Jak się modlę

Wypowiedzi różnych znanych osób na temat własnej modlitwy (część 1)


Sergiusz Awierincew

SUROWY NAKAZ PANA

Dziękuję za zaszczytną propozycję wypowiedzenia się w zeszycie o modlitwie. Boję się jednak, że mówiąc o tym, nie udałoby mi się nie popaść w konflikt z treścią Kazania na Górze Mt w (6, 6): "Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca Twego, który jest w ukryciu." Jestem pewien, że są ludzie, którzy mają szczególne powołanie do ujawniania swojego doświadczenia modlitwy "w ukryciu", modlitwy "sekretnej", bez zdradzania "sekretu", ale nie jestem pewien, że się do nich zaliczam. A nakaz Pana jest tak surowy...

 

SERGIUSZ AWIERINCEW, ur.1937, literaturoznawca, filozof kultury, poeta. W Polsce ukazał się wybór jego studiów Na skrzyżowaniu tradycji (1988) i tom poezji Modlitwa o słowa (1995).

 


Maciej Bieniasz

ROLA PRZECINKA

 

Dużo musiało upłynąć czasu, nim zdałem sobie sprawę z absurdalności pytania "czy umiem się modlić?". Bo to właściwie nie było pytanie, lecz nieuświadomione do końca szukanie wytłumaczenia, dlaczego unikam osobistego wysiłku regularnej modlitwy. Był w tym być może także pewien dziecinny zawód płynący ze świadomości, że nie tylko "odmawiam modlitwy", lecz mówię do Ciebie - i... nic. Nie chroniło mnie też zadowolenie z samego siebie, tak trafnie sportretowane w spotkanym przed laty rysunku z "Puncha" czy "New Yorkera": przed reprezentacyjnym łożem klęczy ze złożonymi dłońmi szacowny biznesmen i oświadcza w stronę sufitu: "Tu mówi John Smith Jr."

Zresztą z tym "nic" to też nie była tak do końca pełna prawda. Bo na ważne pytania znajdowałem odpowiedzi, natrafiałem na nie także w lekturze czy w zdaniach liturgii i przekonany jestem, że przy zwyczajnym z nimi kontakcie nie zauważyłbym odsłaniającego się nieoczekiwanie nowego sensu tekstów. Ale ta cenna możliwość charakteryzowała się zasadniczą niedomogą wszelkich "aktów strzelistych": arytmią i bezradnością wobec czasu posuchy. Tu wyrosło trochę cierni, tutaj podziobały ptaki niebieskie, niektóre ziarna rozdeptałem sam - i Słońce świeciło znów daremnie.

Leży przede mną Pismo Święte, założone w miejscach dopełniających się tekstów Ewangelii: Łukaszowym (11, 1-13) i Mateuszowym (6, 5-15). Są tam zapisane słowa Mistrza skierowane do ucznia, który prosił: "Panie, naucz nas się modlić." Moim prywatnym odkryciem stały się wnioski z zaleceń, które Filipianie otrzymali od świętego Pawła. Nie wiedziałem jeszcze - żyjąc na wschód od Edenu - jak wiele zależy tu od rzetelności przekładu. Być może zresztą Bóg posłużył się w tym przypadku efektem pracy polskiego tłumacza jakiejś książki o modlitwie, zawierającej odautorskie tłumaczenie fragmentu tamtego listu (bo ani dostępny mi wówczas przekład Kowalskiego, ani "hieronimowy" Dąbrowski zdania tego nie formułowały w podobny sposób). W każdym razie tekst ów tak brzmi do dziś w mojej pamięci: "wszystkie sprawy wasze Bogu przedstawiajcie w modlitwie, dziękczynieniu i prośbie".

Jak prosto byłoby w powyższym zdaniu zastąpić przecinek dwukropkiem! Ale jeśli rzeczywiście on tam był - a tkwił nieusuwalnie - co oznaczać może to tajemnicze słowo "modlitwa", pozbawione jakiejkolwiek interesownej relacji? Jedyny wniosek, jaki w końcu zdołałem wyciągnąć, brzmiał tak: modlitwa jest rodzajem "warty honorowej" w obliczu uświadomionej Bożej Obecności. Jest niskim aż do samej ziemi pokłonem, taką adoracją, na jaką mnie stać. Wobec powagi Boga każde uzewnętrznianie tej adoracji jest zbędne -chyba że mnie samemu na tej drodze może dopomóc. Odpada więc zmartwienie (wspomniane na początku tych zapisków) o jałowość emocji, czas posuchy. Jest to bez znaczenia. A jeśli miałoby odwracać uwagę, można nawet temu stanowi wyjść naprzeciw. Ale chyba najlepiej w każdym dniu dziękować za to, że jest taki, jaki jest - z uwagi na Tego, który go daje.

Wiele, bardzo wiele lat minęło od tamtego odkrycia. Czy tak ważna prawda znalazła należne miejsce w moim życiu? Pomińmy to pytanie miłosiernym milczeniem. Jedno chciałbym tylko dodać. Kryzysy nieraz zawierają w sobie błogosławieństwo, a na pewno są elementem procesu wzrostu. "Tracę wiarę -pomóż mi jakoś, porozmawiaj, poradź." Nie wolno uchylić się od takiej rozmowy, mimo poczucia praktycznej bezradności, jakże często odczuwanej wobec tajemnicy, człowieku małej wiary... Dzięki podobnym sytuacjom zauważyłem pewną analogię kryzysów duchowych z niektórymi zjawiskami spotykanymi w przyrodzie. Raz na jakiś czas jeleń zrzuca swoje poroże, gdyż w obecnym kształcie przestaje mu już ono wystarczać; podobnie linieją raki, porzucając swoje pancerze. Następuje okres bolesnej bezbronności - po nim jednak nasi dalecy pobratymcy otrzymują to wyposażenie pełniejsze, bardziej odpowiednie w nowym okresie życia. Czy i nasze odniesienia do niewidzialnej Rzeczywistości na podobnej zasadzie nie wyrastają raz po raz z przykrótkich już, dziecinnych antropomorfizmów? I tak aż do dnia, kiedy...

Ale zaczynam pisać coraz bardziej nie na temat, szukać ukrytych mechanizmów, kombinować. Najmądrzej byłoby stwierdzić krótko: uważam modlitwę za sens istnienia stworzeń (kamienia, trawy, zwierzęcia, człowieka, anioła). A moją praktykę chyba najlepiej określają słowa z przypowieści o dłużniku: "Panie mój - miej dla mnie cierpliwość, a oddam Ci wszystko."

 

MACIEJ BIENIASZ, ur. 1938, artysta plastyk, współzałożyciel grupy "Wprost" (1966), od 1974 pracownik katowickiej filii ASP (kierownik pracowni rysunku i malarstwa).

 


Jan Błoński

Dziękczynienie

 

Na początku były dziecinne rytuały, wdrażane przez rodziców: co przynosiły? Upewnienie, że rodzice , a za nimi Ktoś jeszcze. Wymagały skupienia, do którego dziecko jest niezbyt zdolne, stąd mieszanina powagi, lęku i zniecierpliwienia, które towarzyszy zwykle temu, co obowiązkowe. Było jednak w tych modlitwach coś bardzo silnie kształcącego i wychowawczego, czego dowodem, że u wszystkich chyba pozostają w pamięci i niejednemu towarzyszą przez całe życie. Czy najważniejszy jest tutaj motyw obowiązku czy też zawierzenia? ...czy dziecinna modlitwa rodzi miłość, czy raczej uwalnia od lęku...? Na to pytanie nie potrafiłbym odpowiedzieć, na pewno jednak wiele z tych dziecinnych doświadczeń w człowieku pozostaje.

Pamiętam także, że starałem się te pierwsze modlitwy zrozumieć, inaczej mówiąc, byłem przekonany, że kryją w sobie jakieś bardzo ważne pouczenia i orzeczenia. Może tak właśnie przejawiały się moje literackie inklinacje... Ale mogło to też być echem intelektualnych spekulacji Cieszkowskiego, romantycznego filozofa, którego w tych wojennych latach czytywał mój ojciec. Cieszkowski chciał swój system filozoficzny wyprowadzić z Modlitwy Pańskiej: mniemał, że skrywa ona - w jakiś zaszyfrowany sposób - całość proroczej wiedzy o człowieku i jego religijnym powołaniu. Kościół, o ile wiem, za Cieszkowskim nie przepadał, ale też i nie potępiał go. Ja zaś nabyłem - nie wiem czy zdrowej - skłonności do rozszczepiania modlitwy na czworo, inaczej mówiąc, doszukiwałem się rozmaitych, także ezoterycznych sensów w jej słowach. To zaś groziło myślowymi dywagacjami, które kończyły się czasem daleko od pierwszego sensu tej czy innej modlitwy... Szukałem więc intelektualnego "jądra" modlitewnego tekstu, a kiedy go nie znajdowałem, czułem się jakby zawiedziony. Potem zdałem sobie sprawę, że religijną wartość -może nawet większą - mają także czy zwłaszcza modlitwy proste, "zdrowaśki" odklepywane tuzinami pod płotem...

Jakkolwiek by było, z trudem uczyłem się skupienia i wyrzeczenia: tęskniłem raczej za emocjonalnym olśnieniem albo - na przeciwnym biegunie -intelektualną rewelacją. A więc raczej o sobie myślałem niż o Bogu. Co nie przeszkadzało - rzecz jasna - prosić o pomoc w niepokoju czy nieszczęściu.

Z tych przyzwyczajeń długo nie mogłem się wydobyć, choć z latami przestałem czekać na myślowe czy emocjonalne olśnienia. Z coraz też mniejszą energią szukałem w modlitwie jakichś znaków czy upewnień. Zapewne, prosiłem o pomoc, ratunek, nie widzę nic zabobonnego w prośbie o zdrowie czy nawet sukces... Z latami powstaje jednak pytanie, czy nie przystoi nam raczej poddanie i zgoda na los. Tym samym i modlitwa zmienia znów swą istotę: nad błagalną przeważa dziękczynna. I uroda świata i nadzwyczaj - w sumie -szczęśliwy los, który został mi wyznaczony w tym raczej niespokojnym kraju... sprawiają, że modlitwa stała się coraz wyraźniej, coraz bardziej spontanicznie dziękczynieniem.

JAN BŁOŃSKI, ur. 1931, prof. dr hab., historyk i krytyk literatury.

 


Małgorzata Boutry

PTAKI LATAJĄ, RYBY PŁYWAJĄ...

 

Po przeczytaniu ankiety w pierwszym odruchu pomyślałam, że bardziej właściwe byłoby, gdybym odpowiedziała na pytanie, jak się nie modlę.

Modlitwa obecna w moim życiu to adoracja. Raz w tygodniu uczestniczę w niej przez godzinę w naszej parafii, zdarza mi się też chodzić do kościoła Saint-Gervais, gdzie trwa adoracja całodzienna (to kościół Wspólnoty Jerozolimskiej). Dla mnie jest to czas poddania się spojrzeniu Jezusa, ulegnięcie Mu i ofiarowanie całego wiru i nawału zdarzeń mojego życia - tych, które je budują, i tych, które je przytłaczają: przytłaczają mnie. Jak się modlę? To jest czas obecności. Niewiele więcej umiem powiedzieć. W ubiegłym roku przyjaciółka zrobiła mi na urodziny taką zabawną laurkę: dom, ogród, rodzina, przyjaźń, a na końcu właśnie adoracja... Zacytowała przy tym dziewięcioletniego syna swoich znajomych, który tak tłumaczył młodszemu bratu, czym jest adoracja: "To nic trudnego, idziesz, siadasz sobie wygodnie i pozwalasz się uwielbiać Jezusowi. I to jest cool..."

Jest jeszcze takie zdanie Ojców Kościoła, które bardzo często cytuje Guy Gilbert, dotyczące miejsca modlitwy w naszym życiu - dla mnie bardzo wymowne: "Ptaki latają, ryby pływają, człowiek się modli." To jest ten inny wymiar modlitwy, która powinna realizować się w każdej czynności naszego życia: przy gotowaniu zupy, jak i przy adoracji.

 

MAŁGORZATA BOUTRY, ur. 1962, związana ze Wspólnotami "Arki", przez dłuższy czas pracowała w domu wspólnoty w Trosly. Mieszka w Paryżu.

 


Zbigniew Brzeziński

LIST

 

Waszyngton, 5 maja 1997

Szanowni Państwo,

mimo iż ankieta "Znaku" bardzo mnie zainteresowała i początkowo chciałem w niej wziąć udział, po namyśle zdecydowałem się Państwu odmówić. To, jak ktoś się modli, jest w końcu, przynajmniej dla mnie, sprawą bardzo osobistą i gdybym miał ją publicznie rozważyć, czułbym się skrępowany. Ograniczę się zatem do stwierdzenia, że modlitwa nie jest jedynie błaganiem, lecz i poszukiwaniem Boga, które także może być źródłem pociechy i odzyskanej ufności. Co więcej, modlitwa może przybierać różne formy, a niektóre z nich mogą być nawet całkowicie podświadome: ledwie poczucie Boskiej obecności lub komunii także jest pewną formą modlitwy.

Życzę powodzenia w Waszym przedsięwzięciu.

 

ZBIGNIEW BRZEZIŃSKI, ur. 1928, amerykański politolog polskiego pochodzenia, profesor Columbia University; 1977-80 członek Krajowej Rady Bezpieczeństwa i doradca prezydenta Cartera ds. bezpieczeństwa narodowego.

 


Stanisława Celińska-Mrowiec

Modlitwa wysłuchana

 

Może najpierw kilka słów o moim dzieciństwie i "źródłach wiary". Proszę sobie wyobrazić mroczną dzielnicę Warszawy - Pragę, kilka lat po zakończeniu wojny; nastroje ludzi, ich nie spełnione plany, zawiedzione ambicje, ogrom klęsk życiowych i wszelkiej rozpaczy.

W takiej atmosferze przyszłam na świat. Czy moja mama miała czas, żeby się modlić, czy miała do tego głowę? Nie wiem, nie zdążyłam z nią na ten temat porozmawiać. Wiem, że pracowała ponad siły, aby utrzymać całą rodzinę. Mój ojciec nie wytrzymał tych wszystkich klęsk i pomału zbliżał się do swego kresu. Łatwo się domyśleć, że nie była to atmosfera odpowiednia dla małej istotki, a wiadomo, że w tych trzech pierwszych latach najpełniej kształtuje się psychika człowieka. Piętno dzieciństwa zostało odciśnięte raz na zawsze. Później, w dorosłym życiu, powracamy do tych pierwszych lat swojej egzystencji, chcąc zrozumieć samych siebie. I tak ja powracam często myślą do tego dnia, kiedy ujrzałam po raz pierwszy misterium kościelne - Mszę.

Mój zachwyt nie miał granic! Jakże to, co zobaczyłam, różniło się od mrocznego podwórka przy ulicy Stalowej. Moja babcia nauczyła mnie wszystkiego, wprowadziła w moje życie wiarę, a jednocześnie sama wierzyła we mnie. I tak z niepotrzebnego dziecka stałam się kimś potrzebnym i chcianym. Jestem dziełem jej życia, życia prawego i szlachetnego. Była obdarzona łaską i chciała nauczyć mnie wiary.

Myślę, że wtedy, w tym kościele na Pradze, nie modliłam się jeszcze - miałam zaledwie trzy lata, ale to był początek. Do komunii przystąpiłam już w pierwszej klasie. Nauka religii przychodziła mi z łatwością. Miałam wspaniałą katechetkę, siostrę szarytkę. Już umiałam się modlić. Najbardziej pamiętam modlitwy przy grobie Pana Jezusa. Miałyśmy dyżury. Ileż to razy brałam "dyżur" koleżanki, aby móc wpatrywać się godzinami w twarz Pana Jezusa i cierpieć razem z Nim. Biały welon, którym byłam osłonięta, krył mnie przed światem i pozwalał skupić się na modlitwie. Pamiętam słodycz tego obcowania z Bogiem.

Potem przyszły lata dojrzewania, trudne i zbuntowane. Nieraz odwracałam się od wiary, by potem wracać i cieszyć się z powrotu. Powrót kojarzył się ze słońcem.

Być dobrym to wcale nie takie proste. Utrzymanie siebie w pionie wymaga siły i odwagi mówienia "nie". Mój powrót do Boskiej mądrości i miłości nastąpił dziewięć lat temu, kiedy to na własnej skórze doznałam widomych znaków Bożego działania.

Błędy młodości, złe postępowanie, a przede wszystkim moja ludzka pycha doprowadziły mnie do kompletnego upadku, przestałam panować nad sobą i wtedy pojęłam całą swoją niewiedzę i słabość. A przecież w swojej pysze uważałam się za silną. Wobec swoich nałogów stanęłam bezradna. Powodowały mną demony, których istnienie wyraźnie czułam. Nazywałam to "żelazną ręką". Teraz, pisząc te słowa, zrozumiałam, że toczyła się walka o moją duszę. Byłam bliska obłędu, bałam się, że mój mózg pęknie, piłam coraz bardziej i byłam coraz słabsza, coraz mniej odpowiedzialna, wydawało mi się, że bez alkoholu nic nie zrobię...

Zaczęłam się modlić, gorąco i rozpaczliwie, do Chrystusa, błagając Go, żeby puściła mnie ta "żelazna ręka" - wierzyłam, że któregoś dnia to nastąpi. Tak się stało. Minęło dziewięć lat. Dziękuję Jezusowi za Jego miłosierdzie.

Idę dalej swoją drogą, prosto i spokojnie, bo ta droga prowadzi do Niego.

6 czerwca 1997

STANISŁAWA CELIŃSKA-MROWIEC, aktorka. Mieszka w Warszawie.

 


Tadeusz Gadacz

Dar najczystszy

 

Modlitwa jest najczystszym darem, jaki mogę każdego dnia złożyć w ofierze wszystkim najbliższym. Istnieją oczywiście i inne dary, w których wyrażamy życzliwość, dobroć i miłość. Ale wszystko, co czynimy i co w swych intencjach i zamierzeniach pozostaje nawet najbardziej szlachetne i dobre, w swych skutkach często rozmija się ze szlachetnymi intencjami i dobrymi zamiarami. Gdyż nasze czyny realizują się w świecie zewnętrznym i zaczynają żyć własnym życiem tam, gdzie krzyżują się intencje i dążenia innych, ich oczekiwania i nadzieje, ale także brak zrozumienia i rozczarowanie. Natrafiają też na przypadkowe, a nieprzewidywalne zdarzenia losu i zło, które zmienia ich pierwotny kierunek. Tylko modlitwa pozostaje w świecie ducha. Tylko dobro i miłość, które ona zamierza i do którego dąży, myśląc o innych, nie podlega temu ciśnieniu zewnętrznego świata. Dlatego tylko modlitwa w swoich skutkach jest zawsze dobra. Tylko ona jest najczystszym darem, gdyż pozostając w świecie wewnętrznym nigdy nie rodzi innych skutków niż te, które zamierzamy, ani nie przynosi złych owoców.

Modlitwa jest najczystszym darem, dlatego modlę się przeważnie za innych. Nie proszę nigdy o nic dla siebie, wyjąwszy prośbę o to, abym silniej wierzył i głębiej kochał. Wiem bowiem, że Bóg zna moje ludzkie potrzeby i drogę mojego życia lepiej niż ja sam. I wiem, że bez Jego woli żaden włos nie spadnie z mojej głowy. Jeśli natomiast nie rozumiem tego, co dzieje się z moim życiem i z dobrem, które usiłuję czynić, to modlitwa staje się dla mnie trwaniem w milczeniu Boga. Trwając w nim, modlę się za innych, gdyż wiem, że dotąd nie można w pełni miłować Boga, którego nie widzimy, dopóki nie zostaną całkowicie ogarnięci miłością wszyscy, których widzimy. Być może Bóg dlatego milczy, że wciąż nie wszyscy i nie zawsze ogarnięci są miłością. Także ich potrzeby Bóg zna lepiej niż oni sami. I także do nich ma swoje własne drogi. Ale swoją miłość w szczególny sposób związał z naszą miłością, swoją łaskę z naszą wolnością. Dlatego modlitwa za innych, która jest najczystszym wyrazem naszej życzliwości, dobroci i miłości, w niezwykły sposób "otwiera" Bogu drogę do tych, których nasza modlitwa ogarnia. Modląc się za nich, nie tylko proszę Boga, aby obdarzył ich tym, co najlepsze, ale także usuwam przeszkody, które z mojej strony mogłyby stanąć na drodze Bożym darom. Dlatego ze szczególną uwagą modlę się rano, także w drodze do pracy, by każdego dnia, o świcie, ciągle na nowo modlitwą "otwierać" Bogu drogę do bliskich mojemu sercu. Do tych wszystkich, którym kiedykolwiek obiecałem modlitwę, jak i do tych, za których modlić się jest moją powinnością, a o których w chwili modlitwy nie pamiętam. I dlatego jestem również wdzięczny wszystkim tym, którzy swoją modlitwą otwierają Bogu przystęp do mnie.

 

Tadeusz Gadacz, ur. 1955, prof. dr hab., wykładowca w Instytucie Filozofii UW.

Inne wypowiedzi
Część 2 Część 3 Część 4
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama