Z konieczności bezdzietni

Fragmenty książki "Wzrastajmy razem"

Z konieczności bezdzietni

Cordula Leidner , Ottmar Leidner

Wzrastajmy razem

ISBN: 978-83-60703-52-6

wyd.: Wydawnictwo SALWATOR 2007


9. Z konieczności bezdzietni

Znamy wiele bezdzietnych par — bezdzietnych nie z własnej winy. Sami jesteśmy taką parą. Co piąte małżeństwo w Niemczech jest bezdzietne nie z własnej winy. Mamy na myśli dwadzieścia procent wszystkich małżeństw, a nie dwadzieścia procent małżeństw bezdzietnych. Większość z nich pomija ten problem milczeniem, choć u niektórych często z dużym wysiłkiem dochodzi do spełnienia pragnień dzięki interwencji medycznej, takiej jak zapłodnienie in vitro lub przez adopcję.

Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że gromadka dzieci jest czymś wspaniałym, gdyż sami wychowywaliśmy się z trójką rodzeństwa, jednak po jakimś czasie coraz bardziej widoczne było to, że nic z tego nie będzie. Potem były badania i orzeczenia. Od tego momentu wiedzieliśmy, jak trudna może być rozmowa na temat naprawdę ważny. Długo trwało, zanim w końcu znaleźliśmy wspólny rytm. Potrzebowaliśmy lat, zanim naprawdę byliśmy w stanie o tym rozmawiać — i do dziś jesteśmy wdzięczni tym, którzy towarzyszyli nam w tych trudnych chwilach.

Jest to najtrudniejszy okres, albowiem wówczas ludzie odkrywają, w czym leży sedno sprawy. Potem jedno z dwojga musi się liczyć z tym, że partner lub partnerka będzie chciał spełnić marzenia życiowe poprzez „wymianę” drugiej połówki na inną, a ten, kto pozostanie, jest często w ciężkiej opresji: odczuwa przerażenie z powodu niepłodności i upośledzenia — jest to wystarczająco przykre. Do tego dochodzi jeszcze problem, że czujemy się winni, nie jesteśmy w stanie spełnić marzeń partnera, a często — mniej lub bardziej świadomie — obawiamy się, co drogi nam człowiek z tym zrobi. Wielkim darem jest to, gdy w takiej sytuacji małżonkowie nie stracą głowy.

Żal może by nam pomógł, lecz przyszedł zbyt późno i w określonym momencie. Właściwie nie pytaliśmy nawet: „Dlaczego, Panie, zawiodłeś swoje dzieci?”. Mimo to stopniowo otrzymywaliśmy odpowiedź: Bóg nas nie zawiódł. Nikt nie obiecywał nam raju. Żaden z wielkich darów nie jest pewny: ani zdrowie, ani siła twórcza, ani partnerstwo, ani potomstwo. To, że większość ludzi na świecie uważa posiadanie dzieci za sprawę naturalną, jest pomyłką, pewną formą ślepoty.

Oczywiście najpierw pojawiły się kwestie możliwości medycznych i adopcji. Dziś także wybralibyśmy i zalecilibyśmy tę samą drogę, na którą weszliśmy wówczas: zasięganie gruntownej, rzeczowej informacji na temat powodów i możliwości u doświadczonych lekarzy, a następnie u doświadczonych doradców i rodzin adopcyjnych. Patrząc wstecz, wiemy, że jest to również ważne, aby dwadzieścia lat później nie odezwało się poczucie, że nie zrobiliśmy wystarczająco dużo, że źle wybraliśmy lub za wcześnie zrezygnowaliśmy. Jeśli dla kogoś ten temat jest ważny, radzimy poświęcić mu dużo czasu. Dobra decyzja wymaga bowiem wielu przemyśleń.

Znamy takie pary, które wykorzystały wszystkie możliwości medyczne, ale okazało się, że nie doprowadziło to do ciąży. Sukces w tej dziedzinie ciągle jeszcze wynosi poniżej pięćdziesięciu procent. Ponadto mało słyszy się o tym, jakim obciążeniem jest dla nich współżycie według kalendarza, operacje, masturbacje w toaletach laboratoryjnych, uboczne skutki preparatów hormonalnych, czekanie, poczucie niepokoju oraz powracające rozczarowanie z powodu bezowocności wysiłków. Może to jednak dobrze.

Znamy ludzi, którzy mają dzieci dzięki zapłodnieniu in vitro lub innej pomocy medycznej. Większość z nich jest bardzo szczęśliwa. Znamy też rodziców adopcyjnych, z których duża część ponownie wybrałaby ten sposób, mimo że niektórzy otwarcie mówią, że nie wzięli pod uwagę wysiłków i problemów, jakie trzeba było pokonać.

My sami po długim namyśle postanowiliśmy, z różnych powodów, nie próbować za wszelką cenę. Chodziło z pewnością o pewien rodzaj wiary w to, że sens naszego życia nie będzie zależał od posiadania dzieci. Nie my pierwsi i nie ostatni musimy się zmagać z problemem bezdzietności, wszak nie wszystko jest możliwe, a człowiek napotyka ograniczenia. Nasi ojcowie wrócili z wojny z piętnem, a jeden nawet bez prawego ramienia. Oni także musieli radykalnie zmienić plany życiowe. Już wówczas tliła się nadzieja, że Bóg nas nie zostawi i może ukaże inne drogi. Mieliśmy nadzieję, że Bóg będzie z nami i nigdy nas nie opuści.

Jeszcze raz podkreślamy: posiadanie potomstwa należy do podstawowych dokonań życiowych. Radość matki i ojca, jeśli jesteśmy w stanie to zrozumieć, należy do największych darów, jakie może nam dać życie doczesne. Bodaj nic innego nie jest w Biblii tak bezdyskusyjnie błogosławione przez Boga i akceptowane, jak właśnie radość rodzicielska. Przypomnijmy sobie wzruszającą historię Sary i Abrahama. Dlatego do dziś jesteśmy wdzięczni kapłanowi, a także lekarzowi, u którego wówczas zasięgaliśmy porady i który zalecił nam spróbowanie wszelkich środków medycznych, mimo że ostatecznie zdecydowaliśmy całkiem inaczej. Jeśli podejmiecie decyzję, powinniście wiedzieć dokładnie, co robicie.

Niezawiniona bezdzietność pozostaje długo bolesną raną, nawet jeśli się zabliźni. Wśród naszych znajomych kilka par jest w takiej sytuacji. Dzielimy nasze zainteresowania i śmiejemy się razem, lecz tę kwestię zawsze omawiamy spokojnie i dokładnie. Przy okazji krótko — w dwu, trzech zdaniach, bardzo rzeczowo — mówimy, jak się sprawy mają, i dlatego wszystko jest w porządku. Wielu rodzicom z naszego kręgu przyjaciół byliśmy długo bardzo wdzięczni, że nie drążyli tego tematu. Nasz smutek znosili po prostu razem z nami.

Nigdy nie czuliśmy się odrzucani lub wyśmiewani. Nigdy nie utrudniano nam zaangażowania się we wspólnotę parafialną, składającą się z ruchliwych, wielodzietnych rodzin, wręcz przeciwnie. Innym nie było to dane, a to boli podwójnie, ponieważ brak i skaza w jakiś sposób dręczą. Prawie nigdy nie musieliśmy się bronić wobec zarzutu, że jako bezdzietni nie wnosimy niczego do wspólnoty — jednak wcześnie zaczęliśmy mówić otwarcie i prosto z mostu, że nasza bezdzietność nie jest zamierzona. Z reguły wystarczyło, że odpowiadaliśmy na pytanie: „Macie dzieci? — „Nie, niestety nie”. Mało kto lekceważył ten sygnał. Tylko raz zdarzyło się, że ktoś był nietaktowny i zapytał: „A czyja to wina?”. Odpowiedź była i nadal będzie brzmieć tak samo: „Nawet gdybyśmy to wiedzieli, to nikogo nie powinno to obchodzić”.

Nauczyliśmy się cenić jedno: niewymuszoną propozycję przyjaciół, aby dzielić z nami skarb, jaki mają w postaci swoich dzieci. Zdarza nam się to często, gdy na przykład jesteśmy zapraszani na klasyczne święta rodzinne, takie jak Boże Narodzenie i Wielkanoc, do bycia chrzestnymi lub świadkami bierzmowania. Najstarszy z naszych dziesięciu chrześniaków jest już dorosły, a z większością mamy dobry kontakt i czerpiemy dużo cennej radości ze spotkań z nimi.

Z pewną zaprzyjaźnioną rodziną przez lata dbaliśmy o zachowanie czegoś w rodzaju układu: spotykaliśmy się raz w roku na kilka dni. W różnorodnych sytuacjach umożliwialiśmy sobie wzajemnie — trochę poważnie, trochę żartobliwie — zmianę perspektywy: przyjaciele, rodzice czwórki dzieci, usłyszeli, że chętnie przejęlibyśmy ich problemy, a my widzieliśmy, jak wiele ograniczeń i wysiłku wiąże się z byciem rodzicami, nawet gdy się tego pragnie. Cała nasza czwórka mogła dostrzec przywileje związane zarówno z sytuacją posiadania, jak i nieposiadania dzieci. Pod koniec wizyty każdemu było dobrze z jego bagażem.

Mimo że nie jest łatwo tak zdecydowanie wystawiać się na widok publiczny, podejmujemy ten temat z dwu powodów. Po pierwsze nie dotyczy on małej grupy społeczeństwa, lecz wielu osób, które nie są w stanie o tym rozmawiać. Po drugie na naszej drodze życiowej i w małżeństwie istotne okazało się to, że nie przechodzimy obojętnie obok tej kwestii. Po trzecie, omawiając ten problem, możemy pokazać wiele aspektów duchowości małżeńskiej, która ma dla nas duże znaczenie.

Co dotychczas z tego wynikło? Rzadko jesteśmy smutni, a gdy już tak jest, istnieje wiele sposobów, aby się z tym zmierzyć. Odwiedzamy przyjaciół, czasami tych, którzy mają dzieci, lub organizujemy wieczór emocji. Wypowiedzenie tego, co nas gryzie, nie prowadzi ku złemu, lecz o wiele częściej ku dobrej oraz intensywnej bliskości.

O wiele ważniejszy jest dla nas fakt, że z czasem znaleźliśmy coś, co uważamy za płodność. To, co inni dostrzegli w nas jako siłę i powiedzieli nam o tym, staramy się ćwiczyć i rozbudowywać. Dużo pracujemy zawodowo, prowadzimy kursy, moderujemy spotkania, towarzyszymy pojedynczym osobom i grupom oraz działamy w wielu gremiach. Często w weekendy podróżujemy zawodowo, co nie byłoby możliwe, gdybyśmy mieli rodzinę. Większość rzeczy robimy bez udziału innych osób, a mimo to odczuwamy z tego powodu radość. Gdy ludzie mówią nam w tajemnicy lub otwarcie, że nasz wkład jest dla nich pomocą lub zachętą, to czujemy swego rodzaju szczęście matki i ojca, które motywuje nas i daje radość, ponieważ widzimy, że komuś coś się udaje. Nie czujemy, aby wskutek naszej rezygnacji zaistniał dystans między nami a Bogiem bądź życiem. Czy Bóg naprawdę chce, byśmy swój problem zrzucili na Niego? Ignacy to zaleca. Proponuje on „oczekiwać wszystkiego od Boga” — i to tak radykalnie, że wydaje się to szaleństwem. Jednak w paru sprawach, gdzie bardzo się staraliśmy, dostaliśmy rzeczywiście — widoczne bądź niewidocznie — wielkie dary.

Pewna zaprzyjaźniona para poszła inną, ale pod pewnymi względami podobną drogą. Według nich, poszukiwanie dobrej wspólnej drogi bez dzieci może się dokonywać również w ciszy, lecz trwa to długie lata. Ludzie ci odnaleźli odpowiedź we wspólnych projektach zawodowych, w cudownym hobby, w tańczeniu tanga. To cementuje ich związek dzięki wspólnie spędzanym chwilom, przeżyciom, a także podczas podróży oraz dzięki zalotnym formom bliskości i dystansu, różnorodnemu wyrażaniu emocji i namiętności, a także we wspólnym wzrastaniu. W ten sposób bezdzietność zmienia się w szansę. Dla rodziców z małymi dziećmi tego rodzaju aktywność nie byłaby możliwa. W ten sposób problem przekształca się w radość.

Ćwiczenie

Poświęćcie pół godziny na odpoczynek, na przykład w codziennych chwilach wyciszenia. Nie wybierajcie konkretnego dnia, w którym musicie dokonać wielkich wyczynów. Najlepiej byłoby, gdyby to był dzień wolny od pracy. Postawcie sobie następujące pytania:

  • Czy jest w Waszym życiu jakiś ważny cel, którego nie osiągnęliście? Pomocne może być wykonanie w duchu ignacjańskim trzech kroków, jakimi są: postrzeganie — rozróżnianie — decydowanie:
  • Kiedy i w jaki sposób dostrzegliście problem?
  • Jak szukaliście i znaleźliście kryteria, aby go rozwiązać?
  • Jakie konsekwencje ostatecznie wzięliście na siebie lub wybraliście?
  • Czy jest jakieś marzenie życiowe, które chcielibyście powierzyć Bogu, aby mógł On je na swój sposób spełnić lub przemienić?
  • Proście Go o to tak usilnie, jak tylko potraficie.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama