Kawałecek smycka, kawał Boga

Święta szybko mijają, ważne, żeby nie pozostać na poziomie sielanki, ale dostrzec ich głęboki sens: bliskość Boga

Święta, święta, i po świętach. Ale przecież pozostajemy jeszcze w okresie kolędowania, kiedy pozwalamy sobie w nieco sielankowy sposób spoglądać na Świętą Rodzinę. Nie trzeba od razu upoważniać pobożnych pieśni, rządzą się one swoimi-swojskimi prawami, które zresztą wydają się dobrze odbijać baśniowe choć prawdziwe światło związane z wydarzeniem Bożego Narodzenia. Jeśli Bóg staje się maluśki i bliski „kiejby rękawicka”, to znaczy, że Jego kenoza sięga aż tak głęboko, że wolno ludziom również na płytszym nieco poziomie przeżywać wydarzenie bez precedensu. Kto wie, być może nie trzeba się nawet gorszyć świeckimi rytuałami okołoświątecznymi, jakie towarzyszą składanym bożkowi mamony hołdom? Cóż to zresztą za bożek, który daje się karmić okruchami spadającymi z wigilijnego stołu. Również autorom szopek trzeba wybaczyć, gdy w ich projektowaniu puszczają jak dzieci wodze fantazji. Ostatnio dla przykładu pewien znajomy wykonał szopkę z cukierków. No cóż, jeśli Bóg staje się Dzieckiem, być może i dorosłym wolno być dziećmi...

Święta świętami, ale kiedyś spod sianka sielanki należałoby jednak wydobyć Maluśkiego kiejby „kawałecek smycka” i pozwolić mu dojrzeć. Ewangeliści zostawili duże pole dla czytelniczej wyobraźni, z drugiej strony jednak ustalili pewne granice naszego postrzegania relacji panujących między Jezusem a Jego Matką i Opiekunem. Nie wiemy, co działo się wcześniej, gdy smycek rósł przez dwanaście lat, ale dowiadujemy się wiele z opowiadania o tym, jaki numer ten niezły „kawał smyka” potrafił wywinąć Maryi i Józefowi gubiąc się na trzy dni (por. Łk 2,41-51). „Dla nas — zauważa papież Benedykt XVI w trzeciej części Jezusa z Nazaretu — mających może zbyt małostkowy obraz Świętej Rodziny, fakt ten wydaje się dziwny. Bardzo ładnie pokazuje on jednak, że w Świętej Rodzinie wolność i posłuszeństwo szły zgodnie w parze ze sobą”. Warto zauważyć, że Rodzice nie należeli do nadmiernie opiekuńczych, skoro dopiero pierwszego dnia wieczorem zaczęli szukać swojej nastoletniej zguby, której wielkodusznie pozwolono przeżywać ten czas po swojemu, albo — jak się wkrótce okaże — po Ojcowemu.

Z kolei reakcja Maryi i Józefa również nie przypomina znanych nam z doświadczenia scen, kiedy to rodzice odnalazłszy zgubę już to się śmieją i całują, już to płaczą i biją sprawcę niemiłego incydentu. Maryja nie ukrywa emocji, gdy bez wyrzutu informuje Syna o tym, że stał się sprawcą Ich bólu, ale przede wszystkim pyta o przyczynę („czemuś”); Józef wymownie milczy, jakby cały zamienił się w słuch w oczekiwaniu na odpowiedź Jezusa. Ale ten ani się tłumaczy, ani zdradza jakiekolwiek oznaki poczucia winy. Nawet nie odpowiada na pytanie Maryi, tylko sam zadaje pytanie, a nawet dwa. Pytający Jezus też nie tyle czyni wyrzut Maryi i Józefowi — jak my, grzeszni, skłonni bylibyśmy Mu przypisywać — ile raczej podkreśla Ich świętość, uznając że mogą i powinni zrozumieć te sprawy, które zaprzątają Jego serce. „Nie do wiary — zdumieje się prof. Marian Grabowski, autor książki Pomazaniec — ale czyżby pytanie Jezusa było pytaniem dydaktycznym?”. Role w Świętej Rodzinie się odwracają, teraz to On jest pedagogiem, a nie oni; Dziecko staje się wychowawcą, Syn udziela lekcji Matce, którą Ona odrobi nieco później (por. Łk 2,51). Odtąd już tylko zewnętrznie będzie kierowała Jego życiem, ale wewnętrznie przygotuje się na to, że kiedyś Syn będzie musiał się znaleźć w sprawach Ojca całkowicie. Teraz co prawda wróci, ale tylko dlatego, że taka jest wola Boża; wróci, by odejść i by pozwolono Mu to uczynić.

Dzieci pytają, kiedy chcą się czegoś dowiedzieć; Dwunastoletni pyta w tym celu, żeby odpowiadający na Jego pytanie doszedł do głębszego zrozumienia. Dzieci myślą o sobie, a to Dziecko myśli o innych: o Ojcu w niebie i ludziach. Rodzice dzieciom przekazują wyobrażenie Boga, i często czynią to na infantylnym poziomie „Bozi”, w przypadku Jezusa okazuje się, że posiada On taki obraz Boga, którego Maryja i Józef nie pojmują. Nie jest łatwo sprawić, by latorośl wytrzymała całą Mszę w kościele, a Ten, który w przyszłości nazwie się krzewem winnym — trzy dni, a może i nocy, przebywa w domu Ojca. A przede wszystkim zdaje się On posiadać świadomość własnej tożsamości, która nie została Mu przekazana przez Rodziców, czerpie ją bezpośrednio z relacji z Ojcem. Na tle naszych nie bezgrzesznych smyków ujawnia się świętość Jezusa jeszcze wyraźniej, ten zwyczajny jak inne dzieci „smycek” służy Bogu do wzbudzenia wibracji zdumienia, jaka należy się Bogu samemu, który stał się człowiekiem.

Powiedzieć, że Jezus wydaje się całkiem zwyczajnym dzieckiem — to herezja; ortodoksyjnie należałoby mówić, że On jest całkiem zwyczajnym dzieckiem. Ale zaraz trzeba by dodać, że jest to Dziecię niezwyczajne, skoro tak mocno odstaje od swoich rówieśników. Jest i taki, i taki, a nie trochę taki czy siaki. Już w małym Jezusie da się zauważyć — choć w fazie jeszcze nierozwiniętej, niejako embrionalnej — to, co potem zostanie sformułowane w formie dogmatu: że Chrystus to zarówno Bóg jak i człowiek, że był On, jak to ujął Gilbert Keith Chesterton, „Bogiem i człowiekiem jednocześnie i całkowicie, był bardzo człowiekiem i bardzo Bogiem”. Już jest w pełni człowiekiem, choć jeszcze dzieckiem, i już wtedy jest w pełni Bogiem, choć w naszych szopkach jest maluśki jak jakiś bożek. „Tatusiu, pokaż mi Jezusa” — zapiszczała córka, a ten podniósłszy ją wskazał palcem na figurkę wielkości cukierka, która mogłaby się zmieścić — jak Plastuś Marii Kownackiej — w piórniku.

Ewangeliści nie rozpieszczają nas „słodkimi małmazyjami” opowiadań o tym, co działo się w duszy Maryi kontemplującej maluśkiego „kiejby rękawicka”. Nawet jeśli Bazyli z Seleucji (†459) w swojej Homilii o Theotokos daje się ponieść poetyckiemu natchnieniu, kiedy wkłada w serce Maryi adorację Boga pomieszaną z miłością macierzyńską, to jest to „zmyślenie prawdziwe”, bowiem dobrze odzwierciedla stan ducha Matki Bożej, jaki musiał towarzyszyć Jej w relacjach z Synem Boga i Synem człowieczym w jednej Osobie: „Czy będę karmić Cię mlekiem, czy czcić Ciebie jako Boga? Czy będę troszczyć się o Ciebie jako matka, czy adorować Ciebie jako służebnica? Obejmować Ciebie jako Syna czy błagać jako Boga? Dawać Ci mleko czy przynosić wonności?”. To, że Bóg wychowuje — jest oczywiste; ale że Bóg staje się pedagogiem w ciele ludzkim? I że najpierw sam — o dziwy! — poddaje się ludzkiemu wychowaniu? To oszałamia!

Cóż dziwnego w tym, że Bóg jest boski? Ale że Bóg nie przestaje być Bogiem, choć staje się człowiekiem — to nie przestaje zdumiewać. Nawet jeśli zdziwienie to próbujemy oswoić sielankową atmosferą, nawet jeśli robimy sobie szopkę z Bożego Narodzenia, to z szopki nie da się zrobić szopki. Bóg całkiem na serio wywija nam kawał, kiedy staje się Maluśki kiejby „kawałecek smycka”, a nie przestaje być całym Bogiem, Bogiem „niepokawałkowanym”. Ot, kawał Boga.

Tekst ukazał się w „Nowym Życiu” (2014) nr 1. Publikacja w serwisie Opoki za zgodą Autora

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama