Dumka nad relikwiami: refleksja teologiczna nad Całunem Turyńskim i wiarą

Fragmenty książki "Nieoczekiwana droga" - Nawrócenie z buddyzmu na katolicyzm

Dumka nad relikwiami: refleksja teologiczna nad Całunem Turyńskim i wiarą

Paul Williams

NIEOCZEKIWANA DROGA

Nawrócenie z buddyzmu na katolicyzm

ISBN: 83-7318-470-8
© Wydawnictwo WAM, 2005


dumka nad relikwiami: refleksja teologiczna

nad całunem turyńskim i wiarą

Zanim powiemy cokolwiek o Całunie Turyńskim, należy wyjaśnić jedną rzecz. To, czy Całun jest autentyczny, nie dotyka w najmniejszym stopniu prawdy przesłania chrześcijańskiego czy katolickiego. Co więcej, nawet jeśli uzna się Całun za nieoryginalny, nie powinno to ani na jotę zmienić prestiżu (czy przeciwnie) Kościoła katolickiego. Wątpliwości co do jego autentyczności podnoszone były od czasów średniowiecznych, ale jego akceptacji nikt nie wymaga dla katolików.

O całunie przechowywanym w Turynie twierdzi się, że stanowił okrycie pośmiertne Jezusa. Zdumiewające w nim jest to, że —wydaje się — przedstawia kompletny, szczegółowy obraz ciała, jakby sfotografowanego w negatywie. Ciało to wykazuje zastanawiająco wyraźne i szczegółowe ślady biczowania, korony cierniowej i ukrzyżowania. Jeśli nawet, jak wielu podejrzewa, jest to średniowieczne fałszerstwo, to nawet bardzo dogłębne badania nie zdołały wykazać z całkowitą pewnością, jak owo fałszerstwo mogło zostać dokonane. W gruncie rzeczy dowody na to, że nie jest to fałszerstwo, pochodzące z badania obrazu przedstawionego na Całunie i innych szczątków materialnych, doprawdy robią wrażenie. Może to skłonić do stwierdzenia (jak mam zamiar później to zrobić w sprawie samego zmartwychwstania), że ciężar dowodzenia przechodzi teraz na barki tego, kto optuje za nieautentycznością Całunu. Mogłoby, gdyby nie jedna okoliczność. Trzy niezależne laboratoria na podstawie badania radiowęglowego datują len z Całunu na okres pomiędzy 1260 a 1390 rokiem. Wydawałoby się, że to rozwiązuje sprawę.

Zajrzałem do książki Iana Wilsona Krew i Całun. Wilson to dobrze znany propagator autentyczności Całunu. Mimo krzykliwego tytułu i okładki samej książki, która wygląda raczej na kolejną sensacyjną próbę zarabiania na religii chrześcijańskiej, trzeba przyznać, że Ian Wilson to renomowany specjalista w tej dziedzinie. Jest także pedantycznie wręcz rzetelny i dobrze pisze. Chciałem się przekonać, jak można nadal podtrzymywać tezę o prawdziwości Całunu po określeniu jego wieku analizą radiowęglową. Chciałem także osobiście przyjrzeć się całościowej fotografii samego Całunu. Czytałem, że wśród nieoczekiwanych elementów tego obrazu jest fakt, że pokazuje wyraźnie, jak gwoździe krzyżowania przechodziły przez nadgarstki, a nie wnętrze dłoni. To zgadza się z ostatnimi odkryciami badań nad metodami krzyżowania, a wydaje się, że fakt ten nie był znany w średniowieczu (chociaż sugeruje się, że być może wiedziano o tym już w XVI wieku). Wszystkie obrazy średniowieczne (o ile wiem) ukazują gwoździe wchodzące w dłonie. To sprawa, co do której można mieć rozsądną pewność, że nie wzbudzałaby żadnych wątpliwości dla ewentualnego średniowiecznego fałszerza.

Obraz Całunu, jak się wydaje, faktycznie przedstawia przebicie nadgarstków, podobnie jak pozostałe elementy anatomiczne ukrzyżowania, zdumiewająco szczegółowo. Czytanie książki Wilsona jest dość przygnębiające. Gdy jednak rozważyć wszystkie aspekty, wydaje mi się, jakby znowu dowody okazywały się równoważne — powiedziałbym, rozłożone równomiernie — na obie strony, za i przeciw autentyczności. Jeśli chodzi o mnie, gdyby nie datowanie radiowęglowe, nie wahałbym się zaufać tej stronie, która dowodzi prawdziwości Całunu Turyńskiego. Jednak nawet gdyby Całun Turyński był naprawdę okryciem pośmiertnym Jezusa, można by nadal twierdzić, że obraz, jaki przestawia, pozostaje dyskusyjny. Może być po prostu intrygującą pozostałością z życia Jezusa. Z pewnością nie może sam w sobie dowodzić prawdy jakichkolwiek twierdzeń chrześcijaństwa, od istnienia Boga do zmartwychwstania, nie mówiąc już o tym, czy Jezus był wcielonym Bogiem.

Chciałbym podejść do Całunu Turyńskiego od strony teologicznej. Argumenty za jego autentycznością i fałszywością są być może bardzo wyrównane. Nie mamy żadnego jednoznacznego dowodu. To podobnie jak z dowodami na istnienie Boga. Jeśli przyjmie się autentyczność Całunu, to i tak pozostaje jedna tajemnica: datowanie radiowęglowe. Niekoniecznie musi ona być nierozwiązywalna. Wilson przedstawia argumenty silnie podważające także prawomocność datowania węglem. Ostatnio także 39 różnych naukowców dowiodło, że obraz na Całunie nie mógł powstać przez namalowanie. Musiało go spowodować utlenienie lub dehydracja ciała ludzkiego (The Catholic Times, 2 kwietnia 2000). Ale ja nie jestem ekspertem. Podobnie jak z rozumowaniem filozoficznym, eksperci być może mogą tutaj bez końca argumentować w obie strony. Jednak w pewnym momencie trzeba dokonać wyboru. Jeśli zaprzeczy się autentyczności Całunu, także pozostaje nierozwiązana tajemnica: zadziwiający obraz. Którąkolwiek opcję się nie wybierze, zawsze pociągnie to za sobą swego rodzaju przeskok do czegoś, co w tym momencie jest niewyjaśnialne. Oczywiście, można przyjąć wobec tej kwestii postawę agnostyczną, ale to także jest podjęcie jakiejś decyzji, mianowicie że wyjście poza dowody jest nieuprawnione. Tak czy inaczej, dla mnie nie jest oczywiste, że wykroczenie poza dowody, w którąkolwiek stronę, byłoby irracjonalne.

Załóżmy, że jesteśmy chrześcijanami, a Całun jest autentyczny. Obraz na Całunie jest doskonale widoczny, a jego niezwykła natura daje się wytłumaczyć tylko jako negatyw fotograficzny. Zatem ważność tego obrazu musiała czekać na docenienie aż do czasu pojawienia się fotografii. Co to może nam powiedzieć o intencjach Boga? Jakiekolwiek by nie były, nie były przeznaczone dla wcześniejszych wieków. Może więc Bóg mówi coś do „nowoczesnej ludzkości”. Cokolwiek jednak mówi, nie ma na pewno zamiaru dawać dowodów naukowych na prawdziwość chrześcijaństwa. W takim wypadku bowiem, skoro dla potrzeb rozumowania zakładamy prawdziwość Całunu, nie pojawiłby się problem z datowaniem metodą radiowęglową.

Czy może być tak, że Bóg nie życzy sobie dowodów naukowych dla twierdzeń teologicznych? Czy możliwe, że Bóg chce właśnie tego, by argumenty były równo podzielone na obie strony? W takich okolicznościach zagłębienie się w wiarę jest równie racjonalne, jak zaprzeczenie wierze, ale nadal pozostaje to przeskokiem. To nie jest przeskok pomimo dowodów, ale nadal jest skokiem w ciemność, skokiem poza dowody. Gdyby tak właśnie było, co by to nam mogło mówić o Bogu i Jego planach wobec nas?

Jesteśmy jak dzieci stojące na wysokiej skale. Nasz Ojciec mówi, by skoczyć i zaufać, że nas złapie. Jak w niektórych formach buddyzmu (szczególnie w madhjamace), wymaga się od nas, byśmy dokonali całkowitego wyrzeczenia. W tym ostatecznym wyrzeczeniu odkrywamy, że zostajemy pochwyceni przez życie boskie. To dobrowolne zaufanie może być właśnie tym, o co w tym wszystkim chodzi.

Zastanawiam się, co się dzieje z osobą, która poddaje się temu wyrzeczeniu?

„A tu na dole ramiona wieczne” (Pwt 33, 27 wg Biblii Warszawskiej). Ten, kto poddaje się owemu wyrzeczeniu, znajduje się w wiecznych ramionach. A może raczej „Wiecznych Ramionach”?

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama