Ojciec Pio mój ojciec

Fragmenty książki o Ojcu Pio Wydawnictwa Księży Marianów (2007)

Ojciec Pio mój ojciec

Pierino Galeone

Ojciec Pio mój ojciec

Wydawnictwo Księży Marianów
Warszawa, czerwiec 2007
ISBN:978-83-7502-080-9

Spis treści
Przedmowa5
Wstęp13
 
CZĘŚĆ PIERWSZA
DUCHOWOŚĆ OJCA PIO
 
Moje pierwsze spotkanie19
Moje wrażenia26
Cnoty30
Cnoty teologiczne30
Wiara30
Nadzieja34
Miłość35
Cnoty kardynalne i cnoty moralne38
Roztropność39
Sprawiedliwość41
Posłuszeństwo41
Męstwo43
Umiarkowanie46
Czystość47
Pokora57
Ubóstwo58
CZĘŚĆ DRUGA
OSOBISTE ŚWIADECTWA
 
Kwiatki Ojca Pio63
Ojciec Pio i ojciec Agostino63
Ojciec Pio i ojciec Emilio64
Ojciec Pio i Ettoruccio64
Ojciec Pio i natręt66
Ojciec Pio i wdzięczność67
Ojciec Pio i nieustająca modlitwa68
Ojciec Pio i różaniec68
Mój najpiękniejszy różaniec69
Ojciec Pio i modlitwa innych70
Ojciec Pio i jedzenie71
Ojciec Pio i picie72
Ojciec Pio i ciało73
Ojciec Pio — nauczyciel cierpienia74
Ostatnie odpowiedzi Ojca Pio75
Ojciec Pio i ukrywanie trosk76
 
Moc w przeciwnościach77
Mój Judasz77
Mikrofony w konfesjonale77
Wizytator apostolski78
Sekretarz wizytatora79
Inny ojciec kapucyn80
Notariusz i inżynier80
Cena prawdy82
Ojciec Pio ostrzegał mnie82
Miłość bliźniego84
Czułość i stanowczość Ojca Pio84
Pragnienie spotkania dusz85
Ojciec Pio i fryzjer86
Ojciec Pio i lekarz88
Ojciec Pio i dziecko91
Ojciec Pio i profesor92
Ojciec Pio i urzędnik ministerialny95
Ojciec Pio i Alberto del Fante98
 
Umiłowanie Matki Bożej102
Wigilia Wniebowzięcia102
Powrót obrazu Matki Bożej do sanktuarium104
 
Charyzmatyczne dary i nadzwyczajne fakty106
Ojciec Pio przy ołtarzu106
Ojciec Pio w konfesjonale107
Ojciec Pio chodzi po głowach ludzi111
Ojciec Pio je ze mną obiad114
Ojciec Pio na moich święceniach kapłańskich116
Ojciec Pio u Grobu Pańskiego117
Ojciec Pio i moi dziadkowie119
Odpowiedź udzielona matce syna zaginionego w Rosji120
Odpowiedź sędziemu122
Odpowiedź dotycząca zmarłej kobiety122
Odpowiedź dotycząca zmarłego zawodowego sportowca123
Ojciec Pio przepowiada rychłą śmierć123
Odroczenie125
Niezwykła osobowość Ojca Pio127

Fragmenty książki

 

Przedmowa

W I tomie Positio super virtutibus tyczącym św. Pio z Pietrelciny znajduje się część zawierająca zeznania złożone w procesie kanonizacyjnym na terenie diecezji. Podzielono ją na rozmaite kategorie świadków. Prezentacji towarzyszy schemat oceny wartości zeznań, mający na celu ułatwienie zadania teologom konsultorom, którzy mieli przestudiować ważki materiał dowodowy. W części poświęconej księżom diecezjalnym czytamy:

„Trzymając się powyższej ustalonej zasady (długość przebywania w pobliżu Sługi Bożego oraz waga faktów zaświadczonych de visu), można ustalić następujące stopniowanie. Pierwsze miejsce należy przyznać księdzu Pietro Galeone, którego znajomość ze Sługą Bożym trwała dwadzieścia jeden lat (1947-1968). Jego świadectwo ustne, zwięzłe, lecz treściwe, znajduje rozległe uzupełnienie w dołączonym załączniku, w którym świadek, ukazując dzieje swego doświadczenia przeżytego u boku Ojca Pio, opisuje i wspiera przykładami przede wszystkim cnoty Sługi Bożego; odnotowuje i przekazuje budujące anegdoty oraz cenne pouczenia; przytacza niezwykłe zdarzenia i wyodrębnia łaski niebios, którymi Bóg zechciał ubogacić swojego Sługę dla dobra dusz” (Positio super virtutibus Servi Dei Pii a Pietrelcina, tom I/1, ss. 309-310).

A zatem świadectwo księdza Pierino Galeone, zdaniem autorów Positio, nabiera wielkiej doniosłości z racji długiego jego przebywania u boku Ojca Pio.

Istotnie, nazwisko księdza Galeone jest dobrze znane każdemu, kto stykał się z Ojcem Pio za życia, w San Giovanni Rotondo, oraz po jego śmierci, słuchając dotyczących go opowieści i nauk. To ja, jako prefekt Kongregacji ds. Beatyfikacji i Kanonizacji, w dniu kanonizacji Ojca Pio, 16 czerwca 2002 roku, odczytałem przed Papieżem petycję zawierającą prośbę o zaliczenie błogosławionego Pio w poczet świętych. Zatem nazwisko księdza Pierino Galeone nie było nieznane, a ja miałem zaszczyt poznać go osobiście w grudniu 2003 roku, kiedy poproszono mnie, bym wygłosił wykład w San Giovanni Rotondo we wspaniałym Centrum Duchowości Sług Cierpienia „Ojciec Pio”. Tematem wykładu była Ewangelia cierpienia w nauczaniu Jana Pawła II.

Niniejsza publikacja jest z natury rzeczy czymś osobnym w stosunku do zeznań procesowych, ale wypływa z tego samego doświadczenia niezwykłej duchowej bliskości przeżytej u boku Ojca Pio. Książka księdza Galeone zawiera wiele cennych zalet, które — z rozmaitych powodów — zasługują, by je z rozwagą wyłuszczyć.

Przede wszystkim, jego życie u boku Ojca Pio obejmuje ostatnie dwadzieścia lat ziemskiego bytowania Stygmatyka. W tym miejscu warto dołączyć pewne objaśnienie techniczne. Postępowanie Kongregacji ds. Beatyfikacji i Kanonizacji usystematyzował nasz Magister Prospero Lambertini, wcześniej generalny promotor wiary ówczesnej Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, a następnie wybrany na papieża o imieniu Benedykt XIV. Papież Lambertini ustanowił, że ostatnie dziesięć lat życia danego Sługi Bożego to okres niezbędny i wystarczający, by uznać, czy Sługa ów ewentualnie realizował chrześcijańskie cnoty heroiczne. I chociaż, rzeczywiście, droga do świętości może na początku charakteryzować się zachowaniem zwyczajnym, a nawet niepewnym, to nie do pomyślenia jest, by przynajmniej w ostatnim dziesięcioleciu życia nie cechował jej heroiczny stopień każdej z cnót. Opatrzność umieściła księdza Pierino u boku Ojca Pio w szczytowym punkcie jego drogi do świętości, w okresie pełnej dojrzałości. Nie trzeba podkreślać, jak cenne jest to doświadczenie dla każdego, kto dzisiaj pragnie poznać żywe nauczanie św. Pio, a także dla tego, kto korzystał z niego bezpośrednio w tamtym okresie.

Drugim powodem wpływającym na naszą opinię na temat niniejszej publikacji jest sama jej treść. Wynika z niej, iż Autor cieszył się duchową bliskością z św. Pio, którą możemy określić mianem wyjątkowej. Ksiądz Pierino, niczym dziecko na swego tatusia, czeka na Ojca Pio w każdym zakątku klasztoru, z bojaźnią i czcią zadaje mu pytania, razem z nim modli się i cierpi, płacze i żartuje. Z drugiej strony stosunek Stygmatyka do niego wydaje się absolutnie niezwykły: Ojciec Pio okazuje rzadką sympatię młodemu księdzu „z San Giorgio koło Taranto”. Serdeczne względy okazywane temu duchowemu synowi wyrażają się choćby w szczerej ufności: „Pieri — Ojcze”, w ten sposób się witają. Związek mistrza i ucznia rozwija się dyskretnie i w ukryciu, w wiernym dzieleniu radości i trosk, czułości i goryczy serca. Bliskość dojrzewa, stając się stałym, wiernym trwaniem blisko, zwłaszcza w życiowej próbie. Nauczającego i leczącego chorych Jezusa otaczały wielkie tłumy, w Wieczerniku — Apostołowie, na Górze Tabor tylko trzech uczniów, a na Kalwarii był sam. Wydaje się, że głębokiej więzi łączącej Ojca Pio z księdzem Pierino nie zagrażały ani przeciwności losu, ani nawet prawdziwe prześladowania. Więzi tej towarzyszyła stała macierzyńska obecność Maryi. Do Jej to szkoły Ojciec Pio „zapisywał” swoje duchowe dzieci. Owa więź przeżywa wspaniałą ewolucję. Jeśli na początku uczeń z nieśmiałością poznaje osobiście swego mistrza, to z upływem czasu dystans coraz bardziej się zmniejsza i pozostaje tylko miejsce na rozległe i głębokie wzajemne poznanie, na ciągłą wymianę darów, na obfitość ojcowskiej i synowskiej miłości.

Trzecią perłą tej publikacji jest szczegółowa analiza poszczególnych cnót św. Pio, dokonana wręcz z „chirurgiczną” duchową precyzją. Ksiądz Pierino daje na tych kartach dowód rzadkiego przygotowania ascetycznego i mistycznego, tyleż zdumiewającego, co w oczywisty sposób związanego z głębokim osobistym przeżyciem, a nie tylko z wiedzą teoretyczną.

Innym elementem jest odwoływanie się do konkretnych wydarzeń. Właśnie w ich bogactwie odnajdujemy kolejny diament tej publikacji. Ksiądz Pierino to nie tylko umiłowany syn, lecz także mądry notariusz, dokładny i wierny. Ryzykowne dla normalnego funkcjonowania organizmu porcje pożywienia, ograniczony czas snu, sposoby modlitwy, intensywność związków z ludźmi, pieszczoty i ostre wymówki — wszystko zostało przez Autora dokładnie zanotowane wraz z cennymi odniesieniami do dialogów i zachowań penitentów, przyjaciół i wrogów Ojca Pio. „Ukazałem fakty”, w taki lapidarny sposób Autor zamyka swoją pracę. Niewątpliwie, gdy zasiadał do pisania, przyświecało mu staranie o konkret. Nawet kiedy ksiądz Pierino musi przytoczyć zdarzenia niezwykłe, fenomeny wykraczające poza wyjaśnienia oparte na ziemskich prawach, czyni to z obiektywizmem. Możemy powiedzieć, że obietnica konkretności została dotrzymana w stopniu przekraczającym największe oczekiwania.

W obliczu takiego bogactwa mimo woli pytamy: „Dlaczego dopiero teraz?”. Dlaczego ksiądz Pierino przez te wszystkie lata trzymał się z dala od katolickich wydawnictw? Przecież wielu pisarzy, znanych dziennikarzy i biografów Ojca Pio czerpało pełnymi garściami z jego cennego świadectwa. Wiemy doskonale, że odpowiedź na to pytanie można odnaleźć jedynie w świetle jego pokory. Żeby móc przystąpić do publikacji, niewątpliwie musiał ustąpić pod namowami licznych, rozsianych po całym świecie duchowych dzieci Ojca Pio.

To jest również znak Opatrzności. Być może dopiero dzisiaj, kiedy ucichła donośna wrzawa związana z kanonizacją, można mówić o Ojcu Pio, unikając wszelkich podejrzeń i uwarunkowań. Kto kocha Świętego, zawsze broni przesłania o Nim i szerzy je. Tylko to interesuje naszego Autora. I za to dziękujemy mu z całego serca.

+ Kard. José Saraiva Martins

Prefekt Kongregacji ds. Beatyfikacji i Kanonizacji

W liturgiczne wspomnienie Najświętszej Maryi Panny z Lourdes, Watykan, 11 lutego 2005 r.



Wstęp

Świat poznał Ojca Pio i będzie go zawsze znał jako stygmatyzowanego zakonnika.

Pan zechciał ukazać na jego ciele widoczne znaki swego ukrzyżowania, lecz ukrył przed wszystkimi, także przed nim, jego tajemnicę. Sam Ojciec Pio napisał: „Sam dla siebie jestem tajemnicą”.

Ojciec Pio zawsze starał się wszystko ukryć: swoje stygmaty i swoje rany, tajemnicę swojego ukrzyżowania oraz swoją „najwyższą misję” w dziejach Kościoła i świata.

Widziałem go, jak płakał i modlił się, jak krwawił i bardzo cierpiał, ale moje oczy nie były zdolne ujrzeć, jak jego duch zanurza się w hańbie Krzyża, kiedy wypijał kielich męki.

Kiedy ktoś prosił go, by pozwolił mu cierpieć z nim choć trochę, odpowiadał: „Gdybym ci dał choć okruszynę moich cierpień, umarłbyś spalony nimi w jednej chwili”.

Sądzę, że nikt nigdy nie zdoła pojąć do końca tajemnicy, można tylko widzieć w nim wzór ucznia Chrystusowego, który ze wszystkiego rezygnuje i dźwiga nie tylko własny Krzyż, ale i Krzyż świata, otrzymany w darze od ukrzyżowanego Pana.

My, jego dzieci, mamy jedynie wskazywać na niego, tak jak Jan Chrzciciel wskazał na Jezusa. Mamy mówić: „Oto łagodny baranek, którego Pan wybrał i złączył z Barankiem Bożym na ołtarzu Krzyża świata”.

Kto przeczyta te moje świadectwa, złożone w trakcie diecezjalnego procesu kanonizacyjnego Ojca Pio, od razu zauważy — oprócz prostoty stylu — pełną czci bojaźń i synowską miłość, zawsze jednak gotową dostrzec i zachować w sercu drogocenne chwile, w których mówił i modlił się, cierpiał i płakał. Gotową też zbierać okruchy spadające z jego ust, kiedy wymykały mu się słowa dotyczące tajemniczych faktów związanych z jego osobą.

Widziałem w nim tylko i zawsze Jezusa, widziałem go oko w oko z szatanem, widziałem, jak płakał z powodu grzeszników i jak zawsze po ojcowsku niósł ulgę cierpiącym na ciele i na duszy.

Święty Jan Ewangelista pisał, że nie jest w stanie opowiedzieć o wszystkim, co Jezus powiedział i uczynił. Stwierdził też, że jest świadkiem, że widział przebitą pierś swojego Nauczyciela na Krzyżu.

Ja również chciałbym powtórzyć za Janem, że nie jestem w stanie opowiedzieć o wszystkim, co Ojciec Pio mówił i co czynił w czasie, kiedy przebywałem blisko niego. Mogę wszakże stwierdzić, że byłem świadkiem jego miłości do ukrzyżowanego Chrystusa, płonącej w jego zranionej piersi, którą tylekroć ośmielałem się całować.

Ksiądz Pierino Galeone

(...)

Ojciec Pio przy ołtarzu

Dwukrotnie widziałem, jak Ojciec Pio upodabnia się do Jezusa: przy ołtarzu i w konfesjonale.

Pewnego ranka Ojciec Pio odprawiał Mszę świętą przed wielkim ołtarzem w kościółku, a ja mu posługiwałem. Podczas Komunii znajdowałem się po prawej stronie. Klęczałem na stopniu ołtarza i czekałem na swoją kolej.

Udzieliwszy Komunii mojemu sąsiadowi, Ojciec stanął naprzeciwko mnie. Ujął palcami hostię i wpatrywał się w nią intensywnie, trzymając ją nieruchomo, uniesioną nieco nad cyborium.

W ciągu tych sekund oczekiwania obserwowałem z uwagą każdy ruch Ojca i ze zdumieniem spostrzegłem, że upodabnia się do Jezusa. Był normalnego wzrostu, w szatach kapłańskich, oczy miał spokojne, twarz łagodną, na wargach cień uśmiechu.

Ujrzałem jak nieruchoma wcześniej dłoń, która trzymała w palcach hostię, zbliża się powoli do moich ust. Przyjąłem hostię i widziałem, że jeszcze trwa w nim podobieństwo do Jezusa. Potem pochyliłem głowę, zamknąłem oczy w akcie skupienia, lecz radość i zaskoczenie kazały mi je powoli otworzyć w nadziei, że przyjąwszy Jezusa w postaci sakramentalnej, uweselę się jednocześnie widokiem Jego oblicza.

Niestety, gdy otworzyłem oczy, ujrzałem Ojca Pio takiego jak zwykle, kroczącego z niewymuszona naturalnością.

Nikt tego nie zauważył, bo nikt mi nic o tym nie powiedział. Na moje zwykłe „dziękuję” Ojciec odpowiedział tylko uśmiechem. Nigdy o tym nie wspominaliśmy.

 

Ojciec Pio w konfesjonale

Zwykle po Mszy świętej Ojciec wstępował na chwilę do swej celi, a potem schodził do zakrystii, żeby spowiadać mężczyzn. Ja pospiesznie łykałem kawę i biegłem tam co sił, żeby powitać przechodzącego Ojca.

Pewnego ranka, kiedy któryś z braci kapucynów ustawił mężczyzn zgodnie z ich numerkami, udało mi się powitać Ojca, który szedł na swoje stałe miejsce w zakrystii, gdzie spowiadał. Było to krzesło, klęcznik i dwie białe zasłony w kącie, które oddzielały raczej, niż zasłaniały spowiednika i penitenta.

Zasłony nie przylegały ściśle do siebie, więc przez uchyloną szparę widziałem siedzącego w kącie Ojca Pio. Zaczął spowiadać, a ja, odmawiając brewiarz, spoglądałem na niego.

W pewnej chwili drzwiami z prawej strony od ołtarza wszedł do zakrystii jakiś dobrze zbudowany mężczyzna koło czterdziestki. Miał szpakowate włosy, czarne, małe i inteligentne oczy, ciemną marynarkę i prążkowane spodnie.

Przystanął na chwilę w progu i ruszył miarowym krokiem. Najprzód obrzucił wzrokiem całą zakrystię, a potem lekceważąco popatrzył na mnie.

Zaczął chodzić w tę i z powrotem od zasłoniętego kąta do miejsca, gdzie stałem, zerkając w szczelinę między zasłonami.

Penitenci wchodzili z lewej strony, a wychodzili z prawej, on natomiast, kiedy wyszedł penitent z prawej strony, nie czekając na swoją kolej, uprzedził wszystkich i znalazł się pośrodku. Rozsunął na oścież zasłony i stanął przed Ojcem Pio, tak że zupełnie mi go zasłonił.

Kiedy tylko pojawił się ów mężczyzna, coś nakazało mi śledzić jego zachowanie. Wcześniej przypatrywałem mu się, odmawiając brewiarz z pamięci, a teraz, gdy zasłonił mi Ojca, spuściłem wzrok na karty modlitewnika, by kontynuować czytanie.

Jakiś wewnętrzny głos nakazał mi podjąć obserwację: „Patrz, patrz uważnie!”.

Uniosłem oczy i nagle zobaczyłem, jak ten rozkraczony mężczyzna zapada się w ziemię i znika. Zadziwiło mnie to, ale nie przeraziło. Popatrzyłem na odsłoniętego teraz Ojca i ujrzałem go wyraźnie pod postacią Jezusa. Mniej więcej trzydziestoletni, ubrany był w strój franciszkański, miał długie, jasne włosy, niewielką, zadbaną brodę, niebieskie oczy, piękną, owalną twarz.

Siedział w fotelu wychylony do tyłu. Trwał w tej pozycji przez kilka chwil, a potem nachylił się do przodu i zaczął przybierać własny wygląd. Nagle z ogromną bezpośredniością głośno zawołał: „Hej, chłopcy, pospieszcie się, nie każcie mi tracić czasu!”.

Mężczyźni, nie widząc, by ktoś wychodził z prawej strony, czekali na próżno po przeciwnej stronie i nie mogli obserwować sceny, którą widziałem tylko ja.

Spowiedź potoczyła się dalej, a ja obiecałem sobie, że kiedyś poproszę Ojca Pio o wytłumaczenie tego, co widziałem. Uczyniłem to dokładnie w rok później.

Byliśmy wtedy na werandzie i rozmawialiśmy z Ojcem o książce Giovanniego Papiniego pod tytułem Celestyn VI. Autor pisze w niej, że kiedyś, po tylu tysiącleciach piekła, również demony pójdą do raju.

Ojciec Pio nie zabierał głosu, ale z jego miny można było odczytać, że nie godzi się z tym, co napisano w książce.

Zapytaliśmy go, co o tym sądzi. Wtedy tak powiedział: „Pamiętam, że kiedyś czytałem, iż jakiś skromny kapłan spowiadał ludzi w zakrystii. Nagle wkroczył tam mężczyzna koło czterdziestki, czarnooki, z siwiejącymi włosami, ubrany w ciemną marynarkę i spodnie w prążki. Nie zważając na oczekujących w kolejce, stanął na wprost spowiednika. Kapłan kazał mu uklęknąć, lecz on odparł: «Ja nie mogę!». Sądząc, że ten penitent jest chory, kapłan poprosił go, żeby bez zwłoki wyznał popełnione grzechy. Mężczyzna wyliczył ich tyle, że zdawało się, iż on sam popełnił wszystkie grzechy tego świata. Udzieliwszy mu stosownych rad, kapłan jeszcze raz wezwał dziwnego penitenta, żeby przynajmniej pochylił głowę, bo będzie mu udzielał rozgrzeszenia. A tamten znowu odparł: «Ja nie mogę». Wtedy — opowiadał Ojciec Pio — kapłan rzekł do niego: «Przyjacielu, kiedy z rana zakładasz spodnie, chyba schylasz głowę, tak czy nie?». Mężczyzna spojrzał pogardliwie na kapłana i powiedział: «Jam jest Lucyfer, w moim królestwie nie ma schylania się».

Skoro Lucyfer i demony nie mogą pochylić się przed Bogiem, to tym bardziej nie mogą pójść do raju”, zakończył Ojciec Pio. Następnie podniósł się i poszedł do celi numer 1.

Na progu drzwi podszedłem do niego i powiedziałem: „To Ojciec był tym kapłanem, o którym nam Ojciec opowiadał. To zdarzyło się Ojcu rok temu, tutaj w zakrystii, a ja byłem tego świadkiem”.

Ojciec Pio zasmucił się i płacząc odparł: „Tak, to prawda, to się i mnie zdarzyło, ale prawdą jest też, że o takim zdarzeniu przeczytałem w jakiejś książce”.

(...)

Miłość bliźniego

Czułość i stanowczość Ojca Pio

W nim odżywały wszystkie cnoty. Jego słowa, zachowanie, a nawet przenikliwe spojrzenie w niezwykły sposób uosabiały Pana.

Głaskał i całował dzieci, przystawał przy chorych i pocieszał tych, którzy się do niego zwracali; wysłuchiwał i odpowiadał każdemu podczas długiego, powolnego przechodzenia wśród zebranych.

Pozwalał całować się w dłoń, lecz starał się nie zatrzymywać bez potrzeby, w obronie przed nabożnymi tkliwościami, które nierzadko napełniały jego poranione ciało dojmującym bólem.

Pod wieczór Ojciec, udzieliwszy eucharystycznego błogosławieństwa, udawał się zazwyczaj z małej zakrystii, korytarzem wiodącym od furty, do ogrodu. Tam rozmawiał z nami aż do modlitwy Anioł Pański.

Pewnego wieczoru korytarz wypełniony był tak ciasno przez pielgrzymów, że Ojciec nie mógł się przecisnąć. Wtedy krzyknął tak głośno, że aż się przestraszyłem. Usłyszałem go aż z ogrodu, gdzie na niego czekałem.

Kiedy stanął w drzwiach, spojrzeliśmy na siebie, a on, jakby nigdy nic, uśmiechnął się.

Ośmieliłem się więc powiedzieć: „Kiedy Ojciec tak krzyczy, boję się”. „Synu, oni chcą dać mi tyle dobra, a wyrządzają mi tyle bólu”. Na to ja: „Nie rozumiem, Ojcze”. „Ze mną — wyjaśniał — jest jak z dzieckiem, które matka z miłości tak mocno ściska, że ono zaczyna płakać, żeby się bronić przed sprawiającym mu ból uściskiem. Ja też, kiedy krzyczę, daję znać, że bardzo cierpię. Nigdy nie chciałbym tego robić, ale — niestety — tylko w ten sposób mogę się przecisnąć”.

Pragnienie spotkania dusz

Pewnego razu zwierzył mi się, że bardzo się cieszy, kiedy ktoś przyprowadza do niego ludzi.

Mnie kiedyś nakazał, żebym nie przyprowadzał licznych grup przyjeżdżających autokarem, lecz raczej po kilka osób przybywających samochodami, wtedy łatwiej mu będzie zadowolić oczekiwania każdego, kto go odwiedza.

Nie mógł oddalić krzykiem tych, na których oczekiwał, modląc się i cierpiąc.

Kiedy przedstawiano mu kogoś, zawsze był gotowy przyjąć go życzliwie. Łajał niedyskretnych i potrząsał zatwardziałymi, ale zawsze z wielką miłosierną miłością.

Jego surowość była koniecznością, dla obecnych nie zawsze zrozumiałą, a czasem nawet — zdawało się — trudną do przyjęcia. Jej skuteczność rozumiała tylko osoba zainteresowana, inni, niestety, ponieważ nie mogli jej pojąć, byli wstrząśnięci taką surowością Ojca Pio.

(...)

Niezwykła osobowość Ojca Pio

Ojciec Pio posiadał dar uzdrawiania nieuleczalnie chorych i nawracania grzeszników, odsuwania czasu śmierci i poznawania jej dokładnej daty, znajomości miejsca przebywania dusz osób zmarłych, a nawet towarzyszenia im w drodze do raju.

Walczył z szatanem i wypędzał złe duchy, zgłębiał serca, poruszał dusze i rozjaśniał umysły bardziej świadectwem niż przemówieniami.

Znał życie tych ludzi, znał historię Kościoła i ludzkości. Wielu osobom przepowiadał przyszłość. Podążał za dobrymi i złymi, bliskimi i dalekimi, zdrowymi i chorymi.

Stał u boku umierających, tak jak to było w przypadku mojej matki, oraz u wezgłowia nieprzeliczonych chorych: w szpitalach, w domach prywatnych, w obozach koncentracyjnych i w najniezwyklejszych miejscach.

Ojciec Pio to była instytucja „natychmiastowej interwencji”. Kierował autem zamiast kierowcy, który zasnął, jak to się zdarzyło jednemu z moich przyjaciół, i uwalniał od poważnych kłopotów roztargnionego i nieostrożnego kierowcę.

Dzięki interwencji Ojca Pio wypadki zdecydowanie śmiertelne zmieniały się w kolizje tajemniczo kierowane i bez konsekwencji.

Ileż razy byłem świadkiem, kiedy zainteresowani, cudownie ocaleni, przychodzili, by podziękować Ojcu, który z całą prostotą nakazywał: „No, synu, bądź nieco uważniejszy, kiedy prowadzisz samochód!”.

Jednemu z pracowników Domu Ulgi w Cierpieniu, który cudem wyszedł cało z wypadku, wyznał: „Do tej pory czuję ból w żebrach, które mi się połamały, kiedy wyciągałem cię spod samochodu!”.

Do pewnego zagorzałego komunisty, niedawno nawróconego, którego sabotowali i któremu grozili dawni towarzysze, bo — tak jak obiecał — co tydzień woził swych starych przyjaciół do San Giovanni Rotondo, Ojciec Pio zwrócił się surowo: „Powiedz tym, którzy ci grożą, że jeśli nie przestaną, ja mogę wywrócić ich samochód, nie twój”.

Zapachem fiołków zawiadamiał o swej drogocennej obecności nawet misjonarzy na wszystkich kontynentach. Słyszałem o tym od grupy zakonników, którzy przybyli z odległych krajów.

„On czyni wszystko”, mówili na werandzie w obecności Ojca Pio, który przysłuchiwał się temu: „On nas ochrania, dodaje sił, ukazuje drogi, uwalnia od niebezpieczeństw i błogosławi naszemu trudowi. Bez niego nie potrafilibyśmy już żyć”.

Tak jak uczniowie przekazywali Janowi wieści o Jezusie, tak i ja przekazuję Kościołowi, co wiem o Ojcu Pio. Ukazałem fakty.


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama