Zaciśnięte dłonie

Fragmenty książki "Otwarte dłonie"

Zaciśnięte dłonie

Henri J. M. Nouwen

Otwarte dłonie

ISBN: 978-83-60703-07-6

wyd.: Wydawnictwo SALWATOR 2007


Fragmenty książki dostępne na naszych stronach:


Wstęp: Zaciśnięte dłonie

Modlitwa nie jest rzeczą łatwą. Wymaga relacji, w której pozwalamy Komuś Drugiemu wejść w samo wnętrze naszej osoby, zobaczyć tam to, co wolelibyśmy pozostawić w mroku, i dotknąć tego, co wolelibyśmy zostawić nietknięte. Dlaczego zatem mielibyśmy to zrobić? Może pozwolilibyśmy komuś przekroczyć nasz wewnętrzny próg, by coś zobaczył lub czegoś dotknął, ale wpuszczenie kogoś do tego miejsca, w którym kształtowane jest nasze najbardziej intymne życie, jest niebezpieczne i skłania do obrony.

Opór przed modlitwą jest podobny do oporu mocno zaciśniętych pięści. Ten symbol ukazuje napięcie, pragnienie przywarcia do siebie, zachłanność, która zdradza lęk. Przykładem tej postawy jest opowiadanie o starszej kobiecie przyprowadzonej do ośrodka psychiatrycznego. Była wściekła, zamierzała się na wszystko, co było w zasięgu wzroku, i tak bardzo wszystkich przerażała, że lekarze musieli jej odebrać posiadane przedmioty. Była wśród nich mała moneta, którą kobieta ściskała w pięści i nie chciała jej oddać. Trzeba było dwóch osób, aby otworzyć tę zaciśniętą dłoń. Jak gdyby razem z tą monetą miała utracić samą siebie. Bała się, że jeśli pozbawią ją tej ostatniej własności, nie będzie już miała niczego i będzie nikim.

Kiedy jest się zaproszonym do modlitwy, jest się wezwanym do otworzenia szczelnie zaciśniętych pięści i rezygnacji ze swej ostatniej monety. Ale kto chce to zrobić? Pierwsza modlitwa jest zatem często modlitwą przykrą, ponieważ odkrywamy, iż nie chcemy się czegoś pozbyć. Trzymamy się mocno tego, co swoje, nawet jeśli nie jesteśmy z tego dumni. Mówimy: "Taki po prostu jestem. Chciałbym, żeby było inaczej, ale na razie się nie da. Tak właśnie jest i muszę to tak zostawić". Kiedy tak mówimy, znaczy to, że przestaliśmy wierzyć, iż nasze życie może się zmienić. Pozwoliliśmy odpłynąć nadziei na nowe życie. Ponieważ nie ośmielilibyśmy się postawić znaku zapytania po jakimś naszym doświadczeniu i wszystkim, co się z nim łączy, osłoniliśmy się nieuchronnością faktów. Czujemy, że bezpieczniej jest się uczepić smutnej przeszłości, niż zaufać nowej przyszłości. Napełniamy więc swoje dłonie małymi, lepkimi monetami, których nie chcemy oddać.

Ciągle czujemy się rozgoryczeni, że ludzie okazali się niewdzięczni za coś, co im daliśmy, nadal zazdrościmy tym, którym płacą lepiej niż nam, ciągle chcemy się zemścić na kimś, kto nas nie szanował, wciąż jesteśmy rozczarowani, że nie otrzymaliśmy żadnego listu, wciąż źli, że ktoś się nie uśmiechnął, gdy go mijaliśmy. Przeżywamy to, żyjemy z tym, jak gdyby to nas naprawdę nie niepokoiło... do chwili kiedy chcemy się modlić. Wtedy wszystko wraca: zgorzknienie, nienawiść, zazdrość, rozczarowanie i pragnienie zemsty. Lecz te uczucia nie tylko istnieją. Ściskamy je w dłoniach, jak gdyby były skarbami, których nie chcemy się pozbyć. Siedzimy zanurzeni w starym kwasie, jakbyśmy bez niego nie mogli się obejść, jakbyśmy porzucając go, mieli utracić swoje "ja".

Oderwanie się jest często rozumiane jako rezygnacja z czegoś, co jest atrakcyjne. Czasem jednak wymaga ono także pozbycia się tego, co jest odpychające. Można być naprawdę przywiązanym do ciemnych sił, takich jak uraza i nienawiść. Dopóki szukamy odwetu, trzymamy się kurczowo naszej przeszłości. Czasami wydaje się nam, że pozbywając się zemsty i nienawiści, utracimy siebie - stoimy więc z zaciśniętymi pięściami, zamknięci dla Tego, Który chce uzdrowić.

Kiedy więc chcemy się modlić, pierwszym pytaniem jest: w jaki sposób otwieramy nasze zamknięte dłonie? Oczywiście nie na siłę. Nie przez wymuszoną decyzję. Może znajdziemy drogę do modlitwy przez uważne wysłuchanie słów, które anioł wypowiedział do Zachariasza, Maryi, pasterzy i kobiet stojących przy grobie: "Nie bójcie się". Nie obawiajmy się Tego, Który chce wejść w naszą najskrytszą przestrzeń i zaprosić nas do pozbycia się tego, do czego z taką obawą przywieramy. Nie bójmy się pokazać przyklejonej monety, za którą i tak bardzo niewiele można kupić. Nie obawiajmy się przedstawić swojej nienawiści, zawziętości i rozczarowania Temu, Który jest miłością i tylko miłością. Nawet jeżeli wiemy, że niewiele mamy do pokazania, nie bójmy się tego odsłonić.

Często łapiemy się na tym, że chcemy przyjąć naszego kochającego Boga, przybierając pozory piękna, zatajając wszystko, co jest brudne i zepsute, sprzątając tylko ścieżynkę, która wygląda porządnie. Jest to jednak reakcja bojaźliwa - wymuszona i sztuczna. Wyczerpuje nas ona i zamienia naszą modlitwę w udrękę.

Za każdym razem gdy odważamy się wypuścić z ręki i oddać jeden z wielu lęków, nasze dłonie trochę się otwierają i wyciągają w geście przyjmowania. Musimy oczywiście wykazać cierpliwość, wielką cierpliwość, aż nasze dłonie całkiem się otworzą.

Jest to długa duchowa droga ufności, gdyż za każdą zaciśniętą dłonią kryje się kolejna i czasami wydaje się, że ten proces nie ma końca. W naszym życiu było wiele zdarzeń, które wytworzyły te wszystkie pięści i w każdej godzinie dnia i nocy możemy się złapać na tym, że znowu zaciskamy z lęku swoje dłonie.

Być może ktoś nam powie: "Musisz sobie wybaczyć". Ale to nie jest możliwe. Tym, co możliwe, jest otwarcie bez lęku dłoni, ażeby Ten, Który nas kocha, mógł zdmuchnąć nasze grzechy. Wtedy te monety, dotąd nieodzowne dla naszego życia, okazują się tylko lekkim pyłem, który zwieje łagodny powiew. Po monetach pozostanie tylko szeroki uśmiech albo chichotanie. Odczuwamy wówczas trochę nowej wolności, a modlitwa staje się radością, spontaniczną reakcją na świat i otaczających nas ludzi. Modlitwa staje się wtedy łatwa, natchniona i żywa lub pełna pokoju i wyciszona. Gdy rozpoznajemy te radosne i te ciche chwile jako momenty modlitwy, powoli uświadamiamy sobie, że modlić się to żyć.

Panie Boże,
Tak bardzo się boję otworzyć swoje zaciśnięte pięści!
Kim będę, kiedy nie zostanie mi nic, 
czego można się przytrzymać?
Kim będę, kiedy stanę przed Tobą z pustymi rękami?
Proszę, pomóż mi otworzyć powoli dłonie
i odkryć, że nie jestem tym, co posiadam,
ale tym, co Ty chcesz mi dać.
A tym, co chcesz mi dać, jest miłość,
bezwarunkowa, wieczna miłość.
Amen

Pytanie do rozważania:

Co trzymam mocno w zaciśniętej pięści?

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama