Wakacyjna pobożność

Refleksja na wakacje

Katolicy żyją w cudownym świecie, świecie posągów, witraży oraz świec wotywnych, świętych i medalionów, różańców i świętych obrazów. Ale te katolickie akcesoria to zaledwie namiastka głębszej i bardziej wszechobecnej wrażliwości religijnej, która skłania katolików do dostrzegania świętości kryjącej się w stworzeniu. Tak oto widzi katolicyzm amerykański jezuita Andrew Greeley, socjolog z University of Chicago. Jego wypowiedź godna jest uwagi nas wszystkich, a zwłaszcza godna polecenia tym, którzy boją się, że mocniejsze związanie się Kościoła polskiego z Kościołem powszechnym, zwłaszcza z żyjącym na Zachodzie i w Ameryce, może nam tylko zaszkodzić. Więcej na ten temat można znaleźć w eseju autorstwa Christophera Garbowskiego, zamieszczonym w czerwcowym numerze „Przeglądu Powszechnego”. Ja jednak z innego powodu cytuję ojca A. Greeleya. Ta rubryka przecież jest poświęcona rozważaniu o Eucharystii. A więc po kolei, ale najpierw lekcja z Ewangelii wg świętego Marka, rozdział 6, wiersze 6 - 9.

Potem (Jezus) obchodził okoliczne wsie i nauczał. Wezwał też Dwunastu i zaczął ich posyłać po dwóch. Dał im również moc nad duchami nieczystymi i polecił im, żeby w drogę nie zabierali niczego: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie, ale by włożyli sandały i nie wkładali dwóch koszul. W Ewangelii Mateusza i Łukasza Jezus zabrania Dwunastu zabierania również laski. Różnie różni egzegeci odczytywali, rozumieli i wykładali ten ważny niewątpliwie urywek. Najczęściej widziano w tym fragmencie zachętę do bezgranicznego zaufania Bogu, wyrażające się w naśladowaniu Jezusa ubogiego, to znaczy stawiającego ponad wszystko obowiązek głoszenia Ewangelii. Apostoł, jeśli chce być godny tego miana i wiarygodny, winien wszystko opuścić i, licząc jedynie na hojność Boga Ojca, iść i głosić Dobrą Nowinę. Niewątpliwe takie odczytanie jest prawdziwe, ale nie jedyne. W książce „Mąż z Nazaretu”, autorstwa Asza, można wyczytać, że właśnie tak pielgrzymi wchodzili do Świątyni Jerozolimskiej. Wniosek zatem jest jasny i prosty, Apostołowie, a za nimi ich następcy i wszyscy, którzy uwierzą, winni chodzić po świecie jak po świątyni. Winni wchodzić w świat, jak się wchodzi do świątyni, do Najświętszego. Dla chrześcijanina cały świat, cała ziemska rzeczywistość, winna być świątynią w której mieszka Bóg. Tak też np. świat pojmował jezuita, ojciec Pierre Teilhard de Chardin. Podczas badań paleontologicznych w Chinach zabrakło mu wina i chleba. Nie mógł więc odprawiać mszy, ale też beze mszy nie mógł się obyć, więc tak się modlił, można rzec sprawował eucharystię kosmiczną, sięgającą najgłębszych pokładów, struktur materii Świata. Ponieważ (...) o Panie (...) wśród azjatyckich stepów nie mam ani chleba, ani wina, ani ołtarza, wzniosę się ponad symbole aż do czystego majestatu Rzeczy, i złoże Ci w ofierze, ja Twój kapłan, na ołtarzu Ziemi, prace i wysiłki całego świata. A skoro tak, skoro wielu z nas przerywa na parę tygodni prace i wysiłki i rozpoczyna wakacje, może warto się zastanowić, jak je przeżyć właśnie „po mszalnemu”, eucharystycznie? Może wędrując po górach i dolinach, albo żeglując po jeziorze, wieczorem siedząc przy ognisku, łamiąc chleb, bo zgubiliśmy scyzoryk, rozlewając wino wcale nie do stosownych kieliszków, ale do kubków, bo jesteśmy na polu namiotowym, może pomagając naszym gospodarzom przy zwózce zboża, lub siana, a tym bardziej zwiedzając muzea, galerie, stare pałace i świątynie naszej, i nie naszej wiary, a więc oddając się wypoczynkowi, odkryjemy, że nic na tym świecie nie jest płaskie, jednowymiarowe, jednoznaczne. Przeciwnie, wszystko jest wieloznaczne, wieloznaczne aż do niepojętości, aż niewiarygodne, a jednak jak najbardziej zasługujące na wiarę. To dlatego na początku przywołałem artykuł Ch. Garbowskiego.

A więc na przykład woda. Wędrując Doliną Kościeliską, warto na chwilę zatrzymać się przy Źródle Lodowym. Przedziwnej krynicy z której żywa woda wypływa w trzech kierunkach naraz. Przy odrobinie wiedzy biblijnej i wyobraźni, przyjdzie nam na myśl prorok Ezechiel i jego wizja świątyni-źródła z którego wypływa życiodajny potok. Stojąc nad brzegu kościeliskiego źródła, nie trzeba wielkiego wysiłku, by stanąć nad brzegiem Jordanu, tam gdzie chrzcił Jan. Wystarczy też myślą cofnąć się wstecz, by przypomnieć swój chrzest. Gdy więc po wakacjach wrócimy do naszych parafii i przed sumą proboszcz pokropi nas wodą, wróci do nas źródlana, kościeliska woda, albo morska, np. z Jastrzębiej Góry. Woda słona jak krew, gorzka, potężna, bezkresna, jak ta z Czerwonego Morza, która dała ocalenie Żydom i o czym przypomina liturgia Wigilii Paschalnej, i każda chrzcielnica. Zwiedzając zatem Gniezno, czy Poznań, czy Lednicę, warto na chwilę zatrzymać się i zadumać nad naszymi chrzcielnicami. Tam przecież otrzymaliśmy znak z nieba.

Skoro mowa o Wielkiej Sobocie, to jakże, siedząc wieczorem przy ognisku, a nawet przy rożnie, czy grillu, nie przypomnieć baranka paschalnego, Ostatniej Wieczerzy, ale i Mojżeszowego gorejącego krzaka. A kiedy przez nieuwagę, zbytnio przybliżymy się do ognia i odczujemy jego łapczywość, nie wpadajmy w gniew na ogień, gdyż jest on po to, by spalać. Lepiej wtedy pomyśleć o piekle. Możliwość jego istnienia podpowiada nam przecież ów brak poszanowania natury ognia.

Wakacje to również dogodna pora na odbywanie wypraw jeszcze innego rodzaju. Wypraw, którym sprzyja deszcz, chłód, czyli brak tak zwanej, zwłaszcza nad morzem, dobrej pogody. Rozglądamy się wtedy za czymś, co pomogłoby nam jakoś ten niesprzyjający wypoczynkowi czas przetrwać. Warto wtedy sięgnąć po książkę, najlepiej oczywiście po poezję, choćby po najnowszy tom Czesława Miłosza pt. „Druga przestrzeń”. Przeczytamy tam zwierzenie poety;

Nieprędko, bo dopiero pod dziewięćdziesiątkę, otworzyły się drzwi we mnie i wszedłem w klarowność poranka.

 

Czułem, jak oddalają się ode mnie, jeden po drugim,

niby okręty, moje wcześniejsze żywoty razem z ich udręką.

(...)

Zawsze wiedziałem, że będę robotnikiem w winnicy, tak samo

jak wszyscy ludzie żyjący równocześnie ze mną, świadomi tego

czy nieświadomi.

 

Tak więc życie jest również wędrowaniem, odkrywaniem, zwiedzaniem, pielgrzymowaniem. Dopiero patrząc wstecz, człowiek widzi to, czego przedtem nie dostrzegał i słyszy to, czego przedtem nie słyszał. To prawda, nie mniej już teraz, jeśli człowiek zdobędzie się na odwagę i zatrzyma, i popatrzy, odda kontemplacji, czyli popodziwia, czyli zacznie się modlić, czyli pozwoli do siebie mówić światu, usłyszy Boga. W ten sposób wakacyjny odpoczynek przemienia się w liturgię Słowa Bożego, która wcześniej, czy później, zaprowadzi nas do stołu Pańskiego, do świątyni. Nic więc dziwnego, że poeta mówi:

Jeżeli Boga nie ma,
to nie wszystko człowiekowi wolno.
Jest stróżem brata swego
i nie wolno mu brata swego zasmucać,
opowiadając, że Boga nie ma.

Po to więc każdego roku są wakacje i po to co tygodnia jest niedziela, by przypomnieć, że człowiekowi owszem, nie wolno, nie wolno o wielu rzeczach myśleć i mówić, jak też je czynić, ale też wolno człowiekowi nieskończenie więcej. Wolno człowiekowi, człowiek wprost musi, powinien, sięgać, jak mówi Czesław Miłosz, po niemożliwe. Skoro bowiem w człowieku i chlebie zobaczyliśmy Boga, zapomnienie o tym, byłoby wielkim nieszczęściem. A przecież wakacje, podobnie jak Liturgia, są po to, by rozsmakować się w szczęściu. Umożliwia nam to łaska katolickiej wyobraźni.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama