Przegrany zwycięzca

O papieżu Piusie IX w przeddzień jego beatyfikacji

Była ciepła noc 14 czerwca 1846 roku. Płonące w kandelabrach świece rzucały chybotliwe cienie na ścianę korytarza, w którym znikali odziani w długie szaty mężczyźni. Dochodziła północ, kiedy za kilkudziesięcioma kardynałami zamknęła się brama konklawe. Zaczęło się pełne niepokoju oczekiwanie. Wszyscy — i wybierający, i ci, którzy zostali na zewnątrz — zadawali sobie pytanie, kto przejmie stery Kościoła w obliczu nadciągającej burzy. Jej pomruki było słychać coraz wyraźniej. Państwo Kościelne, od tysiąca lat przypisane następcom świętego Piotra, zaczynało chylić się ku upadkowi. Świecka władza papieży stawała się nieznośnym obciążeniem dla nich samych, jak i dla ich poddanych. Wiecznym Miastem coraz częściej wstrząsały bunty niezadowolonej ludności. Raz po raz po starożytnym bruku dudnił krok obcych wojsk. Teraz Italia oczekiwała zjednoczenia w ramach jednego państwa włoskiego. A sercem Italii był Rzym.

Niby-liberał

Kardynał Micara nachylił się do ucha Lambruschiniego, który w pierwszym głosowaniu otrzymał najwięcej głosów: — Jeśli wyborem pokieruje Bóg, papieżem zostanie Mastai, jeśli wmiesza się zły, wybiorą księdza albo mnie — szepnął.

Rankiem 16 czerwca na kardynała Mastai padło 27 głosów. W kolejnym głosowaniu, kiedy stało się jasne, że to on otrzyma wystarczającą liczbę głosów, zaczął błagać zebranych, żeby go nie wybierali. Przyjął jednak wybór. Tak skończyło się najkrótsze, bo 48-godzinne, konklawe i zaczął najdłuższy, bo ponad 32-letni pontyfikat.

Giovanni Mastai przyjął imię Pius IX — z wdzięczności dla Piusa VII, który wiele lat temu zezwolił na udzielenie mu święceń. Tamta dyspensa była konieczna, w młodości bowiem cierpiał na epilepsję, co w zwykłych warunkach zamykało drogę do kapłaństwa. Z tej samej zresztą przyczyny nie został wcześniej przyjęty do gwardii papieskiej. Po święceniach już nigdy ataki nie powtórzyły się. Teraz miał 54 lata, sporo energii i... opinię liberała. Tę etykietkę — zupełnie zresztą niesłusznie — przyczepił mu poprzednik na Stolicy Piotrowej, Grzegorz XVI, który zwykł mawiać z przekąsem, że w domu Mastai liberalne są nawet koty. Taka opinia sprawiła, że po nowym papieżu wielu spodziewało się dużej elastyczności, zwłaszcza w obliczu ruchów rewolucyjnych, które pojawiły się w całej Europie. Burżuazja liczyła, że nowy papież podzieli się z nimi władzą i wprowadzi reformy konstytucyjne. Włoscy patrioci oczekiwali, że Pius IX poprze ich dążenia do zjednoczenia Włoch. — Przecież jest jednym z nas — mówili. Jedni i drudzy mieli rację, ale zawiedli się. Był przede wszystkim głową Kościoła.

Daj kurze grzędę

Nikt, a na pewno sam Pius IX, nie spodziewał się, jak trudne zadanie przed nim stoi i jak wielkim próbom zostanie poddany. Ponieważ Państwo Kościelne znajdowało się w opłakanym stanie, zdecydował się na reformy. Zreorganizował administrację, dopuścił do udziału w rządzie centralnym przedstawicieli prowincji, a wreszcie — choć z oporami — ogłosił konstytucję. Były to jednak półśrodki, które zadowalały społeczeństwo tylko na krótki czas. Ponieważ droga do zjednoczenia Włoch wiodła przez uwolnienie się od zwierzchnictwa Austrii, większość Włochów spodziewała się, że wojska papieskie razem z nimi zaatakują Austrię. Pius, mimo wielkiej sympatii do ruchu narodowego, stanowczo odmówił. — Zdrajca! — usłyszał, kiedy przejeżdżał przez miasto. Po raz pierwszy odczuł, jak zmienna może być przychylność tłumu. W listopadzie 1848 roku mianowany przezeń nowy premier, Pellegrino Rossi, został zasztyletowany. To był cios i dla papieża. Uznał, że nie może dłużej pozostać w Rzymie, bo to oznaczałoby zgodę na rewolucyjne zmiany. W jesienny poranek, w czarnej sutannie i w ciemnych okularach, wyjechał potajemnie z miasta. Udał się do Gaety, a potem do Neapolu. W tym czasie Rzym ogłosił się republiką i pozbawił papieża jego świeckiej władzy. Prawie nikt z ludzi Kościoła nie wyobrażał sobie wtedy, żeby papiestwo mogło skutecznie funkcjonować bez własnego państwa. Dlatego też Pius IX zdecydował się poprosić o zbrojną interwencję Francję, Austrię, Hiszpanię i Neapol.

Ochrona przed nieuchronnym

Był upalny dzień 3 lipca 1849 roku. W mury Rzymu wkroczył francuski korpus ekspedycyjny generała Oudinot. Wojska Austrii, Hiszpanii i Neapolu zajęły pozostałe prowincje Państwa Kościelnego. Epizod republikański skończył się tak nagle, jak się zaczął. Rzym znów był państwem podległym świeckiej władzy papieskiej. Udręczony sytuacją Pius IX, po powrocie do stolicy całą administracją i polityką państwa obarczył konserwatywnego kardynała Antonellego. Sam chciał być przede wszystkim pasterzem Kościoła. Nie było to jednak do końca możliwe. Jego konserwatywne przekonania i wrogość do tendencji rewolucyjnych siłą rzeczy odbijały się na polityce państwa. To powodowało niepokoje społeczne i w efekcie trzeba było angażować coraz więcej sił policyjnych. Mimo wszystko udało się względnie ustabilizować gospodarkę. Wiele zostało też zrobione w dziedzinie architektury i sztuki, restaurowano zabytki, prowadzono wykopaliska, otwarto liczne zakłady dobroczynne. Wszystkie te zmiany mogły jednak tylko opóźnić nadejście nieuchronnego końca. Lecz dla papieża i wielu katolików ta nieuchronność była niemożliwa do przyjęcia.

W 1860 r. wojsko Zjednoczonego Królestwa Włoskiego opanowało większość terytorium Państwa Kościelnego. Pius IX nie ustępował. Odrzucił propozycję rezygnacji z państwa za cenę suwerenności Rzymu. Nie rozumiał istoty zachodzących przemian demokratycznych; sądził, że uderzy to w Kościół i uważał za swój obowiązek sprzeciwianie się temu bez względu na koszty. Dlatego w 1864 r. ogłosił encyklikę „Quanta cura”, w której potępił między innymi racjonalizm, socjalizm, wolność prasy, równość kultów wobec prawa i nieskrępowaną wolność sumienia. Do encykliki dołączono „Syllabus” — wykaz 80 błędów nauk epoki, wśród których znalazły się socjalizm i komunizm, wolnomularstwo, nowoczesny liberalizm i odrzucanie władzy papieskiej.

Pius bez ziemi

Nadchodził rok 1869. Od dłuższego czasu dojrzewała myśl o zwołaniu soboru. Pius IX liczył, że dzięki niemu możliwe będzie przeciwstawienie się racjonalizmowi i wszystkiemu, co on ze sobą niesie. W grudniu zgromadzenie biskupów zostało otwarte. Ojcowie soboru pracowali z pośpiechem. Im też udzieliło się napięcie, które ogarnęło Europę. W powietrzu wisiała wojna Francji z Prusami, co musiało się odbić na losach Państwa Kościelnego. Rankiem 18 lipca nad Rzymem przeszła ciężka burza, jakby zwiastując zbliżające się wydarzenia. Zebrani w auli soborowej biskupi, w blasku błyskawic i huku przewalających się nad miastem gromów, głosowali właśnie nad przyjęciem konstytucji „Pastor aeternus”, która formułowała dogmat o nieomylności papieskiej. Miażdżąca większość biskupów oddała głosy na „tak”.

— Ten dogmat przyszedł w momencie, kiedy był najbardziej potrzebny — mówiono później. Rzeczywiście, wzmacniał on znacznie duchowy autorytet następcy świętego Piotra właśnie wtedy, gdy bezpowrotnie tracił on oparcie w strukturach doczesnych. Tracił je dosłownie. Po miesiącu, w związku z wybuchem wojny, Rzym opuścił korpus francuski. 15 września kilkutysięczny oddział papieski bez walki złożył broń przed nadchodzącymi wojskami włoskimi. Obszar świeckiej władzy papieża ograniczył się już tylko do murów Wiecznego Miasta. Pius IX kazał ich bronić, aż powstanie w nich wyłom. Działa oblegających dokonały tego wkrótce. 15 września o godzinie dziesiątej do Rzymu wkroczył generał wojsk włoskich, Cadorna. Tak zakończył się tysiącletni etap dziejów miasta, państwa i Kościoła.

Cenna strata

Piusowi IX pozostało jeszcze niespełna osiem lat życia. Spędził je w murach pałacu papieskiego, nie opuszczając ich ani razu. Na znak protestu ogłosił się więźniem Watykanu. Ten swoisty tytuł na ponad pół wieku miał przylgnąć do papieży, aż do czasu, kiedy państwo włoskie pojednało się z papiestwem i potwierdziło suwerenność państwa Watykan. Na razie jednak Pius IX, trawiony chorobą, nie potrafił przeniknąć planów Opatrzności, która pozbawiła go niezbędnego — jak dotąd sądził — dziedzictwa. Czuł, że zjawiska zachodzące w świecie następowały szybciej, niż on mógł na nie odpowiedzieć. Szczerze oddany Chrystusowi, uważał, że dla dobra Kościoła musi działać nawet wbrew swoim naturalnym cechom. Był bowiem człowiekiem o niezwykłym uroku osobistym, pełnym prostoty i zarazem wewnętrznej godności. Każdy, kto znał go bliżej, stawał się jego przyjacielem. Pod wrażeniem jego osobowości byli nawet niekatolicy. Kiedy jednak w grę wchodziły sprawy wiary, stawał się nieustępliwy. W tych warunkach bardzo trudny bywał dialog ze społeczeństwem, które zanurzone w nurcie historii, zaczynało płynąć w innym kierunku. To był jego dramat i Pius IX czuł to. Nie wiedział natomiast, jak bardzo, wraz z upadkiem władzy politycznej, wzrósł jego autorytet religijny. Ostatnie miesiące były więc dla papieża bardzo trudne.

7 lutego 1878 r. zmarł. Miał wówczas 86 lat. Pozostawił po sobie dobrą pamięć i szczery żal katolików na całym świecie. Nade wszystko zaś w ręce następców oddał Kościół wolny od obciążenia władzą doczesną, co już wkrótce miało się okazać okolicznością błogosławioną.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama