Wprowadzenie do meditatio. Pytanie o wiarę w Ewangelii Jana

Fragmenty książki "Trwać w Jezusie. Rekolekcje ze św. Janem"

Wprowadzenie do meditatio. Pytanie o wiarę w Ewangelii Jana

Krzysztof Wons SDS

Trwać w Jezusie

Rekolekcje ze św. Janem

ISBN: 978-83-60703-21-2

wyd.: Wydawnictwo SALWATOR 2007



II. Wprowadzenie do meditatio

1. Od kontekstu do tekstu

Pytanie o wiarę w Ewangelii Jana

Wczorajsze lectio zakończyło się wyznaniem wiary mieszkańców Sychar: „Wierzymy... jesteśmy przekonani, że On prawdziwie jest Zbawicielem świata” (J 4, 42). Spotkanie z niewierną kobietą, która odeszła od swojej pierwotnej miłości, zaowocowało nie tylko uznaniem winy, ale także silnym pragnieniem jej i wielu innych z miasta, aby pozostać (menein), trwać, przebywać z Jezusem. Jezus odpowiedział na ich pragnienie. „Pozostał tam zatem dwa dni” (J 4, 40). Tym właśnie jest wiara: zażyłym przebywaniem z osobą ukochaną, które przemienia życie ucznia, czyniąc go podobnym do Oblubieńca. Uczeń wierzy w Jezusa, to znaczy żyje i kieruje się pragnieniami Przyjaciela. Jan opisuje doświadczenie wiary językiem miłości oblubieńczej. Jednakże dojrzewanie do takiego poziomu wiary nie jest owocem jednej decyzji. Jest procesem. „Wielu Samarytan z owego miasta zaczęło w Niego wierzyć” (J 4, 39). Ewangelista użył formy czasownika, która sugeruje, że są dopiero u początku tego procesu. Dojrzewanie w wierze kryje w sobie dynamikę związaną z doświadczeniem dojrzewania do zażyłej więzi z Jezusem. Zacząć wierzyć, to zdecydować się na wejście w bliską relację z Jezusem. Od rozwoju tej relacji będzie zależeć rozwój wiary. Chciejmy poddać się tej dynamice. Przenika ona wszystkie stronice czwartej Ewangelii. Mamy być nie tylko jej czytelnikami, ale i uczniami w Janowej szkole — uczestnikami procesu wiary.

Pytanie o wiarę jest obecne od początku naszej formacji. Pojawiło się już u Marka, a powróciło u Mateusza i Łukasza152. U Jana pytanie o wiarę ucznia jest ściśle związane z pytaniem o przyjaźń. Jesteśmy w 6. rozdziale i musimy ciągle pamiętać o tym, co Jan zapisał dla nas w pierwszym Epilogu: „Te zaś znaki zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym i abyście, wierząc, mieli życie w imię Jego” (J 20, 30-31). Przy redagowaniu Ewangelii Janowi towarzyszy troska, aby spotykający się z Jezusem i Jego słowem uwierzyli, że Jezus jest Synem Bożym. Wezwanie do wiary w Ewangelii Jana jest zaproszeniem do intymnej, mistycznej więzi, którą On dzieli z Ojcem w Duchu Świętym. Pytanie o wiarę u Jana brzmi więc: Czy wierzę, że poza Nim nie ma pełni życia? Dla głębszego skonfrontowania nas z tym pytaniem Jezus zostawia nam kolejny znak. Będzie nas pytał, czy rzeczywiście chcemy z Nim pozostać. Czy nasza wiara nie zatrzymuje się jedynie na pragnieniach? Czy chcemy pozostać z Nim jedynie przez „dwa dni” świętowania, w chwilach entuzjazmu, czy także wtedy, gdy nasza więź z Nim będzie próbowana przez trudne słowa, sytuacje. Na kim się w takich sytuacjach opieramy? Otrzymujemy znak. Aby jednak go dobrze odczytać, musimy uchwycić się słowa Jezusa, uczynić to, do czego formował nas wcześniej: uwierzyć Mu, powierzyć się i odczytywać rzeczywistość Jego oczami. Prośmy o ten dar Ducha Świętego.

Wiara i dwa znaki uzdrowienia

Aby owocniej zgłębić proponowane na dziś Słowo, postarajmy się jak zawsze uchwycić dynamikę wydarzeń opisanych w wersetach poprzedzających naszą perykopę. Rozdział 6., z którego pochodzi nasze lectio, rozpoczyna się od informacji Jana, która rzuca światło na cały kontekst: „Szedł za Nim wielki tłum, bo widziano znaki, jakie czynił na tych, którzy chorowali” (J 6, 2). Pojawia się temat Jezusowych uzdrowień. Jan zapisał, że lud widział w nich znaki (semeia) i dlatego Mu towarzyszył (ekolouthei). Pamiętamy, że Jan, używając słowa „towarzyszyć”, opisuje także doświadczenie wiary. Jeśli zajrzymy na wcześniejsze stronice i wrócimy do wydarzeń, które następują bezpośrednio po spotkaniu Jezusa z Samarytanką, zauważymy, że Jan dosyć długo zatrzymuje nas na uzdrowieniu syna dworzanina i paralityka153. Jak zobaczymy, mają one ścisły związek z tematem wiary. Prześledźmy krótko fakty i ich duchowy sens, na który wskazują znaki. Po opuszczeniu Sychar, gdzie spędził dwa dni154, Jezus, tak jak zamierzał (J 4, 3), kontynuuje swoją podróż do Galilei. Gdy Jan pisze „wyszedł stamtąd do Galilei”, to chce jednocześnie zaznaczyć, że oddala się od Judei155. Zwraca naszą uwagę na kontrast: Samarytanie Go przyjęli i uznali w Nim proroka, natomiast w Judei nie156: przyszedł do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli (por. J 1, 11).

Jezus dociera do ojczyzny, choć Jan nie wspomina, że dotarł do Nazaretu. Od Marka, Mateusza i Łukasza dowiedzieliśmy się już wcześniej, że także przez ziomków nie został dobrze przyjęty157. Jan podkreśla, że przyjęli Go Galilejczycy, którzy byli razem z Nim w czasie świąt w Jerozolimie i widzieli wszystko, co uczynił (J 4, 45). Zaraz potem dodaje, że „przybył powtórnie do Kany Galilejskiej, gdzie przedtem przemienił wodę w wino” (J 4, 46). Jezus jest Oblubieńcem, który przychodzi do swojej oblubienicy, aby zawrzeć z nią przymierze miłości. Z utęsknieniem oczekuje na godzinę, w której pociągnie wszystkich do swego serca. To On jest „owym dobrym winem”, zachowanym na czasy ostateczne, które daje pełnię i obfitość życia, zamienia szarą codzienność w ucztę weselną, w świętowanie, które nie będzie miało końca. Potrzeba jednak, aby oblubienica powróciła do swojej pierwotnej miłości, uznała i odrzuciła grzech niewierności, który niszczył jej młode życie, zabierał świeżość i wpędzał w chorobę.

Uzdrowienie umierającego

W takiej perspektywie czytajmy Janową relację o uzdrowieniach. Pierwsze z nich ma miejsce w Kanie, a więc w Galilei, drugie w Jerozolimie. Jezus szuka przyjaciół wszędzie. Dla każdego chce stawać się źródłem wody żywej wytryskującej ku życiu wiecznemu. Gotów jest przemierzać Palestynę wzdłuż i wszerz. Idzie do pogardzanej przez Żydów Samarii, do rodzinnej Galilei, wiedząc, że prorok nie doznaje czci we własnej ojczyźnie. Wnosi życie i wesele do domu urzędnika pracującego u Heroda. Powraca z nadzieją do Jerozolimy, choć faryzeusze nastają na Jego życie. Uzdrowienia, których dokonuje, nie mają nic z ostentacyjnego manifestowania zewnętrznej mocy. On sam żali się, że ludzie właśnie tego oczekują: „Jeśli znaków i cudów (terata) nie zobaczycie, nie uwierzycie” (J 4, 48). Oczekują nie tylko znaków, ale także niesłychanych i nadzwyczajnych dziwów. Tymczasem Jezus dokonuje uzdrowienia syna dworzanina bez świadków, w zaciszu pokoju, w którym leży umierający. Jego działanie nie dokonuje się przez ostentacyjne znaki Jego fizycznej obecności.

Dokonuje się wewnętrznie, ponieważ On nie pragnie tego, co zewnętrzne, ale tego, co wewnętrzne. W przeciwieństwie do urzędnika dworskiego, który ma władzę zewnętrzną i nie może pomóc swojemu dziecku, On, cichy i dyskretny, ma władzę wewnętrzną. Daje moc życia, która odnawia człowieka od wewnątrz. Jeśli dokonuje cudownych uzdrowień ciała, to są one jedynie znakiem o wiele ważniejszego uzdrowienia, którego pragnie dokonać w ludzkim sercu. Tak było w przypadku spotkania z Samarytanką przy studni. Rozmawiał z nią o wodzie, o pragnieniu fizycznym, aby dotrzeć do jej pragnień duchowych i odsłonić jej bogactwo swego życia.

Jezus nie mówi do dworzanina, że syn wyzdrowiał, ale że żyje: „Idź, twój syn żyje (ze)”. To coś znacznie więcej. Przekazuje życie i może to uczynić w każdym miejscu i w każdym czasie. Nie musi widzieć umierającego, dotykać go fizycznie, aby przywracać życie. Jan używa określenia, którym sugeruje, że życie, które Jezus ofiaruje dziecku, nie jest zwyczajnym przywróceniem zdrowia, ale przekazaniem życia nowego, definitywnego. Tłumacząc dosłownie, Jezus mówi do ojca, że syn „żyje i będzie żył”. Komunikuje nową jakość życia, które czyni wolnym od tego, co do tej pory przeszkadzało mu żyć. Jest synem (ho hyios) — mówi Jezus — a nie dzieckiem (to paidion), jak nazywał go zdrobniale ojciec. Innymi słowy: dał mu moc, aby stał się dzieckiem Bożym (teknon Theou), ponieważ nie z krwi, nie z żądzy ciała, ani z woli męża, lecz z woli Boga się narodził (por. J 1, 12-13). Odtąd doświadcza życia samego Jezusa, ogląda chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca (por. J 1, 14). Dworzanin słyszy polecenie: Idź (Poreuou), to znaczy wyruszaj, kontynuuj to, co rozpocząłeś, czyli nie przestawaj wierzyć. Jeśli pójdziesz drogą, którą rozpocząłeś, zobaczysz swoje dziecko wyzwolone ze śmierci. Urzędnik ufa słowom Jezusa, powierza się Mu. Uwierzył, że nie potrzeba nadzwyczajnych znaków, aby doświadczyć cudu życia. Wierzy, że Jezus komunikuje moc życia w intymności, przez wejście w zażyłą więź z Nim samym. To w Nim, a nie w spektakularnych gestach jest życie. Jan kończy opis uzdrowienia krótkim stwierdzeniem: „Uwierzył on sam i cała jego rodzina”. Wiara, która polega na zażyłej więzi z Jezusem, rodzi nowe życie i rozprzestrzenia się na cały dom. Kryje w sobie niezwykłą płodność. Podobnie stało się w miasteczku Sychar. Ale nie tylko tam i nie tylko w domu urzędnika z Kafarnaum.

Uzdrowienie sparaliżowanego

Jednym zdaniem Ewangelista przenosi nas do Jerozolimy, dokąd Jezus udaje się na święto żydowskie. Prowadzi nas do Sadzawki Owczej158, miejsca, do którego podążały liczne grupy pielgrzymów. Jan opisuje cud uzdrowienia chromego od trzydziestu ośmiu lat159. Kluczowe w tym opisie są słowa, które usłyszy uzdrowiony paralityk: „Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło” (J 5, 14). Powraca temat z rozmowy z Samarytanką i subtelnie obecny także w scenie uzdrowienia syna dworzanina. Jezus przychodzi komunikować życie, które uwalnia od grzechu, który przeszkadza żyć. Padają słowa: „Nie grzesz już więcej”. Wydaje się, że mówiąc o mocy życia, które komunikuje, Jezus chce także pokazać nam moc grzechu, który potrafi izolować i paraliżować życie przez długie lata. Pokazuje jego siłę i dramatyczne skutki. Wszystko to ujawnia się i staje wyraźne w świetle bezpośredniego spotkania z Jezusem. Jezus ujrzał go leżącego i poznał, że czeka już długi czas (J 5, 6). Wie o paralityku wszystko, zanim jeszcze on otworzy się przed Nim. Podobnie było w spotkaniu z Samarytanką. Mamy wrażenie, że Jezus idzie do Jerozolimy spotkać się właśnie z tym człowiekiem, pochylić nad jego cierpieniem, które dobrze widzi i zna. Kontekst, w jakim opisane jest spotkanie, dramatyzuje obraz sytuacji chromego. Obok niego leżało mnóstwo chorych: niewidomych, chromych, sparaliżowanych (J 5, 4). Do tego obrazu ludzkiej nędzy i bliskiej śmierci Jan wprowadza element nadprzyrodzony: wszyscy oni czekają na przybycie anioła, który poruszy wodę sadzawki i przyniesie zdrowie temu, kto pierwszy do niej dotrze. Nagle Ewangelista przenosi naszą uwagę na Jezusa. Znamienne jest to, że Jan nie pisze, iż Jezus idzie do sadzawki. Napisał wcześniej, że jest w Jerozolimie i że w mieście jest sadzawka. Później widzimy już Jezusa pośród tłumu chorych ludzi. Myśl Jana jest jednoznaczna: tą sadzawką jest całe miasto, a w nim mnóstwo ludzi pozostawionych na pastwę losu. Było ich wielu w Jerozolimie160. Wśród nich jest Jezus. On pierwszy odnajduje chorego, najbardziej wyizolowanego, bezradnego. Chce go uzdrowić. Jan napisał, że Jezus go ujrzał i poznał. Nie chodzi jedynie o doświadczenie fizyczne. Jezus ujrzał i poznał chorobę, która była jedynie znakiem schorzenia sięgającego o wiele głębiej.

Mówi o jego sytuacji wewnętrznej. Widzimy, w jak zażyłą relację wchodzi z nim Jezus. Krótkim pytaniem dotyka najgłębszej potrzeby jego życia i pomaga mu się otworzyć. Pyta tak, jakby to od niego zależało, czy będzie zdrowy: „Czy chcesz stać się zdrowym?”. Pomaga mu przeżyć bezsilność; wyznać bezradność, a nawet stan beznadziei: przecież choruje od trzydziestu ośmiu lat. Jego szansa na uzdrowienie jest blisko: sadzawka znajduje się tuż obok; człowiek nie może jednak zrobić kroku. Jest niewolnikiem paraliżu, pozbawiony życiowej inicjatywy. Wtedy Jezus przejmuje inicjatywę. Wypowiada zdanie, w którym przekazuje mu moc życia, niezależnie od wszystkiego, co się dzieje: niezależnie od tego, jak długo trwa choroba, od stopnia paraliżu, niezależnie od bezradności i braku pomocy innych. Od razu choremu wraca zdrowie, a z nim zdolność radzenia sobie samemu, bez pomocy innych: „Wstań, weź swoje łoże i chodź” (J 5, 8). Słyszy: „Podnieść się (Egeire)”161, powstań z choroby, ze śmierci, rozpocznij nowe życie. Weź swoje łoże (ton krabbaton), zapanuj nad miejscem twojej życiowej biedy. Jan aż cztery razy pisze o łożu sparaliżowanego (J 5, 8.9.10.11). Do tej pory był uwiązany do niego, teraz on otrzymuje władzę nad łożem. Jezus daje mu moc życia i wolność od ciążącego zniewolenia. Chodź, podejmij życie, idź naprzód, wyjdź z życiowego paraliżu. Nie podnosi go, ale każe mu powstać, wziąć łoże i chodzić o własnych siłach. Jezus przekazuje mu życie, to znaczy zdolność panowania nad tym, co go zniewalało. Paralityk nie był w stanie unieść swojej bezradności, teraz potrafi nieść łoże. Nie mógł uczynić kroku w stronę sadzawki, teraz może chodzić. Doświadcza obfitości życia i jest zdolny z niej czerpać.

Źródło choroby: grzech niewiary

Następuje druga część wydarzenia, w której Jan tłumaczy znak i głęboki sens uzdrowienia (J 5, 9-18). Uzdrowiony człowiek po spotkaniu z Jezusem, które zmieniło jego życie, nie mówi o Nim tak jak wcześniej uczniowie z Betsaidy, Natanael, Samarytanka. Jego relacja z Jezusem wydaje się chłodna. Pozostaje dla niego obcym. Mówi o Nim „Ten, który mnie uzdrowił”. Jezus szuka go i znajduje w świątyni. Uzdrowiony potrzebuje kolejnego spotkania. Słyszy słowa: „Oto wyzdrowiałeś...”, jakby Jezus chciał mu głębiej uświadomić, co tak naprawdę wydarzyło się w jego życiu. Przekazał mu moc swojego życia, a nie tylko zdrowie fizyczne. Odnajdując go w świątyni, pomaga mu odnaleźć siebie. Dotyka istoty jego choroby, która nie pozwalała mu żyć: „Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej (meketi hamartane), aby ci się coś gorszego nie przydarzyło” (J 5, 14). Prowadzi go do jego serca, do grzechu, który w nim zalegał. W nim było źródło jego bezradności, paraliżu, długich lat choroby. W Ewangelii Jana paraliż jest znakiem choroby serca. Chore serce czyni chorym całe życie. W tę chorobę wpędza człowieka grzech. W języku Biblii grzeszyć znaczy tyle, ile chybić, minąć się z celem. W perspektywie Janowej formacji do przyjaźni z Jezusem rozumiemy, że najgorszą chorobą serca, która może się przytrafić, jest rozminięcie się z życiem, które przekazuje Jezus. Grzech sprawia, że szukamy życia poza Nim. Może oziębić przyjaźń, a nawet wyobcować z więzi z Jezusem. Grzechem tego człowieka był „grzech świata” (J 1, 29), to znaczy świadome odrzucenie życia, poddanie się ciemnościom (J 1, 10). Uzdrowiony człowiek dostaje od Jezusa ostrzeżenie: że może mu się przytrafić coś gorszego niż paraliż ciała. Można być zewnętrznie zdrowym, ale nie mieć w sobie życia. Uzdrowiony, który donosi Żydom na Jezusa i sprowadza na Niego prześladowania, staje się znakiem „świata, który Go nie poznał. Przyszedł do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli” (J 1, 10-11). Można spotykać się z Jezusem w świątyni, przechadzać się z Nim między świątynnymi krużgankami, doświadczać Jego cudów, widzieć znaki życia, a jednocześnie mijać się z życiem, nie wierzyć w Jego miłość, nie otworzyć się na przyjaźń, nie smakować pełni życia, które pochodzi od Ojca i Syna. Tę dramatyczną w swoim przesłaniu prawdę potwierdza zachowanie Żydów. Nie potrafią odczytać znaku. Chcąc zabić Jezusa, odrzucają ofiarowane im życie (por. J 5, 15-18). Znak nie poprowadził ich do więzi z Jezusem, jak stało się w przypadku Samarytanki i mieszkańców Sychar. Jezus czyni wysiłki, aby ich przyciągnąć do siebie. Prowadzi z nimi rozmowy, przeprowadza lectio divina do Tory. Mówi im o Ojcu. Pragnie dzielić z nimi życie, które dzieli z Ojcem. Lecz spotkanie kończy się bolesnym stwierdzeniem: badają Pisma, a nie mają wiary. Zostawia ich z pytaniem, które wprowadza w kryzys: „Jeżeli jednak jego pismom nie wierzycie (ou pisteuete), jakżeż moim słowom będziecie wierzyli?” (J 5, 47). Tym dramatycznym pytaniem kończy się 5. rozdział. Będzie ono brzmiało w naszych uszach i wracało jak echo w rozdziale 6., z którego pochodzi nasze lectio.

Nieodczytany znak: od entuzjazmu do kryzysu wiary

Jezus cierpi z powodu niewiary Żydów. Opuszcza Judeę, gdzie nastają na Jego życie i udaje się za Jezioro Galilejskie (J 6, 1). Odszedł (apelthen), zapisał Jan. Użył dokładnie tego samego określenia, co w rozdziale 4., gdy informował nas o pierwszym oddaleniu się z Judei (J 4, 3). Tak rozpoczyna się rozdział 6. Próbując zrozumieć pracę redakcyjną Jana nad tym długim rozdziałem, możemy zauważyć, że wyszczególnia on w nim kilka ważnych momentów: najpierw opisuje dwa cudowne znaki Jezusa: rozmnożenie chlebów i chodzenie po wodzie (1—21), potem daje krótkie i pełne udręki wprowadzenie do mowy Jezusa na temat chleba życia (22—25), następnie relacjonuje mowę Jezusa o chlebie życia (29—59). Zamyka rozdział ważną konkluzją — opisuje reakcję uczniów na mowę Jezusa (60—71). Mowa Jezusa, która stanowi centrum dzisiejszego spotkania ze Słowem, kryje w sobie ogromne bogactwo treści, które nie sposób zgłębić podczas jednego lectio. Skupimy się na znaku chleba życia i na postawach wiary, które ujawniają się w słuchaczach. Mowa Jezusa wywoła w nich napięcie i kryzys w wierze.

Jednych prowadzi to do odejścia od Jezusa, innych do jeszcze większego przylgnięcia do Niego, do silniejszej więzi i zażyłej przyjaźni. Wersety 1—25 stanowią bezpośredni kontekst mowy, który w powiązaniu z powyższą lekturą podprowadzi nas do sedna ewangelicznego przesłania.

Entuzjazm i pierwsze napięcia

Zauważmy najpierw pewną dynamikę wydarzeń i proces ludzkich zachowań, które ujawniają się od pierwszych wersetów 6. rozdziału. Wydaje się, że Janowi zależy na tym, skoro zatroszczył się o tak wnikliwy opis procesu wiary w osobach spotykających i słuchających Jezusa. Jest to proces nie pozbawiony napięć i konfliktów. Jednych zbliży, drugich oddali od życia, które przynosi Jezus. Pierwsze doświadczenie w relacji z Jezusem, które opisuje Jan, możemy nazwać jednym słowem: entuzjazm. Czytamy: „Szedł za Nim wielki tłum (ochlos polys), bo widziano znaki, jakie czynił na tych, którzy chorowali” (J 6, 2). Ewangelista daje do zrozumienia, że uzdrowienia, o których wspominaliśmy, zaczęły gromadzić wokół Niego tłum ludzi, który Mu towarzyszył (ekolouthei). Stwierdzenie wydaje się sugerować ich uczniowską relację z Jezusem.

Różnią się od Żydów, od których oddalają się razem z Mistrzem. Grecki termin esthenon, którego Jan użył na określenie „chorego”, oznacza przede wszystkim „słabego” w znaczeniu ogólnym. Widzimy więc tłumy ludzi, którzy idą za Jezusem, ponieważ obiecuje moc życia „słabym”. Nad tłumem unosi się aura nadziei. „Jezus wszedł na wzgórze i usiadł tam ze swoimi uczniami. A zbliżało się święto żydowskie, Pascha”. Analogia jest znamienna. W czasie gdy lud wstępował na górę świętego miasta Jeruzalem162, tłumy gromadzą się na górze, gdzie siedzi Jezus. Jan wraca tym samym do wątku z rozmowy Jezusa z Samarytanką: On jest sanktuarium, do którego lgną, by oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie. „Kiedy więc Jezus podniósł oczy, ujrzał, że liczne tłumy schodzą do Niego” (J 6, 5). Przed naszymi oczami roztacza się obraz, w którym dominuje uroczysty klimat. Tłum narasta. Wyczuwa się zapach święta. Oto pierwsza faza w procesie wiary ludzi, którzy lgną do Jezusa. Są podekscytowani. Widzieli wcześniej cudowne znaki. Ale czy je odczytali? Czy Jego uczniowie zrozumieli ich sens? Jan już wcześniej uświadomił nam, że można, jak paralityk, doświadczać mocy znaków i nie odczytać ich do końca. Można zatrzymać się na powierzchni wydarzeń. Jeszcze w tym samym wersecie pojawia się pierwsze napięcie, które umyślnie prowokuje sam Jezus. Zwraca się do Filipa, którego entuzjazm po spotkaniu z Jezusem dobrze pamiętamy z pierwszego lectio: „«Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?» A mówił to, wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co miał czynić” (J 6, 5-6). Filip, znany w Ewangelii Jana jako człowiek operatywny i pełen realizmu, sprawdzany jest pytaniem o wiarę w Jezusa163. Niedawno wyznał: „Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz...”, i poradził sobie z pytaniem Natanaela164, teraz jednak nie radzi sobie z pytaniem Mistrza. Wywołuje w nim zakłopotanie. Czuje się bezradny. Skupia się na liczeniu pieniędzy i chlebów zamiast na Jezusie, który „wiedział, co miał czynić”. Nie potrafi odczytać „znaku próby”. Nie potrafi jeszcze czerpać w pełni życia z więzi z Jezusem. Podobnie jest z Andrzejem. Pod wpływem przebywania z Jezusem wyznał przed Szymonem: „Znaleźliśmy Mesjasza” (J 1, 41); teraz nie może odnaleźć się w sytuacji próby. Pozostaje przy swoim widzeniu rzeczywistości, bardzo podobnym do tego, które ma Filip. Prędzej zauważy chłopca, który ma pięć chlebów i dwie ryby, niż Jezusa, który stoi obok, gotowy dzielić z nim życie, jak wówczas, gdy po raz pierwszy poszedł zobaczyć, gdzie mieszka, i z Nim pozostał. Jan daje nam do zrozumienia, że otwarcie się na przyjaźń z Jezusem, pierwszy entuzjazm uczniów, przebywanie z Nim, nie czynią ich dojrzałymi w wierze. Jezus dokonuje kolejnego znaku: cudownie rozmnaża chleb i ryby. Wszystko, co człowiek posiada, jest darem Boga, także te pięć chlebów i dwie ryby w rękach chłopca. Wszystko jest charis — darem Jego miłości (por. J 1, 14). Filip i Andrzej liczyli pieniądze i chleby, tak jakby były ich własnością. Teraz Jezus sam rozdaje pokarm pięciu tysiącom mężczyzn. Jan, inaczej niż zapisali to Marek, Mateusz i Łukasz165, podkreśla, że osobiście rozdał rozmnożony przez siebie chleb i ryby (J 6, 11). To On jest „chlebem i rybą”, dającymi życie. Daje siebie bez ograniczeń. „Rozdał, ile chcieli (ethelon)”, ile tylko pragnęli, do woli166. Daje im w obfitości. Objawia swoją hojność i dobroć Ojca, który dzieli się z nimi życiem swego Syna, ich wzajemną miłością, życiem wytryskującym na wieczność. „Nasycili się”. Teraz już nie tylko Filip i Andrzej, ale wszyscy zebrani, także my, zostaliśmy wezwani do odczytania znaku, jaki daje Jezus. Jak nasyceni go odczytują? Najpierw spostrzegają, że dokonał cudu. Wyznają, że jest prorokiem (ho profetes), chcą Go porwać i obwołać królem (basileus).

Kryzys wiary

Początkowy entuzjazm sięga szczytu. Lecz reakcja Jezusa zdradza, że źle odczytali znak. Ich zachowanie pozostawia wiele do życzenia. Jest zewnętrzna. Nie potrafią wniknąć w gesty miłości Jezusa. Nie odczytują zaproszenia do udziału w Jego życiu. Chcą Go porwać (harpazein). Jan użył tu mocnego słowa, które wyraża przemoc, gwałtowne, niedorzeczne zachowanie167. Wycofał się (anechoresen) na miejsce pustynne. Chce pozostać sam jeden (autos monos). Poruszający widok Oblubieńca, który czuje się osamotniony w swoich pragnieniach. Doświadcza nieodwzajemnionej miłości. Pamiętamy podobną reakcję Jezusa opisaną przez Marka.

Użył dokładnie tego samego słowa, aby zaznaczyć, że Jezus nie tylko szukał miejsca odosobnienia, ale także chciał się oddalić od sposobu myślenia duchowych przywódców ludu, którzy nie potrafili uwierzyć w Ewangelię i zmienić własnych, mesjańskich oczekiwań168. Rodzi się kolejne napięcie. Wcześniej tłumy schodziły się do Jezusa, a On siedział na górze i czekał na nie. Teraz, w chwili gdy ich euforia sięga zenitu, On się usuwa. Ujawnia się kryzys. Jan za chwilę wróci do niego i wytłumaczy, na czym polega. Tymczasem wprowadza nas w nowe wydarzenie, które dotyczy grona najbliższych uczniów. Opisuje je w taki sposób, abyśmy nie stali z boku, ale byli protagonistami tego, co się dzieje, i odczytali jego głęboki sens (J 6, 16-21). Poczujmy się zaproszeni do tego spotkania i wyobraźmy sobie siebie pośród uczniów. Za chwilę uwidoczni się kolejne napięcie między nimi i Jezusem. Podkreśla to sceneria panujących ciemności (skotia) i wzburzonego jeziora. Mówiąc o ciemnościach, Jan wyraźnie nawiązuje do słów z Prologu, w którym użył tego samego określenia: „A życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności (skotia) świeci i ciemność jej nie ogarnęła”. Sens duchowy wydarzenia staje się coraz bardziej czytelny. Uczniowie są sami w łodzi, bez Jezusa, pośrodku wzburzonego jeziora. Zmagają się z silnym wiatrem. Nagle widzą idącego po wodzie Jezusa. Widzą Go, jest blisko (eggys), ale Go nie rozpoznają. „Przestraszyli się (efobethesan)”: Oblewa ich nie tylko fala wody, ale także potwornego strachu. Dopiero słowa Jezusa, które stają się jak światło w środku nocy, uwalniają ich od lęku: „To Ja jestem, nie bójcie się” (J 6, 20). Jego obecność, która w Ewangelii Jana jest łączona z intensywnym udzielaniem się Jego miłości, poczucia bliskości i zażyłości, wraca im pokój i poczucie bezpieczeństwa. Chcą Go zabrać do łodzi, ale natychmiast (eutheos) znaleźli się na brzegu, do którego zmierzali. Chcieli Go zabrać ze sobą, tymczasem to On „zabrał ich tam, gdzie zmierzali”. Tajemnicza sytuacja, w której należy szukać głębszego wyjaśnienia całego wydarzenia. Mówi, że bliskie przebywanie z Jezusem staje się także próbą i wezwaniem do większej wiary. Nie mogą posiąść Jezusa według własnych zamierzeń, ale ciągle uczą się Jego bliskości, Jego przychodzenia w czasie i w sposób nieoczekiwany. Wciąż są zadziwieni nowymi znakami Jego obecności i bliskości, której daje im doświadczać, gdy są „na górze” i gdy są „na dole” — pośród nocy lęku. Przebywanie z Jezusem i uczestniczenie w Jego życiu, domaga się od nich zrywania ze swoimi schematami, z próbą czerpania od Niego życia według własnych oczekiwań, z subtelnymi nawet formami przemocy wobec Jego przyjaźni. Na osobności uczy ich tego, co próbował także przekazać tłumom.

Teraz znów spotyka się z nimi, tym razem w Kafarnaum. Chce odsłonić zakrytą dla nich tajemnicę. Jęczmienne chleby, które rozmnożył, aby jedli do sytości, są znakiem czegoś nieporównywalnego: znakiem chleba życia. Rozpoczyna się mowa, która jest przedmiotem naszego lectio. Nie tyle monolog Jezusa, ile dialog z różnymi grupami słuchaczy. Jest w nim miejsce na pytania, na spór, na kłótnie, na „gorszenie się”, odejścia, na wyznanie wiary i zażyłej przyjaźni. Śledźmy również nasze reakcje, zwłaszcza te, które będą się w nas rodziły spontanicznie. Zbierajmy uważnie i zachowujmy w sercu słowa, które mamy zgłębiać podczas meditatio.

152 Zob. I, II i III etap formacji ucznia do wiary: K. Wons, Uwierzyć Jezusowi...; tenże, Powierzyć się Jezusowi...; tenże, Pogłębić wiarę w Jezusa..., Wydawnictwo SALWATOR, Kraków.

153 Zob. J 4, 46-5.18.

154 Jan nieco dalej po raz drugi informuje, że Jezus zatrzymał się w Samarii na dwa dni (J 4, 40.43). Czyni to, aby podkreślić, że dzieli z Nimi swoje życie, trwa z nimi. Por. J. Mateos, J. Barreto, Il Vangelo di Giovanni..., s. 232.

155 Por. tamże.

156 Zob. J 2, 18; 4, 1.

157 Por. Mk 6, 4; Mt 13, 57; Łk 4, 24. Zob. K. Wons, Pogłębić wiarę w Jezusa..., s. 104—135.

158 Stanowiła ona połączenie dwóch bliźniaczych sadzawek, przedzielonych krużgankiem — łącznie z otaczającymi je było pięć krużganków. Nad krużgankami wzniesiono budynek nazywany po hebrajsku Betesda (Sadzawka Owcza). Sadzawki zasilało podziemne źródło, z którego od czasu do czasu wytryskiwała woda.

159 Zob. C.M. Martini, Kochać Jezusa..., s. 54—56.

160 Por. J. Mateos, J. Barreto, Il Vangelo..., s. 252.

161 Pamiętamy, że Ewangelista Marek tym samym słowem opisywał zmartwychwstanie Jezusa: Mk 16, 6. Zob. K. Wons, Uwierzyć Jezusowi..., s. 280—282.

162 Zob. J 2, 13; 11, 55. Por. J. Mateos, J. Barreto, Il Vangelo di Giovanni..., s. 289—290.

163 Por. K. Romaniuk, A. Jankowski, L. Stachowiak, Komentarz praktyczny..., s. 458.

164 Zob J 1,45 nn.

165 Zob. relacje cudownego rozmnożenia chleba u synoptyków: Mk 6, 34-44; Mt 14, 14-21; Łk 9, 11-17.

166 Por. G. Nolli, Evangelo secodno Giovanni..., s. 199.

167 Por. tamże, s. 202.

168 Zob. Mk 3, 7. Por. K. Wons, Uwierzyć Jezusowi..., s. 120.

opr. aw/aw



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama