Niezawodne przewodnictwo

Fragmenty książki "Kwiatki świętej Tereski czyli deszcz róż"

Niezawodne przewodnictwo

Elizabeth Ficocelli

Kwiatki świętej Tereski czyli deszcz róż

Tytuł oryginału

Shower of Heavenly Roses

© 2004 Elizabeth Ficocelli

The Crossroad Publishing Company

16 Penn Plaza, 481 Eighth Avenue

New York, NY 10001

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Redakcja

Lidia Bączek

© Dla polskiej edycji LIST, Kraków 2005

ISBN 83-913496-9-1


NIEZAWODNE PRZEWODNICTWO

Zrozumiałem: świętość na co dzień

Należę do Rycerzy Kolumba i w związku z tym kilka lat temu miałem zaszczyt trzymać wartę przy relikwiach świętej Teresy z Lisieux.

Wieczorem dwudziestego dziewiątego listopada 1999 roku eskortowałem Mały Kwiatek z lotniska do klasztoru Karmelitanek w Arlington, w Teksasie. Trudno mi opisać uczucia, które mną targały w ciągu trzech następnych dni. Zapał na pewno, szczęście, poczucie oszołomienia, trochę smutku, trochę zagubienia i wątpliwości co do Bożego planu. No ale wybiegam za bardzo w przyszłość.

Tego pierwszego wieczora, w lotniskowym hangarze, przyglądałem się w osłupieniu, jak grupa mężczyzn delikatnie wyjmuje relikwiarz ze skrzyni. Coś złapało mnie za gardło, bo poczułem, że stoję przed wielką świętą. Rozglądnąłem się dookoła, żeby zobaczyć, jak reagowali pozostali ludzie: stali w milczeniu, z pełnym szacunkiem. Modliłem się, dziękując Bogu, że pozwolił mi przeżyć tę chwilę.

W drodze do klasztoru zastanawialiśmy się, ilu ludzi wyjdzie świętej naprzeciw. Najpierw zobaczyłem rozpromienione mniszki, które u wejścia czekały na swoją siostrę. Oczy mi zwilgotniały, kiedy zaczęły z entuzjazmem wołać: „Już jest! Przyszła! Nasz Mały Kwiatek!”. Po pierwszych powitalnych modlitwach przy wejściu relikwie przeniesiono do kaplicy. Zadziwiła mnie liczba osób, które wyciągały szyje, żeby tylko lepiej zobaczyć świętą podróżniczkę. Następnego ranka stawiłem się na poranną Mszę, po której następowała moja kolej warty honorowej. Patrzyłem na bardzo długi szereg ludzi przechodzących koło relikwiarza. Niektórzy klękali, prosząc o wstawiennictwo, inni w kornej postawie dotykali jego osłony. Ja też chciałem dotknąć tej wybranej córki Bożej, ale protokół na to nie zezwalał. Myślałem sobie: „Stoję tuż obok niej, a jakbym stał daleko”. Zadowalałem się cichą modlitwą i obiecywałem sobie, że zanim odjedzie, znajdę jakiś sposób, żeby jej dotknąć.

Po skończeniu dyżuru, kiedy już wychodziłem, podeszła do mnie grupa dzieci szkolnych. Chłopcy, oczywiście, chcieli zobaczyć moją szpadę, a dziewczynki zapytały, czy będę na wieczornej uroczystości w centrum konferencyjnym. Zapewniłem, że za nic w świecie nie chcę jej opuścić i mam nadzieję, że się tam spotkamy. Kiedy szedłem do samochodu, podbiegła do mnie mała dziewczynka i podała mi dziesięciocentową monetę. Zdziwiony, zapytałem: „Na co to, maleńka?”. Odparła rezolutnie: „To dla rycerzy, bo spełniacie dobre uczynki”. Wzruszyła mnie hojność tego dziecka, wyraźnie dotknął ją Duch Boży. Przyjąłem dar i gorąco podziękowałem. Podarowałem jej obrazek, którym udało mi się tego wieczoru dotknąć relikwiarza, i pobiegła do rodziców. Pomnożyłem potem otrzymany datek i oddałem go do puli naszej organizacji, ale zatrzymałem sobie pieniążek, który przechowuję pieczołowicie, podobnie jak całą tę historię.

Na wieczorną Mszę świętą przybyły karmelitanki. Uśmiechnięte i rozradowane, przywitały się z policjantami i wywołały ogólne poruszenie. Cała uroczystość była bardzo podniosła. Wszyscy, w tym moja rodzina, na długo ją zapamiętają.

Następnego dnia pojawiłem się w klasztorze Karmelitanek na kolejną zmianę warty honorowej. Przyniosłem ze sobą medalion z wizerunkiem świętej Teresy. Kupiłem go jakiś rok wcześniej i chciałem teraz dotknąć nim relikwiarza. Zrobiłem to przed swoją zmianą. Bo trzeba wiedzieć, że kiedy rycerz staje na warcie, musi trwać bez ruchu i nie rozglądać się. Kątem oka obserwuje jednak, co się dzieje. Tego dnia napłynął nowy strumień ludzi. Wielu z nich było kalekich i chorych. Ci ludzie stali mi się bardzo bliscy, modliłem się, aby ich prośby zostały wysłuchane.

W którymś momencie rodzice przywieźli dziecko na wózku inwalidzkim. Widać było, że dziewczynka miała różne poważne dolegliwości, fizyczne i umysłowe. Kiedy rodzice uklękli, modliłem się za nią. Miała bardzo grube soczewki, które nadawały jej twarzy sowi wygląd. Usłyszałem, jak niewinnie pytała rodziców, to matkę, to ojca: „Co lobisz? Co lobisz?”. Bardzo mnie to poruszyło! Odłożyłem szpadę i zacząłem nerwowo szukać medalionu po kieszeniach. Zaraz nadbiegł mój przełożony, pytając, czy nie zasłabłem. Poprosiłem go tylko, żeby mi było wolno dać dziewczynce medalion. Łzy nie pozwoliły mi jednak powiedzieć matce, że jest on właśnie dla małej. W milczeniu wzięła medalion, nie odrywając oczu od relikwiarza. Nie wiem, czy zrozumiała, co miałem na myśli, ale to drobiazg. Wzięła go i cała rodzina poszła dalej. Wróciłem na miejsce i starałem się pozbierać. Nie mogłem tylko powstrzymać łez. Zauważyłem też, że stojący naprzeciw mnie wartownik nie patrzył na mnie. Wpatrywał się pilnie w sufit i chyba złapało go jakieś uczulenie, bo kichał jak najęty...

Reszta warty przeszła bez zakłóceń. Codziennie przed relikwiarzem modliłem się o zrozumienie tego zdarzenia, bo nieustannie miałem przed sobą twarz tego dziecka. Nie rozumiałem, dlaczego Bóg się na to godził. Pożegnałem się ze świętą Teresą, podziękowałem, że pozwoliła mi stanąć koło siebie i poprosiłem ją o błogosławieństwo dla siebie i rodziny.

Parę dni później pojechałem na rekolekcje dla mężczyzn w Convent, w Luizjanie. Ciągle miałem przed oczyma twarz tego dziecka i ciągle nie mogłem zrozumieć, dlaczego musi tak cierpieć. Modliłem się przed Najświętszym Sakramentem i prosiłem, żeby Bóg przebaczył mi brak wiary. W czasie rozmowy ze spowiednikiem, ojcem Joe, wyznałem, że to dziecko wzruszyło mnie jak nikt i nic dotąd. I znów zapytałem: „Czemu Bóg zezwala na coś takiego?”. Ojciec Joe z uśmiechem podał mi papierową chusteczkę, bo znów popłynęły mi łzy, i powiedział tylko tyle: „Sam sobie dałeś odpowiedź. Ona i jej podobni są na ziemi dla ciebie, żebyś mógł zobaczyć piękno ich duszy”. Ogarnął mnie wewnętrzny spokój. Święta Teresa nauczyła mnie czegoś bardzo ważnego. Pokazała, że nie chodzi o to, żebym był tylko nią tak bardzo przejęty — była jeszcze dziewczynka, która dała mi pieniążek, i było też niewinne kalekie dziecko o pięknej duszy. A więc świętość na co dzień. Wszyscy podchodzący do relikwiarza, nawet ja, możemy osiągnąć świętość, jeśli pozwolimy Bogu działać, także przez nas.

Podziękowawszy ojcu Joe za rozmowę, wyszedłem do ogrodu za kaplicą na medytację. Myślałem o świętej Teresie i jej darze dla mnie. Kiedy podniosłem oczy, mój wzrok padł na coś czerwonego. A był już grudzień i panował chłód. Otóż na pergoli kwitła czerwona róża. Poszedłem, aby ją powąchać. Podziękowałem Teresie za ten dar, ale nie zerwałem kwiatu. Niech na tych rekolekcjach inni, tak jak ja, dostaną podarunek od Małego Kwiatka.

Lorenzo, Teksas

Medal zdobyty razem z Teresą

Od kiedy pamiętam, żywię specjalną cześć dla świętej Teresy z Lisieux. Zawsze czułam, że mogę się z nią świetnie porozumieć. Była młoda i tak bardzo oddana Bogu. Jestem mniej więcej w jej wieku, dlatego łatwo mi zwracać się do niej.

Wychowałam się w South Jersey i — czy to nie znamienne?

— chodziłam do szkoły przy parafii świętej Teresy w Runnemede (zanim ojca przeniesiono do Houston). Pamiętam figury Tereski z naręczem różowych róż. Ponieważ wróżono mi sukcesy w łyżwiarstwie figurowym, matka woziła mnie po całym kraju na najlepsze szkolenia. To było dla całej rodziny bardzo trudne. Wiele razy wydawało się, że nie jest dobrze, i nie było. Wtedy prosiłam świętą Teresę o poprawę sytuacji. Czasem, nie wiadomo skąd, dostawałam różowe róże, i myślami biegłam do niej.

W lutym 1998 roku jechałam na Zimową Olimpiadę do Nagano w Japonii. Mieszkałyśmy wtedy z mamą pod Detroit. Nadszedł dzień wyjazdu i zrobiło się późno. Musiałyśmy jeszcze pobiec na lodowisko, bo czegoś zapomniałam. W ostatnim momencie coś mamę tknęło, żeby sprawdzić, czy nie przyszła jakaś korespondencja na adres ośrodka sportowego. To było dziwne, bo nie miałyśmy czasu, samolot już czekał. I rzeczywiście, była: od paru dni leżała nieduża przesyłka. Otworzyłyśmy ją w drodze na lotnisko. Były tam dwie piękne różowe róże, tak świeże, jakby je ścięto przed chwilą, a przecież powinny zwiędnąć, bo wysłano je dziesięć dni wcześniej. Przysyłał mi je znajomy ksiądz, i muszę powiedzieć, że nigdy mi tak bardzo nie były potrzebne, jak właśnie wtedy...

Podczas olimpiady, kiedy tylko czułam stres, myślałam o świętej Teresie i tych wyjątkowych różach. Po zdobyciu złotego medalu pierwsze podziękowania poszły do mojej niebieskiej mistrzyni, bo to ona pomogła mi osiągnąć cel.

Tara Lipinski

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama