Potrzeby Pana Boga, przymierze i przyjaźń

Jutro ma na imię Bóg. O modlitwie bardzo osobiście



Jutro ma na imię Bóg. O modlitwie bardzo osobiście

Paweł Krupa OP, Anna Wasiewicz

Potrzeby Pana Boga, przymierze i przyjaźń

W Mszale Rzymskim, w czwartej prefacji zwykłej, jest takie zdanie: „Nasze hymny pochwalne niczego Tobie nie dodają, ale przyczyniają się do naszego zbawienia”. A zatem to my mamy szczęście je „odmawiać”, to jest ważne dla nas, a nie dla Pana Boga. To zdanie trzeba sobie powtarzać. W Bogu nie ma żadnych potrzeb, w związku z czym On naszych modlitw nie potrzebuje. Co więcej, On nas nie potrzebuje — w żaden sposób, do niczego. Przy okazji czytania opisu stworzenia świata nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ludzie myślą: no tak, biedak był sam i w tej samotności nie miał do kogo ust otworzyć, w związku z czym stworzył sobie człowieka. Alternatywą jest inna karykatura, bardzo modna zwłaszcza w epoce oświecenia, a mianowicie, że Bóg sobie stwarza czcicieli: On jest wprawdzie wielkim Królem, ale nie ma nikogo, kto by to zauważył, więc pstryk — stwarza sobie wyznawców. Trochę tak jak w Małym Księciu, który przylatuje na planetę, na której siedzi sam król: „— Ukłoń mi się, bo jestem królem. — A dlaczego mam się tobie kłaniać? — Ukłoń mi się, jesteś moim poddanym”. Ten król jest upiorny, próbuje zmusić ludzi do poddaństwa, żeby nareszcie mógł się poczuć królem.

Trzeba jasno powiedzieć, że: po pierwsze, Pan Bóg nikogo nie potrzebuje; po drugie, wcale nie jest samotny; po trzecie, na pewno nie potrzebuje czcicieli. Jeżeli jesteś pełnią wszystkiego, to nie potrzebujesz, żeby ktoś cię o tym przekonywał. Bóg nie jest pełnią relatywnie, nie jest Bogiem dlatego, że jest lepszy od innych, że potrafi więcej. Jest Bogiem dlatego, że Nim jest — bez żadnych odniesień. Nawet jeżeli my czasem takie porównania stwarzamy, to w istocie są one tak nieadekwatne, że nic Panu Bogu nie przydają, a nawet mogą zaciemnić Jego obraz w naszych oczach. Pomijam tutaj fakt, że my najprawdopodobniej nie jesteśmy pierwszymi inteligentnymi istotami, jakie Pan Bóg stworzył. Są nimi choćby aniołowie, od których dzieli nas przepaść, jeśli chodzi o sposób bytowania, o umiejętności, o doskonałość. Pan Bóg nie powołał na świat człowieka dlatego, że był niezadowolony z aniołów. Nie! My jesteśmy owocem czystej twórczości i czystej miłości. Bóg nas stwarza dla nas samych. Bóg nas stwarza również po to — i to jest wielka rzecz — żeby się sobą podzielić. Tak chciał — koniec, kropka. On się nie musi tłumaczyć. A jeżeli koniecznie chcielibyśmy znaleźć jakiś inny, poza wolą Bożą, powód naszego istnienia, to będzie nim miłość, która chce podzielić się dobrem ze stworzeniem. Z tym że wola, miłość, dobro w Bogu nie istnieją osobno, ale są jednym. Co ciekawe, to jest dokładnie definicja miłości, jaką znajdujemy u świętego Tomasza z Akwinu: miłość składa się z dwóch pragnień: jedno to jest pragnienie dobra dla drugiego człowieka, a drugie — chęć bycia z tym człowiekiem. W przypadku relacji Boga z człowiekiem następuje cudowne zjednoczenie tych dwóch dróg miłości: On chce dla nas dobra, a tym dobrem jest On sam. Dlatego jednocząc się z nami, daje nam Siebie, bo wie, że to jest dla nas prawdziwie dobre.

Potrzeby Pana Boga, przymierze i przyjaźń

Istnieje dość ryzykowny nurt w ewangelizacji, który może wykoślawiać postawę wobec Boga. Kładzie nacisk na przyjaźń w takim nieco pensjonarskim stylu: mamy z Nim budować towarzyską relację, rozmawiać, wyżalać się, powierzać wszystkie sprawy, dzielić się radością i smutkiem. Pod tym wszystkim siłą rzeczy kryje się sugestia, że Bogu jest to potrzebne, że On czeka na taki kontakt, że bez tego On się „skończy”, pójdzie na emeryturę, albo inaczej, że się nadąsa i będzie się gniewać. Przepraszam, to zabrzmi nieludzko, ale trzeba to jasno powiedzieć: podstawową relacją, jaką my mamy z Bogiem, jest relacja Stwórca— stworzenie, ewentualnie: Pan i własność. Tak, On jest moim Panem, a ja jestem Jego poddanym. Jego dzieckiem oczywiście też, bo w Chrystusie mnie usynowił, ale i tak jestem Jego własnością. Dzisiaj już tego nie robimy, ale przez całą komunę do zdarcia gardeł śpiewaliśmy: „My chcemy Boga, my poddani, On naszym Królem, On nasz Pan”. I myśmy to świetnie rozumieli, bo mieliśmy kogoś, kto uzurpował sobie prawo do bycia naszym panem i królem. Myśmy mu tego prawa wcale nie dawali, ale ten cholerny system totalitarny próbował nam wmówić, że „on” jest panem i władcą, a my krzyczeliśmy: nie, naszym Królem jest Bóg!

Zauważcie, co się stało w momencie sądu nad Chrystusem, kiedy Żydzi krzyczą: „Poza Cezarem nie mamy króla”. „Oto król wasz” — powiedział Piłat. A oni: „Poza Cezarem nie mamy króla”. Przecież to jest koszmarne bluźnierstwo, to jest strasznie głęboki dramat narodu wybranego, że oni mówią: „Poza Cezarem nie mamy króla”. Oni, którzy przez tyle wieków królów w ogóle nie mieli, nawet swoich własnych, bo: „Pan jest naszym królem jedynym”. A już na pewno jakiś Cezar nie będzie naszym królem. Tymczasem przy Chrystusie krzyczą co innego.

Zastanawiam się, jak by ludzie dzisiaj zareagowali, gdybyśmy w kościele zaintonowali: „My chcemy Boga, Panno święta, o usłysz naszych wołań głos...”. Podejrzewam, że część z nich przyszłaby do zakrystii i powiedziała: „Przecież to jest jakiś hymn moherowych beretów, co też ojciec nam tu próbuje sprzedawać, my przecież wiemy...” i zaraz potoczyłby się wywód, na którego końcu należałoby stwierdzić, że naszym królem jest demokracja, naszym królem jest tolerancja czy coś podobnego. Nie! Naszym Królem jest Pan. I to nie my tworzymy z Boga Pana i Króla, tylko On nam objawił, że jest naszym Panem i Królem, bo nas stworzył, daje nam życie, daje nam łaskę i nas zbawia. On jest naszym Królem, a my poddani. Oczywiście, Bóg nam robi nieprawdopodobną łaskę, bo wchodzi z nami w Przymierze. To jest dopiero przełom! Ów Pan, który mógłby wymóc na nas posłuszeństwo, mówi: „Ja chcę wejść z tobą w przymierze, chcę być twoim sprzymierzeńcem”. I to Przymierze będzie trwało i trwało, aż do niesamowitego zjednoczenia, które dokonało się w Chrystusie, gdzie Bóg i natura ludzka stają obok siebie, w jednej Osobie Słowa — w jednej Osobie Jezusa Chrystusa. To jest Jego decyzja, On wychodzi z inicjatywą, wiedząc, że w ten sposób głębiej, mocniej, prawdziwiej Go przyjmę i będzie to dla mnie dobre. Zjednoczenie z Bogiem w miłości to jest dobro dla mnie. On mi je ofiaruje. A jeśli je przyjmę i potwierdzę własnym zaangażowaniem, to stanę się już nie tylko Jego własnością i poddanym — choć same w sobie są to już bardzo zaszczytne tytuły — ale przyjacielem.

Czytałem znakomity wywiad z francuskim historykiem i politologiem Alainem Besançonem o islamie, w którym on podkreśla silnie obecny tam aspekt poddaństwa. To jest bardzo ciekawe, że islam z objawienia judeochrześcijańskiego wybrał właśnie ideę poddaństwa, a zupełnie nie zauważył idei Przymierza i odrzucił jego nowotestamentową formę, jaką jest zjednoczenie Boga z ludzką naturą w Chrystusie. Dlaczego? Bo idea takiego Przymierza jest dla nas prawdziwym wyzwaniem, po prostu mózg się lasuje: nie dość, że człowiek stworzony został na obraz i podobieństwo Boga, to jeszcze w Chrystusie stał się jednym z Bogiem. To naprawdę niełatwo przyjąć i pojąć. Wobec czego mahometanie pozostali przy tej najbardziej podstawowej i pierwotnej idei Boga jako Pana absolutnego i stoją na stanowisku, że między Bogiem a człowiekiem nie ma żadnego podobieństwa — my jesteśmy i będziemy tylko rzeczą, wobec czego jedyną postawą, jaką możemy wobec Boga przyjąć, jest właśnie islam, czyli poddanie. Kiedy Archanioł Gabriel objawia się Mahometowi, to najpierw ciska nim o ziemię i obrzuca obelgami: „Ty jesteś nic, ty jesteś zero, krwawy spłacheć mięsa, mów mi tu Koran”. Biedny Mahomet wykrztusza: „Nie mam pojęcia jak”. A anioł ciągnie: „Mów, jak ja ci każę, to masz mówić”. I nagle Mahomet zaczyna wypowiadać słowa Koranu wbrew swojej woli. A co się dzieje w Ewangelii? Ten sam Archanioł Gabriel przychodzi do pewnej młodej kobiety w Nazarecie i mówi: „Dzień dobry, bądź pozdrowiona łaski pełna, nie bój się, przyszedłem z Tobą porozmawiać. Wiesz, za chwilę poczniesz Syna Bożego”. Ona pyta: „Ojej, ojej, a jak się to stanie?”. Archanioł uspokaja: „Nie martw się, ja ci zaraz wszystko wytłumaczę: Duch Święty cię osłoni i w ogóle Bóg się wszystkim zajmie bardzo łagodnie. I co ty na to?”. Ona odpowiada: „Oczywiście zgadzam się”. Archanioł dziękuje, żegna się i grzecznie wraca do nieba.

Potrzeby Pana Boga, przymierze i przyjaźń
fragment pochodzi z książki:

Paweł Krupa OP, Anna Wasiewicz

JUTRO MA NA IMIĘ BÓG
O modlitwie bardzo osobiście

ISBN: 978-83-277-1040-6
wyd.: Wydawnictwo WAM 2015

To są dwa zupełnie inne sposoby kontaktu. Ale uwaga, my również nie możemy zapomnieć o tym pierwszym wymiarze relacji z Bogiem. Oczywiście, chrześcijanie zawsze będą mieli tendencję, żeby pójść w kierunku przyjaźni, przymierza, bliskości, podkreślania podobieństwa między nami a Bogiem, osobowego charakteru naszych z Nim relacji — i słusznie. Jednak czasem zapominamy, że to nie zmienia faktu, iż On jest Panem, a my jesteśmy Jego własnością. I tu się rodzi frustracja, bo jeśli zafiksujemy się na podobieństwie i bliskości Boga z ludźmi, to dziwi nas, dlaczego Bóg nie zachowuje się tak, jak my chcemy, dlaczego jest taki inny, dlaczego nie działa według naszego widzimisię? Przyjaźń między Bogiem a człowiekiem musi być rozumiana w najmocniejszym tego słowa znaczeniu. Myśliciele starożytni od Arystotelesa przez Salustiusza, Cycerona po Senekę nauczali, że tego samego chcieć i tego samego nie chcieć — to jest dopiero prawdziwa przyjaźń. Za starożytnymi powtórzyli tę definicję św. Augustyn i św. Tomasz z Akwinu i tak, dzięki nim, weszła ona do kanonu mądrościowego chrześcijaństwa. Przyjaźń zatem to nie tylko sympatia czy miłe, wspólne spędzanie czasu, ale wzajemne poznanie swoich przekonań i pragnień oraz — co bardzo ważne — wspólne zaangażowanie w dążeniu do dobra i unikaniu zła. Poznanie i zaangażowanie, rozum i wola, otwarcie na innego, odwaga wspólnych poszukiwań i wspólnego działania, czyli poważny, ale fascynujący program na całe życie. Jednym słowem: przyjaciel to nie kumpel od piwa (choć w ludzkiej przyjaźni i na piwo jest miejsce). Kiedy widzę, że w amerykańskich filmach Bóg jest przedstawiany jako facet w białym garniturze, z długimi, siwymi włosami, albo — jeszcze chętniej — ciepła, gruba Murzynka, to mi się słabo robi. Oczywiście możemy sobie Pana Boga jakoś wyobrażać, pomagać sobie symbolem czy odniesieniem, ale to, jak Go sobie wyobrażamy, nie pozostaje bez konsekwencji dla naszego życia, bo mogą to być obrazy wyjaśniające lub zaciemniające prawdę, którą On sam o sobie objawił.

opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama