Jezus nadal chodzi wszystkimi drogami

Fragmenty książki "Twój sposób na życie" przybliżającej wymagające aspekty wiary chrześcijańskiej (2)

Jezus nadal chodzi wszystkimi drogami

Luigi Accattoli

Twój sposób na życie

Wydawnictwo Księży Marianów 2006
ISBN 83-7502-000-1



Jezus nadal chodzi wszystkimi drogami

Szukać sprawiedliwych tego świata, to znaczy nigdy nie lekceważyć codzienności. Uważam, że zadaniem chrześcijanina jest podkreślanie wartości codziennego życia. Pamiętam, jak na uniwersytecie kazano mi studiować Mimesis Auerbacha, który z nowością chrześcijaństwa wiązał przełamywanie hierarchii wartości pomiędzy wielkimi i małymi gatunkami i rodzajami w literaturze. Jeśli Bóg narodził się w żłobie i umarł na krzyżu to znaczy, że każde narodzenie, nawet to w żłobie, i każda męka zasługują na największą uwagę.

To spostrzeżenie powinniśmy odnieść do naszego codziennego życia. Jeśli Bóg żył naszym życiem, to nie ma w nim niczego, co nie byłoby godne dzieci Bożych. Od kiedy wszedł w nasze ciało i w naszą historię, już nigdy ich nie opuścił. Nie tylko wielka historia, lecz również kronika wydarzeń, a nawet nasza codzienność, na pierwszy rzut oka może wydawać się bardzo banalna i stanowić preludium do innej banalności. Chrześcijanin wie, że żaden człowiek nie jest pozostawiony tak rozumianej banalności. Chrześcijanin nie osądza żadnego życia i nie przesądza o ubóstwie przyszłości. W przeciwieństwie do niewierzącego odczuwa mniejsze pragnienie poznania tego, co go czeka w przyszłości, ponieważ nie sprowadza swych oczekiwań do tego, co już zna. Dobrze wie, że Bóg może przetasować karty, przestawić grę lub zmodyfikować jakikolwiek los, który teoretycznie może się wydawać nieodwracalny.

Każda codzienność może być odkupiona i usprawiedliwiona. Miłość może dokonywać tego typu cudów. Jeśli czeka na nas jakaś dziewczyna lub chłopak, to poszczególne dni rozwijają się w naszych dłoniach jak zaczynione ciasto. Jeśli — jako małżonkowie — oczekujemy narodzin dziecka, to dzieje się tak, jakby czekało z nami całe stworzenie. To uczucie pełni, które może być udziałem naszej codzienności dzięki autentycznie przeżywanej miłości, nie jest wcale obce współczesnej kulturze. Piosenka Attenti al lupo, którą śpiewa Lucio Dalla, jest tego jaskrawym potwierdzeniem w odniesieniu do życia we dwoje. Oczekiwanie i miłość przemieniają obowiązki w pragnienia.

Aby pomóc w dostrzeganiu sprawiedliwych, którzy — deprecjonowani przez wszystkich — trzymają przy życiu zarówno wioskę, jak i świat, wspomniałem Matrionę Sołżenicyna. A teraz pragnę wspomnieć Praczkę Isaaca B. Singera, aby zwrócić uwagę na konieczność dostrzegania tych samych sprawiedliwych w codzienności innych społeczeństw i wiar. Dziwisz się może, drogi czytelniku, że nawiązuję do tych wielkich autorów, ale przecież, jaki sens miałoby czytanie wielu książek, gdybyśmy nie stosowali ich do tego, co się liczy w życiu?

Singer jest Żydem, a praczka chrześcijanką. Znajdujemy się w Warszawie sprzed osiemdziesięciu lat. Owa kobieta pracowała całe życie i teraz ma osiemdziesiąt lat, jest chuda i przygarbiona, jednak nieugięta w obowiązkach i uczciwości. Ma dobrze sytuowanego syna, który się jej wstydzi i dlatego nie zaprasza na swój ślub. Matka zaś przynosi mu ostatnią paczkę z czystym praniem, jak zawsze nienagannie wyprasowanym. Niedługo potem syn dowiaduje się, że matka umarła: „Jej dusza wzniosła się na te poziomy, na których znajdują się dusze święte, niezależnie od tego, gdzie żyły na tej ziemi, jakim mówiły językiem i do jakiej wiary przynależały. Nie wyobrażam sobie raju bez tej praczki, która należała do ludu pogan”.

Jak wiele praczek wypełnia dni naszego życia? Podobnie jak i stolarze, kwiaciarki, nauczycielki i taksówkarze, których w Rzymie nazywamy tassinari, oraz wszyscy inni, którzy żyją wokół nas. Z pewnością możemy stwierdzić — zgodnie z pewną mądrościową tradycją, która opiera się na słowach Jezusa odnoszących się do sprawiedliwych z sądu ostatecznego — że dziś tak jak zawsze, ludzkość jest zbawiana przez mężczyzn i kobiety, którzy żyją sprawiedliwie. Większość z nich nie wie nawet, że żywot ten predysponuje ich do Królestwa. „Świat trzyma się dzięki wielkiej rzeszy sprawiedliwych, którzy nie znają się nawzajem, a którzy przynależą do wszystkich ludów, kontynentów i religii” (Gianni Baget Bozzo).

Niewątpliwie nie brak wokół nas również oszustów i spekulantów. Jednak zdecydowana większość osób, jakie spotykamy, żyje z własnej pracy i pomaga tym, których ma w zasięgu ręki. Również oszuści, to w gruncie rzeczy ludzie nieszczęśliwi, którzy wykorzystywanie innych traktują jako środek zaradczy na własne nieszczęścia.

Kiedy moje dzieci mówią: „Chcemy się zabawić”, wcale się nie sprzeciwiam. Moim zdaniem Bóg nie jest daleko od szukających szczęścia. Wierzę, że pragnienie życia, jakie napędza ten świat, nie jest w rzeczy samej niczym innym jak modlitwą do Boga. Nawet wtedy, gdy płynie z serc skonsternowanych.

Ludzkość na całe gardło wykrzykuje swe pragnienie życia! Woła zarówno jękiem umierających, jak i hałasem dyskotek. Zadaniem chrześcijan żyjących na tej ziemi jest usłyszenie tego chóralnego wołania, odczytanie jego głosów i wraz z nim nieustanne zwracanie się do Boga, aby rozjaśnił swą ewangeliczną odpowiedź. Całe życie człowieka i ludzi, w jego niezliczonych obliczach, musimy uczynić naszym własnym, nie tracąc ani jednego głosu, aby nieustannie wołać do Pana. Wołać w imieniu Kurdów, w imieniu współczesnych niewolników, zamroczonych, przesiedlonych, surfujących po internecie i dziwaków. Jednym słowem tych wszystkich, którzy po prostu nie mogli się znaleźć w Ewangeliach historycznych, aby wołać do Jezusa, który przemierzał drogi Galilei oraz Judei. Jednak Jezus nadal kroczy wszystkimi drogami i nie sposób Go nie spotkać. To my mamy Go zatrzymać i przedstawić Mu braci, którzy być może wołają nie znając Go wcale. Tym samym Ewangelia znów zacznie przemawiać do współczesnych ludzi. Wołanie, jakie skierujemy do Niego w imieniu wszystkich, pozwoli Mu zwracać się do wszystkich.

(...)

Kto się boi wolności seksualnej?

Aby dostrzec sprawiedliwych w świecie totalnego globalizmu, należy przezwyciężyć lęk przed wolnością seksualną. Po wyjściu z katedry w Pistoi, przed baptysterium — uważaj teraz drogi czytelniku, bo oto z poziomu znaków przechodzimy na poziom faktów — spotkałem parę splecionych, młodych ludzi, którzy przeglądali plan miasta. On stał z tyłu, trzymał ją w talii, a głowę wychylał między jej włosami. Ona zaś była zajęta wyłącznie studiowaniem mapy. Gdyby ten gest miał miejsce w kościele, czyż nie byłby jeszcze piękniejszy?

Dlaczego tak bardzo zajmuje nas ta para młodych ludzi? Nie są małżeństwem, a na wakacjach są sami, pomyśli sobie podejrzliwy zakrystian. Z pewnością współżyją ze sobą. Pewnie faktycznie są już parą. Dlatego są poza prawem.

Jednak Ewangelia zaprasza nas do zwracania uwagi bardziej na ludzi, aniżeli na przepisy prawa. W niej to ludzie chorzy lub głodni mają pierwszeństwo przed prawem sobotniego odpoczynku. Dziewczyna, która ma zostać ukamienowana, ma pierwszeństwo przed przepisami Prawa, które przewiduje ukamienowanie kobiety przyłapanej na cudzołóstwie.

Ewangelia zachęca nas do patrzenia czystym sercem na mężczyzn i kobiety trzeciego tysiąclecia, którzy miotają się pomiędzy prawem a życiem. Ta sama Ewangelia wzywa nas do zauważenia, że „nieformalne rodziny” to rodziny, a „naturalne dzieci” to dzieci oraz że „pary homoseksualne” składają się z ludzi.

Oczywiście istnieje prawo, a nawet wiele praw cywilnych lub kościelnych, które powyższe sytuacje określają jako nienormalne. Chrześcijanin nie powinien jednak zatrzymywać się na stwierdzeniu nienormalności. Nie może zadowolić się prawem. Jeśli ono przyjmuje decydującą rolę, to wcześniej lub później zauważy, że jest mu przeszkodą. W tego rodzaju podejściu jest bardziej wolny od naszych starszych braci Żydów oraz braci muzułmanów.

Historia z kobietą przyłapaną na cudzołóstwie uczy nas kreatywnego poszukiwania — w każdym czasie — sposobu oraz słów niezbędnych do powiedzenia „nie grzesz więcej”, bez dopuszczenia do ukamienowania.

Od dawna już się nikogo nie kamienuje, jednak z ewangelicznego punktu widzenia nie ma większej różnicy pomiędzy kamieniami a słowami, które niejednokrotnie zajęły ich miejsce. Tak jak istnieje cudzołóstwo w sercu, tak może mieć również miejsce ukamienowanie słowami. Również w naszych czasach ma jeszcze miejsce — przypomnijmy sobie ton, jaki przybrała w lipcu 2000 roku polemika na temat gay pride — moralne potępienie wykorzystywane jako narzędzie politycznej walki oraz bezpardonowego potępienia bez najmniejszej uwagi na osoby. Poza tym, trzeba przyznać, że prawa cywilne mogą być wsparciem dla chrześcijańskich przykazań.

Jezus powierza swe słowa wolnej woli słuchaczy. Kiedy mówi: „I ja ciebie nie potępiam. Idź i odtąd już nie grzesz” (J 8,11), nie ma żadnej pewności, że Jego słowa znajdą posłuch w owej kobiecie.

Ukamienowanie było natomiast skuteczne, chociażby tylko jako groźba. Jezus jednak zachęca do porzucenia drogi prawnego zastraszania. Sumieniom oddaje przestrzeganie przykazań, a nas zaprasza do podobnego postępowania.

Starajmy się zastosować tę naukę do „faktycznych związków”. Jaki skutek mogą mieć — w odniesieniu do przekonania sumień — zmagania chrześcijan zmierzające do zakazu uznawania związków nieformalnych na poziomie prawa cywilnego? Czyż nie będzie to miało odwrotnego skutku, polegającego na zatwardzeniu serc w stosunku do wyboru, którego celem było oscylowanie w kierunku legalizacji związku?

My zwyczjni chrześcijanie żyjemy — wraz z naszymi rodzinami — w bezpośrednim kontakcie z faktycznymi rodzinami. Znamy wiele powodów, które prowadzą do tego rodzaju decyzji. Często słyszymy, jak nasze dzieci niebezpiecznie skłaniają się — choć na razie w słowach — ku takim samym wyborom. Jesteśmy pewni, że później nic już nie będziemy mogli zrobić w tej materii, jak tylko wpłynąć na nich poprzez oświecenie lub zarażenie, jak powiedział kard. Martini . Z pewnością nic nie będziemy mogli zrobić za pomocą przymusu lub prawnego nacisku. Jeśli będziemy walczyć o utrzymanie stanu, który wydaje się im niekorzystny, to z pewnością nasze słowa stracą wiele z mocy przekonywania.

Pozwolę sobie zadać pytanie — być może w imieniu rodzin opartych na związku małżeńskim, które żyją drzwi w drzwi z nieformalnymi rodzinami — czy nie ma możliwości jasnego wyrażenia chrześcijańskiego ideału małżeństwa bez lekceważenia faktu, że „nieformalne rodziny” też są rodzinami i mają prawo do pewnych uregulowań prawnych, które wspierałyby ich przynajmniej na poziomie ekonomicznym oraz na poziomie odpowiedzialności za dzieci?

Chodzi oczywiście o inne uregulowania aniżeli te, jakie posiadają legalne związki małżeńskie. Inaczej równouprawnienie pomiędzy jednymi i drugimi byłoby krzywdzące dla tradycyjnych rodzin, które i tak już są pokrzywdzone na różne sposoby. Jednak nieformalne rodziny potrzebują przynajmniej minimalnego uregulowania prawnego, które chroniłoby je przynajmniej na poziomie podatkowym, odnoszącym się do zasiłków rodzinnych, odliczeń, wyprawek szkolnych i innych.

A kiedy swych praw domagają się związki homoseksualne? Myślę, że słuszny jest sprzeciw wobec prawa do adopcji, ale nie pojmuję racji odmawiających im praw odnoszących się do finansów oraz prawa do dziedziczenia. Chodzi o takie prawo jak to, które dotyczy przechodzenia emerytury oraz o prawo do zawierania umów cywilnoprawnych zgodnie z obowiązującymi przepisami.

Zadaniem zwyczajnych chrześcijan — którzy żyją w kontakcie z nowymi pokusami — jest wskazywanie Kościołowi na potrzebę nowej tolerancji.

(...)

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama