Żywot św. Antoniego Wielkiego

Św. Antoni Wielki to prekursor chrześcijańskiego życia zakonnego - zarówno pustelniczego, jak i wspólnego. Warto zapoznać się z jego życiorysem

Żywot św. Antoniego Wielkiego

Św. Antoni Wielki uważany jest za ojca monastycyzmu, prekursora chrześcijańskiego życia zakonnego. Urodził się ok. 250 r., zmarł w 356 r. W czasie jego życia chrześcijaństwo zyskało status religii uznanej w imperium rzymskim, co wiązało się z ustaniem prześladowań, ale jednocześnie — z mniejszym zapałem duchowym i masowym przystępowaniem do Kościoła osób słabo przygotowanych. Wbrew tej tendencji Antoni stanął u progu nurtu odnowy gorliwości, z którego zrodziły się kolejne odnogi chrześcijańskiego życia zakonnego, zarówno pustelniczego, jak i wspólnego. Poniższy tekst jest najbardziej znanym życiorysem Świętego, spisanym przez jego ucznia, św. Atanazego. [Red., MG]

Antoni pochodził z Egiptu. Jego rodzice byli zacnego rodu i mieli dość duży majątek. Jako że byli oni chrześcijanami, i on w tym duchu został wychowany. Jako dziecko przebywał z rodzicami, nic innego poza nimi i domem nie poznając. Kiedy podrósł i osiągnął odpowiedni wiek, nie chciał się uczyć, by nie wychodzić i nie przebywać w towarzystwie innych dzieci. Miał tylko wielkie pragnienie, by żyć we własnym domu jako prosty człowiek. Chadzał jednak z rodzicami do Domu Pańskiego. Ani jako dziecko, ani gdy podrósł, niczego nie lekceważył, ale był posłuszny rodzicom i rozmyślał o czytaniach, aby mieć z nich dla siebie korzyść. A żyjąc jako dziecko w dostatku, nie zadręczał rodziców o rozmaite i wyszukane jedzenie, ani nie szukał w nim przyjemności. Wystarczało mu to, co dostawał, i niczego ponadto nie pragnął.

Po śmierci rodziców pozostał sam z siostrą, która była jeszcze bardzo mała. Mając lat około osiemnastu czy dwudziestu, troszczył się o nią i o dom. Nie minęło sześć miesięcy od śmierci rodziców, kiedy idąc, jak to miał w zwyczaju, do Domu Pańskiego, rozważał w skupieniu, jak apostołowie, porzuciwszy wszystko, poszli za Zbawicielem, a ludzie opisani w Dziejach Apostolskich, sprzedawszy wszystko, co posiadali, przynieśli pieniądze i złożyli do stóp apostołów, aby rozdzielić pomiędzy potrzebujących. Jakaż wielka nadzieja była dla nich przygotowana w niebie. Myśląc o tym, przyszedł do Domu Pańskiego, gdzie właśnie odczytywano Ewangelię, i usłyszał Pana mówiącego do bogacza: Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj wszystko, co posiadasz, i daj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za mną. Antoni, jakby od Boga otrzymał to wspomnienie o świętych i jakby do niego skierowane było to czytanie, natychmiast wyszedł z Domu Pańskiego i majątek, który odziedziczył po przodkach (trzysta arur dobrej i urodzajnej ziemi), rozdał mieszkańcom wioski, aby nie był troską ani dla niego, ani dla jego siostry. Sprzedał także wszystkie ruchomości, a pieniądze, które uzyskał, rozdał biednym, zachowując nieco dla siostry.

Następnym razem, kiedy poszedł do Domu Pańskiego i usłyszał Ewangelię Pana, który mówił: Nie martwcie się o jutro, nie chciał już czekać, ale wyszedł i rozdał również to, co mu pozostało z majątku. Siostrę zaś powierzył opiece znanych i zaufanych dziewic, aby wychowana została w dziewictwie, sam zaś poza domem rozpoczął życie ascety, zważając na siebie i narzucając sobie dyscyplinę. Nie było bowiem wtedy w Egipcie klasztorów i mnisi nie znali wielkiej pustyni. Każdy, kto chciał pracować nad sobą, żył samotnie niedaleko swojej wsi. W pobliskiej wiosce mieszkał wtedy starzec, który od młodości żył sam, ćwicząc się w ascezie. Obserwując go, Antoni naśladował go z zapałem w dobrym. Na początku i on zamieszkał w pobliżu wsi. Potem, gdy tylko usłyszał o jakimś gorliwym człowieku, podążał na jego poszukiwanie jak mądra pszczoła i nie powracał do siebie, dopóki go nie spotkał i nie otrzymał od niego jakby prowiantu na drogę cnoty. Tak żył na początku i ćwiczył się w zamiarze, by nie powrócić do majątku rodziców i nie pamiętać o krewnych, a całą uwagę i gorliwość zwrócił ku wytężonej ascezie.

Utrzymywał się z pracy rąk, ponieważ usłyszał: Kto nie chce pracować, niech też nie je. Z tego, co otrzymywał, część zostawiał na chleb, część zaś przeznaczał dla potrzebujących. Modlił się ciągle, ponieważ dowiedział się, że modlić się należy nieustannie. A z taką uwagą słuchał, gdy czytano Pismo, żeby nic z niego nie padło na ziemię, że pamięć wystarczała mu za książki.

Żyjąc w ten sposób, Antoni był kochany przez wszystkich. Sam zaś zawsze był posłuszny ascetom, do których przychodził, i dokładnie rozważał, w czym każdy z nich przewyższał innych w gorliwości i ascezie. U jednego widział grzeczne usposobienie, u drugiego oddanie modlitwie, u innego cierpliwość, u jeszcze innego miłość do ludzi. Obserwował czuwanie jednego, zamiłowanie do nauki innego, tego podziwiał za jego wytrwałość, tego za posty i spanie na gołej ziemi. U jednego podglądał łagodność, u drugiego wielkoduszność. U wszystkich zaś razem widział cześć dla Chrystusa i wzajemną miłość.

To poznawszy, wrócił do swego własnego miejsca ascezy, gdzie zebrał wszystko, co od każdego otrzymał, i starał się sam w tym wyćwiczyć. Wobec swoich rówieśników nie był o nic zazdrosny, jak tylko o to, by w tym, co dobre, nikt się od niego lepszy nie okazał. Postępował tak, by nikogo nie zasmucać, ale żeby dla wszystkich być pociechą. Wszyscy mieszkańcy wioski i dobrzy ludzie, z którymi się spotykał, widząc go takim, nazywali go Teofilem — Kochającym Boga i jedni traktowali jak syna, drudzy zaś jak brata.

Diabeł zaś, zazdrosny nieprzyjaciel dobra, nie mógł znieść, widząc w młodym człowieku takie usposobienie,lecz to, co zwykł robić, starał się wykorzystać także przeciw niemu. Po pierwsze, starał się go odciągnąć od ascezy, podsuwając wspomnienia majątku, troskę o siostrę, związki pokrewieństwa, żądzę pieniędzy, żądzę sławy, przyjemność z różnorodnego jedzenia i inne rozkosze życia, w końcu trudy cnoty i to, jak wiele wysiłku ona wymaga. Pokazywał, jak słabe jest ciało i jak długie życie. W ogóle spowodował w jego myślach wielki zamęt, chcąc go odciągnąć od słusznego postanowienia. Jednak kiedy spostrzegł nieprzyjaciel, że jest słabszy niż wola Antoniego i raczej pokonany przez jego niezłomność, pognębiony przez wiarę i odparty przez ciągłe modlitwy, wtedy ufając broni, która jest przy pępku brzucha, i tym się chełpiąc (taka jest bowiem pierwsza pułapka, jaką zastawia na młodzieńców), przystąpił do młodego człowieka, by go nocą  niepokoić, za dnia zaś tak się naprzykrzać, że ci, którzy się przyglądali, mogli widzieć ich walkę. Podsuwał mu myśli nieczyste, ten zaś modlitwami je odganiał. Łechtał, ten zaś, płonąc rumieńcem, obwarowywał ciało wiarą i postami. Pozostało więc biednemu diabłu przemienić się nocą w kobietę i starać się wszelkimi sposobami zwieść Antoniego. On zaś, mając w sercu Chrystusa i rozmyślając, jak szlachetna i rozumna jest za Jego przyczyną dusza, gasił węgiel zwodzenia tamtego. Znów nieprzyjaciel podsuwał przyjemności rozkoszy, on zaś, słusznie rozgniewany i zasmucony, groźbę ognia i męki robaka w sercu rozważał i w ten sposób się przeciwstawiwszy, wyszedł z tego bez szkody. To wszystko było wstydem dla nieprzyjaciela. On bowiem, który uważał, że jest równy Bogu, był zabawką młodzieńca. Ten, który ciałem i krwią gardził, pokonany został przez cielesnego człowieka. Jemu bowiem pomagał w tym Pan, który ze względu na nas ciało nosił i ciału dał nad diabłem zwycięstwo, by każdy z tych, którzy w ten sposób doświadczani byli, mówił: Nie ja, lecz łaska Pana ze mną.

W końcu więc wąż, ponieważ nie zdołał przemóc Antoniego, ale zobaczył, że sam został wyparty z jego serca, zgrzytając zębami, jak jest napisane, jakby odstąpił, a później, stosownie do swojego charakteru, ukazał mu się pod postacią czarnego dziecka. I jakby poddając się, nie zjawił się w jego myślach (wyrzucony bowiem został podstępny), ale ludzkim głosem powiedział: „Wielu oszukałem i pokonałem wielu, a w walce z tobą uległem”. Gdy  spytał go Antoni: „Kim jesteś, który do mnie mówisz?”, ten natychmiast zajęczał: „Ja jestem przyjacielem nierządu. Ja zastawiam pułapki i kuszę młodzieńców, a nazywam się duchem nierządu. Iluż z tych, którzy chcieli być mądrzy oszukałem. To z mojego powodu gani prorok tych, którzy się ugięli: Przez ducha nierządu zwodzeni jesteście. Przeze mnie bowiem oni upadli. Ja jestem tym, który często cię niepokoił i tyle razy przez ciebie został pokonany”. Antoni zaś, dzięki Panu składając, śmiało powiedział: Wydaje się, że bardzo jesteś godny pogardy, bo czarne są twoje zamysły i jak dziecko jesteś słabowity. Nie dbam o ciebie wcale, bo moją pomocą jest Pan i na moich wrogów patrzeć będę z góry. Czarny, gdy to usłyszał, natychmiast uciekł. Przeraził się słów jego i bał się choćby zbliżyć do tego człowieka.

Taka była pierwsza walka Antoniego z diabłem. Bardziej zaś było to zwycięstwo, jakie w Antonim odniósł Pan, który potępia grzech w ciele, aby słuszność prawa wypełniła się w nas, którzy nie postępujemy według ciała, ale według ducha. A choć diabeł został pokonany, Antoni nie zaczął go lekceważyć, ani zwyciężony nieprzyjaciel nie przestał zastawiać na niego zasadzek. Chodził wokół jak lew, szukając przeciw niemu sposobu. Antoni jednak, wiedząc z Pism, że nieprzyjaciel zna wiele forteli, zaczął surowo ćwiczyć się w ascezie. Wiedział, że skoro diabeł nie zdołał omamić jego serca rozkoszą ciała, spróbuje zwieść go innym sposobem. Diabeł bowiem kocha grzech. Coraz bardziej umartwiał więc ciało i traktował je jak niewolnika, aby, choć zwyciężył w jednych zmaganiach, nie upaść w innych. Chciał zatem przyzwyczaić się do surowszej ascezy. A wielu ludzi dziwiło się, że tak lekko znosił ten trud. Bo dążenie duszy, które tak długo w sobie nosił, wyrobiło w nim dobre przyzwyczajenie, tak że nawet drobny powód, podany przez innych, zachęcał go do wykazywania się większą gorliwością. I podziwiano go, bo nie zdarzyło się to raz, ale często. Jadł raz dziennie po zachodzie słońca, a bywało, że nawet i co dwa, a nawet co cztery dni. Żywił się jedynie chlebem i solą, a pił tylko wodę. O mięsie i winie zbyteczne jest nawet mówić, bo i u innych gorliwych nie można by znaleźć takich rzeczy. Do spania wystarczała mu mata z trzciny. Najczęściej spał na gołej ziemi. Odmówił też namaszczania się oliwą, mówiąc, że należy, by młodzieńcy raczej uprawiali ascezę i nie szukali tego, co czyni ciało obwisłym, ale przyzwyczajali je do trudów, rozważając słowa apostoła: Ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny. Mówił bowiem, że charakter duszy wzmacnia się, gdy słabną pożądliwości ciała. Wypowiedział również taką osobliwą myśl: „Nie należy odmierzać drogi do cnoty ani życia w odosobnieniu ze względu na nią, ale pragnienie i postanowienie”. On sam więc nie wspominał minionego czasu, ale każdego dnia jakby rozpoczynał ascezę, coraz większe wysiłki podejmował, mówiąc sobie często te słowa Pawła: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną. Przypominał sobie też słowa proroka Eliasza, który mówił: Żyje Pan, przed którym stoję dzisiaj. Uważał bowiem, że mówiąc „dzisiaj”, nie mierzy mijającego czasu, ale jakby za każdym razem zaczynając od nowa, dzień po dniu starał się pokazywać siebie Bogu takim, jakim wobec Boga być należy: jako człowiek czystego serca i gotowy słuchać Jego woli, i niczyjej innej. Mówił też sobie: „Asceta powinien uczyć się sposobu życia od wielkiego Eliasza i zawsze, jak w zwierciadle, w jego życiu przeglądać swoje”.

W ten sposób więc umartwiając się, Antoni odszedł do grobowców, które znajdowały się z dala od wioski. I nakazawszy pewnemu swemu znajomemu, by po wielu dniach przyniósł mu chleb, sam wszedł do jednego z grobowców i zamknąwszy wejście, pozostał sam w środku. Nie mógł tego znieść nieprzyjaciel i przestraszył się, że niedługo również pustynia zaludni się ascetami. Pewnej nocy przyszedł  z mnóstwem demonów i tak pobił Antoniego, że leżał on na ziemi bez głosu. Mówił, iż ból był tak ogromny, że rany przez ludzi zadane nie mogłyby być dla niego taką torturą. Dzięki Bożej Opatrzności (Pan bowiem nie pozostawia tych, którzy w nim pokładają nadzieję) następnego dnia przybył ów znajomy, przynosząc mu chleb. Gdy otworzył drzwi i zobaczył, że leży on jak martwy na ziemi, podniósł go, zaniósł do Domu Pańskiego we wsi i położył na ziemi. Wielu krewnych i ludzi z wioski usiadło dokoła niego, jak dokoła zmarłego. Około północy Antoni przyszedł do siebie i zbudził się. Gdy zobaczył, że wszyscy śpią i tylko ów znajomy czuwa, skinął na niego, aby podszedł, i nakazał, by podniósł go i, nie budząc nikogo, zaniósł do grobu.

Gdy więc ów człowiek go zaniósł i drzwi, jak zwykle zostały zamknięte, pozostał sam wewnątrz. A jako że nie mógł ustać po ciosach zadanych mu przez demony, położył się i modlił. Gdy skończył się modlić, krzyczał: „To jestem ja, Antoni, nie uciekłem przed waszymi razami. Nawet jeśli zadacie mi większy ból, nic mnie nie oddzieli od miłości Chrystusa”. Potem śpiewał psalm: Chociażby stanął naprzeciw mnie obóz, moje serce bać się nie będzie. Tak myślał i mówił asceta. Ale nieprzyjaciel, który nienawidzi dobra, zdziwiony, że i po takich ciosach ośmielił się on wrócić, zwołał swoje psy i wzburzony wołał: „Widzicie, że ani nieczystością, ani razami go nie pognębiliśmy, ale jest wobec nas zuchwały. Podejdźmy go inaczej”. Diabeł z łatwością może przybierać rozmaite kształty. Nocą więc taki łoskot uczyniły, że wydawało się, iż całe to miejsce się trzęsie. Demony, jakby rozniosły cztery ściany grobowca, weszły przez nie, przemieniając się w zjawy zwierząt i gadów. Całe miejsce natychmiast wypełniło się wyobrażeniami lwów, niedźwiedzi, leopardów, byków, wężów, żmij, skorpionów i wilków. Każde z nich poruszało się według swojej postaci. Lew ryczał, zdając się podchodzić, byk bódł rogami, żmija nie zbliżała się pełzając, a wilk, atakując, zatrzymywał się. Przerażający był szał tych wszystkich zjaw i ich ryki. A Antoni, chłostany i kąsany przez nie, odczuwał straszny ból całego ciała, lecz leżał w duchu niewzruszenie, czuwając. Jęczał z bólu, jednak przytomny, szydził z nich, mówiąc: „Gdybyście miały jakąś moc, wystarczyłoby, żeby przyszedł jeden z was. Odkąd jednak osłabił was Pan, próbujecie jakoś mnogością wzbudzać strach. Znakiem waszej słabości jest to, że przyjmujecie kształty dzikich stworzeń”. Śmiało powiedział jeszcze: Jeśli macie moc i siłę nade mną, nie czekajcie, ale ruszcie na mnie. Jeśli nie macie mocy, dlaczego na próżno przeszkadzacie? Pieczęcią i bezpiecznym murem jest dla nas wiara w Pana. Po wielu wysiłkach demony zgrzytały przeciw niemu zębami, bo nie one nim, lecz on nimi się bawił.

Św. Atanazy Aleksandryjski, Żywot św. Antoniego Wielkiego. Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama