Święci łowcy dusz

O dwóch świętych kapłanach-męczennikach, którzy swą pracą wspierali prześladowanych unitów

Duszpasterska gorliwość przyniosła im - nadany przez prawosławnych - przydomek: „duszochwaty”. „Pracowici i odważni nie cofali się przed żadnymi trudnościami, nie bali się śmierci, a nawet jej szukali” - pisze o najwybitniejszych apostołach i męczennikach Unii Brzeskiej ks. Kazimierz Dębski SDB.

Święci łowcy dusz

Na łamach książki upamiętniającej unickie prześladowania nie mogło zabraknąć wspomnienia o dwóch wybitnych postaciach Kościoła: św. Jozafacie Kuncewiczu i św. Andrzeju Boboli. Obydwaj żyli w czasach zamieszek religijnych i przez kilkanaście lat, choć nie w tym samym czasie, pracowali w Wilnie, a następnie rozwijali swoją działalność apostolską na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej Polskiej. Obaj też byli kapłanami i zakonnikami, którzy poświęcili życie pracy nad pojednaniem Kościoła prawosławnego z Kościołem katolickim.

Gorliwy pasterz i kaznodzieja

Świadectwo o męczeńskiej śmierci bazylianina obrządku wschodniego autor „Bohaterstwa Unitów Podlaskich (1875-1905)” poprzedza krótką notą biograficzną.

J. Kuncewicz urodził się w 1580 r. we Włodzimierzu na Podolu. Od dzieciństwa - jak zauważa ks. K. Dębski - odznaczał się inteligencją, zapałem do nauki i pobożnością. Cechowało go ponadto umiłowanie liturgii wschodniej i gorące przywiązanie do Stolicy Apostolskiej. Wysłany do Wilna na praktykę kupiecką Jozafat odrzucił proponowane mu małżeństwo, po czym wstąpił do zakonu bazylianów. Cel jego kapłańskiego życia od początku był jasno określony: zbawienie Rusi przez utrzymanie jej jedności z Rzymem! Środkiem wiodącym ku realizacji zamierzeń, tj. drogą do umocnienia chwiejnych unitów i pozyskania dla unii prawosławnych, miały być m.in. głoszone przez J. Kuncewicza płomienne kazania i przekonujące dysputy.

Kiedy w 1614 r. został archimandrytą w klasztorze Świętej Trójcy w Wilnie, z wielką gorliwością zabrał się do zreformowania swego zakonu. „Modlitwą i pokutą, dobrocią i poświęceniem wywiera błogosławiony wpływ na otoczenie, zdobywając serca wszystkich, nawet najbardziej zagorzałych przeciwników unii” - pisze o J. Kuncewiczu ks. K. Dębski. Cztery lata później opuścił ukochane Wilno, by kontynuować posługę arcybiskupią w Połocku. „Nowy pasterz swoją owczarnię zastaje w opłakanym stanie, z całą więc gorliwością zabiera się do jej odnowienia”. W jaki sposób? Autor wspomnienia poświęconego wybitnemu apostołowi unii wskazuje m.in.: wzmocnienie karności kościelnej, ożywienie ducha apostolskiego wśród duchowieństwa, wreszcie troskę o nauczanie ludu unickiego podstawowych prawd wiary i przywiązania do Stolicy Apostolskiej. „Ofiarna praca Jozafata przynosiła piękne owoce” - podkreśla. Niestety, na drodze trwałego rozwoju unii stanęli przeciwnicy arcybiskupa. Wykorzystując moment jego wyjazdu na sejm do Warszawy, wzniecili bunt, angażując do walki intrygi, oszczerstwa i knowania.

„Bij, zabij papistę, łacinnika!”

Powiadomiony o sytuacji Kuncewicz wrócił pospiesznie do Połocka i energicznie przystąpił do odbudowy zniszczeń. Uspokoiwszy sytuację w mieście biskupim, udał się do Witebska. Przyjęty z ogromną wrogością - co odnotował ks. K. Dębski - zrozumiał, że nie tyle przywróci tu ład, co umrze...

12 listopada 1623 r., gdy wracał z katedry do pałacu arcybiskupiego, rozdzwoniły się wszystkie dzwony Witebska. „Było to umówione hasło ataku na Kuncewicza. Rozwścieczony tłum, uzbrojony w siekiery i kije, staranował mur dziedzińca, rozbił siekierą drzwi pałacu i stanął przed swym arcypasterzem” - relacjonował jezuita. Upamiętnił też moment jego śmierci: „Na zawołanie prowodyrów: «Bij, zabij papistę, łacinnika!», okrutna ciżba rzuciła się na Jozafata. Na pół żywego i zbroczonego krwią wyciągnięto na dziedziniec i w bestialski sposób zamordowano. Nie darowano życia nawet psu, który stanął w obronie swego pana, lecz zabitego rzucono na skrwawione zwłoki arcybiskupa”.

Świadectwo życia i męczeńskiej śmierci bazylianina ks. K. Dębski kończy refleksją, jak wielką nienawiść wrogowie unii potrafili wpoić ludziom, że w znęcaniu się nad konającym udział brały nawet kobiety i dzieci... Jeden z napastników miał wołać do konającego: „Pasterzu, dziś niedziela. Dlaczego nie prawisz kazania? Lud cię słucha”. Tymczasem - co potwierdza autor książki - śmierć Jozafata przemówiła skuteczniej niż jego słowa, czego namacalnym dowodem były - dziejące się już przy trumnie męczennika - nawrócenia i inne cuda.

Bóg błogosławił jego pracy

Przed kilkoma dniami Kościół obchodził wspomnienie św. Andrzeja Boboli, drugiego męczennika unii, który doczekał się upamiętnienia na łamach książki „Bohaterstwa Unitów Podlaskich (1875-1905)”. Urodził się on na ziemi sandomierskiej w 1591 r. W szkołach jezuickich w Wilnie, dokąd oddali go na wychowanie wierni tradycjom narodowym i religijnym rodzice, formowało się jego powołanie. Kapłanem został w 1622 r., czyli rok przed śmiercią J. Kuncewicza.

Ściągnęli z niego suknię kapłańską po pas, przywiązali do płota i zaczęli bić nahajkami. Następnie upletli koronę z gałęzi i wtłoczyli mu na głowę. Później przywiązali go za ręce do siodeł między dwa konie i na pół żywego zawlekli do Janowa, by ucieszyć swego dowódcę, który dawno poszukiwał «duszochwata».

Poświęciwszy życie Bogu i ojczyźnie, A. Bobola z zapałem prowadził pełną trudu pracę apostolską. „Talent oratorski, głęboka wiedza i znajomość języków obcych stawiały go w rzędzie najwybitniejszych kaznodziejów ówczesnej doby” - charakteryzował go ks. K. Dębski. Wilno, Nieśwież, Płock, Łomża ... - dokądkolwiek udał się z posługa duszpasterską, poszukiwał grzeszników i błądzących w wierze. Przed wyprawą do Pińska miał pisać do jednego ze współbraci: „Jadę, by męczeńską śmiercią dokonać żywota”. „Często modlił się do świętych męczenników o koronę męczeńską” - podkreśla autor książki. Bobola wstępował do unickich kościołów i odwiedzał wiejskie chaty, katechizując i zachęcając do wierności Stolicy Piotrowej. Bóg błogosławił jego pracy, czego przejawem było, iż na łono Kościoła katolickiego przechodziły nie tylko pojedyncze osoby, ale całe parafie.

„Niech się dzieje wola Boża!”

Kiedy w wędrówkach misyjnych przybył do Janowa Poleskiego, Kozacy bezkarnie plądrowali wschodnie krańce Polski. Słysząc zaś o rozległej i owocnej działalności jezuity, za wszelką cenę chcieli go pochwycić. Ostrzeżony przez gońca i przynaglany przez wiernych Bobola pospiesznie opuścił folwark, w którym przygotowywał miejscową ludność do uroczystości odpustowej Wniebowzięcia Pańskiego. Gdy go dopadli, padł na kolana, wzniósł ręce do góry i zawołał: „Niech się dzieje wola Boża!”. „I oto zaczęło się męczeństwo najokrutniejsze w historii Kościoła katolickiego” - zapisał autor książki o unickich prześladowaniach.

Kozacy najpierw namawiali misjonarza do przejścia na prawosławie, a kiedy on nie dość, że deklarował wierność wierze katolickiej tak w życiu, jak i w śmierci, to dodatkowo starał się nawrócić ich na katolicyzm, wpadli we wściekłość... „Ściągnęli z niego suknię kapłańską po pas, przywiązali do płota i zaczęli bić nahajkami. Następnie upletli koronę z gałęzi i wtłoczyli mu na głowę. Później przywiązali go za ręce do siodeł między dwa konie i na pół żywego zawlekli do Janowa, by ucieszyć swego dowódcę, który dawno poszukiwał «duszochwata»”. Kiedy ten chciał ściąć mu głowę, Bobola odruchowo zasłonił się ręką. Kolejne cięcie szablą przecięło mu żyły i naruszyło kość lewej nogi. Leżąc w kałuży krwi, jezuita nadal żarliwie modlił się za swych oprawców. Wtedy jeden z żołnierzy końcem szabli wydłubał mu oko... W obawie przed świadkami zbrodni, Kozacy zaciągnęli konającego do rzeźni. Rozłożywszy na stole, rozpalonym łuczywem przypiekali mu boki. Na głowie, w miejscu tonsury, wycięli krąg skóry aż do czaszki, poprzecinali palce u lewej ręki, a z prawej zdarli skórę. Ściągnęli ją też - w formie ornatu - z pleców i ramion, posypując ogromną ranę sieczką. Obróciwszy kapłana twarzą do góry, pięściami wybili mu zęby, obcięli nożem nos, wargi i wycieli kawałek ciała w okolicy serca. Nie mogąc zaś dłużej słuchać jego modlitw, przez wycięty z szyi otwór wyrwali mu język. Na koniec powiesili za nogi u sufity. Kres męczarniom jezuity położył Kozak dwoma cięciami szabli...

Opis kaźni ks. K. Dębski kończy refleksją, iż nieprzypadkowo A. Bobola, który oddał Bogu duszę 16 maja 1657 r., określany jest mianem największego męczennika w dziejach Kościoła katolickiego.

AW

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama