Święty proboszcz z Ars

Artykuł z tygodnika Echo katolickie 32 (736)


Ks. Paweł Siedlanowski

Święty proboszcz z Ars

Czy Jan Maria Vianney może być wzorem dla kapłanów w wieku XXI? Czytając biogram świętego z Ars (nawet po oczyszczeniu go z hagiograficznej przesady - nieułatwiającej lekturę - nieodłącznej towarzyszki tego typu dzieł), ma się wrażenie, że jest on tak bardzo odległy od wzoru kapłana dziś utrwalonego, że nie przystaje do współczesności.

Ksiądz z doktoratem, ksiądz - menadżer, ksiądz - budowniczy, działacz, organizator, mówca potrafiący wypowiedzieć się w mediach, zaimponować elokwencją, nowymi, błyskotliwymi formami duszpasterstwa - o, to jest to! Pokorni i cisi potrafiący pochylić się nad ludzką nędzą, „męczennicy” konfesjonału nie są dziś medialnie „trendy” - a jeśli w ogóle tam zaistnieją, to jako bohaterowie kabaretów. Pozostaje tylko pytanie: skoro tak, to dlaczego w sytuacji, gdy zawali się świat, kiedy zabraknie już miejsca na kolejne łaty nakładane na potrzaskaną duszę, szukamy nie błyskotliwych, wyposażonych w honorowe i naukowe tytuły, ale tych właśnie: cichych, pokornych, potrafiących słuchać, mądrych mądrością tysięcy ludzkich historii, ciężaru palących łez żalu, wstydu i porażek, świadomych nieskończoności Bożego miłosierdzia. Odpowiedź jest prosta: ich najbardziej potrzebuje świat. Inni też są potrzebni, Kościół to organizm, który nie może pozostawać w tyle za światem, musi odczytywać znaki czasu, „nadążać” za człowiekiem. Ale też nie może być na wzór świata. Bo Królestwo Boże nie jest stąd... Może dlatego właśnie papież Benedykt XVI, ogłaszając 19 czerwca 2009 r. początek Roku Kapłańskiego i wydając z tej okazji specjalny list, wskazał na św. Jana Marię Vianneya jako tego, od którego współcześni kapłani mogą się wiele nauczyć. Kim zatem był święty proboszcz z Ars? Co sprawiło, że mimo upływu czasu świadectwo jego życia, posługi ani trochę się nie zdezaktualizowały?

 

Kapłana zrozumie się dopiero w niebie...

Tak po latach mówił o sobie proboszcz z Ars. Zanim tak się stało, musiał jednak pokonać trudną i bolesną drogę...

Urodził się w rodzinie ubogich wieśniaków w Dardilly koło Lyonu 8 maja 1786 r. Po raz pierwszy przyjął Chrystusa do swego serca w szopie zamienionej na prowizoryczną kaplicę, do której wejście zasłonięto furą siana (te środki ostrożności były konieczne, gdyż po rewolucji francuskiej we Francji rozpętało się prześladowanie Kościoła). Ponieważ szkoły parafialne były zamknięte, nauczył się czytać i pisać dopiero, gdy skończył 17 lat.

Po ukończeniu szkoły podstawowej Jan uczęszczał do gimnazjum w Ecully (od roku 1806). Miejscowy, świątobliwy proboszcz udzielał młodzieńcowi nauki łaciny. Od służby wojskowej wybawiła go ciężka choroba, na którą zapadł. Wstąpił do niższego seminarium duchownego w 1812 r. Nauka szła mu bardzo ciężko. W roku 1813 przeszedł jednak do wyższego seminarium w Lyonie. Przełożeni, litując się nad nim, radzili mu, by opuścił seminarium. Zamierzał faktycznie tak uczynić i wstąpić do Braci Szkół Chrześcijańskich, ale odradził mu to proboszcz z Ecully. Ostatecznie dopuszczono go do święceń właśnie ze względu na tę opinię oraz dlatego, że diecezja odczuwała dotkliwie brak kapłanów. Otrzymał je 13 sierpnia 1815 r. Miał wówczas 29 lat.

Pierwsze trzy lata spędził w Ecully. Kolejną placówką był wikariat w Ars-en-Dembes. Młody kapłan zastał kościółek zaniedbany i opustoszały. Obojętność religijna była tak wielka, że w Mszy św. niedzielnej uczestniczyło kilka osób. Wiernych było zaledwie 230, dlatego też nie otwierano parafii, gdyż żaden proboszcz by na niej „nie wyżył”. O wiernych z Ars mówiono pogardliwie, że tylko chrzest różni ich od bydląt. Ks. Jan przybył tu jednak z dużą ochotą. Nie wiedział, że przyjdzie mu pozostać wśród tych ludzi przez 41 lat (1818-1859).

„Grzesznicy zabiją grzesznika!”

Długie godziny przebywał na modlitwie przed Najświętszym Sakramentem. Sypiał zaledwie po parę godzin na gołych deskach. Jadł nędznie i mało, jego życie było wiecznym postem. Pasterska dobroć, surowość życia, kazania proste i płynące z serca nawracały powoli dotąd zaniedbane i zobojętniałe dusze. Biskup mianował go proboszczem parafii. Kościółek zaczął się z wolna zapełniać w niedziele i święta, a nawet w dni powszednie. Z każdym rokiem wzrastała liczba przystępujących do sakramentów.

Sława proboszcza zaczęła rozchodzić się daleko poza parafię Ars. Kiedy zaś pojawiły się pogłoski o nadprzyrodzonych charyzmatach ks. Jana (dar czytania w sumieniach ludzkich i proroctwa), ciekawość wzrastała. Przybywało też nawróceń. Ks. Jan spowiadał po 17 godzin na dobę. Miał różnych penitentów: od prostych wieśniaków po elitę Paryża. Bywało, że zmordowany jęczał w konfesjonale: „Grzesznicy zabiją grzesznika”! W dziesiątym roku pasterzowania przybyło do Ars około 20 tys. ludzi. W ostatnim roku swojego życia miał przy konfesjonale ich około 80 tys. Łącznie przez 41 lat przesunęło się przez Ars około miliona osób!

Zmagania ze złym duchem

Nadmierne pokuty osłabiły już i tak wyczerpany organizm. Pojawiły się bóle głowy, dolegliwości żołądka, reumatyzm. Do cierpień fizycznych dołączyły duchowe: oschłość, skrupuły, lęk o zbawienie, obawa przed odpowiedzialnością za powierzone sobie dusze i lęk przed sądem Bożym. Jakby tego było za mało, szatan przez 35 lat pokazywał się ks. Janowi i nękał go nocami, nie pozwalając nawet na kilka godzin wypoczynku. Inni kapłani myśleli początkowo, że są to gorączkowe przywidzenia, że proboszcz z głodu i nadmiaru pokut był na granicy obłędu. Kiedy jednak sami stali się świadkami wybryków złego ducha, uciekli w popłochu.

Jan Vianney przyjmował to wszystko jako zadośćuczynienie Bożej sprawiedliwości za przewiny własne, jak też grzeszników, których rozgrzeszał. Czymże zasłużył sobie na tak osobliwe nękanie przez szatana? Odpowiedzi udzieliła pewna kobieta zdradzająca objawy opętania szatańskiego, która - w obecności świadków - wykrzyczała do proboszcza z Ars: „Ile ty mi cierpień każesz znosić! Gdyby takich trzech było na ziemi, moje królestwo byłoby zniszczone. Ty zabrałeś mi więcej niż 80 tysięcy dusz!”.

Proboszcz z Ars zmarł 4 sierpnia 1859 r., przeżywszy 73 lata. Ciało złożono w kościele parafialnym. Papież św. Pius X beatyfikował go w 1905 r., a do chwały świętych wyniósł w roku jubileuszowym 1925 Pius XI. Ten sam papież ogłosił św. Jana Vianneya patronem wszystkich proboszczów Kościoła rzymskiego w 1929 r.

 

Benedykt XVI o świętym z Ars

„Zwykł był mawiać: „Kapłaństwo to miłość Serca Jezusowego”. [...] Wyrażenie użyte przez Świętego Proboszcza przywołuje także przebicie Serca Chrystusa i oplatającą Go koronę cierniową [...] Był niezwykle pokorny. Lecz jako kapłan był świadomy, że jest dla swych wiernych ogromnym darem: „Dobry pasterz, pasterz według Bożego serca jest największym skarbem, jaki dobry Bóg może dać parafii i jednym z najcenniejszych darów Bożego miłosierdzia”. Mówił o kapłaństwie, tak jakby nie mógł się przekonać o wielkości daru i zadania powierzonego ludzkiemu stworzeniu: „Oh jakże kapłan jest wielki! Gdyby pojął siebie, umarłby. Bóg jest mu posłuszny: wypowiada dwa słowa, a na jego głos Nasz Pan zstępuje z nieba i zawiera się w małej hostii”. Wyjaśniając swym wiernym znaczenie sakramentów, mówił: „Gdyby zniesiono sakrament święceń, nie mielibyśmy Pana. Któż Go złożył tam, w tabernakulum? Kapłan. Kto przyjął waszą duszę, gdy po raz pierwszy wkroczyła w życie? Kapłan. Kto ją karmi, by dać siłę na wypełnienie jej pielgrzymki? Kapłan. Któż ją przygotuje, by pojawiła się przed Bogiem, obmywając ją po raz ostatni we Krwi Jezusa Chrystusa? Kapłan, zawsze kapłan. A jeśli ta dusza umiera ze względu na grzech, kto ją wskrzesi, kto da jej ciszę i pokój? Znów kapłan... Po Bogu, kapłan jest wszystkim! On sam pojmie się w pełni dopiero w niebie”. Stwierdzenia te, zrodzone z kapłańskiego serca Świętego Proboszcza mogą się wydawać przesadne. Mimo to ujawnia się w nich niezwykły szacunek, jakim darzył on sakrament kapłaństwa. Zdawał się przytłoczony nieograniczonym poczuciem odpowiedzialności: „Gdybyśmy dobrze zrozumieli, czym jest ksiądz na ziemi, umarlibyśmy: nie z przerażenia, lecz z miłości. Bez księdza śmierć i męka Naszego Pana nie służyłaby do niczego. To ksiądz kontynuuje na ziemi dzieło zbawienia. Na co zdałby się dom pełen złota, gdyby w nim nie było nikogo, kto otworzyłby nam doń drzwi? Ksiądz ma klucze do skarbów niebieskich: to on otwiera bramę: on jest ekonomem dobrego Boga; zarządcą Jego dobór. Zostawicie parafię na dwadzieścia lat bez księdza, zagnieżdżą się w niej bestie... Ksiądz nie jest kapłanem dla siebie, jest nim dla was”. Dotarł do Ars, małej wioski, w której mieszkało 230 osób. Biskup ostrzegł go, że zastanie tam niełatwą sytuację religijną: „Nie ma w tej parafii wielkiej miłości Boga; będzie z tym ksiądz miał do czynienia”. Był więc w pełni świadom, że miał tam ucieleśniać obecność Chrystusa, świadcząc o Jego zbawczej delikatności: „[Boże mój], daj mi nawrócenie mojej parafii; gotów jestem cierpieć wszystko, co zechcesz Panie, przez całe me życie!”.

(FRAGM. LISTU BENEDYKTA XVI NA ROZPOCZĘCIE ROKU KAPŁAŃSKIEGO)

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama