List pocieszenia

Wstęp i spis treści



List pocieszenia

Henri J.M. Nouwen

List pocieszenia

ISBN: 978-83-60703-82-3

wyd.: Wydawnictwo SALWATOR 2008




Fragmenty dostępne na naszych stronach:



Wstęp

List ten napisałem do ojca, jako list pocieszenia, pół roku po śmierci mojej matki. Nie myślałem wówczas o publikowaniu tego tekstu, ale teraz, po trzech latach, czuję pewną potrzebę, aby to uczynić. Obecnie bowiem pragnę przedstawić ten list wszystkim, którzy przeżywają ból spowodowany przez czyjąś śmierć i poszukują nowego życia. W czasie ostatnich kilku lat uświadomiłem sobie na nowo, co to znaczy żyć i umierać dla innych. Gdy dojrzewała we mnie ta świadomość, zacząłem się zastanawiać, czy owoce naszego żalu mają być kosztowane tylko przez nas samych.

Ten list, tak jak inne listy, ma swoją historię i chciałbym we wstępie wyjaśnić, dlaczego postanowiłem go napisać.

Po pogrzebie matki, w październiku 1978 roku, bardzo szybko wróciłem z Holandii do Stanów. Po kilku dniach znowu jak zawsze pracowałem: uczyłem, udzielałem porad studentom, uczestniczyłem w zebraniach wydziału, odpowiadałem na listy i robiłem wiele innych rzeczy, które wypełniają codzienne życie nauczyciela akademickiego. Brakowało sposobności do tego, by cierpienie i śmierć mogły wejść w głąb mojego najskrytszego „ja”.

W dniach kiedy umierała moja matka i zaraz po jej śmierci starałem się poświęcać jak najwięcej uwagi mojej rodzinie i ludziom, którzy okazywali nam przyjaźń i miłość. A potem, gdy znowu byłem w Stanach, daleko od domu, pracowite uczelniane życie nie zachęcało mnie do słuchania moich wewnętrznych krzyków. Jednak pewnego dnia — gdy w przerwie między umówionymi spotkaniami zatrzymałem się na chwilę w swoim gabinecie — uświadomiłem sobie nagle, że zarówno przed śmiercią matki, jak i po niej nie uroniłem ani jednej łzy. Spostrzegłem w tym momencie, że świat ma nade mną taką władzę, iż nie pozwala mi przeżyć w pełni nawet najbardziej osobistego, najbardziej intymnego i najbardziej tajemniczego wydarzenia w moim życiu. Odnosiłem wrażenie, że docierają do mnie głosy nakazujące: „Musisz dalej działać. Życie mija; ludzie umierają, ale ty musisz dalej żyć, pracować, walczyć. Przeszłości nie da się przywrócić. Patrz w przyszłość”. Byłem posłuszny tym głosom: wygłaszałem wykłady z tym samym zapałem co zawsze, rozmawiałem ze studentami o ich problemach, jak gdyby nic się nie zdarzyło, i pracowałem z taką samą obsesyjnością, jaka charakteryzowała moje życie, odkąd zacząłem uczyć. Wiedziałem jednak wówczas, że to długo nie potrwa, jeśli naprawdę poważnie traktuję matkę i siebie. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności — nie, dzięki łaskawemu darowi Boga — miałem zaplanowane sześciomiesięczne rekolekcje u trapistów, w opactwie Genesee, które w ostatnich latach stało się dla mnie drugim domem.

Kiedy przyjechałem w styczniu do klasztoru, wiedziałem, że będzie to czas mojej żałoby. Parę razy, gdy siedziałem w swoim pokoiku otoczony głęboką ciszą klasztoru, poczułem, że z moich oczu płyną łzy. Nie bardzo to rozumiałem. Nie myślałem wtedy o matce, nie przypominałem sobie jej choroby, jej śmierci ani pogrzebu, ale z miejsca znajdującego się we mnie głębiej, niż mogłem sięgnąć, wytryskał żal, który przejawiał się w cichym płaczu.

W miarę upływu dni i tygodni czułem coraz większą potrzebę pełniejszego i bardziej otwartego przeżycia straty, którą przypominały mi moje łzy. Nie chciałem tego jednak zrobić sam. Pragnąłem to przeżyć z kimś, kto mógłby naprawdę zrozumieć, co się we mnie dzieje. A kto mógłby mnie zrozumieć lepiej niż mój ojciec? Była to oczywista i łatwa konkluzja, gdyż od śmierci matki jego listy stały się dla mnie największym źródłem pocieszenia. Opowiadał mi w nich o swoim bólu i walce z sobą, by zbudować nowe, sensowne życie bez niej. Pomyślałem, że mógłbym go pocieszyć i pokrzepić przez zjednoczenie mojego cierpienia z jego cierpieniem.

Tak więc postanowiłem napisać ten list do ojca — by porozmawiać z nim o tej, którą obaj tak bardzo kochaliśmy — by okazać mu swoją miłość i przywiązanie, przedstawić mu niektóre z moich refleksji o śmierci matki; krótko mówiąc, napisać list pocieszenia. Pisałem, pisałem i pisałem. Kiedy zacząłem to robić, uświadomiłem sobie, jak wiele czuję, jak wiele chcę powiedzieć i jak wiele pozostawało ukryte podczas tych sześciu miesięcy po śmierci matki.

Do kogo pisałem ten list? Do mojego ojca, oczywiście. Jednocześnie pisałem go również do siebie. Kogo pocieszałem? Mojego ojca, wiem, kiedy jednak napisałem w końcu ostatnie słowa, uświadomiłem sobie, że otrzymałem dzięki temu tyle samo, a może więcej pokrzepienia i pocieszenia co on. Tak jest z wieloma listami: poruszają piszącego tak samo jak adresata.

Teraz zdaję sobie sprawę, że ten list musiał być napisany dla mojego ojca, dla mnie i być może także dla wielu ludzi zadających sobie te same pytania co my. Kiedy po dwóch i pół roku od napisania niniejszego listu zapytałem ojca, co sądził o wydaniu tego tekstu w postaci małej książeczki, odpowiedział: „Jeżeli uważasz, że to, co napisałeś o śmierci matki i naszym bólu może być źródłem nadziei i pocieszenia dla innych ludzi, to nie obawiaj się tego wydrukować”.

I tak po pewnym namyśle i sporej zachęcie ze strony przyjaciół doszedłem do wniosku, że dobrze będzie ten list, dotyczący prywatności mojego i ojca życia, ofiarować tym, którzy znają tę samą ciemność i poszukują tego samego światła co my.

Mam nadzieję — i modlę się o to — by ta decyzja okazała się słuszna.

Henri J.M. Nouwen

29 grudnia 1981

opr. aw/aw



// list_pocieszenia_00_080415.html
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama