miał ich całą masę, w tym wszystkich nas, ludzi, preegzystujących przed początkiem świata i czasu u boku naszego Ojca. Kim była matka, nie wiemy. Nie wiemy też, czy Bóg miał jedną żonę, czy dwie, czy więcej, czy była nią też Maryja matka Chrystusa. Bo niby skąd i po co nam to wiedzieć?

Coś nie tak

Wróćmy jednak do rzeczywistego świata. Czytając prace na temat mormonów, można w nich odnaleźć szereg niekonsekwencji logicznych. Odniosłem wrażenie, że ten Kościół nie tyle służy temu, by myśleć, lecz po prostu temu, by w nim żyć. Głównym filarem wydała mi się moralność, pod którą mogłoby się podpisać wielu katolików, choć i w niej znaleźć można pewne niekonsekwencje. Bo jak wyjaśnić przekonanie mormonów, że Bóg, najwyższy autorytet moralny, w którym najpełniej łączyć się powinna mądrość moralna z życiem moralnym, mógł mieć kilka żon? W dodatku prawa tego, od objawienia w 1890 roku, zakazał ludziom. I choć poligamia Boga nie jest oficjalną nauką Kościoła mormonów, to wcale on tej możliwości nie wyklucza. Z tym problemem wiąże się kolejny.

Otóż Bóg mormonów ma w sobie wiele z bogów pogańskich. Samych mormonów poganami nazwać nie można, mają do Boga relacje pozytywną, silnie emocjonalną. Wierzą, że stworzył On świat, że jest poza czasem i – jak głosi nauka – nie ma On niedoskonałości.

Bogowie olimpijscy zaś, zastali już świat stworzony, wszystkie wartości nie były ich tworem, to bogowie byli odnoszeni do wartości, a nie wartości do bogów, one były od nich niezależne. Bogowie mieli cechy charakteru i potrzeby podobne do ludzkich, byli wyobrażani na ich kształt. Po części tak właśnie jest z bóstwem mormońskim. Jego antropomorfizacja jest zbyt dosłowna. On nie jest Jednością, w której zawarte są wszystkie doskonałości, wszystkie dobra. Cechy i przypadłości są mu niejako przypisane. Ale skoro nie on jest ich twórcą, to skąd się wzięły?

Mormońska wizja człowieka trąci „ponuractwem”. Nie ma grzechu pierworodnego, nie ma więc wyjaśnienia grzechu jako takiego, jego pochodzenia. Jedyne wyjaśnienie jakie wydaje się możliwe, to takie, że ten grzech po prostu jest w człowieku, jest częścią niego. Czy wobec tego każdy z nas jest zły z natury?

Dokonane przez spadkobierców Smitha wyjaśnienie trójjedyności jest – z ludzkiego punku widzenia – na pozór dość logiczne. Bóg może rzeczywiście wydawać się człowiekowi jeden, skoro wszyscy trzej działają względem niego tak samo. Wyobraźmy sobie bowiem studenta, który otrzymuje od pewnej fundacji pieniądze na naukę i co miesiąc z konta fundacji na jego konto wpływają pieniądze. Dla naszego studenta fundator jest jeden. Tylko dalej wyobraźmy sobie, że ta fundacja składa się z pięciu osób i wszystkie wpłacają po tyle samo. Faktycznie zatem fundatorów jest kilku. Analogicznie wygląda sprawa z rzekomą trójjedynością Boga mormonów.

Cała słabość teologii mormonów, jako niby chrześcijan, sprowadza się do braku podstaw myślicielskich, do niewyjaśnienia prawd wiary w sposób racjonalny. Mimo iż uważają oni, że jest to możliwa droga poznania, to z niej nie korzystają. Można twierdzić, że Bóg jest wszechobecny, ale jak to się ma do jego materialnego ciała? Jak ma się wiara w jego niezmienność, do tego, że zmienne są zasady moralne? Jak ma się przekonanie, że jest nieograniczony, do tego, że wartości i przypadłości są spoza niego? Jak to może być, że jest jeden, skoro w doktrynie mormońskiej jest ich trzech i są oni de facto względem siebie niezależni?

Albo refleksja nad historią. Mormoni twierdzą, że Kościół katolicki zaczął głosić błędne nauki po śmierci ostatniego z Apostołów – Jana. Więc jak to jest, że kanon ksiąg Nowego Testamentu – spisanych między 50 a 100 rokiem, a przez kilka kolejnych wieków dyskutowany i ustalany przez tenże Kościół – sami mormoni uznają bez wielkich zmian za obowiązujący? Również teza o przybyciu na kontynent amerykański w VI w. p. n. e. plemienia z Bliskiego Wschodu, kiedy nawet nie istniała busola, wydaje się co najmniej podejrzana. Jest to oczywiście tylko wiara, której sam Kościół mormonów nie próbował w szczególny sposób udowodnić historycznymi badaniami. Cóż więc począć w sytuacji, gdy wydarzenia i miejsca opisane w Księdze Mormona nie mają odniesienia do rzeczywistości?

Trochę na obronę

Mniej sceptycznie odniósłbym się za to do chrzczenia zmarłych. Ludzie oburzeni tym faktem chyba zapominają, że sama formułka nie jest zaklęciem, złym urokiem. Sama w sobie nie ma mocy uczynienia mormonów z martwych ludzi. Mało tego, daje ona taką możliwość – jak wierzą spadkobiercy Smitha – jedynie tym, którzy ten chrzest przyjmą. Dla osób żyjących, pewnych własnej wiary, jest ona tylko pustymi frazesem.

Niesprawiedliwością i nieprawdą jest jednak twierdzenie, że wiara mormonów jest ślepa. Jak każda religia, w pewien sposób uzasadnia ona swe prawdy: czasem lepiej, a czasem gorzej. Inną sprawą jest wkładanie im w usta czegoś, czego nie twierdzą – jak to, że Bóg mieszka na planecie Kolob (jest to taki odpowiednik Nieba, żaden drogowskaz tam nie poprowadzi) czy że Jezus został ukrzyżowany za poligamię. Nieprawdą jest też wcielanie przez nich w swe szeregi na siłę, przez złą perswazje. Żadna osoba przed pełnoletniością bez zgody rodziców ochrzczona być nie może, a w niedzielnych spotkaniach można uczestniczyć, nie będąc zaczepionym przez nikogo.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama