Nie czekajcie, aż będziecie lepsi

O s. Faustynie i jej objawieniach

Nie czekajcie, aż będziecie lepsi

Rafał Skibiński OP

NIE CZEKAJCIE, AŻ BĘDZIECIE LEPSI

W zapiskach siostry Faustyny jest pewien tekst, który wstrząsa do głębi czytającym go człowiekiem. To nieprawdopodobne, że takie słowa zostały zapisane. Tekst nie jest krótki, nie jest zatem zapisem iluzji, czy chwilowego olśnienia. Jest to opis całej serii przeżyć, dokonany po pewnym czasie od chwili, kiedy się zdarzyły. Może gdy ktoś kiedyś spojrzy w swoje własne życiowe zapiski, zauważy pewne podobieństwa. Bo to, co w skondensowanej, intensywnej formie przeżyła siostra Faustyna, w gruncie rzeczy dotyczy każdego z nas. Idziemy do Boga takimi samymi ścieżkami, takimi samymi etapami. Może innymi co do formy, ale treść jest ta sama.

PRZYGOTOWANIE

Pisze siostra Faustyna: „W początku Bóg daje się poznać jako świętość, sprawiedliwość i dobroć, czyli miłosierdzie. Dusza nie naraz to wszystko poznaje, ale w poszczególnych błyskach, czyli zbliżeniach się Boga. I nie trwa to długo, bo nie zniosłaby tego światła.” *
„Dusza” to siostra Faustyna, ona sama tak o sobie pisze. Taki jest wstęp, uwertura. Te „błyski” czasem bardzo przeszkadzają w modlitwie - w tej naszej „normalnej” modlitwie. Właściwie nie ma podstaw, by sądzić, że nie zdarzają się każdemu. Być może są jakieś osoby, które ich nie doświadczają, a może tylko trudno im je rozpoznać. U każdego z nas te doświadczenia wyglądają nieco inaczej. Skarżyła się kiedyś starsza osoba: modlę się na różańcu, mówię Ojcze nasz i w momencie kiedy wypowiadam: bądź wola Twoja, tak się zamyślam nad tymi słowami, że przerywam różaniec. I ta osoba martwiła się, że się nie modli. A właśnie wtedy się modliła.
„Błyski” mogą więc u każdego inaczej wyglądać. Powoli jednak zastępują dawniejszą modlitwę. Może dojść do takiego natężenia owych przejaśnień, że człowiek daremnie będzie się silił i zmuszał do dawniejszej modlitwy. „Błysk” poznania Boga rozpala gorliwością, żarliwością i miłością do Boga. Nie ma wątpliwości, że jest to miłość i że jest to miłość do Boga. Istnieje jednak jeden problem. W tym samym błysku światła, w którym Bóg daje nam poznać Siebie, obnaża również nasze nieczyste wnętrze. Dusza czuje się więc zatrwożona. Warto zwrócić uwagę na słowa, które w opisie siostry Faustyny odmalowują stan psychiczny człowieka: zatrwożenie jest rzeczywiście wielkie, ale rozpalenie i porwanie ku Bogu również. W błyskach światła dusza coraz bardziej się krystalizuje. Światło staje się coraz bardziej przenikliwe, człowiek coraz bardziej przejrzysty. Nawet na tym wczesnym etapie potrzebne są wierność i męstwo. Męstwo po to, żeby wytrzymać zagrożenie: jak ja wyglądam, tam w środku.
Kiedy mija ten etap pierwszego wprowadzenia, Bóg obdarza człowieka pociechami. Dusza wchodzi w wielką zażyłość z Bogiem i cieszy się niezmiernie. Myśli, że już osiągnęła „przeznaczony jej stopień doskonałości”. I teraz ważna uwaga siostry Faustyny: „bo błędy i wady są w niej uśpione, a ona myśli, że już ich nie ma. Nic jej się trudnym nie wydaje, na wszystko jest gotowa. Zaczyna się pogrążać w Bogu i kosztować rozkoszy z Bogiem.” Czas spędzony wówczas na modlitwie jest fantastyczny. Człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego, że mogą przyjść próby i doświadczenia. Nie wie, że ten „miodowy miesiąc” nie trwa długo. Nadejdą wkrótce inne chwile.

CIEMNOŚĆ
Będą to chwile trudne. Miłość człowieka nie jest jeszcze wystarczająca, Bóg domaga się miłości wyższej. W opisie siostry Faustyny wygląda to tak: „Dusza nagle traci obecność Bożą. Powstają wtedy, podnoszą głowę wszystkie błędy i wady, z którymi musi toczyć zacięty bój. Wszystkie błędy podnoszą głowę, ale czujność jej jest wielka. Na miejsce dawnej obecności Bożej wstąpiła oschłość i posucha duchowa.”
Teraz modlitwa już „nie smakuje”, różne praktyki, ćwiczenia duchowe „nie leżą” człowiekowi. Nie może się modlić ani tak jak dawniej, ani tak, jakby chciał w przyszłości. Rzuca się na wszystkie strony i nie znajduje zadowolenia. Bóg się przed nim ukrył. Po pierwszym zasmakowaniu Boga, to co stworzone, co ziemskie nie może zaspokoić ani pocieszyć. Stopniowo człowiek traci również poczucie darów Bożych. Najpierw stracił poczucie obecności Bożej, teraz traci poczucie darów Bożych. Ciemność zapada w całej duszy. Siostra Faustyna pisze, że w tym momencie zaczyna się udręka nie do pojęcia. „Dusza starała się przedstawić stan swej duszy spowiednikowi, lecz nie została zrozumiana. Zapada jeszcze w większe niepokoje”. Teraz następuje fragment, który przywodzi na myśl Księgę Hioba. „Szatan zaczyna swe dzieło. Wiara zostaje w ogniu i walka tu jest wielka, dusza robi wysiłki, trwa aktem woli przy Bogu”.
Aktem woli. Czy wiemy, co to znaczy? To znaczy, że wszystko inne w środku wygasa. Nie ma nic: popiół, żużel, absolutna pustka, ciemność i jedyne co zostaje to owo: chcę Boga. Tylko akt woli: chcę, kocham, ufam. Nic więcej. „Szatan posuwa się z dopuszczenia Bożego jeszcze dalej. Nadzieja i miłość jest w doświadczeniu”. Zdania pisane krwią. „Duszę wspiera Bóg, niejako potajemnie, ona o tym nie wie, bo inaczej niepodobna jest ostać się.”

Ktoś napisał, że są dwa rodzaje trudności życiowych w drodze do Boga: próba i pokusa. Nazwa nie jest ważna, jest umowna. Ważne jest, że zwycięskie przeżycie próby powoduje, że jesteśmy duży kawałek drogi do przodu. Natomiast po zwycięskim przeżyciu pokusy stwierdzamy, że jesteśmy piętro albo kilka pięter wyżej. Zmienia się poziom, na którym funkcjonujemy.

Straszne są te pokusy, o których pisze Faustyna. Wielu może pomyśleć, że dialog z szatanem to fikcja. Ale są takie głosy w człowieku. „Szatan jej mówi - patrz, nikt cię nie zrozumie, po co mówić o tym wszystkim? Brzmią w jej uszach słowa, których ona się przeraża i zdaje się jej, że je wymawia przeciw Bogu. Widzi to, czego by widzieć nie chciała. Słyszy to, czego słyszeć nie chce, a jest to straszne w takich chwilach nie mieć doświadczonego spowiednika. Sama dźwiga całe brzemię: jednak o ile jest to w jej mocy, powinna starać się o światłego spowiednika, bo może załamać się pod ciężarem, i to często jest nad przepaścią.”
Gdyby nie było poprzednich słodyczy, gdyby nie było tych chwil szczęścia z Bogiem, Bóg nie mógłby wprowadzić człowieka na ten drugi etap - etap oczyszczenia.

PRÓBA NAD PRÓBAMI
Ale jest jeszcze coś więcej. Jest jeszcze próba nad próbami - doświadczenie zupełnego odrzucenia od Boga. Coś, co siostra Faustyna przeżyła i o czym nas uczy. Dla nas to zapisała:
„Kiedy dusza zwycięsko wychodzi z poprzednich prób i chociaż może się potknąć, ale mężnie walczy i z głęboką pokorą woła do Pana: Ratuj, bo ginę. - I jeszcze jest zdolna do walki. Teraz ogarnia duszę straszna ciemność. Dusza widzi w sobie tylko grzechy. Jej uczucie jest straszne. Widzi się zupełnie opuszczoną, czuje jakby była przedmiotem Jego nienawiści i jest jeden krok do rozpaczy. Broni się, jak może, próbuje obudzić ufność, lecz modlitwa jest dla niej jeszcze większą męką; jej się zdaje, że pobudza Boga do większego gniewu. Jest postawiona na niebosiężnym szczycie, który jest nad przepaścią. Dusza rwie się do Boga, a czuje się odepchnięta. Wszystkie męki i katusze świata są niczym w porównaniu z tym uczuciem, w którym ona jest cała pogrążona - to jest odepchnięcie od Boga. Nikt jej ulgi przynieść nie może. Widzi, że jest sama jedna, nikogo nie ma na swoją obronę. Wznosi oczy do nieba, ale wie, że to nie dla niej - wszystko dla niej stracone.”
Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił. Dyskusje teologów, filozofów i nasze domysły to jest wielkie nic. Może trochę przesadzam, nie należy tak mówić. Ale słowa, nawet trafne, męki krzyża nie wypowiedzą. Opuszczenie przez Boga - a więc i tak może być.
Każde zwrócenie się siostry Faustyny do Boga wiązało się z jeszcze większą męką. Szatan kontynuuje swe dzieło, pogłębia ból. Zwróćmy uwagę, że szatan nie dyskutuje z człowiekiem, ale drwi z niego: „Widzisz, czy dalej będziesz wierna? Oto masz zapłatę, jesteś w naszej mocy. (...) I cóż z tego żeś się umartwiała? I cóż z tego, żeś wierna regule? Po cóż te wszystkie wysiłki? Jesteś odrzucona od Boga.”
I Faustyna pisze dalej: „To słowo odrzucona staje się ogniem, który przenika każdy nerw aż do szpiku kości, przeszywa na wskroś całą jej istotę. Nadchodzi największy moment doświadczenia. Dusza już nie szuka nigdzie pomocy, pogrąża się sama w sobie i traci wszystko sprzed oczu i niejako jakby się zgodziła na tę mękę odrzucenia. Jest to moment, któremu nie umiem nadać wyrazu. Jest to agonia duszy.”
W jaki sposób Faustyna wyszła z tego doświadczenia? Została znaleziona w swojej celi klasztornej przez jedną z sióstr. Było to dziwne zjawisko, bo Faustyna w tym czasie była zupełnie zdrowa, rozchorowała się znacznie później, ale to wielkie cierpienie, które podczas tej próby przeżywała, spowodowało, że jej twarz, jej oczy nabiegły krwią. Było widać wielkie zmęczenie, znużenie walką, wyczerpanie. Siostra, która ją znalazła, zaalarmowała przełożonych. Tu zwrócę uwagę na wspaniały moment - życie zakonne to jest jednak życie - siostra przełożona przyszła i powiedziała: na mocy posłuszeństwa każę ci wstać. I Faustyna, która leżała na ziemi zupełnie bez życia - wstała. Skończyła się agonia duszy.

ODPOCZYNEK W BOGU
Niech ten opis siostry Faustyny zostanie tak jak jest, właściwie nietknięty analizą w swojej wielkiej głębi. Wynikają z niego dla nas pewne wnioski, ale zanim do nich przejdziemy, jeszcze jeden fragment: „Dusza, kiedy wyszła z tych utrapień, jest głęboko pokorna. Jej czystość jest wielka. Ona bez namysłu wie, co w danej chwili należy czynić, a co zaniechać. Wyczuwa najlżejsze dotknięcie łaski i jest bardzo wierna Bogu. Ona z daleka poznaje Boga i cieszy się nieustannie Bogiem. Ona Boga nader szybko odkrywa w duszach innych, w ogóle w otoczeniu. Dusza jest oczyszczona przez samego Boga. (...) W sposób duchowy obcuje ona z Panem w miłosnym odpocznieniu.”

TACY JESTEŚMY
Głód, pragnienie, tęsknota doskwierająca do żywego - oto reakcja na oddalenie Boga. Tego, co przeżyła siostra Faustyna w bardzo ukrytym życiu wewnętrznym, my możemy dostępować także poprzez oczyszczenie życia zewnętrznego, przez trudne okoliczności, przez jakiś rodzaj życiowej walki, trudu, starania.

Trudy życia zewnętrznego doskonalą naszą miłość, choć czasem, w perspektywie duchowej, wydają się nam mało ważne. Wierzę, że wśród nas jest wielu ludzi na tych etapach, o których pisze siostra Faustyna. Bo dlaczego ona miałaby być aż tak wielkim wyjątkiem? Jej powołanie było jedyne, ale powołanie każdego z nas też jest unikalne.

Najtrudniej chyba zgodzić się na to, że trudności w modlitwie, w życiu duchowym są czymś normalnym, istnieją w planie Bożym. Kiedy zaczynamy systematyczną modlitwę i ona przynosi nam pokój, myślimy, że potem będą już tylko kolejne stopnie ekstazy, tylko schody do nieba. A te schody do nieba wyglądają właśnie tak, jak u Faustyny.
Dawno temu, zanim na wsi zapanowała kultura medyczna, ludzie niechętnie odwiedzali lekarza, chyba że było tak źle, że inaczej się nie dało. Najczęściej ból przyganiał człowieka do gabinetu lekarskiego. Gabinet był już dawno, wszyscy wiedzieli o nim, ale niska kultura medyczna wstrzymywała ludzi. My przypominamy trochę tamtych ludzi. Jesteśmy w sensie duchowym - przepraszam, że zaryzykuję takie sformułowanie, ale patrzę także na siebie - bardzo anemiczni, wyjałowieni i schorowani. Decydujemy się na poszukiwanie Boga wtedy, kiedy już nie ma innego wyjścia. Dlatego miłosierdzie to dla nas „pogotowie ratunkowe” w sprawach ostatecznych. A te sprawy ostateczne są „przeogromne”: egzamin wstępny, egzamin końcowy, czasem coś większego, np. choroba kogoś bliskiego, więc od okazji do okazji. Efekt jest taki, że gonimy za mitami w naszej religijności, a uciekamy przed Bogiem. Popatrzmy na rzetelny opis przeżyć siostry Faustyny i przypomnijmy sobie, ile razy myśląc o modlitwie, narzekamy: „Taka modlitwa jak dawniej to była modlitwa, teraz nie mogę się modlić tak, jakbym chciał, jak powinienem”. A co to znaczy „jakbym chciał, jak powinienem”? Co my o tym możemy wiedzieć? Kiedy patrzymy na błądzenie i szamotanie się w ciemnościach Faustyny, to czujemy, że o modlitwie nic nie wiemy.

Często szukamy samych siebie, zamiast iść za Bogiem. Bo - tu znowu hipoteza bardzo ryzykowna, ale proszę ją sobie przemyśleć spokojnie - religia, modlitwa, życie duchowe, Kościół mają w nas charakter substytutywny. Gonimy za mitem. Nie interesuje nas Pan Bóg, ale wokół Niego pełno jest rzeczy nadających się na zastępstwo. Nie udało mi się to, więc będzie to. Substytut.

Często w tym duchu czytamy książki duchowe: św. Jana od Krzyża, Tomasza Mertona. Czy po przeczytaniu takiej książki nie czujemy się lepiej? Czujemy się lepiej. I wiadomo, żeśmy ją czytali właśnie z tego powodu. To prawda, że po przeczytaniu trochę się nam rozjaśniło, bo gdy człowiek pozna prawdę, lepiej się czuje. Ale w gruncie rzeczy jest to pewnego rodzaju zastępstwo.

Najczęściej odbieramy świat tendencyjnie, w wybranych przez siebie fragmentach. Dlatego wszystko kojarzy nam się według zasady; Pan Bóg - pociecha; Msza św. - wzmocnienie; modlitwa - uspokojenie. Są w nas takie „kalki myślowe”.

Jeżeli zatem Bóg nie będzie pociechą, to co? To chyba Go nie ma. Jeżeli Msza św. nie będzie wzmocnieniem, ale utrapieniem? To chyba do niczego wszystko. A jeżeli modlitwa nie przynosi pokoju, tylko niepokój (opis siostry Faustyny), to znaczy, że to nie jest modlitwa? Tak myślimy i czasem nawet z tego się spowiadamy, bo mamy poczucie winy. Tendencyjnie przyjmujemy Boga, to znaczy nie ze względu na Niego Samego, ale ze względu na skutki, jakie w nas wywołuje. W pewien sposób Bóg jest przez nas zmuszany do tego, żeby się za każdym razem sprawdzać. Chcemy Go do tego sprowadzić.

Dalej pomyłkom to już nie ma końca. Miłosierdzie mylimy z pobłażaniem dla grzechu, cierpliwość z bezsilnością, dobroć z głupotą, a diabeł to jest taki ktoś do straszenia dzieci, prawie go nie ma.

ŻYCIE WEWNĘTRZNE CZY DUCHOWE?
Mylimy jeszcze coś więcej, coś ważniejszego. Chciałbym ten fragment naszych rozważań zadedykować tym, którzy mają pewien bałagan w duszy, którzy martwią się albo interesują różnymi modnymi prądami, zwłaszcza ze Wschodu. Otóż mylimy życie religijne, duchowe z życiem, nazwijmy to, ściśle wewnętrznym. Życie wewnętrzne to jest moja psychika i to wszystko, co jest we mnie, łącznie z ciałem, zmysłami, intelektem, wolą. Cały ten mechanizm jest życiem wewnętrznym. Mogę różnymi sposobami poszerzać zakres tego życia, mogę rozciągać jego granice, rozpychać, dawać mu nowe możliwości na zasadzie: oddycham tak - będę miał tak, oddycham inaczej - będę miał inaczej (sygnalizuję zaledwie problem, sprawa jest bardziej skomplikowana, nie da się tak prosto wyjaśnić). Natomiast czymś zupełnie innym jest życie religijne i co się z tym wiąże - życie duchowe. Życie religijne to jest właśnie wyjście z tego „worka” wewnętrznego na zewnątrz i powiedzenie: Ojcze nasz. Powiedzieć: Ojcze to uznać, że ON JEST obiektywnie i to jest Ktoś inny niż ja. Tego nie da się zastąpić techniką wewnętrzną, rozciąganiem psychicznych czy innych wewnętrznych macek choćby i na cały świat. Nie mylmy życia ściśle wewnętrznego z życiem religijnym i duchowym.
W fałszywej postawie może też dojść do produkowania sztucznych objawów. Podam przykład. Przypuśćmy, że chłopakowi spodobała się dziewczyna. Znamy cały zespół różnych objawów świadczących o zakochaniu się. Przypuśćmy, że taki chłopak się zarumienił, lekko się uśmiechnął na widok dziewczyny. To już oznacza pierwszą skłonność, sympatię, życzliwość, może zadatki przyjaźni. Ale wyobraźmy sobie kogoś, kto nie czuje miłości, ale słyszał o niej i też chciałby jej doświadczyć. Wobec tego, tutaj się spręży, tam coś naciągnie i nagle twarz mu się rumieni, uśmiecha się. Bo takie są objawy miłości i on o tym wie. Widzimy różnicę pomiędzy jego ewolucjami, a prawdziwą miłością. W prawdziwej miłości nic nie trzeba udawać, wszystko jest na swoim miejscu. W życiu religijnym też można oszukać samego siebie. Można świetnie zaimitować modlitwę, ale to nie będzie Ojcze nasz.

UCZUCIA TO NIE WSZYSTKO
Co jeszcze mylimy? Zwracałem uwagę na słowa, jakie zostały użyte przez siostrę Faustynę do opisania przeżycia.

Mylimy bowiem rzeczywistość, istotę sprawy, z naszymi uczuciami, z przeżyciem.

Temu, co robimy, często towarzyszy cała chmara uczuć. Np. modlimy się, to jest rzeczywista prawdziwa modlitwa, ale jednocześnie coś przeżywamy; rozmawiamy z kimś, ta rozmowa budzi w nas całą gamę przeżyć; kochamy, tej miłości towarzyszy przeżycie. Uczucia są ważną „przyprawą” naszego życia. Nie da się ich niczym zastąpić. Dają ten specyficzny koloryt, smak, atmosferę. Dzięki nim każda chwila jest niepowtarzalna. Ale każdy wie, że samymi przyprawami żyć się nie da. Liczy się treść, to na czym uczucia się opierają. Przeżywanie modlitwy do niczego nie prowadzi, jeżeli jest to tylko „przyprawa”.
Dla osób jeszcze bardziej wnikliwie myślących: sprawdźcie, ile razy dziennie mylimy przyczynę ze skutkiem. Ba, ile razy dziennie przedstawiana jest nam przyczyna jako skutek, ofiara jako sprawca. Mylimy sedno sprawy z marginesem, z ubocznym zjawiskiem.

BEZ NIEGO NIE BĘDZIEMY LEPSI
Bóg przemawia przez znaki. Cały czas mówi do nas. Miejmy oczy otwarte i uszy nastawione, żeby Go usłyszeć. Czasami trzeba czekać w ciemności. Nie szkodzi, w ciemności subtelniejemy, dojrzewamy do miłości. W czyśćcu ludzie dojrzewają do miłości, do zjednoczenia z Bogiem. Czyściec to jest takie miejsce już tutaj - duża szansa dla nas.
Siostra Faustyna, być może również dla pokazania nam, przyjęła i przeżyła w tak bardzo skondensowanej formie wszystkie etapy oczyszczenia, dorastania do miłości. My przechodzimy dokładnie to samo, nic inaczej. Obyśmy nie uciekali przed Bożym miłosierdziem. Niech Pan Bóg wszystkie elementy naszej wewnętrznej struktury tak ustawia, jak Mu się podoba. Dajmy Mu dojść do głosu. Niech nas, jeżeli trzeba, nagina, przetapia, przerabia. Pozwólmy Mu na to. Niech On w nas zrobi porządek. Więc nie czekajcie na jutro, aż będziecie lepsi; bez Niego nie będziecie lepsi. Jeżeli pytasz siebie, kiedy iść do spowiedzi, to sobie odpowiedz: dziś, teraz. Bo i tak co sam zrobisz? Od Niego zacznij. Niech On zaleczy to, co w nas chore.
Wielkie Boże miłosierdzie. Słów brakuje, naprawdę, słów brakuje.
Dzięki Bogu za siostrę Faustynę, za to, że pozwoliła nam trochę się odnaleźć, że potrafiła nam dać znak, obraz miłości Bożej - miłości miłosiernej. Promienie, które widziała, niech nas wszystkich ogarniają. Wierzę, że tu dzisiaj modli się z nami i za nas. Myślę, że także mnie wspomogła w tej mojej niezdarności w niejednym momencie. Dzięki Bogu za to.

RAFAŁ SKIBIŃSKI OP

Kraków, 19 grudnia 1985

———————————
*
Wszystkie cytaty pochodzą z „Dzienniczka” siostry Faustyny, wydanego przez Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 1993, s. 55-64

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama