Na tropach człowieka - pielgrzyma

Fragmenty książki "Na tropach człowieka" o wyobraźni miłosierdzia

Na tropach człowieka - pielgrzyma

Leszek Łysień

Na tropach człowieka

ISBN: 978-83-61533-93-1
wyd.: Wydawnictwo PETRUS 2008

Wybrane fragmenty
Wstęp
Na tropach człowieka - pielgrzyma
Być w drodze
Miejsca na ziemi

Na tropach człowieka - pielgrzyma

Przecież i ja - ziemi tyle mam, Ile jej stopa ma pokrywa, Dopokąd idę
(C. K. Norwid).

W jednym ze swoich utworów pisał R. M. Rilke: „Tak i my żyjemy, żegnając się zawsze”. Rozstania, pożegnania, odejścia, wpisane są źródłowo w jestestwo ludzkie. Zaś ono utkane jest z kruchości, naznaczone przemijaniem, niepewnością losu. Początki istnienia człowieka toną w mroku, koniec jeszcze mroczniejszą zagadką nas niepokoi. Zaś pośrodku? E. Dickinson, amerykańska poetka pisała: „Wesoły wychodzi ktoś z bramy, / los zasuwa za nami rygle / i już więcej nie wracamy”.

Odchodzimy nieustannie od wszystkiego, co nam drogie. Porzucamy to, co bliskie, z czym się zżyliśmy, związaliśmy, czemu oddaliśmy nasze serce. Porywa nas i naszych bliskich niszcząca wszystko rzeka czasu. Nic się przed nią nie ostoi. Odchodzą od nas ludzie, na których nam zależy, pojawiają się inni, ale i z nimi pisane nam jest rozstanie. Boli odchodzenie, boli żegnanie, porzucanie swojskiego świata, oswojonego z takim trudem, a dzięki temu bliskiego, naszego. Nic jednak nie możemy zrobić, aby nieuchronną zmienność wszystkiego zatrzymać, unieruchomić, przenieść w bezpieczną, wieczną teraźniejszość. Pragnienie każdego z ludzi, wyrażone przez Fausta: „Chwilo trwaj! Jesteś piękna”, pozostaje pobożnym i naiwnym, ale jakże ludzkim życzeniem. Jedyne co jest w naszej mocy, to uczyć się z mozołem stawiać czoła ludzkiej kondycji pielgrzyma, uczyć się podołać, sprostać wyzwaniom, jakie wyłaniają się z tej kondycji. Uczyć się odchodzenia, żegnania, porzucania nawet najcudowniejszych skarbów, jakimi obdarza nas życie i świat. Nauka to trudna, bo „odchodzić to jakby trochę umierać”, to jakby uśmiercać jakąś cząstkę nas samych. Jednakże bez bólu porzucania, zostawiania za sobą kolejnych etapów przebytej drogi, aby iść dalej, wyżej, nie zrealizuje się człowiek w swojej kondycji pielgrzyma, nie spełni się w tym, co jest mu najbardziej właściwe: skarleje w kurczowym trzymaniu się skrawka ziemi, na której osiadł i z którą związał swoje trwanie. Musimy porzucić dzieciństwo, aby osiągnąć stopniowo dojrzałość, ponieważ w przeciwnym wypadku zostaniemy karykaturalnym Piotrusiem Panem. Nieustannie porzucać musimy osiągnięte fragmenty naszego zdążania dokądś, aby iść dalej i dalej. Takie jest prawo wzrostu, dojrzewania. Obumieramy chwilom kolejnym, kolejnym miejscom postoju, aby żyć jeszcze pełniej. „Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeśli obumrze, przynosi plon obfity” (J 12, 24-25). Ziemia dla człowieka jest po to, aby po niej iść, mocno kroki stawiając, nie zaś po to, aby zapuszczać w nią korzenie. Nie jesteśmy roślinami, wyrastamy ponad ziemię, ani też zwierzętami przykutymi instynktem do naturalnego środowiska, a jednak ciągle ulegamy pokusie zwierzęcia obecnego w nas, rośliny żyjącej w nas, aby z ziemią związać się na zawsze, znaleźć w niej bezpieczną kryjówkę, poczuć się już tu i teraz ostatecznie spełnionym, zabezpieczonym. O tym rozdarciu obecnym w naszej duszy pisał Goethe:

		Dwie dusze mam, w rozprzęgu wiecznym i zamęcie,
		jedna się pazurami w ziemię prze zacięcie,
		druga z oparów ziemskich unosi się w niebo,
		stęskniona zaświatów odwieczną potrzebą.

Rozdarcie to, rozdźwięk pomiędzy „tutaj” i „dalej”, „jeszcze nie tutaj”, przypomina nam nieustannie o kondycji właściwej człowiekowi. Nie wolno nam go wyciszać. Wsłuchiwać się winniśmy w pragnienie nieusuwalne, jakim mówi kondycja pielgrzyma, a które wielekroć na różne sposoby próbujemy zagłuszać. Podobni jesteśmy wówczas do owych Izraelitów, którzy opuściwszy niewolący i odbierający im godność Egipt, kiedy znaleźli się na pustyni, zaczęli szemrać przeciw Mojżeszowi, że wyprowadził ich w miejsce obce, inne, ale przecież darzące wolnością, możliwością decydowania o sobie samych, otwierające nowe perspektywy realizacji siebie. W Liście do zakładnika A. de Saint Exsupery pisał wszak o pustyni, iż jest ona — wobec braku jakiegokolwiek bogactwa dotykalnego, widzialnego i słyszalnego — dowodem na to, że człowiek jest ożywiany przede wszystkim przez przyciągania niewidzialne. Człowiekiem kieruje Duch. To tutaj, na pustyni, odsłania się prawdziwe bogactwo człowieka. Izraelici już zarażeni bakcylem marazmu i zniewolenia, tudzież zdziecinnienia (bo zatrzymali się na etapie dziecinnej niezdolności do decydowania o sobie), zawodzili jak rozkapryszone dzieci: czyż w Egipcie nie mieliśmy pożywienia pod dostatkiem? Konsumpcja bezgraniczna oraz bezwzględne pożądanie ziemi, prowadzące do jej eksploatacji, to dwa ogromne niebezpieczeństwa, które są symptomami klęski człowieka, niezdolnego podołać swojej kondycji pielgrzyma. Pisze L. Kołakowski: „Nieposkromiona żarłoczność jest fatalną skazą naszej cywilizacji. Konsumpcjonizm prawdopodobnie przeszkadza pojawieniu się w naszym umyśle rzeczy, których nie można pożreć. A mimo to te rzeczy wracają w tej czy innej formie — wiary albo ciekawości metafizycznej. Te impulsy wciąż nie są zniszczone, tkwią w naszej naturze od początku świata. Wszystko, co pobudza wiarę religijną, jest przeciwne konsumpcyjnej żarłoczności. Ale pytanie, czy wygra instynkt metafizyczny, czy żądza konsumpcji, jest nierozstrzygalne”.

Pytanie to wszak stawiać trzeba, zwłaszcza w naszej epoce spod znaku idiotyzmu konsumpcyjnego, nieprzytomnego zachwytu, jaki budzi blichtr świecidełek i różnego rodzaju gadżetowego rozpasania. Słusznie podkreślał G. Marcel, francuski egzystencjalista, o czymś ważnym równocześnie człowiekowi przypominając: „Kto wie, czy trwały porządek ziemski nie może być wprowadzony tylko pod tym warunkiem, że człowiek zachowa wyraźną świadomość tego, co można by nazwać jego kondycją pielgrzyma”. Rzeczywiście, człowiek istnieje na tym świecie na sposób autentyczny wyłącznie w sytuacji granicznej — wytrąca go ona z wielu przyzwyczajeń, jakie bądź z jego przyzwolenia, bądź bez, stają się udziałem istoty ludzkiej. W sieci tych przyzwyczajeń, stereotypów, nawyknień wyrodniejemy, stając się marionetkami, kukiełkami, pociąganym za sznurki naszych najniższych pożądań, bądź obcych, manipulujących nami sił. To, do czego naprawdę przynależymy, jest zawsze trochę dalej. Czegokolwiek byśmy nie osiągnęli, cokolwiek posiadamy — to jeszcze nie to — „niespokojne serce” nieustannie się odzywa, daje o sobie znać, prowokuje do dalszej drogi, niesie nas na szlaki wędrowania. Dopiero w tej perspektywie odsłania się człowiek drogi.

dalej >>



 

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama