Bóg wyrywa nawet z clubbingu

Fragmenty zbioru nie publikowanych dotąd konferencji p.t. "Wyjdź do światła!", zawierających przesłanie, jakie kierował ojciec Badeni najczęściej do ludzi młodych

Bóg wyrywa nawet z clubbingu

Joachim Badeni OP, Judyta Syrek

Wyjdź do światła!

Przesłanie świętego grzesznika

ISBN: 978-83-240-1802-4
wyd.: Wydawnictwo ZNAK 2011

Spis wybranych fragmentów
Wstęp
Część I
Historia pospolitego grzesznika
Bez pozy i fałszu
Im większa nędza, tym większe miłosierdzie
Szczere życie, szczera pokuta
Bóg wyrywa nawet z clubbingu
Częśc II
Droga
Dla każdego Bóg przygotował Słowo
Zaufać mocy Boga i poczuć obecność
Wiara rośnie wbrew poczuciu zniechęcenia

Bóg wyrywa nawet z clubbingu

Kiedy ojciec Joachim zamieszkał już na emeryturze w krakowskim klasztorze, miał zwyczaj wychodzić z celi, by na klasztornych korytarzach sprawdzać poziom poczucia humoru dominikańskich kleryków oraz ich inteligencję. Zaczepiał pierwszego napotkanego brata złośliwie i czekał na reakcję, jeżeli była natychmiastowa i na tym samym poziomie uszczypliwości, wracał usatysfakcjonowany z uśmiechem do siebie. Krakowskich kleryków nazywał punkami. Kiedy jeden ze współbraci zapytał go: A skąd ojciec ma taką wiedzę na temat subkultur?, odpowiedział: Kochany, w twoim wieku clubbing uprawiałem. I to była prawda. W swoim przezacnym życiu kawalerskim, rok przed wybuchem II wojny światowej, Kazimierz Badeni bywał we Lwowie, gdzie — podobnie jak w Krakowie — odwiedzał nocne lokale. Do czasu, kiedy...

20 czerwca 1938 roku idąc na imprezę, minąłem dość obojętnie figurę Matki Boskiej z Lourdes[7]. To była duża figura, stała przy źródle — w czasie wojny zlikwidowali ją bolszewicy, dzisiaj znowu stoi odrestaurowana. Idę spokojnie i nagle czuję, że ktoś łagodnie położył mi rękę na plecach, dokładnie w okolicach łopatki — napisano kiedyś w jednej publikacji na mój temat, że na ramieniu, a to nie jest to samo. Na plecach kładzie się rękę po to, żeby pokazać kierunek. Doskonale pamiętam ten dotyk. To było bardzo macierzyńskie, stanowcze i bardzo delikatne. Odwróciłem się. Za mną nie było nikogo...

Tę historię ojciec Joachim powtarzał chyba najczęściej w swoim życiu. Niektórzy słuchali jej z przejęciem, inni z uśmiechem. On zaś wracał do niej z uporem i powagą. Dlaczego? To było jego pierwsze mistyczne doświadczenie i początek nowej drogi życiowej. Następujące potem wydarzenia i decyzje wprowadziły go w zupełnie inny świat — nieznany wcześniej.

Czułem, że mam gdzieś iść. Nie wiedziałem, gdzie, ale ogólnie poczułem, że mam iść do jakiegoś kościoła. Idę, idę, tędy, owędy, szukam, jest kościół — zamknięty. Poszedłem do drugiego, tak samo. Następnego dnia wracam do tego pierwszego. Kościół otwarty. Wchodzę, patrzę, siedzą księża w białych koszulach. Co to może być takiego? — zastanowiłem się. Służba zdrowia? Nie znałem dominikanów. Przynajmniej w moim środowisku nie byli znani. Jezuici owszem, ale dominikanie? Jak mój proboszcz dowiedział się później, że interesują mnie dominikanie, to powiedział:
— Proszę pana, przecież oni nic nie robią! Jeśli w ogóle pana to interesuje, to raczej do seminarium proszę iść.

W czasie pierwszej wizyty w kościele dominikanów we Lwowie Badeni poszedł się wyspowiadać. Spowiedź była długa. Ale nie opowiadał już o niej tak, jak o tej u kapucynów. Zaczął czytać klasyków duchowości i regularnie chodził do swojego spowiednika — ówczesnego administratora wydawnictw lwowskich ojca Sylwestra Palucha. Pod wpływem fascynacji habitem dominikańskim — uważał, że strój dominikanów jest bardzo twarzowy — wpadł na pomysł, że zostanie tercjarzem, czyli członkiem stowarzyszenia opartego na regule św. Dominika, do którego mogą należeć świeccy i duchowni diecezjalni. Poszedł do administratora na rozmowę, ale zapał szybko zgasł, bo okazało się, że tercjarz habit dostaje dopiero do trumny. Ojciec Paluch nie chciał jednak odprawić Badeniego z niczym i zasugerował mu, że może by tak został zakonnikiem. Podczas tej rozmowy miała miejsce kolejna mistyczna wizja.

Świetnie ją pamiętam[8], ojciec Sylwester siedzi i pyta:
— A może by pan chciał być w zakonie pierwszym?
On mówi, ja się zastanawiam, a w przeciwnym rogu widzę... stoi Chrystus — bardzo inny od tego z obrazu „Jezu ufam Tobie”. Stoi monarcha wschodni, wspaniały, z brodą, twarz smagła — nie taki słodkawy młodzieniec. To są oczywiście widzenia, które zawsze mogą być wieloznaczne. Dominikanie słusznie są podejrzliwi wobec takich wizji. Ale ciekawe jest to, co działo się później. Poczułem niesamowitą siłę przyciągania — nigdy w życiu coś takiego mi się nie przytrafiło — a zaraz po tym zupełną wolność. Tego człowiek nie zrozumie... „Pójdź za mną!” — Bóg przyciąga i wydawałoby się, że to jest nieodparte, a to jest bez cienia manipulacji.

Po tym wszystkim zacząłem chodzić do kościoła codziennie, ku wielkiemu zdziwieniu i zbudowaniu rodziny — zawsze byłem śpioch wielki, budziłem się około jedenastej, a tu nagle na ósmą rano do kościoła idę. Powstał we mnie głód Eucharystii. Skąd się wziął? Przed tą rozmową i widzeniem byłem na wieczornym nabożeństwie u dominikanów. Ksiądz wyszedł z zakrystii, wszedł na stopnie ołtarza — dla mnie to były nowości, bo w życiu nie chodziłem na nabożeństwa, na msze niedzielne zawsze, ale na różaniec to tylko babcia chodziła. Ksiądz wystawił w monstrancji Hostię, okadził i zaczął mówić „Zdrowaśki” — ten fragment przedrzemałem, bo ciągle jeszcze byłem obojętny. Ksiądz skończył się modlić i znowu wszedł po stopniach ołtarza  — zdjął monstrancję i pobłogosławił wiernych trzy razy. Patrzę na monstrancję, widzę białe kółko w środku. Nagle zobaczyłem: Ciało, Krew, Dusza, Bóstwo, Chrystus — jasne, okazałe, bez egzaltacji. Od razu do spowiedzi poszedłem. Dość długo trwało, zanim się wyspowiadałem. Mówię: Ja nie tylko wierzę w to, ale ja to widzę.

I to mi pozostało później przez całą wojnę. Wszędzie, gdzie tylko był kapelan, kościół, biegłem do komunii — miałem ogromny głód Eucharystii w sobie.  Potem, kiedy zostałem księdzem, bardzo wyraźnie czułem, co trzymam w ręce podczas konsekracji — tylko czasem były w tym przerwy. Ale prawie na co dzień dane mi było czuć Ciało Pańskie — miękkość Jego Ciała. Nie tylko raz od święta wielka wizja. Dzień w dzień, miesiąc po miesiącu, rok po roku. To wszystko otrzymałem od Matki Boskiej. To Jej dar.

Dzisiaj, z dalszej perspektywy widzę to tak: najpierw wyciągnąć go z błota, posłać do kościoła — dotknięcie, pokazać mu Ciało Syna, dać mu głód tego właśnie pokarmu, potem niech będzie księdzem i jako ksiądz będzie widział, co trzyma w ręce. To jest bardzo kobiece działanie. Na pierwszym miejscu jest Syn Pierworodny, potem trzeba kogoś ratować — dlaczego właśnie mnie, nie wiem. Byłem bardzo pospolitym grzesznikiem, nawrócenie mnie nie było żadną sensacją, ale dlaczego tak się stało, to już są tajemnice Opatrzności.

W następnych miesiącach wszystko przygasło. Niby nic się nie działo — to też typowy przykład działania kobiety:  żadne komenderowanie, robienie czegoś za mnie, nigdy. Krótko mówiąc, żadnej infantylizacji. Musiałem ciężko walczyć sam i kilka razy upadłem. Wybuchła wojna. Służyłem jako oficer w wojsku. Zaręczyłem się z piękną, młodszą o kilka lat Rumunką, Maricicą. Ale napięcie znowu wróciło, nie mogłem tego wszystkiego wytrzymać.

Kazimierz Badeni zaczął rozważać poważnie powołanie kapłańskie. W końcu postanowił znaleźć jakiegoś dominikanina, pójść do spowiedzi i opowiedzieć o wszystkim[9]:

Patrzę, jest biały habit[10]. Ja, zdaje się byłem w mundurze, i mówię, że otrzymałem powołanie, żeby być dominikaninem. Ale nie wiem, co mam robić, bo zaręczyłem się i może jednak mam powołanie, żeby założyć rodzinę. Pytam więc:
— Rumunka czy dominikanie?
Na to wielebność odezwał się:
— Mój synu, ożeń się z tą, jak się nazywa?... Maricicą, tak?
— Tak.
— Nam bardzo potrzeba dobrych, katolickich mężów.
To był taki francuski Władysław Skrzydlewski OP — nasz słynny dominikański duszpasterz zajmujący się tematyką rodziny i seksu, który powtarzał ulubione hasło: prokreacja, rodzina, miłość. Myślę sobie: Kochany, ty bujasz. Po prostu bujasz. Ale dominikanin, spowiedź, konfesjonał, krata — wszystko jest ważne. Zacząłem zastanawiać się dalej: Komu bujasz?...

Potem byłem w Casablance. Przyjechał tam z Sahary taki ojciec ze zgromadzenia Małych Braci i Sióstr. Służyłem mu do pięciu mszy św. Pytam go i tłumaczę, że przed wojną miałem takie dziwne doświadczenia we Lwowie. Bardzo podobali mi się dominikanie, a teraz nagle wyskoczyła Maricica... Co mam zrobić? To czy tamto? On tak się zastanowił i do dziś pamiętam, co powiedział:
— Pan Bóg czegoś od pana na pewno żąda. Niech pan się modli słowami: „Mów Panie, sługa Twój słucha”.
Piorun mnie strzelił. To było niesamowite! To był 1943 rok, Boże Narodzenie. Do dzisiaj  pamiętam, jakby to było kilka dni temu. Ten francuski zakonnik sięgnął do źródła powołania. To jest powołanie właśnie — trzeba słuchać Powołującego. Czasem może przez spowiednika, przez przewodnika duchowego — w moim życiu różni byli ci pośrednicy. Ale musi być ostatecznie odkrycie, odnalezienie albo przebudzenie się do tego pierwotnego, wołającego Pana.

Po tej spowiedzi Badeni miał już pewność, że chce zostać dominikaninem. Ale służył jeszcze w wojsku. Przyjęto go do elitarnej szkoły podchorążych w Szkocji, gdzie kapelanem był o. Bocheński, dominikanin i znany filozof. To on ostatecznie powiedział Badeniemu, żeby wstąpił do zakonu dominikanów. Dwa ostatnie lata II wojny światowej Badeni spędził już w seminarium, w Anglii.

O kolejnych swoich przeżyciach mistycznych ojciec Joachim opowiadał z dystansem albo tylko zdawkowo. O wydarzeniach lwowskich, podobnie jak później o Paruzji — otwarcie, z totalną pewnością, że chce to ludziom przekazać. Po kilkudziesięciu latach kapłaństwa z zupełną prostotą tłumaczył jeszcze braciom studentom, co znaczą symbole w figurze Matki Bożej z Lourdes i jak to się ma do jego życia:

Tamta figura Matki Bożej we Lwowie jest dość popularna: Maryja ma na głowie koronę z dwunastu gwiazd, a pod stopami kulę ziemską. Co to może znaczyć? W XII rozdziale Apokalipsy św. Jana jest opisana wizja tajemniczej niewiasty, która ma pod stopami księżyc. I nie wiem, czy znacie takie powiedzenie, które powtarzają babcinki: „Pod  święte Twoje nogi rzucił księżyc wrogi” — to bardzo ładne, ale nieintelektualne. Wypowie je babcia, ale nie dominikanin. Jednakże to powiedzenie nawiązuje właśnie do wizji z Apokalipsy. Księżyc jest symbolem zmienności — w mitologii pogańskiej mówiono, że ktoś jest zmienny jak księżyc. Matka Boża stoi właśnie nad zmiennością. Pod jej stopami są wszelkie moje załamania, wątpliwości, wahania. Jeśli jestem przy Niej, to oddaję pod Jej stopy wszystkie swoje kryzysy.


[7]              Archiwum własne, 2005.

[8]              Archiwum własne, 2005.

[9]              Spowiedź odbyła się we Francji w czasie II wojny światowej

[10]             Fragment konferencji z rekolekcji dla studentów dominikańskich, Warszawa-Służew, 1997.

 

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama