"Wewnętrzny klasztor" Conchity de Armidy - kopia

W służbie Bogu, rodzinie i Kościołowi

Co roku w niedzielę Zesłania Ducha Świętego myślę tęsknie o ewangelizacji, jaką prowadziłam w latach studenckich. Tak wielu studentów odniosło wyraźne korzyści ze spotkań biblijnych i rekolekcji, na które ich zaprosiłam. Kiedy jednak wyszłam za mąż i urodziłam dziecko, zaprzestałam tej działalności. Zastanawiałam się często, jak mam budować Kościół, kiedy ledwo nadążam z praniem? Jak mam być otwarta na Boże wezwania, będąc uwiązana przy dziecku, które musi jeść co dwie godziny?

Wtedy właśnie zapoznałam się z postacią niezwykłej Meksykanki — żony i matki. Concepcion Cabrera de Armida, popularnie nazywana Conchitą, wychowując wraz z mężem dziewięcioro dzieci, znajdowała czas na codzienną Mszę świętą i modlitwę osobistą. Te proste praktyki miały dalekosiężny wpływ zarówno na jej życie rodzinne, jak i na cały Kościół meksykański. Im więcej czytam na jej temat, tym bardziej jestem przekonana, że Conchita jest cenną przewodniczką dla tych, którzy podobnie jak ja przez cały dzień zmagają się z zupełnie „nie-duchowymi” obowiązkami. Ukazuje mi ona, że Duch Święty może przeprowadzić nas przez każde zadanie, jeśli zaczniemy od modlitwy.

Rozmodlona panna młoda

Conchita urodziła się 8 grudnia 1862 roku w meksykańskim mieście San Luis Potosi, w katolickiej rodzinie zamożnej klasy średniej. Będąc ładną dziewczyną, w wieku lat trzynastu zwróciła na siebie uwagę Franciszka Armidy, zwanego Pancho. Był nią tak zauroczony, że oświadczył się jej zaledwie kilka tygodni po zawarciu znajomości. Po dziewięcioletnim narzeczeństwie — co w południowym Meksyku nie było niczym dziwnym — młodzi pobrali się i na świat zaczęły przychodzić dzieci.

Pod wieloma względami Conchita to zwyczajna żona i matka. Czuła się rozczarowana, gdy pierwszym słowem wypowiedzianym przez jej syna było „kot”, a nie „mama”. Trudno było jej znaleźć wspólny język z teściami. Czytała pisma poświęcone modzie, w specjalnym zeszycie notowała dowcipy. Jej mąż, skądinąd troskliwy i opiekuńczy mężczyzna, miał wybuchowy temperament. Z czasem jego charakter złagodniał i małżonkowie nauczyli się wzajemnie wspierać. Pancho radził się Conchity w interesach, a ona prosiła go o pomoc w kładzeniu dzieci spać.

Jednak głęboko w sercu Conchita czuła, że tym, co naprawdę rozświetla jej życie rodzinne, jest modlitwa i lektura duchowa. W swoim dzienniku pisała: „Życie wewnętrzne mojej duszy wzrasta pomimo wszystkich radości tej ziemi”. Już na początku małżeństwa na pierwszym miejscu postawiła życie duchowe.

„Wewnętrzny klasztor”

Wśród licznych obowiązków matki Conchita prowadziła życie duchowe, które stało się jej „wewnętrznym klasztorem”, gdzie kryła się codziennie na pewien czas po wyjściu męża do pracy. Dzięki dobrej organizacji udawało jej się pogodzić modlitwę z obowiązkami domowymi.

Zachęcona przez proboszcza do prowadzenia dziennika, Conchita spędzała większość wolnego czasu na pisaniu. Choć niektóre z jej pism były rozpowszechniane w postaci książek i broszur, kiedy jeszcze żyła, to swego obszernego dziennika nie dała do czytania nikomu aż do śmierci. Dopiero po jego lekturze rodzina i inni odkryli, często ku swojemu zaskoczeniu, że Conchita prowadziła głębokie życie wewnętrzne, naznaczone wieloma natchnieniami duchowymi oraz aktami miłości i uwielbienia Boga.

Życie wewnętrzne nie oddzielało jej od rodziny i służących, przeciwnie, pomagało Conchicie stawać się coraz bardziej przystępną i troskliwą. Dzieci wspominały, że była pogodna, opiekuńcza i zainteresowana ich sprawami. „Nawet w kościele czuliśmy, że mama jest z nami” — powiedziało jedno z nich. Jednak wychowywanie dzieci nie było dla Conchity przeszkodą w słuchaniu natchnień Ducha Świętego.

„Ogień, który płonął”

W wieku dwudziestu siedmiu lat Conchita wzięła udział w rekolekcjach prowadzonych według Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli. Będąc już — w przeciwieństwie do pozostałych uczestników rekolekcji — matką kilkorga dzieci, pomiędzy naukami wychodziła do domu, aby zająć się swoją rodziną. W trakcie rekolekcji Conchita miała poczucie, że przygotowuje swoje serce na powiedzenie „tak” wszystkiemu, czego Bóg może od niej zażądać. Była jednak zdziwiona, gdy pewnego dnia w ciszy modlitwy Bóg powiedział do niej: „Twoją misją będzie zbawianie dusz”.

Jej serce rozradowało się. Wkrótce po rekolekcjach zabrała dzieci na dłuższą wizytę do wiejskiej rezydencji swojego brata. Tam zaproponowała, że powtórzy sąsiadkom nauki, które usłyszała na rekolekcjach. Zebrało się nie mniej niż sześćdziesiąt kobiet! Conchita powiedziała później, że w ogóle nie zastanawiała się nad tym, czy ma odpowiednie kwalifikacje ani czy jej pomysł nie jest przejawem pychy. Stwierdziła: „Poczułam w sobie ogień, który płonął, i chciałam zapalić go także w sercach innych”.

Ogień rzeczywiście zapłonął w sercach. Pod koniec rekolekcji kilka kobiet odbyło głęboką spowiedź u miejscowego proboszcza.

Cierpienia Kościoła w Meksyku

Pewnego dnia, modląc się w kościele, Conchita miała wizję Ducha Świętego w postaci gołębicy. Zajaśniał On na krzyżu, w jego centrum, gdzie biło serce Jezusa. Wizja utrzymywała się przez całe dnie. Conchita usłyszała też słowa Jezusa: „Świat jest pogrążony w zmysłowości; nikt już nie kocha ofiary. Pragnę, by zapanował krzyż”.

Conchita opowiedziała biskupowi o tym, co zobaczyła. Wielebny Ramona Ibarra Gonzales wysłuchał jej z uwagą, wyraził też chęć przeczytania jej pism. Poruszony ich treścią, postanowił założyć stowarzyszenie inspirowane wizją Conchity: Apostolat Krzyża. Wspólnota ta miała być otwarta dla osób świeckich, zakonnych i kapłanów. Jej członkowie żyli duchowością Jezusa ukrzyżowanego, ofiarowując swoje codzienne próby i przykre doświadczenia za kapłanów w formie „duchowego macierzyństwa”. Intuicje duchowe i refleksje teologiczne Conchity doprowadziły do powstania pięciu innych stowarzyszeń pod wspólną nazwą Dzieła Krzyża.

Conchita miała do ofiarowania wiele osobistych cierpień. Jeden z jej synów zmarł w dzieciństwie. W 1901 roku zmarł jej ukochany Pancho, pozostawiając ją wdową w wieku trzydziestu dziewięciu lat. Conchita była zdruzgotana. W tym czasie najstarsze z jej dzieci miało zaledwie szesnaście lat. Na domiar złego w kolejnych latach zmarła przedwcześnie jeszcze trójka z jej dziewięciorga dzieci.

Patrząc z perspektywy czasu, widzimy, jak Bóg posługiwał się zarówno rozwijającym się Apostolatem, jak i jej osobistymi stratami. Meksyk stał właśnie na progu dziewięcioletniej rewolucji, niosącej ze sobą straszliwe cierpienia. Posługa modlitewna Conchity stawała się coraz bardziej potrzebna.

W ciągu kolejnych lat krwawych walk Conchita była świadkiem potwornych prześladowań Kościoła. Zabijano księży, którzy byli zmuszeni się ukrywać, niszczono kościoły, męczennikami zostawały nawet dzieci. „Czułam w duszy śmiertelny smutek, jakby do Meksyku wtargnął szatan” — pisała Conchita. Narażając się na ogromne ryzyko, przez dłuższy czas ukrywała w swoim domu księży, biskupów, zakonnice i zakonników.

„Niech Bóg będzie błogosławiony za wszystko”

Pomimo trwającej rewolucji Dzieła Krzyża wciąż przeżywały rozwój. Pojawiały się nowe gałęzie, takie jak męska wspólnota zakonna Misjonarzy Ducha Świętego, a także zakon kontemplacyjny, w którym siostry przez dwadzieścia cztery godziny na dobę adorowały Najświętszy Sakrament w intencji prześladowanych księży. Poprzez kolejne inicjatywy Duch Święty tworzył duchowy mur chroniący Kościół w tym trudnym czasie.

Właśnie wtedy pisma Conchity zostały gruntownie zbadane przez miejscowych biskupów oraz przez Watykan. Stwierdzono zgodnie, że zawierają one autentyczne Boże natchnienia. Conchita osobiście udała się do papieża, aby uzyskać aprobatę dla jednego ze zgromadzeń. Zabrała wówczas ze sobą dwoje swoich dzieci, aby odbyć pielgrzymkę wspólnie z nimi. Jak zawsze stojąc mocno na ziemi, w trakcie podróży pisała listy do pozostałych dzieci, interesując się ich rodzinami, zdrowiem i interesami.

W listach udzielała im praktycznych i duchowych rad oraz wstawiała się gorliwie w ich potrzebach, sama zmagając się z chorobą morską.

„Niosę w sobie trzy życia, a każde z nich bardzo mocne” — pisała. „Życie rodzinne ze swoimi licznymi smutkami tysiąca rodzajów, czyli życie matki; życie Dzieł Krzyża ze wszystkimi problemami, które mnie obciążają; a także życie ducha czyli życie wewnętrzne, które jest najcięższe ze wszystkich, ze swoimi wzlotami i upadkami, burzami i zmaganiami, światłem i ciemnością. Niech Bóg będzie błogosławiony za wszystko!”

Conchita spędziła ostatnie lata wśród swoich dzieci i wnuków, nie przestając pisać. Zmarła 3 marca 1937 roku w wieku siedemdziesięciu czterech lat. Pozostawiła po sobie ponad 60 tysięcy zapisanych stron.

Modlitwa — jej dar dla Kościoła

Dzieci Conchity podkreślają w swoich wspomnieniach, że była ona po prostu dobrą matką. Zaskoczeniem może być to, że kobieta w jej sytuacji życiowej stała się inspiratorką tylu dobrych dzieł. Najbardziej jednak poruszająca jest jej wierność codziennej modlitwie i Mszy świętej, co pozwoliło jej połączyć życie rodzinne ze służbą Kościołowi. Życie modlitewne Conchity nie było stratą czasu ani szukaniem siebie — przeciwnie, stało się błogosławieństwem dla jej rodziny i całego Kościoła!

***

Będę starała się o tym pamiętać w tym roku, przeżywając Zesłanie Ducha Świętego wśród stosów pieluszek. Wzorem Conchity mogę zwracać się do Boga w każdej sytuacji, ufając, że Duch Święty pomoże mi wydać owoc — taki, jaki On sam zamierzył.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama