Akcja Katolicka

Fragmenty książki "Sprawiedliwy z wiary żyje" Życie i męczeństwo bł. Stanisława Starowieyskiego

Akcja Katolicka

ks. prof. Marek Starowieyski

Sprawiedliwy z wiary żyje

Życie i męczeństwo bł. Stanisława Starowieyskiego

ISBN: 978-83-61533-89-4
wyd.: Wydawnictwo PETRUS 2008

Wybrane fragmenty
Wstęp
Akcja Katolicka

III. AKCJA KATOLICKA

O międzywojennej Akcji Katolickiej zwykło się mówić źle, przynajmniej w pewnych kręgach katolickich. Nie moim zadaniem jest tu opracowywać czy tym bardziej osądzać działalność Akcji, czuję się bowiem zupełnie niekompetentny w tej materii, tym bardziej, że - o ile wiem - nie powstała dotychczas wyczerpująca monografia obejmująca całokształt jej działalności w Polsce międzywojennej.

Celem Akcji Katolickiej było obudzić śpiący od przynajmniej kilku wieków snem sprawiedliwego laikat w Kościele rzymsko-katolickim, gdzie cała działalność spoczywała w rękach kleru. Chodziło więc o zaktywizowanie ludzi świeckich i pobudzenie do współpracy z hierarchią kościelną i z klerem, aby razem próbować odnowić świat w Chrystusie. Czy się to udało? Chyba jednak w dużym stopniu tak - pamiętajmy, że patrzymy dziś na początki, które nie zawsze bywają udane i ponadto dokonujemy tej oceny z perspektywy okresu po Soborze Watykańskim II, który na ten problem położył tak wielki nacik. Wydaje mi się, że bez tych kilkudziesięciu lat działalności Akcji Katolickiej w Kościele nie byłoby dekretu tegoż Soboru o apostolstwie świeckich. Mimo pewnych przerostów biurokratyczno - statystycznych zdumiewa nas rozmach i wielkość dzieła Akcji Katolickiej w Polsce przedwojennej. Stała się ona dla wielu nie tylko ważną szkołą życia religijnego, ale i ściśle z nim związanej pracy społecznej.

Jednym z wybitnych jej działaczy w Polsce międzywojennej był właśnie Stanisław Starowieyski.

W roku 1921, po zawarciu związku małżeńskiego, zamieszkał w Łaszczowie leżącym w na południowo wschodnim krańcu województwa lubelskiego, na pograniczu tak zwanej Polski B. Był to region oddalony od centrum Polski, położony niejako na uboczu, obszar dawnego zaboru rosyjskiego, zaniedbany gospodarczo a także społecznie, kulturalnie i religijnie, do czego przyczyniły się długie lata hamowania wszelkich inicjatyw społecznych, narodowych i religijnych przez władze carskie. Był to ponadto kraj, w którym nie wygasły tarcia narodowo religijne. Pamiętano jeszcze straszliwe prześladowania unitów w pobliskiej Ziemi Chełmskiej i na Podlasiu, zorganizowane przed rząd carski i cerkiew prawosławną, tak dramatycznie opisane przez Stanisława Reymonta. Na domiar złego rząd odrodzonej Polski zafundował z kolei tym okolicom typową hecę religijną, jaką była niesławna akcja burzenia cerkwi, w czasie której nie płynęła wprawdzie krew i nie było tortur i zsyłek, jakie dotknęły unitów Ziemi Chełmskiej ze strony prawosławia (o której, dodajmy, nikt w Europie nie słyszał), ale która odbiła się szerokim echem w Europie. Kontrast między tym, co Stanisław znał z dzieciństwa spędzonego w Galicji, a więc działalności społecznej, rozbudzenia wsi, aktywności ziemiaństwa i zakonów, a tym, co zastał w Lubelskiem, był dobitny. Widząc te wieloletnie zaniedbania, młode małżeństwo zgodnie przystąpiło do pracy zarówno pośród ziemiaństwa jak i wśród chłopów.

Stanisław zdawał sobie sprawę, że najważniejszym zadaniem jest zaktywizować ziemiaństwo oraz inteligencję. Jako Sodalis Marianus widział w Sodalicji Mariańskiej podstawowe narzędzie nawiązujące do etosu ziemiańskiego. Wkrótce po ślubie, wraz ze swym teściem, Aleksandrem Szeptyckim, włączył się aktywnie w pracę Sodalicji Lubelskiej, a następnie założył jej koło w Łabuniach, gromadził ziemian na rekolekcje zamknięte w Łaszczowie, gdzie konferencje głosili najwybitniejsi rekolekcjoniści międzywojenni, między innymi ks. Jan Piwowarczyk, O. Jacek Woroniecki OP czy O. Jan Rostworowski SJ, by podać tylko nazwiska tych trzech. Ważną formą zaktywizowania ziemiaństwa było wspomniane już Koło Porad Sąsiedzkich, które miało dopomóc ziemianom w kłopotach gospodarczych związanych z kryzysem.

Równocześnie zajął się skomunizowanym nauczycielstwem. Już w 1924 roku odbyły się w Łaszczowie pierwsze rekolekcje zamknięte dla nauczycielek. W następnych latach będą się one odbywały regularnie, ogarniając coraz szersze kręgi zarówno nauczycieli jak i nauczycielek. Tę formę pracy rekolekcyjnej będzie propagował Stanisław ze szczególnym zaangażowaniem. W końcu, już w ramach Akcji Katolickiej, zakładał Koła Inteligencji Katolickiej, których idea o pół wieku wyprzedziła powstające w latach sześćdziesiątych w Polsce Kluby Inteligencji Katolickiej. Koła te zbierały się na dwudniowe spotkania (sobota i niedziela) w Łaszczowie bądź w Łabuniach. Później, jako prezes lubelskiej Akcji Katolickiej, będzie organizował zjazdy Inteligencji Katolickiej na KUL-u.

Tę pracę formacyjną wyrażającą się przez rekolekcje rekolekcyjną uważał za najważniejszą i od niej zaczynał, i nigdy nie szczędził na nią ani kosztów, ani czasu, ani wysiłku.

W swoim majątku przystosował jeden z budynków dla różnorodnych spotkań: parter przerobił na salę teatralną, na piętrze urządził salę spotkań religijnych, z możliwością odprawiania Mszy św. Kiedy więc w Łaszczowie utworzono w 1923 roku zespół teatralny nazwany Kółkiem Miłośników Sceny, znalazł miejsce dla swojej działalności w tym budynku.

Ta trochę „partyzancka: działalność małżonków Starowieyskich zmieniła się od roku 1930, kiedy w Polsce utworzono Akcję Katolicką. Stanisław nie czekał na powołanie Instytutu Akcji Katolickiej w Diecezji Lubelskiej, lecz już w grudniu 1930 zwołał zjazd organizacyjny Akcji Katolickiej w Tomaszowie Lubelskim, biorąc równocześnie udział w komitecie organizacyjnym Akcji Katolickiej w Lublinie. 6 lipca 1932 roku biskup lubelski Marian Fulman powołał Diecezjalny Instytut Akcji Katolickiej, a jego wiceprezesem mianował Stanisława Starowieyskiego, który wkrótce, w 1935 roku, został jej prezesem. Był on równocześnie prezesem tomaszowskiego oddziału Akcji Katolickiej, gdzie rozwinął szczególną aktywność.

Praca nad organizacją Akcji Katolickiej w Tomaszowie ruszyła z kopyta od grudnia roku 1930, kiedy to przystąpił do tworzenia kół Stowarzyszenia Młodzieży Katolickiej oraz Kół Charytatywnych. Jedną z pierwszych, konkretnych form działalności było ufundowanie dwóch stypendiów dla chłopców z regionu w Biskupim Gimnazjum w Lublinie przygotowujących się do kapłaństwa. Nie zapomniano o podstawach religijnych - Tomaszowską Akcję Katolicką poświęcono Sercu Jezusowemu.

Trudno tu wyliczać wszystkie akcje, spotkania - było ich bardzo wiele i bardzo różnorodnych. Zestawia je sumiennie, na podstawie zachowanych dokumentów i wspomnień ks. Z.Kulik we wspomnianej już pracy. A obraz jest bardzo niekompletny z powodów wspomnianych we wstępie.

Pracę prowadzili oboje małżonkowie Stanisław i jego żona Maria, która mu wiernie pomagała. Działalność ta szła w kilku kierunkach. zwrócono przede wszystkim uwagę na młodzież: ażeby ją poruszyć, należało przygotować animatorów. Jednym więc z pierwszych pociągnięć było zebranie w Łaszczowie młodych animatorów; na pierwsze spotkanie przybyło 120 młodych ludzi; następne cieszyły się równie wielkim powodzeniem, tym bardziej, że zwrócono uwagę również na wychowanie fizyczne. A ponad to, o czym się rzadko pisze, Akcja Katolicka podjęła pracę alfabetyzacyjną: uczono młodzież nie tylko czytać i pisać ale także uczono historii Polski, a następnie dostarczano książki oraz czasopisma, której rozprowadzaniem zajmowali się obydwoje małżonkowie.

Położono również wielki nacisk na Koła Gospodyń, które prowadziła Maria. Koła te podjęły akcję propagowania dobrej książki i prasy; w krótkim czasie rozprowadzono książki i czasopisma za zawrotną wówczas, kwotę tysiąca złotych.

Ruszyły również koła pracy charytatywnej, które w związku z kryzysem miały aż nadto szerokie pole działania. Obok nich funkcjonowały wspomniane już grupy Inteligencji Katolickiej, gromadzące inteligencję z okolicznych miasteczek oraz ziemiaństwo.

Akcja szła w trzech kierunkach: aktywizowania i uczulania ludzi na problematykę drugiego człowieka - stąd nacisk na pracę charytatywną; podnoszenie poziomu wiedzy religijnej - stąd nacisk na książkę oraz prasę katolicką, a także na podnoszenie poziomu życia religijnego poprzez różnego rodzaju (dni skupienia, rekolekcje otwarte czy zamknięte) rekolekcje oraz pielgrzymki (np. na Jasną Górę - wyraz pobożności maryjnej Stanisława). Te wyjazdy do Częstochowy czy Krakowa miały jeszcze inny wymiar: otwierały ludziom tych w końcu bardzo zapadłych stron nowe horyzonty i podnosiły ich poziom umysłowy i kulturalny. I dopiero na tej bazie rozpoczął on energiczną i prowadzoną z rozmachem pracę organizacyjną. Cała ta praca znajdowała się pod ścisła kontrolą prezesa, który odwiedzał i wizytował wszystkie koła różnych stopni i pionów Akcji. Nie można więc zarzucić Akcji Katolickiej prowadzonej przez Stanisława Starowieyskiego, że polegała na masówkach i zbieraniu tłumów. One były tylko wynikiem pracy formacyjnej. I tak na przykład 10 czerwca 1934 zebrało się w Tomaszowie ponad dziesięć tysięcy osób, co przy ówczesnej komunikacji było w tamtych czasach i w tamtych okolicach nie lada wyczynem. Ale podstawą tych spektakularnych spotkań była praca organiczna, formowanie człowieka wszystkich stanów bez różnicy: ziemiaństwa, inteligencji, chłopów i robotników. Była to więc akcja prowadzona nie tylko szeroko, ale i i dalekowzrocznie. I nie wiadomo, jak wyglądałoby dziś oblicze polskiego katolicyzmu, gdyby nie przerwała brutalnie tej pracy wojna 1939 roku.

Była to nie tylko praca organiczna z innymi ludźmi, ale i praca organiczna nad sobą jej organizatora. Podstawą jej było intensywne życie religijne obojga małżonków: codzienna Msza św. połączona z Komunią, codzienna medytacja, pogłębianie życia liturgicznego, modlitwa - dzieci wspominają postać ojca klęczącego, nieraz bardzo długo. Była to pobożność i chrystocentryczna - kult Chrystusa Króla, i maryjna, wyniesiona z Sodalicji Mariańskiej. Pogłębiał ją przez rekolekcje - i cenił ich znaczenie, dlatego też za podstawę pracy Akcji Katolickiej uważał rekolekcje. Kilka zachowanych kartek, notatek z medytacji (załączonych w Dodatku) pokazuje inny aspekt osobowości tego aktywisty - jego życie wewnętrzne, a więc głęboką pokorę, obawę przed wylewaniem się [na] zewnątrz, poczucie odpowiedzialności za zbawienie innych, które było celem tej jego ogromnej pracy organizacyjnej a jednocześnie, tak wszystkim nam nieobce, trudności w modlitwie. Jak bardzo żałujemy, że inne notatki zaginęły w zawierusze wojennej!

Pracował również nieustannie nad swoim rozwojem intelektualnym - bardzo dużo czytał, prenumerował szereg pism polskich i zagranicznych. Ludzie, którzy spotykali go bliżej, jak jego szwagier Kazimierz Szeptycki - podkreślali, że był to człowiek ciągle rozwijający się intelektualnie i duchowo.

Nie sądźmy jednak, że cała ta praca szła gładko. Działalność Stanisława Starowieyskiego zaniepokoiła ówczesne władze polskie, bynajmniej nie tak katolickie i klerykalne, jak to zwykło się je przedstawiać, które, równie niemądrze jak władze PRL węszyły w każdej działalności katolickiej podtekst polityczny, choć, trzeba to lojalnie podkreślić, zachowane dokumenty podkreślają apolityczność działalności obojga małżonków. Roztoczono więc nad nim dyskretną ale dość ścisłą inwigilację, której dokumenty, o dziwo, zachowały się. Robiono mu wszelkie możliwe szykany, na przykład nie zatwierdzano statusu prawnego Towarzystwa Młodzieży Katolickiej, Stowarzyszenia Mężów Katolickich oraz Stowarzyszenia Niewiast Katolickich, grożąc ich uczestnikom, co zrażało ludzi do tej pracy. Wywoływano nawet prowokacje polityczne podczas spotkań organizowanych przez Akcję Katolicką, a nieprzejednanie negatywna postawa zaangażowanego katolika Stanisława Starowieyskiego wobec akcji rządowej burzenia prawosławnych cerkwi była uważana za przejaw nielojalności.

Bronił usilnie cerkwi w Łaszczowie, której nie śmiano ruszyć w jego obecności, ale zburzono ją gdy tylko opuścił Łaszczów udając się na pielgrzymkę do Częstochowy. Gdy o tym fakcie opowiedział mu furman, który pojechał po niego na stację, Stanisławowi puściły nerwy i zaklął soczyście: A cholera by ich wzięła. Dodajmy, że stryj żony, greko-katolicki metropolita Andrzej Szeptycki wystąpił również z bardzo ostrym protestem przeciwko tym burzeniu cerkwi prawosławnych. Czy o tym tak bardzo ekumenicznym geście pamiętają nasi bracia prawosławni, potępiający nieustannie w czambuł greko-katolików?

Stanisław Starowieyski do zaszczytów i stanowisk nie dążył, kariery politycznej bynajmniej robić nie zamierzał, gdyż polityka po prostu go nie interesowała, a działalność jego była najzupełniej apolityczna, co wielokrotnie podkreślał, o czym dobrze wiedziały ówczesne władze choć tego nie chciały zrozumieć ówczesne władze. Lepiej, jak się wydaje, rozumiał to prezydent Mościcki, który podobno chciał go w 1935 roku powołać na senatora; Stryj miał odmówić.

Władze sanacyjne miały swoich sojuszników w kręgach ludowo-komunistycznych. Skomunizowane nauczycielstwo nie dopuszczało do spotkań w szkołach (często jedynych salach we wsiach), rozrzucano złośliwe ulotki. Nie było to zresztą dla Stanisława niczym nowym; bzdurne plotki rozpuszczane przez ludowców spod znaku Stapińskiego, gdy ojciec Stanisława kandydował do sejmu galicyjskiego czy do parlamentu austriackiego (np. że nowy poseł ma starać się wprowadzać pańszczyznę, czy wręcz surrealistyczne - że wszystkie członkinie organizacji wiejskich kobiet katolickich, będą musiały zakupić ... fortepiany!), były już przedsmakiem tego, co miało spotkać na Lubelszczyźnie jego syna.

Wobec tej antyklerykalnej propagandy Akcja Katolicka z inspiracji małżonków Szeptyckich położyła nacisk na kolportaż prasy katolickiej. Przeznaczył na tę akcję sumę 328 zł, a kiosk dobrej prasy w Łaszczowie miał obrót około 180 zł. Nie były to obiektywnie wielkie sumy, natomiast ogromne na ubogiej Lubelszczyźnie. O. Maksymilianowi Kolbe, wielkiemu propagatorowi prasy katolickiej i w ogóle, katolickich mass mediów, zaproponował stworzenie w Łaszczowie centrali prasy katolickiej - o. Maksymilian jednak odmówił ze względu na położenie majątku z dala od szlaków komunikacyjnych.

Brał też udział w imprezach o dużo szerszym zakresie niż powiatowy czy diecezjalny. Współpracował z Naczelnym Instytutem Akcji Katolickiej w Poznaniu, w 1937 roku brał udział w Międzynarodowym Kongresie ku czci Chrystusa Króla w Poznaniu; w drodze powrotnej spotkał się w Niepokalanowie ze o. Maksymilianem Kolbe. W tym samym roku brał udział w Międzynarodowym Kongresie Eucharystycznym w Budapeszcie, a w 1938 roku - w uroczystościach kanonizacji św. Andrzeja Boboli w Rzymie. Wszystkie te wyjazdy, nawet służbowe odbywał na własny koszt a nie na delegację Akcji Katolickiej; co więcej - często opłacał przejazdy jeszcze innym członkom delegacji. I znowu, nie były to wyjazdy aktywisty ponoszonego pasją organizacyjną, lecz wynikały one, jak cała jego praca, z głębokiego przekonania i pobożności. Warto dodać, że on prosił swojego biskupa Mariana Fulmana, aby episkopat polski poświecił naród polski Niepokalanemu Sercu Maryi, co jednak miało miejsce, dopiero po wojnie, 8 września 1946 roku.

Praca Stanisława Starowieyskiego nie spotykała się zawsze z wielkim poparciem ze strony biernej inteligencji, ziemiaństwa, a nawet duchowieństwa, którego duża część dość obojętnie patrzyła na jego poczynania w myśl zasady: Przeżyliśmy carat, przeżyjemy Akcję Katolicką. Nie zdołałby więc zapewnie nic zrobić, gdyby nie gorące poparcie biskupa lubelskiego, Mariana Fulmana, i wsparcie ze strony dużej grupy światłych i gorliwych księży lubelskich, oraz jezuitów i dominikanów, którzy stali przy nim we wszystkich jego poczynaniach oraz zaangażowanych w pracę Kościoła ludzi świeckich, szczególnie profesorów i w ogóle pracowników KUL-u.

Papież Pius XI mianował Stryja szambelanem papieskim, ale on nigdy tego tytułu nie używał, i chyba nawet nie sprawił sobie nawet bogato szamerowanego munduru, związanego z tym tytułem.

Na rozmiar i rozmach pracy wykonywanej przez Stanisława Starowieyskiego patrzymy z podziwem. A jak on siebie oceniał? Oto co pisze w swoich notatkach z medytacji: Tak mnie do wielkich kontemplacji, o Panie, jak podróżnemu do bankietu luksusowego. Zewsząd otoczyły mnie winy opuszczenia i zagrożenia. Ja tylko mogę z największą pokorą wołać: Panie miłosierdzia i przebaczenia! Stworzyłeś mnie, dałeś mi duszę nieśmiertelną i obiecałeś: „Proście a otrzymacie”1, więc ja Ciebie, o Panie, proszę nie [o przeznaczenie mnie] do wielkich dróg zawiłych, ale gdzieś w najniższym miejscu pozwól mi stać. Ale jak, o Panie, ma być z tym, że mnie stawiasz na tak wysokich stanowiskach w pracy o zbawienie dusz? Jakie są Twoje plany? Takim narzędziem glinianym2 tak wielkie rzeczy podejmować jak Akcja Katolicka?

Trudno, o Panie, jak chcesz, będę robił, nie patrząc, czym godzien czy nie. Z ufnością i nadzieją, ale i z najgłębszym przekonaniem o mojej niegodności idę, Panie, do Ciebie, będę robił, co każesz, a co z tego będzie we wszystkim i zawsze Tobie pozostawiam. Jak głęboko rozumiem, po przeczytaniu tego rozmyślania o mistycyzmie, czym jestem - to znaczy niczym. Jak ten psiak stoję u płotu pałaców Twoich i drżąc z zimna i głodu proszę o rzucenie mi kości z Twego, Panie, Stołu. Nie pogardzaj nędznym i słabym, i upadającym.

Tę bogatą działalność Stanisława Starowieyskiego przerwał wrzesień 1939 roku.

1 Por. Mt 7,7; Łk 11,9.

2 Por. 2 Kor 4,7.


 

opr. aw/aw



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama