Rozważania o wierze

Z zagadnień teologii duchowości - Rozdział 4 - Wiara jako uznanie własnej bezradności i oczekiwanie wszystkiego od Boga

Wiara jako uznanie własnej
bezradności i oczekiwanie
wszystkiego od Boga

W świetle wiary możemy zobaczyć własną bezradność i oczekiwać wszystkiego od Boga. Walter Kasper pisze, że u synoptyków wiara znaczy "poznanie własnej bezradności oraz ufność w działającą w Jezusie moc Bożą" (Rzeczywistość wiary, 68). Wierzący nie oczekuje niczego od siebie samego, ale wszystkiego spodziewa się od Pana. Tylko wtedy, gdy uznając w duchu wiary własną bezradność staniemy się ubogimi w duchu, pozwolimy działać w nas mocy Boga.

Moralność ewangeliczna nie jest wyłącznie moralnością Dekalogu, chociaż ją zakłada; jest to przede wszystkim moralność błogosławieństw. Jest to moralność zwłaszcza pierwszego błogosławieństwa: "Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie" (Mt 5, 3). Błogosławieni, ponieważ oni, ci ubodzy, rzeczywiście wchodzą do Królestwa.

 

"Błogosławieni ubodzy w duchu"

Ten, kto szuka przede wszystkim królestwa Bożego, a więc szuka świętości, znajdzie i ją, i wszystko inne, a więc wszystkie duchowe i doczesne dary potrzebne do życia. "Błogosławieni ubodzy w duchu", nie przywiązani do niczego, nie mający nic i oczekujący wszystkiego od Boga. Błogosławieni, ponieważ w ich sercach jest miejsce dla Pana. Do nich należy królestwo niebieskie, ponieważ oni mają Boga. To jest ta radosna Ewangelia o ludziach błogosławionych, których serca są wolne dla Pana.

Na tyle wierzysz, na ile jesteś ubogi w duchu. Słowo "ubogi" w sensie biblijnym niekoniecznie oznacza ubóstwo w znaczeniu materialnym. Ubogim w duchu był na przykład król Dawid, człowiek postawiony na szczycie drabiny społecznej. Człowiek ubogi duchem to człowiek ogołocony z pewności siebie, to ktoś, kto wie, że nie może liczyć na siebie, na własne siły. Taki człowiek ukierunkowany jest na oczekiwanie wszystkiego od Boga, a nie zakorzenianie się w doczesności.

Jeżeli czujesz się mocny w sensie naturalnych możliwości, którymi dysponujesz, twoja wiara nie może rozwinąć się i pogłębić. To dlatego musisz odczuć swoją słabość, musisz zobaczyć, że czegoś nie możesz. Będzie to wezwanie do wiary. Twoja słabość, niemożność i bezradność staną się jakby szczeliną, przez którą będzie przeciskała się do twojego serca łaska wiary. Poprzez nasze zranienia Bóg daje nam łaskę pogłębienia wiary. Charles Péguy, wielki konwertyta, pisze: "Spotyka się niewiarygodne światła łaski przenikające do duszy złej, a nawet zepsutej. Widzi się zbawionym tego, kto wydawał się być straconym, ale nigdy nie widziano przesiąkniętym tego, co zostało okryte lakierem, aby przepuszczało to, co jest nieprzemakalne, aby zostało zmiękczone to, co stwardniało. […] Stąd pochodzą tak liczne braki, które stwierdzamy w skuteczności łaski, która, podczas gdy odnosi niespodziewane zwycięstwa nad duszami największych grzeszników, często pozostaje bez żadnego skutku w stosunku do tzw. porządnych" (Note conjointe, sur M. Descartes et la philosophie cartesienne - 1er aout 1914). Jest tak dlatego, że ci "porządni", ci dorośli w sensie ewangelicznym nie mają żadnych braków, nie są zranieni, są silni, mocni, samowystarczalni, dorośli. "Ich skóra moralna, stale nietknięta - stwierdza dalej Peguy - stała się dla nich skorupą i pancerzem bez skazy. Oni nie przedstawiają tego otwarcia spowodowanego jakąś straszną raną, jakąś niezapomnianą udręką, jakimś niepokonanym żalem, jakimś szwem wiecznie źle zrobionym, jakimś śmiertelnym niepokojem, jakąś ukrytą goryczą, jakąś ruiną stale maskowaną, jakąś raną nigdy nie zagojoną. Nie ofiarowują otwarcia się na łaskę, co jest w swojej istocie grzechem. Ponieważ nie są zranieni, nie są już podatni na zranienia. Ponieważ nie brakuje im niczego, nie otrzymują więc nic. Nie mogą otrzymać tego, co jest wszystkim. Sama miłość Boga nie leczy tego, który nie ma ran. Właśnie dlatego, że człowiek leżał na ziemi, Samarytanin go podniósł. […] Otóż, kto nie upadł - pisze dalej Peguy - nigdy nie powstanie, a kto nie był oblany potem, nigdy nie będzie otarty". Tak zwani porządni, dorośli są nieprzenikliwi dla łaski.

Może i w twoim życiu jest jakaś straszna niegojąca się rana, może jakaś nie zapomniana udręka, nie pokonany żal czy śmiertelny niepokój, może jakaś ukryta gorycz, którą tyle rzeczy tego świata może być zaprawionych, jakieś zawalenie się czegoś. - Ty wtedy uważasz, że wszystko się już skończyło, a jest odwrotnie. To wszystko ma być dla ciebie kanałem łaski. Pan Bóg musi dopuścić tyle zranień, tyle trudnych chwil, abyś poczuł się słaby i przez to otwarty na łaskę. Gdy poczujesz się dotknięty bardzo boleśnie, pamiętaj, że jest to błogosławiony ból, który w twoim pancerzu dorosłości i porządności robi miejsce dla łaski. To wszystko jest dla ciebie szansą pogłębienia wiary. Twoja słabość sprawia, że przez wiarę może zamieszkać w tobie moc Boga. Bóg, zbliżając się do ciebie, musi uczynić cię słabszym, abyś Go potrzebował, byś wierząc i coraz bardziej Mu ufając w Nim szukał oparcia. Musi cię uniżyć, bo jesteś za duży, a zranienie uniża. Stąd każde zranienie przynosi ci szansę, że będziesz stawał się coraz bardziej ewangelicznym dzieckiem. Nieraz trzeba aż tylu zranień, aby stać się dzieckiem, by kroczyć "małą drogą".

 

Moc Boża potrzebuje słabości człowieka

Bóg zbliżając się do człowieka osłabia go. Czyni więc odwrotnie, niż my byśmy się spodziewali. Tobie wydaje się, że to ty kroczysz ku Niemu i że w tej sytuacji winieneś stawać się coraz bardziej mocny, coraz lepiej dawać sobie radę. Tymczasem to On przybliża się do ciebie, a przybliżając się czyni cię słabszym, czy to fizycznie, czy psychicznie, czy duchowo. Czyni to po to, by mógł zamieszkać w tobie ze swoją mocą, ponieważ to twoja słabość robi miejsce na Jego moc. Wówczas, gdy jesteś słaby, nie możesz sobie ufać, nie możesz wierzyć sobie, i wtedy jest szansa, byś zwrócił się ku Niemu i na Nim zechciał się oprzeć. Tak często bronisz się przed tą największą łaską, łaską słabości, a przecież już św. Paweł pisał: "Moc w słabości się doskonali. Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. […] Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny" (2 Kor 12, 9-10). Twoja moc i siła wcześniej czy później muszą się załamać. W rzeczywistości bowiem nie ma twojej siły, ponieważ ona jest darem - darem, który ty sobie przywłaszczasz, dlatego musi ci być zabrany.

Św. Maksymilian Kolbe podczas wielu swoich niezwykłych wypraw apostolskich czuł się zupełnie bezradny. Często klimat był bardzo nieodpowiedni dla jego chorych płuc, źle znosił uciążliwości podróży zamorskich i wilgoć, z powodu której niekiedy nie mógł oddychać. To wszystko nie powstrzymywało jednak jego pragnienia, by głosić królestwo Niepokalanej w całym świecie, choć niejednokrotnie zdawało się, że godziny nie przeżyje na statku. Może mówił wtedy do Maryi: Ja chyba nie wytrzymam jeszcze tej godziny, jak więc będę Twoje królestwo rozszerzał? - A przecież ta słabość była całą jego siłą.

Jeżeli Bóg zechce się tobą posłużyć, to na zasadzie twojej słabości. Kiedy próbujesz apostołować w poczuciu siły i mocy, stajesz się antyznakiem. Ludzie nie chcą twojej mocy, twojej własnej mocy, ponieważ jest ona dla nich upokarzająca. Pan Bóg też, aby uczynić cię znakiem i posługiwać się tobą, nie potrzebuje twojej siły, wręcz przeciwnie, potrzebuje twojej słabości. Myśl ta została niezwykle dobitnie wyrażona już w Starym Testamencie na przykładzie Gedeona (Sdz 7, 1-8. 10). Przeciwnik Gedeona ma 135 tys. wojska, a Gedeon 32 tys. - cztery razy mniej. Jednak w historii zdarzały się zwycięstwa przy takich dysproporcjach. Dla Pana Boga jest to więc dysproporcja za mała. Poleca zmniejszyć liczbę wojowników Gedeona. Pierwsza próba to zmniejszenie tych 32 tys. wojska do 10 tys. Teraz liczba wojsk Gedeona jest trzynaście razy mniejsza. W historii strategii zwycięstwo przy takiej dysproporcji już się nie zdarza, ale człowiek mógłby jeszcze je sobie przywłaszczyć i przypisać własnemu geniuszowi. Gedeon jest więc wciąż za silny, może jeszcze liczyć na własne możliwości. Bóg poddaje go jeszcze jednej próbie: poleca, by te 10 tys. wojska zredukował do 300 osób. I teraz sytuacja jest, właściwie nie wiadomo, czy dramatyczna, czy komiczna. To przecież naprawdę śmieszne wychodzić z taką liczbą przeciwko wrogowi, który jest 450 razy silniejszy. W tym przypadku już tylko Bóg może zwyciężyć, nie Gedeon. - I Gedeon pójdzie z tą garstką, i odniesie zwycięstwo. Ta przygniatająca dysproporcja sprawi, że nie będzie miał nawet pokusy, by przypisać je sobie. Cała sytuacja jest tak absurdalna, jakby Pan Bóg uśmiechając się mówił: Widzisz Gedeonie, chciałeś zwyciężyć dzięki swoim umiejętnościom i sile wojska. Patrz, pozostało ci trzystu ludzi na 135 tys. wroga. Co ty na to? - Gedeon zaufał Panu i odniósł zwycięstwo, jakiego nie zna historia.

Pan składa swój skarb w kruche, gliniane naczynie, aby z mocy Boga było to, co robimy, nie z nas (zob. 2 Kor 4, 7). Bóg ogołocił Gedeona z jego ludzkiej mocy, uczynił go małym i słabym, zrobił coś, co po ludzku wydaje się absurdem. Podobnie może zdarzyć się i w twoim życiu. Jeżeli jest w tobie takie 32 tys. elementów ludzkiej mocy, to Pan Bóg zrobi z tego najpierw 10 tys., a potem 300. Będziesz wtedy rzeczywiście bardzo słaby, prawie jak poległy, i taki właśnie - słaby - będziesz mógł zwyciężać. Będą to zwycięstwa nie twoją mocą, ale mocą Boga.

 

Ubóstwo Chrystusa

Wiara jako wyraz ubóstwa duchowego ma swój wzór w życiu i postaci Jezusa. Być ubogim to być zależnym. W życiu Jezusa widzimy trzy momenty, kiedy Jego ubóstwo dochodzi do szczytu, kiedy On - Bóg - staje się całkowicie zależny i ukazuje się w swej niemocy, jakby w porażce: jest to Betlejem, Kalwaria i Najświętszy Sakrament. Jeżeli być ubogim znaczy być zależnym, to Jezus stał się całkowicie zależny już w Betlejem, gdzie była niemoc, a nawet można powiedzieć porażka, bo Jezus nie został przyjęty przez swoich i musiał narodzić się w warunkach nieludzkich. Każde twoje doświadczenie niemocy i tego, że nie dajesz sobie z czymś rady, jest uczestnictwem w niemocy Jezusa.

Kalwaria to druga, przerażająca w swej wymowie, sytuacja ogołocenia Jezusa. Tu też w niczym nie będzie mógł sobie pomóc, bo Jego ręce, te ręce, które błogosławiły tłumy, teraz przybite do krzyża po prostu krwawią. Nie może posłużyć się stopami, bo te stopy, które przedtem niosły wszędzie miłość i Dobrą Nowinę, teraz są przygwożdżone. Jezus na Kalwarii jest ogołocony ze wszystkiego. Krzyż to wyraz szaleństwa miłości Boga. Ogołocenie Jezusa dochodzi tu do szczytu.

Jeszcze innym wyrazem ogołocenia Jezusa jest Najświętszy Sakrament. Tu również jest niemoc i porażka, podobnie jak niemocą i porażką, oczywiście pozorną, była Kalwaria. W Najświętszym Sakramencie Jezus milczy, również wtedy, gdy ludzie zwracają się do Niego. W tabernakulum pozostaje ogołocony do tego stopnia, że człowiek może Go wyjąć i przenieść, dokąd zechce, może Go przyjąć, ale może też zbezcześcić. Może więc zrobić z Nim, co zechce, dosłownie, co zechce. I to jest ta wstrząsająca tajemnica Chrystusowego ogołocenia i ubóstwa, Jego kenozy, Jego całkowitego oddania się człowiekowi.

Te trzy sytuacje: Betlejem, Kalwaria, Najświętszy Sakrament to sytuacje, w których miłość Jezusa posuwa się rzeczywiście aż do szaleństwa, aż do krańcowego ubóstwa. Ale to właśnie dzięki temu szaleństwu i temu ubóstwu Jezus przynosi ci Odkupienie, przynosi ci wiarę. Milczenie Boga, Jego niemoc, Jego "porażka" jest dla świata, który chciałby Boga pełnego widzialnej mocy, skandalem. Krzyż był i wciąż jeszcze pozostaje zgorszeniem dla tych, którzy nie wierzą, ale dla tych, którzy uwierzyli, jest on najwyższą mocą. Twój krzyż w sensie ogołocenia i ubóstwa czyni w tobie miejsce dla łaski - dla łaski wiary.

 

Uznać, że wszystko jest darem

Wiara to uznanie własnej bezradności, przekonanie, że niczego się nie posiada, że wszystko jest darem. Jest ona oczekiwaniem wszystkiego, wszelkich darów od Boga. Odwrotnością tak rozumianej wiary jest pycha. Człowiek pyszny te wszystkie dary uznaje za coś, co jest jego własne i przypisuje je sobie. Uważa, że wszystko od niego zależy, tak jakby w jego życiu nie było tego nieustającego daru Boga. Oczywiście, wiara jest czymś trudnym. Żyć wiarą to rodzić się na nowo, rodzić się do ubóstwa duchowego, do postawy dziecka.

Dar winien być przyjmowany z takim oderwaniem, byś w każdej chwili potrafił go oddać. Jest to przedziwny paradoks. Jesteśmy obdarzani po to, byśmy przyjmując Boże dary byli gotowi oddawać je z powrotem. Gest gotowości oddania Bogu otrzymanego daru jest znakiem, że nie nastąpiło przywłaszczenie, jest wyrazem uznania tej prawdy, że do mnie nic nie należy. Dar zwrócony Bogu powraca do nas, i to powraca zwielokrotniony. Wszystko jest darem: twoja dusza i ciało, żona, mąż, dzieci, to co posiadasz i co robisz - wszystko jest własnością Pana. Czy jesteś gotów oddać każdy z tych darów w każdej chwili?

Epizod z młodzieńcem, który odszedł smutny, kiedy Pan zaproponował mu rezygnację z dóbr materialnych, ma swój epilog. Po jego odejściu Jezus mówi: "Dzieci, jakże trudno wejść do królestwa Bożego tym, którzy w dostatkach pokładają ufność" (Mk 10, 24). Zwróćmy uwagę, że ten młody człowiek wypełniał wszystkie przykazania. Wynika stąd, że nie wystarczy wypełnianie przykazań. Pod jego adresem i pod adresem takich jak on Jezus mówi: "Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego". Jest to stwierdzenie tak mocne, że przerażeni tym Apostołowie pytają: "Któż więc może się zbawić?" (Mk 10, 25-26).

Ten młody człowiek, który wydawał się być otwarty na Boga, był niewolnikiem doczesności, niewolnikiem swojego majątku i swojej pozycji społecznej. Święty Łukasz mówi o nim, że był zwierzchnikiem, a więc zajmował jakiś ważny urząd (zob. Łk 18, 18). To wszystko może stanąć między człowiekiem a Bogiem, może być tak wielką przeszkodą, że takiemu człowiekowi będzie bardzo trudno się zbawić. Przywiązanie do doczesności, do tego, co Bóg stworzył, co jest tylko Jego darem, a nie Nim samym, może przez zniewolenie nas nie tylko utrudnić, ale nawet uniemożliwić nam zbawienie.

W swojej podróży do San Giovanni Rotondo spotkałem naukowca, który jechał razem ze mną do ojca Pio, aby prosić o błogosławieństwo dla swojej pracy. Przyjechał z dwoma tomami wydanego dzieła, które nazwał swoim opus vitae - dziełem życia. W ramach spowiedzi przedstawił je Ojcu Pio i prosił o błogosławieństwo. Reakcja padre Pio była przerażająca, przede wszystkim zdumienie - to jest twoje opus vitae, to jest twoje dzieło życia? Wziął do ręki te dwa tomy i jeszcze raz powtórzył, to jest opus vitae, to znaczy, że żyłeś te sześćdziesiąt lat po to, żeby te dwie książki napisać, to był cel twojego życia - prawie krzyczał - to jest opus vitae, po to żyłeś? A gdzie twoja wiara? Potem złagodniał, jakby zobaczył nieświadomość tego człowieka i z łagodnością ojca zapytał: pewnie włożyłeś w to wiele wysiłku, nieprawda? Pewnie było wiele nocy nieprzespanych, a ze zdrowiem jak? - No tak, zawał serca. - Właśnie, to wszystko w służbie ambicji, by stworzyć tego rodzaju opus vitae. Patrz - mówił dalej - co znaczą bożki, przywiązania. Gdybyś robił to samo, ale dla Boga, to wszystko wyglądałoby inaczej. Przecież ty to wszystko sobie przywłaszczyłeś, to było twoje opus vitae, twoje własne dzieło. Zakończenie tej spowiedzi było też w stylu ojca Pio. Znowu podniósł głos: Jeżeli tylko z tym przyszedłeś, to va via - proszę wyjść. Padre Pio był rude, jak mówią Włosi, czyli szorstki, ale w tej szorstkości kryła się wielka miłość do każdego człowieka i każdego penitenta. To był człowiek, który kochał, a miłość jest mocna. To miłość padre Pio sprawiła, że ta wstrząsająca rozmowa, połączona ze spowiedzią, była rzeczywiście momentem przełomowym w życiu tego naukowca. On naprawdę zaczął inaczej myśleć i inaczej patrzeć na świat.

Ojciec naszej wiary Abraham otrzymał cudowny dar - w późnej starości urodził mu się syn. Było to dla niego największe szczęście, otrzymał największą z ludzkich wartości - syna, następcę. Rodzice zwykle przywłaszczają sobie dzieci, może i Abraham ulegał tej pokusie. Kiedy jednak Bóg powiedział Abrahamowi, że chce, by oddał on swojego syna, Abraham zgodził się. Zgodził się też na oddanie otrzymanego daru w sposób najbardziej dla siebie dramatyczny. - A co stałoby się, gdyby Abraham nie chciał oddać syna, gdyby zbuntował się i pozostał w przeświadczeniu, że polecenie Boga jest zbyt okrutne? Co by się wtedy stało? - Izaak musiałby zginąć. Nieważne byłyby okoliczności jego śmierci, czy stałoby się to w wyniku choroby, czy zginąłby w jakiejś walce, na wyprawie czy pożarty przez dzikie zwierzę. Musiałby on jednak być Abrahamowi zabrany, ponieważ stanąłby między nim a Bogiem. Izaak stałby się wtedy dla Abrahama przeszkodą w jego pełnym oddaniu się Bogu w wierze. Nieoddanie syna oznaczałoby, że Abraham przywłaszczył go sobie. Przywłaszczenie zaś daru jest zawsze niszczeniem go, jest jakby ciosem wymierzonym w siebie samego i w sam dar. Abraham oddając syna nie tylko go odzyskał, ale ponadto uzyskał dar zwielokrotniony - łaskę świętości, w której i syn uczestniczył. Abraham i Izaak to pierwsi święci patriarchowie Starego Przymierza.

 

Posiew nieufności

Kiedy analizujemy mechanizm powstawania zła w człowieku, zauważamy, że u podstaw zła leży brak prostoty i dziecięcego zaufania Bogu. Tak było od początku dziejów ludzkości, od chwili, kiedy pierwsi rodzice zostali postawieni w sytuacji próby wiary. U początku dziejów człowieka zaistniała próba zawierzenia. Bóg jakby postawił człowiekowi pytanie: Czy ufasz Mi? Czy masz wobec Mnie prostotę i ufność dziecka? Tekst biblijny wyraźnie mówi, że człowiek został zaatakowany przez szatana na tym właśnie odcinku. Szatan nie namawia pierwszych rodziców do zła jako takiego, nie kusi wprost do grzechu. To, czego dokonuje, to posiew nieufności. Robi to w sposób doskonały psychologicznie, tak jak to tylko on potrafi. Nie mówi: bądźcie niewierni, nieposłuszni - nie, on usiłuje wmówić pierwszym rodzicom, że w Bogu nie ma miłości, szczerości, prawdy. U podstaw mechanizmu zła pierwszego grzechu leży posiew nieufności, powodujący duży oddźwięk psychologiczny. Człowiek, który nie ufa, wchodzi w stan zagrożenia. Osoba, której nie ufam, staje się dla mnie zagrożeniem, rodzi się wobec niej lęk. Grzech nieufności rodzi zagrożenie i lęk, ten lęk, o którym tyle się mówi w psychologii i psychiatrii, który jest tak bardzo często źródłem ludzkiego cierpienia.

Jeżeli nie jesteśmy wolni od grzechu, to nie możemy być wolni od tego, co z niego wyrasta - niepokoju, lęku, poczucia zagrożenia. My też jesteśmy kuszeni tym posiewem nieufności. A jeśli jest to posiew nieufności wobec Boga, to człowiek czuje się jak w zamkniętej klatce, i życie w takiej "klatce zagrożenia" staje się czymś strasznym. Grzech niszczy człowieka również dlatego, że niszczy go związany z grzechem lęk. Zagrożenie staje się więc ostatecznie uderzeniem w nas, ponieważ jedną z podstawowych potrzeb psychicznych człowieka jest potrzeba bezpieczeństwa. Stąd już bardzo blisko do stwierdzenia, że lęk, z którym nie walczymy, jest zawiniony.

Chrystusowe dzieło Odkupienia trwa nadal. Przez wiarę jesteśmy w nie włączeni, a ono obejmuje nie tylko sam nasz grzech, ale i cały jego kontekst. Tak więc również lęk i zagrożenie stają się przedmiotem Odkupienia. Jezus umierając na Krzyżu odkupił nas od lęku i zagrożenia, tak jak odkupił nas od grzechu. Całe twoje życie powinno być ukierunkowane na coraz pełniejsze otwieranie się na odkupieńcze działanie Chrystusa. Z Krzyża bowiem nieustannie płynie łaska, byś mógł być zbawiony od grzechu, ale również od lęku.

Jak walczyć z osaczającym nas lękiem? Jeżeli będziesz walczył z nim wprost, zakończy się to fiaskiem. Jest tylko jedna niezawodna droga: Otworzyć się na odkupieńcze działanie Chrystusa przez taką wiarę, jaką ma ewangeliczne dziecko. Musisz uwierzyć, że Jezus odkupił cię od wszystkiego, co ci zagraża, że jesteś wolny. Powinieneś powiedzieć sobie: Nie ma zagrożenia, ponieważ On mnie odkupił i od wszystkiego uwolnił, muszę tylko to przyjąć. Wiara to przyjmowanie, proces przyjmowania odkupieńczego działania Chrystusa.

Kiedy Piotr przechodził przez jedną z bram świątyni w Jerozolimie, napotkał proszącego o jałmużnę paralityka: "Nie mam srebra ani złota - powiedział wówczas do niego - ale co mam, to ci daję: W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź!" (Dz 3, 6). I paralityk wstał. Ten proszący paralityk był bezradny i wiele oczekiwał, musiał też mieć dużo dziecięcej wiary, bo otrzymał więcej, niż się spodziewał. Ty, który jesteś paralitykiem lęku i zagrożenia, niekoniecznie musisz być uzdrowiony natychmiast jak tamten paralityk. Będzie to zależało od stopnia twojej wiary, od tego, czy rzeczywiście będziesz miał wiarę dziecka. Możesz być uzdrowiony w jednej chwili albo uzdrawiany stopniowo. Ten symbolizujący twoją sytuację paralityk będzie wówczas coraz wyżej dźwigany ręką Chrystusa, coraz wyżej i tak powoli będzie powstawał. To stopniowe dźwiganie ciebie to też odkupieńcza czynność Chrystusa.

Wierzyć jest trudno, ale nie wierzyć jeszcze trudniej. Próbuj jak najczęściej uświadamiać sobie, że nie jesteś sam. Przecież jest przy tobie Chrystus, który cię odkupił. Próbuj przeciwstawiać się przygniatającym cię lękom dziecięcym poczuciem własnej bezradności. Powiedz Jezusowi: Ja wiem, że Ty chcesz mnie z tego trądu oczyścić, wiem, że Ty już mnie od niego odkupiłeś. - Czy wiesz, że możesz być świadkiem cudu? Przecież Chrystus powiedział: "Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: ŤWyrwij się z korzeniem i przesadź się w morzeť, a byłaby wam posłuszna" (Łk 17, 6). Wtedy zobaczyłbyś, że wiara - która w oczach świata jest takim małym "nic", jak ziarnko gorczycy, jak najdrobniejsze ziarenko - posiada nieograniczoną moc Boga. Zobaczyłbyś, że otwiera cię ona na odkupieńcze dzieło Chrystusa i w sposób cudowny usuwa lęk. Wtedy nagle poczułbyś się człowiekiem wolnym.

Jesteś powołany do wolności i pokoju przez wiarę otwierającą cię na Chrystusowe Odkupienie, musisz więc do tej wiary nieustannie się nawracać, bo wiara to nieustanny proces. Proces ten pogłębia się poprzez akty wiary, rodzące się najczęściej w obliczu zagrożeń. Wzbudzając w sobie wówczas akty wiary, będziesz w każdej sytuacji oddawał się jak dziecko ramionom miłującego Ojca.

Istota "małej drogi" św. Teresy od Dzieciątka Jezus to postawa dziecka wolnego od wszelkiego lęku dzięki dziecięcej ufności. Jeżeli na początku ludzkości pojawił się grzech na skutek posiewu nieufności, to "mała droga", podkreślająca znaczenie ufności i dziecięcego zawierzenia Bogu, stanowi antidotum i jakby dokładną antytezę tamtego wydarzenia. Program "małej drogi" uderza w sam korzeń zła, ponieważ brak zaufania, ten posiew nieufności wobec Boga, leży w dużej mierze u źródeł wszystkich twoich grzechów i wszystkich twoich udręk egzystencjalnych czy psychicznych, a pośrednio również fizycznych. Jeśli zaufasz Panu, podetniesz korzenie tego, co cię niszczy. Uwierz, że On cię kocha. Próba wiary pierwszych rodziców nie była zbyt trudna, ale Biblia mówi też o straszliwej próbie, jakiej Bóg poddał Abrahama. Otrzymał on przecież przerażające polecenie zabicia własnego syna. Wtedy tak łatwo było przyjąć posiew nieufności: nie zawierzyć, zbuntować się. Abraham jednak, mimo ciemności, jakie go otaczały, zaufał. Jak ważne jest takie bezwzględne zaufanie Bogu, dziecięce zaufanie Temu, którego grzechem nieufności ranimy najbardziej.

Jeśli zdarzyło ci się kiedyś, że stracił do ciebie zaufanie ktoś, kogo bardzo kochałeś, to wiesz, jakie to bolesne. A jeżeli to nie jest zwykła sytuacja ludzkiej przyjaźni, zranionej przez nieufność, a sytuacja nieskończonej miłości Boga - jak wielki ból musi sprawiać nieufność tej Miłości. Słowa: boję się oddać Bogu wszystko, ranią jak policzek, bo to tak, jakbyś mówił Bogu: Ja Ci nie ufam, nie wiem, co możesz ze mną zrobić. Gdyby małe dziecko powiedziało tak do matki, byłby to dla niej niezwykły ból. Jakiegoż więc bólu doświadcza Bóg, którego człowiek policzkuje takim brakiem zaufania! Nieufność w pewnym sensie jest gorsza niż grzech, bo jest ona korzeniem i źródłem grzechu. Jeśli nie chcesz zaufać, jeśli twojemu Przeciwnikowi udało się zaszczepić w twoim sercu nieufność, to muszą przyjść konsekwencje - lęk, poczucie zagrożenia i związane z tym cierpienie. Dopiero poprzez skutki tego zła zobaczysz, jak daleko odszedłeś. Cierpienie, lęk i zagrożenia będą dla ciebie nieustannym wezwaniem do nawrócenia. Tak długo będziesz dźwigał brzemię lęku, dopóki się nie nawrócisz, dopóki nie staniesz się jak dziecko, które po prostu oddaje się w ręce miłującego Ojca. Pacjenta trzeba leczyć tak długo - napisze L. Szondi - aż nauczy się modlić. Nie chodzi tu o zwykły pacierz. Chodzi o głęboką postawę modlitwy, o ufną modlitwę dziecka, które oddaje się w pełni ramionom Ojca.

 

Ubóstwo duchowe jako postawa dziecięctwa

Wiara jako uznanie własnej bezradności i oczekiwanie wszystkiego od Boga oznacza postawę dziecka. Dziecko w pełni uznaje, że nie ma nic, że nic nie potrafi. Ono jest pełne oczekiwań i wiary, że wszystko, co jest mu potrzebne, otrzyma. "Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego" - mówi Pan (Mt 18, 3). Nawrócenie do postawy dziecka jest warunkiem koniecznym wejścia do Bożego królestwa. Kiedyś musisz stać się dzieckiem: ufnym, pokornym, oczekującym wszystkiego od Pana. Jeśli nie staniesz się nim tutaj, to będzie to musiało nastąpić w czyśćcu. Stan dziecięctwa jest bezwzględnie konieczny nie tylko do uświęcenia, ale i do zbawienia.

Dziecko ewangeliczne oczekuje wszystkiego od Boga, dosłownie wszystkiego. Wymiar dziecięctwa naszej wiary oznacza nieopieranie się na zwykłych, ludzkich kalkulacjach, a oczekiwanie na coś, co dziecko nazwie niespodzianką, oczekiwaniem na cud. Na ile jesteś dzieckiem, na tyle jesteś młody duchem. Człowiek może być starcem już w wieku dwudziestu lat. A może mieć lat osiemdziesiąt i dzięki duchowi dziecięctwa pozostawać młodym. Bóg jest zawsze młody i ustanowiony przez Chrystusa Kościół jest zawsze młody, dlatego potrzebuje on młodych w duchu, potrzebuje w tobie dziecka, które zdolne jest uwierzyć we wszystko. Człowiek "stary", nastawiony na rachunkowość, na liczenie za i przeciw, ogranicza Bogu możliwość działania, stawia granice Jego miłości i miłosierdziu. Rachunkowość i ciągłe obliczanie, czy coś może, czy nie może się udać, czy to ma szansę, czy nie, jest cechą starości. Dziecko poszukuje księżyca i wierzy, że może go otrzymać - a przecież Pan Bóg chce ci dać więcej niż księżyc. On chce ci dać swoje królestwo, ale jeśli nie będziesz dzieckiem, to zwiążesz Mu ręce.

Dzieci to również typowi ewangeliczni gwałtownicy, o których Jezus mówi, że porywają królestwo niebieskie (por. Mt 11, 12). Kiedy dziecko chce dostać się do mieszkania, to musi się dostać: będzie tak długo biło piąstkami czy nóżkami, aż mu otworzą. Pan Jezus powiedział: "Kołaczcie, a otworzą wam" (Łk 11, 9). Gdybyśmy umieli tak bić w zamknięte przed nami drzwi, które po to są zamknięte, byśmy się do nich dobijali jak dzieci, to one musiałyby się otworzyć. Bóg potrzebuje twojej dziecięcej wiary, by mógł w tobie i przez ciebie czynić cuda, bo dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. "Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9, 23). Wszystko jest możliwe dla tego, kto jest ewangelicznym dzieckiem.

Ewangelia ukazuje nam dwa zwiastowania: zwiastowanie Zachariaszowi i zwiastowanie Maryi. Zachariasz okazał się człowiekiem starym zarówno wiekiem, jak i duchem, człowiekiem, który związuje Bogu ręce, bo nie potrafi uwierzyć w cud. Musiał więc być dotknięty innym, bolesnym dla siebie cudem, jakim było odebranie mu możności mówienia - po to by uwierzył. Taka duchowa starość człowieka, który nie potrafi uwierzyć w cud, jest dla Boga czymś strasznym. Człowiek, któremu brak postawy dziecka, zwykle jakby z góry przekreślał skuteczność swoich modlitw, ponieważ jest w nim coś z postawy Zachariasza. Ten "sprawiedliwy wobec Boga" i nienaganny starzec nie miał potomstwa i prosił o dziecko. Modlił się i właściwie jednocześnie nie wierzył w to, że Bóg go wysłucha. Kiedy anioł oznajmił mu: "Twoja prośba została wysłuchana: żona twoja Elżbieta urodzi ci syna" (Łk 1, 13), on jak gdyby nie chciał tego syna przyjąć, nie uwierzył w cud. Cały czas modlił się o syna, a kiedy Bóg go wysłuchał, nie uwierzył. Wytoczył argument przeciwko swojej modlitwie: "Bo ja jestem już stary i moja żona jest w podeszłym wieku" (Łk 1, 18). Człowiek "stary", już nie wierzący Panu. My też najczęściej jesteśmy podobni do Zachariasza. - Pewien ksiądz - opowiada A. Pronzato - który zwołał parafian na specjalne nabożeństwo, by prosić o deszcz, skierował do nich bardzo wymowne upomnienie: "Przyszliście prosić o deszcz, a gdzie macie parasole?"

Drugie zwiastowanie to zwiastowanie Maryi, która tak bardzo jest dzieckiem, że gotowa jest przyjąć wszystko. Maryja tak była dyspozycyjna, że Bóg mógł dla Niej "wyczarować" rzeczy niezwykłe. Ona wszystko by przyjęła, we wszystko by uwierzyła, bo Jej postawa wobec Boga przeniknięta była duchem dziecięctwa - a to jest potęga. Czy myślisz czasem, że światem rządzą dzieci, nie starcy? - Tak, światem rządzą dzieci, ponieważ człowiek, który ma ducha dziecięctwa, ma "moc nad Bogiem" - Bóg nie może się jemu oprzeć, nie może oprzeć się oczom dziecka, które naprawdę wierzą.

Piotr, gdy szedł do Chrystusa po wodzie, w pewnym momencie przestał być dzieckiem. Przyszło zwykłe rachowanie: dotąd szedłem, bo powierzchnia wody była równa, ale oto napływa fala - czy mogę iść dalej? Przyszła ludzka kalkulacja, ludzkie rozumowanie i wiara znikła. Piotr w tym momencie przestał być dzieckiem, dlatego zaczął tonąć. Okazał się człowiekiem starym i później jeszcze długo będzie stary, dlatego zdradzi Jezusa. Można powiedzieć, że grzeszysz, ponieważ jesteś "stary", bo starość duchowa zamyka cię na łaskę, zawiązuje Bogu ręce. Bóg jest młody i chce wyczarować ci księżyc. Jeśli św. Teresie z Lisieux dał w dniu jej obłóczyn śnieg, czy to nie był dla niej jej księżyc? Pan Bóg kocha się w takiej postawie, która nie widzi ograniczeń, a taką postawę ma dziecko. Ono nie zna granic możliwości, jest wytrwałe aż do szaleństwa, otwarte na to, co nowe - dziecko potrafi wierzyć.

Bóg jest zawsze młody i zawsze zdumiewa człowieka. Doświadczenie Boga to doświadczenie rzeczywistości zdumiewającej, a człowiek o postawie ewangelicznego dziecka potrafi się zdumiewać. Taki człowiek patrząc na świat potrafi zdumiewać się wszystkim, co go otacza. W momencie, w którym przestaniesz być dzieckiem przed Panem, przyjdzie kryzys w twoim życiu wewnętrznym, zaczniesz cofać się, przestaniesz wierzyć i kochać.

W cuda wierzą tylko dwie kategorie ludzi - święci i dzieci. Właściwie jednak jest to jedna kategoria, ponieważ święci są w duchu dziećmi. Sam Bóg w Jezusie Chrystusie stał się dzieckiem. Stał się nim nie tylko w Betlejem, ale również na krzyżu, gdzie był zupełnie bezbronny i we wszystkim uzależniony od ludzi. Ten Bóg, który stał się dzieckiem, chce, by nasza bezradność i słabość skłaniała nas do zdania się we wszystkim na Niego, by skłaniała nas do bezgranicznej ufności w Jego miłosierdzie.

Przypowieść o synu marnotrawnym należałoby raczej nazwać przypowieścią o ojcu miłosiernym. Starszy syn, jedna z trzech postaci dramatu, nie wzbudza w nas sympatii; jest zazdrosny i impertynencki wobec ojca. Nasza sympatia kieruje się ku temu marnotrawnemu, który wrócił, tym bardziej, że jest to nasz typ. W typie syna marnotrawnego odnajdujemy niemal spontanicznie samych siebie. Czy jednak jest to rzeczywiście typ postaci prawdziwie ewangelicznej? Ewangelia mówi, że jego powrót do ojca był wykalkulowany. Wrócił w nadziei, że u ojca będzie mu lepiej, ponieważ wiedział, że ojciec płacił więcej swoim najemnikom niż pan, u którego on się najął. "Pójdę do mego ojca i powiem mu: […] nie jestem godzien nazywać się synem, uczyń mnie choćby jednym z najemników" (Łk 15, 18-19n). Przypowieść o synu marnotrawnym wydaje się być nie dokończona. Jest w niej dalszy dramat syna marnotrawnego - dramat wynikający z przewagi postawy najemnika na postawą dziecka. On chce być wobec ojca kimś, z kim można się umówić, tak jak umówili się z gospodarzem robotnicy wynajęci za denara (Mt 20, 1-26). Jeżeli zaś syn marnotrawny nie wraca jako dziecko, ale jako najemnik, to będzie musiał znowu odejść - drugi, trzeci, nie wiadomo który raz.

Syn, w którym jest duch najemnika, nie potrafi zdumiewać się miłością. Syn marnotrawny nie odkrył zranienia ojca, nie widział jego bólu, widział tylko własne nieszczęście i szukał dróg wyjścia z niego. W przypowieści o wynajętych robotnikach dobrocią gospodarza zdumiewali się ci z ostatniej godziny, a nie umówieni za określoną sumę najemnicy. Zdumiewać się potrafi tylko ewangeliczne dziecko, ponieważ zdumienie zakłada kontrast. Dziecko wie, że jest takim małym "nic" i że jest nieustannie obdarowywane czymś wielkim. Ten ogromny kontrast własnego "ja" i obdarowania rodzi w nim zdumienie.

Człowiek staje się chrześcijaninem, kiedy staje się dzieckiem, kiedy zaczyna go zdumiewać szaleństwo miłości Boga Ojca. Odnajdujemy tu nowy aspekt dziecięctwa ewangelicznego - pewną tożsamość między dzieckiem a skruszonym grzesznikiem. Na czym polega skrucha? Skrucha to żal, ale żal w obliczu krzyża, kiedy świadomy własnej nędzy i grzeszności patrzysz na krzyż i na rany Jezusa, kiedy próbujesz w duchu całować te rany, które sam przecież Jezusowi zadałeś - to jest skrucha. U syna marnotrwnego takiej skruchy nie było. Dopiero wtedy, gdy skruszony całujesz rany Jezusa i wierzysz w Jego miłość, powracasz do Boga w postawie dziecka, i tylko taki powrót ma sens. Nigdy nie wracaj do Boga jako najemnik, bo znowu Go zdradzisz.

Prawdziwą skruchę widzimy u jawnogrzesznicy podczas jej spotkania z Jezusem w domu faryzeusza Szymona. Jej prostota, spontaniczność i autentyczna skrucha świadczą o postawie ewangelicznego dziecka. Aby wyrazić Jezusowi swoją skruchę, podeszła do Niego, nie oglądając się na względy ludzkie, wylała nardowy olejek, łzami zrosiła Jego stopy i włosami je otarła (Łk 7, 38). Oto prostota, spontaniczność i skrucha grzesznika, który jest dzieckiem ewangelicznym. Tak naprawdę Boga kochają skruszeni grzesznicy, którym wiele przebaczono, i święci, bo jedni i drudzy mają naturę dziecka - potrafią zdumiewać się miłością Boga, szaleństwem Jego miłości ku nim. Nie najemnicy, a dzieci, nie ci, którzy zbierają zasługi i usiłują zawierać z Bogiem kontrakty, ale ci, którzy wierzą w Jego miłosierdzie. - Bo tak naprawdę wierzy tylko dziecko.

Spis treści   Następna strona



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama