Wzajemna akceptacja niosąca uzdrowienie

Fragmenty książki: "Miłość braterska" - o doświadczeniu braterskiej komunii

Wzajemna akceptacja niosąca uzdrowienie

Daniel Ange

Miłość braterska

Wydawnictwo Księży Marianów
Warszawa, listopad 2006
ISBN 83-7119-052-4


V. Wzajemna akceptacja niosąca uzdrowienie

Osiem wskazań

Warsztat, w którym wykuwa się sztukę kochania: u mnie, u nas: u Boga

Żyjąc wśród tych i z tymi, którzy mnie otaczają dzień w dzień, pracuję jednocześnie nad komunią całego Kościoła. Jak mogę pragnąć jedności wszystkich ochrzczonych, jeśli nie robię nic, by połączyć tych, którzy są wokół mnie?

Szczególnie silnie brzmi to w modlitwie ze Mszy „O wspieranie jedności serc”, którą odmawiamy we wspólnocie Młodych-Światła w każdy czwartkowy wieczór: „Boże, Ty jesteś doskonałą jednością, Ty jesteś prawdziwą miłością. Daj Twoim dzieciom jedno serce i jedną duszę, aby ciało Twojego Kościoła otrzymało nowe siły. Skoro jest on zgromadzeniem Twoich wiernych, spraw, by nasza komunia braterska umocniła jego jedność”.

Krótko mówiąc, wszystko, co składa się na moje życie, odbija się — niewidzialnie ale natychmiast — na całym otaczającym mnie świecie. Podobnie jak to, co się rozgrywa w pojedynczej komórce, dotyczy całego ciała.

Zresztą wszystko, czym żyje dziecko, nastolatek, młody człowiek najpierw w swojej rodzinie, później może w szkole ewangelizacji i formacji czy na stażu w jakiejś wspólnocie, przygotowuje jego przyszłość. Są to miejsca, w których uczy się przyszłych relacji. Tam kształtują się już, jakby w zarodku, jego przyszła rodzina czy wspólnota.

1. Przyjmować siebie jak dary od Boga

Przyjmuj swoich bliskich z samego Serca Boga!

Kiedy bierzecie ślub, dokonujecie dobrowolnego wyboru partnera, a Bóg pragnie utwierdzić i uczynić ten wybór swoim. A nawet więcej: daje wam i powierza siebie nawzajem. Mąż otrzymuje żonę z rąk Boga i odwrotnie. Razem, z samego Serca Boga, otrzymujecie siebie nawzajem. Również z samego Serca Boga otrzymujecie dzieci. Z kolei one, także z tego samego Serca, otrzymują zarówno swoich rodziców, jak bracia i siostry. Nie wybiera się ich, lecz otrzymuje.

W twojej wspólnocie, nawet jeśli dobrowolnie wybrałeś zakon, zgromadzenie czy nową wspólnotę, nie wybrałeś swych braci i sióstr. To Pan wybrał ich dla ciebie. A ty przyjmujesz każdego z nich jako dar Jego Serca. Szczególnie tego (tę), którego (której) sam byś z pewnością nigdy nie wybrał. Z którymi, być może, wolałbyś nie mieszkać. Tak samo więc jak sam siebie przyjmujesz z Serca Boga, który dał ci istnienie, przyjmuj, z tego samego Serca, każdego z twych bliskich, by im pozwolić żyć. Najczęściej, z wyjątkiem przyjaciół, nie wybierasz tych, którzy cię otaczają. Kto więc, jeśli nie On, postawił ich na twojej drodze przez różne zbiegi okoliczności i przypadkowe sytuacje twego życia? Dlaczego on? Dlaczego ona? On to wie. Często ty dowiesz się tego dopiero w niebie.

On jednak nie tylko zwyczajnie ci ich daje, czyni więcej: On ci ich powierza. Każdy zostaje ci powierzony, na dłużej lub krócej, albo na zawsze. (A zawsze trwa... bardzo długo). Każdy(a) jest niezwykłym dowodem Jego zaufania. On uważa cię za godnego i zdolnego. Twoim zadaniem jest nie zawieść Jego oczekiwań, nie zdradzić Jego zaufania. Z każdego(ej) zdam sprawę. Żona, dziecko, brat, siostra, przyjaciel, kolega — którzy zostali mi powierzeni — co z nimi uczyniłem? Czy każdego z nich, danego przez Miłość, przyjąłem w miłości? Czy pozwoliłem, by miłość w nim wzrastała? Jeśli każdy został mi dany przez Boga, to powinienem przyjmować go jako dar z Jego ręki, więcej jeszcze: jako skarb. Skarb do tej pory ukryty w głębokościach Bożego Serca, a teraz ukazany światu. Ponieważ zaś każdy jest niepowtarzalny pośród całego stworzenia, chodzi o skarb jedyny w świecie.

„Pierwszymi świadkami byli moi bracia i siostry, oni byli dla mnie rodziną. Najpiękniejszym darem, jaki otrzymałem w tym roku, byli moi bracia i siostry! Wszystko otrzymałem przez nich. Czuję ogromną wartość tego daru, jaki Bóg złożył w moje ręce: bracia, siostry i ten dar, potrzebuję całkowitej ufności, by go przyjąć. Ode mnie zależy, czy przyniesie on owoc, czy nie... Jego znaczenie jest tak wielkie...”

2. Odkrywać siebie jak diamenty

Jeśli z jednej strony Bóg ofiarował mi w darze mojego brata, a z drugiej mnie podarował jemu, to wynika stąd logicznie, że jesteśmy dla siebie nawzajem darami: będziemy siebie przyjmować, otrzymywać, będziemy zgadzać się, dogadywać, słuchać, będziemy siebie uzdrawiać, służyć sobie, błogosławić sobie, przebaczać. Ale najpierw — odkrywać siebie.

Każdy człowiek jest skarbem. Skarbem często ukrytym w niepozornym opakowaniu. Przeprowadzałem pewnego razu zbiórkę na „Pięćdziesiątnicę ubogich” organizowaną przez wspólnotę Chleb Życia. Pewna kobieta podeszła i wcisnęła mi do ręki brudny kawałek gazetowego papieru, który ja z kolei wcisnąłem do kieszeni. Wieczorem chciałem wyrzucić zwitek, zauważyłem jednak, że coś twardego się pod nim kryje: otwieram — najprawdziwsza sztabka złota! Tyle sztabek złota zalega w kubłach na śmiecie, bo myli nas opakowanie. A zatem, choćby nie wiem jak kiepskie było opakowanie, odkryj ukrytą perłę przygotowaną dla ciebie. I bądź gotów dołożyć starań, by ją przyjąć.

Spontaniczna modlitwa pozwala nam poznawać się od środka, czas dzielenia — wsłuchiwać się w siebie głęboko, odpoczynek — w najbardziej naturalnych sytuacjach zadziwiać siebie nawzajem, posługiwanie — czynić wiarygodną naszą miłość w codzienności. Inna oczywista sprawa: wytrwałość w odkrywaniu drugiej osoby. „Podczas dwóch pierwszych trymestrów wszystko szło gładko, ponieważ wiele odkrywałem i odkrywałem, doświadczając na co dzień obecności moich braci i sióstr. Ale w trzecim trymestrze musiałem naprawdę walczyć, żeby wzbudzić w sobie pragnienie odkrywania. Pokusa zamknięcia drugiego w gotowej formule, odmawiając mu wszelkiej możliwości nawrócenia, a równocześnie zmiany siebie samego, ponieważ myślałem, że znam już tego czy innego do głębi, jest bardzo silna.”

3. Przyjmować siebie jak prezenty

Nie wystarczy, że odkryłem, trzeba jeszcze, żebym przyjął, i to z głębi serca, dar, który w ten sposób otrzymuję. Czasami prezent nie jest taki, jakiego bym oczekiwał, pragnął, o jaki bym prosił. W miarę jak go „rozpakowuję”, mogę być skonsternowany, a nawet wyraźnie rozczarowany. W tak niewielkim stopniu odpowiada moim oczekiwaniom! Zaczynam wątpić: czy naprawdę sam Bóg mi go podarował? Czy to możliwe? Tak czy inaczej, jeśli to On, to trzeba przyznać, że gust ma nienajlepszy! A w każdym razie nie zna mojego! Jednak darowani sobie nawzajem (czasem na zawsze), mamy (każdego dnia) przyjmować siebie nawzajem.

Przyjmować siebie jako dary jedni dla drugich: przecież to dzieło na całe lata!

Nasze wzory do przypomnienia: ci wspaniali rodzice, którzy po prawdziwym szoku na skutek odkrycia u dziecka niepełnosprawności, drobnej czy poważnej, genetycznej czy powstałej w wyniku wypadku, przyjmują je i w końcu powoli akceptują. Nie chodzi tu tylko o dzieci z zespołem Downa.

Każdy mógłby przytoczyć tutaj od ręki wiele wstrząsających świadectw. Wycisnęłyby wam one łzy z oczu. Nie mówiąc już o tych, którzy dobrowolnie, bez najmniejszego przymusu, adoptują na resztę życia dziecko niepełnosprawne. To prawdziwy heroizm. Jeśli oni mogą w taki sposób przyjmować dzieci, które zobowiązują się nosić, leczyć, wychowywać latami albo i przez całe życie, to jak to możliwe, że ja nie chcę przyjąć brata czy siostry, bo uważam ich za zbyt wielki ciężar, a zwłaszcza nie chcę ich kochać i pozwolić, by oni z kolei nieśli mnie, a przede wszystkim — kochali.

Przyjmij twojego brata jak biednego, którego Bóg stawia na twojej drodze. I bądź dla niego biednym, którego Bóg daje mu, by go kochał. Czy nie jesteśmy tymi, którzy przyjmują siebie nawzajem? I których razem przyjmują Ojciec, Syn i Duch Święty?

4. Dostrajać się jak instrumenty

Jak łatwo byłoby siebie przyjmować, gdybyśmy byli wszyscy „bratnimi duszami”, w naturalny sposób spokrewnionymi, spontanicznie sympatyzującymi z sobą nawzajem. To byłby raj. Ale nasze wspólnoty czy nawet rodziny nie są klubami przyjaciół, w których miło nam i przytulnie jak w kokonie. Pan wydaje się znajdować wyraźną przyjemność w gromadzeniu możliwie najbardziej zróżnicowanych osobowości. Czyż nie zrobił tak już w swojej pierwszej wspólnocie, wspólnocie Apostołów?

W żywej wspólnocie Pan uwielbia wybierać nas jako ludzi różnego wieku, kultury, pochodzenia rodzinnego, środowiska społecznego, wykształcenia, narodowości, temperamentu, charakteru, wrażliwości, mentalności, poglądów, uzdolnień. To proste: im bardziej jesteśmy różni, tym bardziej Bóg wydaje się zadowolony! Ale różnorodność pozwoli narodzić się komunii tylko wtedy, gdy będziemy ją akceptować, faktycznie i w pełni, nie jak przeszkodę, ale jako łaskę.

Różnorodność każe mi się otworzyć, wyjść z siebie, zapomnieć o sobie. Podjąć wysiłek, by odkryć drugiego takim, jaki jest, a nie takim, jakiego sobie wyobrażam; odkryć go wraz z jego środowiskiem rodzinnym, społecznym, narodowego, a zwłaszcza z tym, co uczyniły z nim wydarzenia i okoliczności. Gdy nasza komunia, dzięki łasce Bożej, jest międzynarodowa, wówczas wyrywa nas i wyzwala z narodowych szowinizmów, pozbawia uproszczonego przekonania, że nasz kraj jest ważniejszy i lepszy od innych i że możemy patrzeć na innych z góry, co powoduje tak wielkie cierpienia między narodami. Dlatego zwracajmy uwagę na tych, którzy przybywają z innych stron, czasem z daleka. Jest im trudno przyzwyczaić się do naszej szerokości geograficznej, klimatu, duchowości. Tym, którzy pochodzą z tropików, może być u nas źle, zwłaszcza w środku zimy! Zróbmy wszystko, żeby nie czuli się obco, lecz doświadczali prawdziwego szacunku. Niech opowiadają o swoim kraju, tak byśmy mogli odkryć jego bogactwa. Nie mów nigdy: „obcokrajowiec”, tylko „pochodzący z innego kraju”.

Właśnie ta różnorodność prowadzi do komunii

Jak widać, jedność, jakiej pragnie Bóg, nie ma nic wspólnego z jednorodnością, która jest jej karykaturą. Wręcz przeciwnie, żeby była prawdziwa, zakłada ona różnorodność. Im większa różnorodność, tym jedność może być głębsza. Tak jak jest między Ojcem, Synem i Duchem Świętym — stanowią absolutnie jedno, ponieważ są całkowicie różni. Tak jest, na ich podobieństwo, między mężczyzną a kobietą.

Harmonizacja dla jednej symfonii

Musimy więc dostosowywać się jedni do drugich. Wykorzystywać komplementarność jako pewien mechanizm, a każdy mechanizm potrzebuje smaru: w tym przypadku oliwy miłości. Albo jeszcze lepiej: musimy dostrajać się jedni do drugich. Niczym różne instrumenty tej samej orkiestry. Pianino powinno za wszelką cenę zachować swoją specyfikę, oryginalność, właściwy sobie ton, ale dostrajając się do skrzypiec i fletu. Inaczej powstanie kakofonia. Sprawdzenie, czy gra się tak samo bemol, może zająć trochę czasu. Jest to warunek sine qua non, by zabrzmiała piękna symfonia.

Jak zaś osiągnąć współbrzmienie, nie dostrajając się do Serca Boga? Tego Serca, które wibruje, drży i śpiewa... Które dźwięczy muzyką i wypowiada słowa.

5. Słuchać siebie nawzajem jak żywego słowa

Skoro twój brat jest żywym darem, który masz przyjąć, to znaczy, że jest też wibrującym słowem, które masz przyswoić. Pan chce mi coś powiedzieć przez każdego z moich bliskich. Ten królewski skarb jest skierowany specjalnie do mnie. By zrozumieć jego przesłanie, muszę być nastawiony na tę samą długość fali, połączony tym samym kablem. Potrzebuję do tego przypowieści, przypowieściowej anteny. Mój brat stanie się więc dla mnie żywą przypowieścią. Tak jak przypowieści — niewątpliwie pełne gestów, mimiki — naszego Pana. Dla których anteną są dary Ducha Świętego.

A więc miej uszy otwarte na to, co Duch szepce ci przez każdego, jego (jej) temperament, charakter, historię, charyzmaty. To, jaki jest i jak rozwija się i wzrasta; czyni go to jedynym w świecie i jest słowem skierowanym do ciebie. Pytaj często: Panie, co chcesz mi powiedzieć przez niego, przez nią? (Tak czynił Dominik Savio ze swymi towarzyszami). Ale można iść jeszcze dalej: co chcesz mi powiedzieć, Panie — przez niego, przez nią — o sobie samym? Gdyż każdy jest żywym słowem, które objawia mi Boga, odsłania jakieś promienie Jego tajemnicy. Nie ma nikogo, kto by nie objawiał mi czegoś o Bogu. Ale również nie mówił mi czegoś o mnie. Przygotowuje mnie to do przeżywania relacji będących objawieniem drugiego, w jego tajemnicy, w jego głębi, w jego wieczności.

Eliasz usłyszy Boga dopiero w lekkim powiewie wiatru, a nie w huku nawałnicy. Pan będzie często mówił do mnie — podobnie jak do wspólnoty czy rodziny — przez tego (tę), który (która) czyni najmniej hałasu, przez kogoś najcichszego, najbardziej dyskretnego, nieśmiałego. Często najcichszy głos jest najmocniejszym słowem. Pan mówi najwięcej przez najmniejszego, najsłabszego, najbiedniejszego. Już mądry święty Benedykt pisał w swojej Regule, że Pan często mówi do wspólnoty przez najmłodszego. Przed nim powiedział to jednak sam Pan.

6. Trenować razem jak alpiniści na jednej linie

Powiązani jedną liną, wspinamy się na dumne czterotysięczniki świętości. Nie licząc wyjątków (pustelnicy, choć oni też są związani z ojcem duchowym i bezpośrednio ze świętymi!), nie możemy tam dojść sami. Rozpadliny i mosty mogą nie wytrzymać; mija się zbyt wiele szczelin i przepaści. Dlatego trzymamy się jedni drugich. Gdy jeden czyni fałszywy krok, ześlizgując się ku przepaści, wszyscy są tuż tuż, by go chwycić i postawić mocno na nogi.

Czy nie jestem odpowiedzialny za świętość tego, kto został mi powierzony, na jakiś czas albo na zawsze? Jego świętość powinna mnie pochłaniać w tym samym stopniu, co moja własna. I odwrotnie. Powinniśmy pragnąć spotkać się razem w niebie. „Nie zabieraj mnie tam inaczej niż z mymi braćmi!”. Mojżesz: „Nie oddzielisz mnie od mego ludu. Wszyscy oni wejdą do ziemi obiecanej, inaczej nie idę”.

Pod wieczór swego małżeństwa Bertrand i Emmanuelle mówili: „Teraz jest dobrze, będziemy święci jedno z drugim, jedno dzięki drugiemu, nigdy jedno bez drugiego”.

W szkole Młodych-Światła podczas pierwszej czwartkowej Eucharystii każdy mówi temu, kogo jeszcze nie zna i z kim będzie żył przez cały rok: „Aby stać się dzieckiem Bożym, w tym roku potrzebuję ciebie. Takiego, jaki jesteś, i takiego, jakim się staniesz”.

7. Leczyć się jak lekarze

Kto z nas w dzisiejszych czasach nie jest mniej lub bardziej zraniony przez brak miłości, życiowe frustracje i zniechęcenia, przez rany wyniesione z dzieciństwa? Kto, no powiedz mi, kto? Kto z nas wyszedł bez szwanku z kryzysów rodzinnych, z cyklonu rewolucji seksualnych i kulturowych?

W tym przypadku komunia będzie dla nas Agape-terapią: uzdrowieniem przez Miłość. Im bardziej poznaję ograniczenia, słabości i upadki mojego brata, tym bardziej go kocham. I tym bardziej moja miłość będzie prowadzić do jego wzrostu, dojrzałości, uzdrowienia... Słabość brata wywołują we mnie czułość, tak jak moja słabość rodzi czułość Bożą.

Czuje on, że jest rozumiany, widzi, że budzi zainteresowanie, czuje się kochany nie za to, jak się przedstawia, ale za to, kim jest. Być może po raz pierwszy czuje się kochany naprawdę, po prostu za to, że faktycznie jest. Po raz pierwszy ktoś patrzy na niego z zachwytem: bo dotychczas nikt nigdy się nim nie zachwycał!

Życie razem w klimacie pięknego wzajemnego zaufania leczy z wielu ran związanych z międzyludzkimi relacjami. Iluż ludzi nie ufa ani Bogu, ani sobie samym, ani nikomu, ponieważ nikt nigdy naprawdę im nie zaufał? Jakież wyzwolenie, jaka ulga! Kto opowie zadziwiające drogi uzdrowienia, prawdziwe narodziny, jakich pozwala doświadczyć więź braterska? Życie wspólne oczyszcza, ale po to, by budować, ogołaca, ale tylko po to, by rozwijać, obcina gałązki, by mogły kwitnąć. Ranimy się zresztą przez to, co nie jest w nas zmartwychwstałe.

Nie pozwól nigdy, by utworzył się wrzód, by rana zainfekowała. Gdy pojawia się jakieś napięcie, wybucha konflikt, porozmawiaj o tym po prostu z zaufanym przyjacielem, z ojcem lub matką duchową albo, gdy ich nie ma, z kimś, kto ci towarzyszy. Różnice i trudności są błogosławione, jeśli się je przeżywa w miłości i prawdzie, a więc w pokoju. Jednym słowem: dzielenie biedy wymaga dzielenia się miłosierdziem, gdyż:

Dzięki miłosierdziu najsłabszy jak i najsilniejszy mogą oddychać atmosferą samego Boga, ponieważ nikt nie przypomina bardziej Boga niż ten, kto jest miłosierny dla swoich braci. W takiej atmosferze życie braterskie może uzyskać moc uzdrowienia psychologicznego i duchowego, które przemienia życie wspólne w prawdziwy proces terapeutyczny. Według św. Bernarda „balsam miłosierdzia” jest „ozdrowieńczy”. Miłosierdzie, połączone z cierpliwością w pokornym uczuciu, może zbudzić z martwych brata, który trwa w duchowej śmierci i leży w grobie. Brat miłosierny odnajduje w ten sposób pewną naturalną jakość, jaką miał człowiek, zanim grzech ją zaciemnił: „swego rodzaju przejrzystość wielkiej, przemiłej słodyczy, która sprawia, że jest czuły i może współczuć grzesznikom zamiast cierpko oburzać się na nich”.

Ubogi i mały... a gdybym to był ja?

Ubogi wśród nas ukazuje mi moje własne ograniczenia i słabości. Z pewnością dlatego tak się go boję. Odkrywam wtedy siebie samego jako najsłabszego, kogoś, kto tak bardzo potrzebuje braci i sióstr. W ten sposób brat, który mnie zranił, staje się lekarzem i przyczynia się do mego uzdrowienia.

Życie we wspólnocie wydobywa natychmiast na światło dzienne słabości i braki, które tak bardzo chciałbym ukryć, a nawet, być może, których nie znam. Zwłaszcza w zakresie międzyludzkich relacji. Nie mogę przez dłuższy czas ani ich oszukiwać, ani udawać czy odgrywać cokolwiek przed nimi. Boję się stracić twarz. Prędzej czy później stanę przed nimi nagi. Na szczęście, jak dobrze to ujmuje mój drogi Bernard: „Kto kryje swą nędzę, ucieka przed miłosierdziem”.

Na szczęście tak właśnie jest, gdyż żeby mieć serce miłosierne, trzeba najpierw rozpoznać swoją własną niemoc.

To bardzo proste: im bardziej odkrywam moje ograniczenia i słabości, tym bardziej mogę kochać brata czy siostrę, nie pomimo, ale właśnie z powodu moich braków.

8. Błogosławić się jak dzieci

Błogosławieństwo ma dwa znaczenia: błogosławić kogoś lub coś oraz błogosławić Pana za kogoś, za określone wydarzenie, a zwłaszcza za Niego samego. W żadnej mierze nie jest ono zastrzeżone wyłącznie dla kapłanów. Jest prawem, obowiązkiem, więcej nawet, szczęściem każdego dziecka Bożego.

We wspólnocie czy w rodzinie ma ono znaczenie zasadnicze, i to z dwu względów. W rodzinie — już o tym mówiłem. We wspólnocie bracia i siostry powinni błogosławić się każdego dnia, czyniąc prosty, mały a piękny znak krzyża na czole. W ten sposób przekazują sobie nawzajem, po komplecie, błogosławieństwo, które właśnie wspólnie otrzymali od Pana. Po wertykalnym — horyzontalne.

Ale jak błogosławić się, gdy wzrok jest spuszczony z powodu kłótni czy nieporozumienia, które zaciemniło jasność dnia?. Dlatego aby błogosławieństwo było prawdziwe, konieczne jest przebaczenie.

W ważnych chwilach, tak jak my to robimy w pierwszy czwartek we wspólnocie Młodzi-Światła, można błogosławić się jakimś prostym i głębokim słowem.

Nie zwyczajnie: „Potrzebuję cię” czy „Ufam ci”, ale jeszcze głębiej: „Dziękuję, że jesteś! Dziękuję, że jesteś sobą! Dziękuję, że jesteś dzieckiem Bożym!”.

Błogosławić siebie, ale też błogosławić wspólnie Pana za naszą wspólnotę, rodzinę. To jednogłośne uwielbienie jest wyrazem, ale też źródłem naszej koinonii.

Naszą komunię otrzymamy w akcie dziękczynienia, jako tajemnicę.

Nasze braterstwo przyjmiemy w akcie zachwycenia, jako dar Ducha Świętego, dla każdego z nas i dla całego Kościoła.

Od każdego z nas zależy jednak, by ta tajemnica promieniowała.

Każdy przyczynia się do tego, by ten dar owocował.

(...)

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama