U początku

Inicjacja Mądrości. Dla życia, duchowości, teologii (fragmenty)

U początku


Jacek Bolewski SJ

Inicjacja Mądrości.
Dla życia, duchowości, teologii

ISBN: 978-83-7516-447-3
Wydawnictwo Święty Wojciech 2012


Wybrane fragmenty
Na początek — o Mądrości
Dary Mądrości
1. Początkujący pielgrzym
U początku
Droga początkującego
Początek i koniec
2. Mądrość udzielona z góry
Znaki braku mądrości
Mądrość i doświadczenie
Mądrość oddolna, demoniczna
Początkowa Mądrość
3. Dar Anioła Stróża
Ostrzeżenie Jezusa
Anielskie spojrzenie
Dzieci Mądrości
4. Mój Przyjaciel
Mój...
Serdeczny Przyjaciel
Postępowanie przyjaźni

U początku

Powołanie pielgrzyma można nazwać „późnym”, bo gdy wstępował do zakonu, miał 24 lata, był już po studiach i pracował. Obrana wcześniej droga straciła dla niego sens; miał poczucie, że zabrnął w ślepy zaułek — praca na uczelni nie dawała satysfakcji, nie wyobrażał sobie, jak mógłby ją kontynuować, a myśl o doktoracie nie mieściła mu się w głowie. Przestała go interesować fizyka, coraz bardziej pociągała teologia i problemy wiary. Nie myślał o założeniu rodziny, raczej zaczęła go fascynować perspektywa życia we wspólnocie zakonnej. W czasie wakacji zwiedzał historyczne klasztory, ale gdy pojawiła się realna myśl o wstąpieniu do zakonu, połączyła się od razu z jezuitami. Pamięta, co go do tego skłoniło. Czytając Pisma wybrane św. Ignacego, które właśnie w owym czasie (w 1968 r.) zostały opublikowane, znalazł w nich formułę: in actione contemplativus, i to go oświeciło — połączenie kontemplacji z działaniem. Chciał być aktywny, dlatego nie widział siebie w zakonie kontemplacyjnym, ale kontemplacja prowadząca do działania — to było to... Pozostał wierny tej intuicji, bo w początku drogi przeczuwał światło na całe dalsze życie.

Z nowicjatu, czyli początku drogi zakonnej, zapamiętał dwie znaczące chwile, naświetlające jego przyszłość. Pierwsza dotyczyła pisania, które po latach stało się jego główną pracą. Miał przygotować konferencję dla młodzieży w Gdańsku w związku ze św. Stanisławem Kostką. Wiele go to kosztowało, męczył się przy pisaniu, ale wtedy właśnie nawiedziła go myśl, że tak będzie przez całe życie: pisanie będzie jego misją, ale także pasją — męką. Nie lubi o tym mówić, bo ludzie mu nie wierzą, gdy stwierdza, że pisanie przychodzi mu bardzo trudno; pozory są bowiem inne: skoro tyle napisał, musi to być dla niego łatwe... Mimo wszystko nie tylko oswoił się z tym trudem, ale znalazł dodatkową pomoc — w Maryi. Najpierw jednak odkrył Jej pomoc od innej strony. Gdy pewnego razu modlił się w ogrodzie nowicjatu i rozmyślał nad czwartą tajemnicą chwalebną różańca, czyli nad wniebowzięciem Maryi, doznał uczucia wielkiej czystości ciała — jakby na zawsze — skoro jest ono przeznaczone do niebieskiej chwały, godne wzięcia do nieba...

Kolejne lata wydawały się chwalebne, pełne dobrych owoców. Po święceniach kapłańskich został wysłany za granicę, do Niemiec, by tam napisał doktorat z teologii i przygotował się do pracy na Bobolanum w Warszawie. I wtedy zaczął się najtrudniejszy okres w jego życiu. Nie było źle od strony duchowej, bo w tym właśnie czasie znalazł z pomocą ojca Jalicsa[1] drogę modlitwy imienia Jezus — na całe życie. Jednak od strony pracy pojawiły się bariery, których nie potrafił przezwyciężyć. Zewnętrznie wyglądało to zgoła tragicznie: gdy po siedmiu latach w Niemczech wrócił do kraju, jego praca doktorska była rozgrzebana, w istocie nawet nie rozpoczęta. Miał świadomość, co myślą o nim inni: dobrze się zapowiadał i co z tego... Wewnętrznie jednak ożywiało go przekonanie, że najgorsze ma za sobą, bo widział już dalszą drogę. Po powrocie do Warszawy, gdy rozpoczął wykłady, skupił się najpierw na ich przygotowaniu, a później wrócił do pracy doktorskiej. Jej koncepcja była już jasna — po kilku kolejnych latach szczęśliwie ją w Polsce ukończył i w Niemczech obronił.

Ten kryzys związany z doktoratem był znowu, mimo ciemnych stron, światłem na całe życie. Musiał uznać swoje ograniczenia, braki, z którymi sam sobie nie radził. Ale co z tego, że „sam” sobie nie radzi, skoro nie jest sam — i z pomocą Bożą wszystko staje się możliwe. Już raz, przed zakonem, Pan Bóg wydobył go z trudnej sytuacji, w której nie widział wyjścia: mógł uniknąć męczenia się z doktoratem z fizyki, bo znalazł inne powołanie. Gdy trudności pojawiły się także na nowej drodze, znowu z doktoratem, nie mógł już oczekiwać, że Pan Bóg jeszcze raz pomoże mu tego uniknąć. Teraz musiał stawić czoło trudnościom, ale z Bożą pomocą. Ta pomoc przyszła w osobie Maryi: po krótkiej wizycie pielgrzyma w kaplicy na rue du Bac w Paryżu (w końcu grudnia 1982 r.) przyszło światło, że pracę doktorską ma związać z Matką Bożą. Gdyby mu ktoś wcześniej powiedział, że „skończy” na temacie maryjnym, uznałby to za wykluczone, bo miał wygórowane ambicje. Jednak uświadomił sobie, że potrzebne było przyparcie go do muru, doświadczenie ograniczeń, by wbrew sobie zechciał poświęcić Niepokalanej nie tylko uwagę teologiczną, lecz i siebie.

Znane są rozmaite akty oddania się Maryi. Pielgrzym zaczął odmawiać jeden, ułożony przez Prymasa Tysiąclecia, który — jak sam o sobie wyznał — wszystko rozpoczynał pod znakiem Maryi. Wraz z nim mówi do Niepokalanej : „Chcę odtąd wszystko czynić z Tobą, przez Ciebie i dla Ciebie”. To skłoniło go w końcu do decyzji, by wszystkie swoje prace rozpoczynać dosłownie z Nią — najlepiej w poświęconym Jej dniu — w sobotę... Sobota jako szabat jest dla niego dniem świętym, ale nie do odpoczynku, tylko do twórczej pracy pisarskiej, którą wtedy rozpoczyna. W tym właśnie widzi sekret swojego pisania, tak obfitego mimo pasji, która mu towarzyszy. W pisaniu najtrudniej jest zacząć, więc jeśli pokonać opór z pomocą Maryi, reszta przychodzi sama.

Wielkiej pomocy doświadczył też i nadal doświadcza za wstawiennictwem św. Andrzeja Boboli. Gdy wrócił już na Bobolanum i podjął na nowo pisanie doktoratu, pomyślał, że patron uczelni pragnie także jemu patronować. Ale czuł ponadto, że wypada coś zrobić dla św. Andrzeja, więc włączył się w różne akcje, jakie w 1988 roku wiązały się z obchodami 50. rocznicy kanonizacji. Postarał się, by należeć do komisji, która była obecna przy otwarciu trumny z relikwiami; znalazł się w niej jako sekretarz. A wtedy doświadczył wymownego znaku ze strony Świętego. Na piśmie prymasa Glempa, które powoływało komisję i które zostało potem umieszczone w trumnie z innymi dokumentami, nazwisko pielgrzyma pojawiło się ze stopniem doktora, choć wtedy jeszcze nim nie był. Ale zrozumiał, że skoro przy św. Andrzeju „już” jest doktorem, to zdobycie stopnia pozostaje tylko kwestią czasu — naturalnie z pomocą świętego Patrona.



[1] Więcej o tym zob. niżej: 5. Łaska rekolekcji — po latach...

 

opr. ab/ab







« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama