Dar pokoju serca

Fragmenty książki "Kwiatki świętej Tereski czyli deszcz róż"

Dar pokoju serca

Elizabeth Ficocelli

Kwiatki świętej Tereski czyli deszcz róż

Tytuł oryginału

Shower of Heavenly Roses

© 2004 Elizabeth Ficocelli

The Crossroad Publishing Company

16 Penn Plaza, 481 Eighth Avenue

New York, NY 10001

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Redakcja

Lidia Bączek

© Dla polskiej edycji LIST, Kraków 2005

ISBN 83-913496-9-1


DAR POKOJU SERCA

„Modlitwa czyni cuda, tato”

Wiosną 1997 roku żarliwie modliłem się do Boga. Prosiłem Matkę Bożą, żeby — o ile tylko nie stoi na przeszkodzie mojego zbawienia — wstawiła się za mną w sprawie, która bardzo mi leżała na sercu. Nieważne, o co chodziło, i dlaczego tak mi na tym zależało. Ważne, że chciałem na powrót zjednoczyć się z Chrystusem.

Mimo gorących modłów czułem, że Najświętsza Pani nie jest w stanie w pełni mi pomóc, zważywszy na stan braku łaski, w jakim się wtedy znajdowałem. Doświadczałem tylu rozproszeń w czasie codziennego odmawiania różańca, że zdałem sobie sprawę, iż abym mógł otrzymać to, o co proszę, przede wszystkim powinienem uporać się z grzechem. Postanowiłem dokonać aktu pojednania i poświęcić się Niepokalanemu Sercu Maryi. Wiedziałem, że nie mogę tego uczynić o własnych siłach. Próbowałem — pełen ludzkiego zadufania — ale bezskutecznie. Z uporem trzymałem się jednej rzeczy: chciałem wiedzieć, czy moja modlitwa jest słyszana. Pozostawiałem Maryi ostateczną decyzję.

Wtedy wpadła mi w ręce broszurka, napisana przez ojca Putigana, o świętej Teresie z Lisieux, którą kiedyś przyniosłem z kościoła. Była w niej nowenna, którą odmawia się, powtarzając dwadzieścia cztery razy Chwała Ojcu. Rozpocząłem nowennę, prosząc świętą Teresę, żeby wstawiła się za mną do Pana i Matki Najświętszej, którą tak kochała. Ośmieliło mnie świadectwo ojca Putigana, mówiące, że Teresa przysyła kwiat na znak wysłuchania modlitwy. Więc i ja poprosiłem o znak róży. Przez dziewięć dni nowenny nic się nie wydarzyło. Ciągłe jeszcze nie odbyłem spowiedzi i nie dokonałem aktu oddania Maryi. Następnego dnia, siódmego czerwca, przypadało święto Niepokalanego Serca i pierwsza sobota miesiąca. Wziąłem córkę, która nie skończyła jeszcze wtedy siedmiu lat, do Sanktuarium Niepokalanego Poczęcia w Waszyngtonie. Odbyłem długą i dogłębną spowiedź. Ogarnęła mnie wielka ulga, że teraz mogę już przyjąć łaskę Najświętszego Sakramentu. Nie mogłem oprzeć się prośbom córeczki, która chciała przystąpić do pierwszej spowiedzi. Znała wszystkie modlitwy i rozróżniała dobro od zła, przystałem więc na to, dzięki czemu ten dzień stał się jeszcze bardziej pamiętny.

Ponieważ zrobiło się późno, nie zdążyliśmy na sobotnie nabożeństwo w kaplicy Niepokalanego Serca. Chciałem jednak dokonać aktu oddania i doszedłem do wniosku, że lepiej będzie zrobić to w większej ciszy. Po drodze zatrzymała nas jakaś kobieta, z podziwem mówiąc o tym, jaki wspaniały przykład daję córce, przystępując z nią razem do spowiedzi. Zważywszy na to, co przed chwilą wyznawałem, nie wydawało mi się, żebym był takim wspaniałym wzorem...

Widać jednak było, jak bardzo radośnie przeżywała to moja córeczka. Powiedziałem kobiecie, że bardzo jestem z córki dumny, i wyjawiłem, co mieliśmy w planie zaraz zrobić. Kobieta zapytała małej, czy chciałaby coś dostać od Matki Bożej. Nie musiała dwa razy powtarzać.

W kaplicy Niepokalanego Serca na poczesnym miejscu stała wędrująca figura Matki Boskiej Fatimskiej. Wtedy zaproponowała, żeby córka wybrała sobie jakieś kwiaty spośród tych, którymi przybrana była statua. Mała bardziej uradowałaby się tylko z kwiatów od samej Matki Bożej! Wybrała niewielki bukiecik. Podziękowaliśmy kobiecie, a ona przed odejściem poprosiła o modlitwę.

Kiedy córeczka odmawiała Zdrowaś Maryjo w intencji kobiety i swojej, ja dokonałem aktu oddania. Prosiłem Matkę Boską, żeby prowadziła mnie do swojego Syna i obiecywałem naśladować jej cnoty. Klęcząc u stóp figury, modliłem się jak dzieci z Fatimy, w Jej obecności. Czułem, że teraz, oczyszczony z grzechu, mogę się modlić o łaski Pańskie.

Po wyjściu z kaplicy byłem zachwycony tym wspaniałym dniem, bliskością Chrystusa, Maryi i mojej córeczki, która — podniósłszy swoje zielone oczka — podała mi bukiecik ze słowami: „Tatusiu, wybierz sobie jeden kwiatek”. Łzy zakręciły mi się w oczach, bo w dzień po zakończeniu nowenny, kiedy pojednałem się z Bogiem i stanąłem przed Jego Matką, otrzymałem znak. Mała Teresa, ukochana święta, spełniła moje życzenie, i to poprzez kwiat od samej Matki Bożej! Niebo czekało tylko, żebym otworzył serce. Wytłumaczyłem córeczce powód mojego wzruszenia. Popatrzyła na mnie i powiedziała coś, czego nigdy od niej nie słyszałem: „Modlitwa czyni cuda, tato”.

Święta Tereso od Dzieciątka Jezus, módl się za nami!

Michael, Wirginia

Święta na czas kryzysów

Wychowałam się w katolickiej rodzinie. Nabożeństwo do świętej Teresy miał mój ojciec Thaddeus, którego wszyscy nazywali Ted. Kiedy tylko był jakiś problem — kryzys, choroba czy śmierć — mówił, że będzie się modlił do Małej Teresy, bo ona zawsze wysłuchuje i wstawia się za proszącymi. Uważał, że dzięki niej wrócił z II wojny światowej. Byłam typowym dzieckiem: słyszałam, co ojciec ciągle mówił o świętej Teresie, ale wcale nie brałam tego do serca.

Dopiero jako osoba dorosła zrozumiałam ojca. W ciągu trzech lat w moim życiu wydarzyło się wiele okropnych rzeczy. Ojciec, cierpiący na neuropatię związaną z cukrzycą, stał się obłożnie chory. Ja z kolei musiałam poddać się operacji kręgosłupa, po której przez cztery miesiące musiałam leżeć na plecach bez ruchu. Matka opiekująca się nami padała ze zmęczenia. Kiedy już wróciłam do pracy, dowiedziałam się, że zakład podlega redukcji i w każdej chwili, po dwudziestu czterech latach pracy, mogę się spodziewać zwolnienia. Byłam już w średnim wieku, ale stałam przed koniecznością zmiany zawodu, więc zapisałam się na uczelnię. Ledwie zaczęłam studia, umarł ojciec. Na domiar złego u mojej, od wielu lat, sympatii, Rona, odkryto marskość wątroby...

Mimo że regularnie chodziłam na Mszę, potrzebowałam jeszcze czegoś, żeby wyjść z tego kryzysu. Postanowiłam zacząć nowennę i prosić o wstawiennictwo świętą Teresę. Skoro takwspomagała ojca, może potrafiła pomóc i mnie. W tym czasie zdarzyło się coś dziwnego. Ot, tak sobie, poszliśmy z Ronem do centrum handlowego. Gawędząc, chodziliśmy bez celu. Gdy znaleźliśmy się w dziale z dodatkami, coś mnie nagle pociągnęło do obramowanej na złoto kartki, leżącej między portfelami. Była to kartka z wizerunkiem świętej Teresy. Nigdy takiej nie widziałam. Nie mogłam się też nadziwić, że leżała właśnie w takim miejscu. Czy mógł to być znak od świętej, że usłyszała moją modlitwę? Zadrżałam na samą myśl. Wiedziałam też, że nie mogę tego obrazka tam zostawić, przecież miał trafić do mnie. Wybrałam parę skarpetek i razem z nim przyniosłam do kasy. Sprzedawczyni wydała mi paragon na skarpetki i bez słowa włożyła je do torby razem z obrazkiem. Niedługo potem Ron kupił mi medalik ze świętą Teresą, który poświęcił nasz ksiądz. Nosząc medalik i odmawiając codziennie nowennę, czułam jej bliskość.

Ron, który także wychowywał się w katolickiej rodzinie, za młodu przestał chodzić do kościoła. Dopiero kiedy się poznaliśmy, z powrotem zaczął chodzić na Msze. Bardzo się z tego cieszyłam. Chociaż nie był z mojej parafii, regularnie przystępował ze mną do sakramentów. Zawsze, kiedy śpiewano „Nie bójcie się”, mówił, że to jego ulubiony hymn. Dałam Ronowi kartkę z modlitwą do świętej Teresy, żeby mu pomagała w chorobie. Chodził na Mszę, jak długo dał radę. Umarł w szpitalu w wieku zaledwie czterdziestu siedmiu lat, trzy miesiące przed moim ukończeniem studiów.

Jego śmierć była dla mnie okropnym ciosem i pogrążyła mnie w zamęcie. Nie przestawałam jednak odmawiać nowenny. Rodzina Rona zajęła się pogrzebem. Jego siostra zawiadomiła mnie, że ponieważ Ron formalnie nie należał do żadnej parafii, nie będzie Mszy świętej pogrzebowej. Bardzo się zdenerwowałam. Ron chodził przecież ze mną na Msze i co niedzielę przystępował do Komunii! Chyba będzie można znaleźć księdza, który odprawi Mszę żałobną. Postawa jego siostry sprawiła mi dużą przykrość. Czując bezradność, zwróciłam się do Teresy. Następnego dnia siostra Rona znów zadzwoniła, tym razem z wiadomością, że znaleźli księdza i parafię, w której odprawiona zostanie Msza za Rona. Pamiętam jeszcze to uczucie ogromnej ulgi i wdzięczności. Moje modlitwy zostały wysłuchane. Dowiedziałam się, że kościół, w którym miało to się odbyć, nosi imię świętej Teresy.

Do domu pogrzebowego przyszłam wcześniej, żeby pobyć chwilę sam na sam z Ronem. Kiedy przyszedł ksiądz, rozpłakałam się ze wzruszenia. Był to wspaniały człowiek. Bardzo mnie pocieszyły jego słowa. W końcu zapytałam go o imię. W odpowiedzi usłyszałam, że nosi rzadkie imię Thaddeus, ale mogę zwracać się do niego Ted. Odjęło mi mowę — tak przecież miał na imię ojciec. Z kolei w kościele organista zagrał na wejście pieśń „Nie bójcie się”. Wiedziałam już, że wszystko będzie tak, jak powinno. Gdy, starając się zapanować nad sobą, usiadłam w ławce, naprzeciw zobaczyłam figurę świętej Teresy. Cały ten dzień był pełen znaków opieki Teresy.

Ron został pochowany na cmentarzu oddalonym od mojego domu o jakąś godzinę drogi. Parę miesięcy później pojechałam odwiedzić grób. Postawiono już nagrobek. Przybliżywszy się, zobaczyłam, że na płycie nagrobnej znajdował się wizerunek świętej Teresy.

Do dziś odmawiam nowennę, która była na obrazku znalezionym w sklepie. Postarałam się o dodatkowe jego egzemplarze i rozdałam znajomym, nawet nie-katolikom. Przeczytałam wiele książek o życiu Małej Teresy i wydaje mi się, że ją dobrze znam. Modlę się, żeby Ron mnie do niej zaprowadził, kiedy spotkamy się w niebie.

Mary Jane, Pensylwania

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama