Ruchliwy misjonarz

O św. Jacku z perspektywy założonego przez niego krakowskiego klasztoru dominikanów

„Nie wiemy”, „prawie nic nie wiemy”, „trudno coś pewnego powiedzieć”; te zwroty bardzo często spotyka się w najnowszych pracach naukowych dotyczących św. Jacka Odrowąża, pierwszego polskiego dominikanina. To nieco dziwne, bo przecież był jednym z najpopularniejszych świętych polskich, czczonym również szeroko za granicą. Barwne opisy jego życia i działalności tworzą pokaźną bibliotekę. Zdaje się jednak, że dawniejsi pobożni autorowie upiększali żywot Jacka. Gdy nie byli czegoś pewni, to po prostu wymyślali jakąś zgrabną historyjkę, jednym słowem „lali wodę”. „W dawnych żywotach świętych nie zawsze chodziło o ścisłość historyczną. Miały one przede wszystkim cel dydaktyczny. Miały pouczać” — mówi o. Adam Studziński z krakowskiego konwentu dominikanów założonego w 1223 r. przez św. Jacka.

Skoro dokumenty są tak skąpe we wzmianki o człowieku, którego Feliks Koneczny, znany historyk i historiozof, nie wahał się z pewną przesadą nazwać „największą polską postacią historyczną wieku XIII i jednym z najwybitniejszych mężów ówczesnej Europy”, to spróbujmy przybliżyć się do postaci „kaznodziei jasnej doktryny” przez mury, w których spędził wiele lat życia i gdzie został pochowany. Krakowski dominikański kościół i klasztor Świętej Trójcy przebudowywany był w ciągu wieków w tak rozsądny sposób, że dzisiaj nietrudno dotrzeć do tych jego części, które pamiętają św. Jacka. Nie zaczynajmy jednak od grobu św. Jacka znajdującego się w bocznej kaplicy na piętrze. Wykonane w latach 1695—1703 przez barokowego mistrza Baltazara Fontanę ołtarz i sarkofag oraz siedemnastowieczne obrazy Tomasza Dolabelli są pięknymi kostiumami historycznymi z innej epoki. „Przed kanonizacją w 1594 r. były pewne trudności. Nie potrafiono bowiem znaleźć grobu Jacka. Ponad 300 lat od jego śmierci spowodowało, że zatracono pamięć o miejscu pochówku. Dopiero poszukiwania przeprowadzone przez pochodzącego z Wrocławia dominikańskiego budowniczego dały rezultaty” — mówi o. Adam Studziński, historyk i konserwator zabytków, znawca architektury krakowskiego konwentu Świętej Trójcy. Nie dosyć, że Jacek leży w barokowym przebraniu, to jeszcze i relikwii pozostało niewiele. „Prawie go tu nie mamy. Po kanonizacji rzucono się na relikwie i w rezultacie papież musiał wydać dekret, zabraniający dzielenia relikwii św. Jacka bez swojej zgody. Od czasu do czasu jakieś maleńkie fragmenty relikwii wędrują jednak do kościołów noszących wezwanie Jacka. Dawno temu sam byłem świadkiem, jak w obecności ks. kard. Sapiehy otwierano sarkofag dla pobrania relikwii” — mówi o. Adam.

Przebiwszy się przez tłum oblegający pobliski konsulat Stanów Zjednoczonych przy ul. Stolarskiej wejdźmy na krużganki klasztorne. Odnalazłszy niewielką salę kapitularza pamiętającego czasy św. Jacka (nie jest za klauzurą, więc łatwo do niej dotrzeć), nie będziemy mieli trudności z wyobrażeniem sobie świątobliwego męża, klęczącego zapewne często w modlitwie przed kolejną wyprawą misyjną w tych surowych murach z czerwonej cegły.

Jacek był wybitnym, bardzo ruchliwym, „niepoprawnym” misjonarzem. Założył 27 klasztorów, m.in. we Fryzaku w Karyntii, Wrocławiu, Pradze, Gdańsku, Kijowie. Czemu jednak nigdzie nie został przeorem, czemu nie zrobiono go prowincjałem, skoro doceniano jego pobożność i zdolności organizacyjne, a on sam miał za sobą wsparcie możnego rodu Odrowążów, z biskupem krakowskim Iwonem na czele? „Miał po prostu naturę misjonarza. Nie imponowały mu honory. Robił to, co miał do zrobienia i szedł dalej. Czynił to z wielkim zapałem, m.in. na Rusi i w Prusach. Opasał Polskę pierścieniem klasztorów. Trzeba podziwiać jego wysiłki misyjne, gdyż podróżowanie w tym czasie nie było proste. Może czynił to tak, jak nasz konfrater św. Albert Wielki, który po swej diecezji kolońskiej podróżował na osiołku, nie przestając przy tym studiować rozmaitych ksiąg umieszczonych na przemyślnie zainstalowanym pulpicie” — tłumaczy o. Studziński. Jacek wiele podróżował, ale legenda, podobnie jak w przypadku św. Wojciecha, pomnożyła ilość i zasięg miejsc, w których miał głosić słowo Boże. Prócz Europy miano go widzieć i słyszeć również w Chinach i Iraku! „Kiedy w czasie wojny byłem z naszym wojskiem w Iraku, spotkałem się w Mosulu, gdzie był wtedy kościółek dominikanów, z opowieścią, że i tu przebywał święty Jacek”— wspomina sędziwy o. Adam Studziński, który był w czasie II wojny światowej kapelanem Wojska Polskiego, uczestnikiem bitwy o Monte Cassino w 4. Pułku Pancernym „Skorpion” (odznaczony Virtuti Militari), po wojnie zaś więźniem komunistycznej bezpieki. Na mnożenie w legendach Jackowych podróży miały zapewne także wpływ pisane po kanonizacji wielojęzyczne panegiryki ku czci „Hiacynta”. W Hiszpanii tworzył je np. słynny Cervantes, autor „Don Kichota”.

Dobrą cechą Krakowa, gdzie św. Jacek spędził wiele lat swego pracowitego żywota, jest trwałość instytucji i idei. Dlatego dowiedziawszy się już, jak to z Jackiem było, możemy spokojnie pomodlić się przy jego grobie (gdzie czyni to zresztą regularnie młodzież akademicka) i zobaczyć, że konfratrzy kontynuują tu jego dzieło. Przykładem może być praca krakowskich dominikanów w Kijowie.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama