Zagadka pochodzenia duszy

Fragmenty książki "Krótka historia duszy", o duszy badanej przez filozofów, przedstawianej w literaturze i sztuce, wyznawanej na rozmaite sposoby w różnych wierzeniach

Zagadka pochodzenia duszy

Gianfranco Ravasi

Krótka historia duszy

ISBN: 978-83-7580-013-5

wyd.: SALWATOR 2008



Zagadka pochodzenia duszy

Czerwona nić antropologii kościelnej rozwija się zatem liniowo. Naturalnie, wokół linii głównej mogą się okręcać nitki mniejsze. Przy końcu naszej podróży po historii duszy w Kościele proponujemy przyjrzeć się trzem z tych nitek ubocznych. O pierwszej tylko wspominamy, idąc śladem ostatniego rozważania z Katechizmu Kościoła katolickiego. Chodzi tu o rozumowe dokazanie istnienia duszy duchowej w człowieku. Prawdę mówiąc, kwestia ta była już włączona w dotychczasowe refleksje ogólne nad naturą osoby. Trzeba powiedzieć, że w sposób jaśniejszy została postawiona później. W ciągu wieków nie odczuwano potrzeby uzasadniania rozumowego zarówno istnienia Boga, jak i duszy. Katolicki myśliciel Cornelio Fabro w haśle „Dusza” w już cytowanej Enciclopedia cattolica podkreślał: „Ciekawe zjawisko, że znaczna część wniosków dotyczących duszy i Boga, wokół których krążyła bez wytchnienia myśl ludzka, uznawana była na początku za prawdę bezsporną”.

Bodźcem do szczególnego zainteresowania (na poziomie ogólnym istniało już ono w różnych potwierdzających ją systemach myślowych) rozumowym dowodzeniem istnienia duszy stała się reakcja na sceptycyzm czy materializm europejski, czy na zastrzeżenia myślicieli, takich jak David Hume, Immanuel Kant i Zygmunt Freud, których napotkamy później. Paolo Flores d'Arcais w jednym z artykułów, związanych z dawną argumentacją w polemikach, zatytułowanym Czy Bóg istnieje?, i opublikowanym w 2000 roku w czasopiśmie „Micromega”, twierdzi, że dla Kanta prawdy religii naturalnej, takie jak Bóg i dusza nieśmiertelna, miały być „zwykłym nadużyciem naszych zdolności intelektualnych: jesteśmy inteligencjami dyskursywnymi, związanymi w sposób nierozerwalny z czasem i przestrzenią. Poza tymi granicami nasza wiedza jest iluzoryczna, a każde twierdzenie arbitralne, skazane na osądzanie zarówno rzeczy, jak i ich przeciwieństw”.

Na to redukcjonistyczne nastawienie zareagowała zarówno filozofia chrześcijańska, jak i teologiczna apologetyka. Przeciwstawiły mu inną wizję człowieka, o cechach wyraźnie transcendentnych, choć uznającą wymiar przypadkowości i cielesności. Obok poznania i działania związanych z przestrzenią i czasem, ujawniających skończoność istoty ludzkiej, istnieją idee i działania skierowane ku temu, co nieskończone i wieczne, a należą do nich te wymienione wyżej przez Katechizm Kościoła katolickiego: otwarcie na dobro, piękno, prawdę, doskonałe szczęście, transcendencję, wieczność i nieskończoność są oznaką wewnętrznej duchowości człowieka, popychającej go ku przekraczaniu płaszczyzny zmysłów. Oto jak, dla przykładu, argumentował w 1914 roku, zgodnie z kanonami tradycyjnej apologetyki katolickiej, Geremia Bonomelli, biskup Cremony — autor o poważnych kompetencjach doktrynalnych:

W człowieku mamy podwójny nurt czy wieczną emanację zjawisk bardzo różniących się od siebie, jakimi są myślenie i odczuwanie, chęci i cierpienia, widzenie i rozumowanie, poruszanie się i osądzanie itp.; musi zatem istnieć podwójna zasada, od której pochodzą, i to zasada tak bardzo zróżnicowana, jak bardzo różne są zjawiska. Różne skutki pozwalają wnioskować o różnych przyczynach.

Teraz jednak wskutek odmiennego nastawienia wolimy wyodrębniać, w ramach poszczególnych, zamkniętych systemów myślowych dotyczących człowieka, racje służące wyjaśnianiu i spójności. Właśnie to działo się na przykład z wizją antropologiczną Tomasza z Akwinu, co wkrótce pokażemy w ramach różnych propozycji filozoficznych wysuwanych w ciągu wieków w odniesieniu do duszy.

Tymczasem w przeszłości dużo miejsca zajęła inna kwestia. Z racji historycznych jesteśmy zatem zmuszeni ją uwzględnić, choć dziś fascynuje już znacznie mniej. Chodzi tu o problem pochodzenia duszy, czyli o temat splatający się z problemem jej istnienia i jej duchowości. Płomień wielu hipotez zapłonął już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, jako że św. Hieronim (ok. 347—420) w Liście 126 skierowanym do dwóch przyjaciół: Marcellina i Anapsychiusza, nie wahał się wymienić pięciu tez z odpowiednimi uzasadnieniami (które dla zwięzłości pomijamy):

  • Dusza spadła z nieba.
  • Dusza jest emanacją istoty boskiej.
  • Dusza została stworzona przez Boga dla każdego człowieka i jest przez Boga przechowywana [na początku stworzenia, by mogła zostać przydzielona poszczególnym istotom ludzkim].
  • Dusza jest stwarzana przez Boga każdego dnia i wlewana do ciała.
  • Dusze rodzą się poprzez przekaz: jak ciało pochodzi od ciała, tak dusza od duszy.

W tym wykazie prześwitują, poza zapałem (i brakami) budzonym przez refleksję nad duszą, zasadnicze stanowiska, z których niektóre będą się pojawiać na nowo w związku z jedną z tych tez. Powracamy zatem do listy św. Hieronima, próbując wyodrębnić zasadnicze propozycje stanowiące świadectwo niestrudzonego zajmowania się tajemniczym sekretem ludzkiej istoty.

Chrześcijaństwo platońskie skierowało się ku idei preegzystencji dusz: zapełniały one niebiański dwór, uczestniczyły w liturgii Baranka opisanej w Apokalipsie. Jeśli jednak ustawało oczarowanie i atrakcyjność tego stanu, „ochładzając się” — jest tu gra słów: greckie słowo psycho (chłodzić się) leży u podstaw słowa psyche (dusza) — spadały na ziemię, wchodząc w ciało. Jak widzieliśmy, idea ta wydaje się prześwitywać także w pewnym fragmencie biblijnej Księgi Mądrości wkładającej w usta Salomona następujące słowa: „Dusza dobra przypadła mi w udziale, a raczej: będąc dobrym, wszedłem do ciała nieskalanego” (8, 19—20). W rzeczywistości ten tekst jest ogólniejszy i dotyczy jedynie koncepcji duszy jako źródła życia moralnego. Wiemy jednakże, że regionalny sobór w Konstantynopolu z roku 583 zerwie z doktryną niebiańskiej preegzystencji dusz i ich ziemskiego upadku jako z doktryną obcą prawdziwej wierze Kościoła.

Sobór w hiszpańskim mieście Toledo około roku 400 potępił inną hipotezę dotyczącą pochodzenia duszy, hipotezę jej emanacji — jakby była promieniem słońca — z boskości. Biskupi zgromadzeni w tym zachwycającym mieście nad Tagiem, leżącym na południe od Madrytu, w mieście, nad którym dziś górują potężna budowla Alcazaru i wspaniała katedra, stwierdzali bowiem, że „dusza człowieka nie jest substancją boską czy częścią Boga, ale stworzeniem... Jeśli zatem ktoś wierzyć będzie, że dusza jest częścią Boga lub boską substancją, niech będzie przeklęty!”. Było to bowiem popadanie w panteizm.

Znacznie popularniejsze było inne przekonanie, którego bronił znany nam już Tertulian, kartagiński adwokat, autor pierwszego traktatu chrześcijańskiego o duszy. Jego teza, określana jako traducjanizm (od łacińskiego traducere, przekazywać, przenosić), stwierdzała, że dusza przekazywana jest przez rodziców dzieciom poprzez podwójne nasienie: spermę — jako poczęcie fizyczne i zalążek życia wewnętrznego rodzący duszę. Nie zapominajmy, że dla Tertuliana dusza była rodzajem delikatnej, eterycznej i przenikliwej materii. Ta teoria doskonalona była w kolejnych wiekach i stała się „lżejsza”, bo została oczyszczona od tertuliańskiej koncepcji duszy niemal „materialnej”. Jak została oczyszczona, widać z listu apostolskiego z roku 1341, skierowanego przez papieża Benedykta XII do wschodniego Kościoła ormiańskiego, który wydawał się tę doktrynę wyznawać:

Dusza syna wytwarzana jest przez duszę jego ojca, jak ciało z ciała, a także jeden anioł z drugiego. Skoro tak, jestem niepewny, jakim sposobem duchowe światła, czy to istniejąca ludzka dusza rozumna, czy istniejący anioł o naturze umysłowej, same z siebie mnożą inne światła duchowe.

Oczywiście papież potępiał ten duchowy traducjanizm, broniony przez, jak mówiono, „pewnego nauczyciela Ormian”, i czynił to, idąc śladem innych negatywnych wypowiedzi Kościoła. Powód, dla którego ta teoria była atrakcyjna, był związany z faktem, że tą drogą w łatwy sposób udawało się wyjaśniać psychosomatyczne dziedziczenie pomiędzy rodzicami a dziećmi; stawała się ona zatem jakby gładką drogą, zwłaszcza dla usprawiedliwienia przekazywania grzechu pierworodnego.

Tymczasem zarysowała się inna interpretacja zagadkowego pochodzenia duszy, później określana jako kreacjonizm. Według niej pojedyncze dusze miały być przedmiotem specyficznego stwórczego aktu Boga dokonywanego dla każdej pojedynczej osoby. Początkowo bronił jej przeciw traducjanizmowi św. Augustyn, jednak później stał się bardziej niezdecydowany, do tego stopnia, że w Retractationes („Nowych potraktowaniach” czy „Wznowieniach” swej myśli teologicznej) wyznał:

Jeśli chodzi o to, co dotyczy pochodzenia duszy, wiedziałem, że została uczyniona dla złączenia z ciałem, ale nie wiedziałem wówczas, jak nie wiem teraz, czy zstępuje od pierwszego człowieka, czy ciągle i pojedynczo jest stwarzana dla każdego osobnika (1, 1).

Nawet więcej: w starości ten słynny ojciec Kościoła zbliżył się do traducjanizmu, przekonany — jak o tym pisał około roku 419 w dziele De anima et eius origine — że to jedyny sposób sprawienia, żeby doktryna grzechu pierworodnego stała się jasna i spójna.

Jednak kreacjonizm miał stopniowo zdominować scenę teologiczną, poczynając od średniowiecza i pojawienia się scholastyki, czyli pedantycznego nauczania teologii. Przypieczętował to powagą swego autorytetu Tomasz z Akwinu. Jak twierdził w Summa theologiae (I, q. 90, aa. 2—3), dusza nie może być utworzona z jakiejś istniejącej uprzednio substancji materialnej, przewyższając ją (przeciw traducjanizmowi Tertuliana); nie może pochodzić od istniejącej uprzednio substancji duchowej, ponieważ substancje duchowe są proste i nie ulegają przemianie jedna w drugą (przeciw traducjanizmowi duchowemu). Jedyną zatem logiczną drogą jest bezpośrednie stworzenie z nicości dokonane przez Boga; dusza, będąc potem nieodłączną częścią ludzkiej natury z ciałem, jest stwarzana razem z tym ostatnim.

Przez wieki kreacjonizm był nieprzerwanie przedstawiany jako teza pasująca do chrześcijańskiego orędzia antropologicznego i tym sposobem wszedł do dziedzictwa teologii katolickiej. Fala podejrzeń zaczęła się w XIX wieku od pojawienia się teorii ewolucjonizmu, której poświęcimy trochę miejsca w następnym rozdziale naszej wędrówki. Pośród fermentu wywołanego nową teorią, wywołującą i zamęt, i entuzjazm, niektórzy uznali za trudne łączenie wiary w stwarzanie duszy dla każdego pojedynczego człowieka z faktem, że ciało podlegało procesowi ewolucyjnego kształtowania. Reakcją na te wątpliwości była, choć nie był to jej cel główny, znana encyklika ogłoszona 8 sierpnia 1950 roku przez Piusa XII, zatytułowana Humani Genesis i potwierdzająca doktrynę kreacjonistyczną:

Urząd Nauczycielski Kościoła nie zabrania, by teoria ewolucjonizmu, w zgodzie z obecnym stanem nauk przyrodniczych i teologii, była przedmiotem badań i dyskusji ze strony badaczy obydwóch dziedzin, gdy chodzi o badania nad pochodzeniem ciała ludzkiego, które pochodziłoby od istniejącej wcześniej materii organicznej. Co się tyczy dusz, wiara katolicka zobowiązuje nas do uważania, że są one stwarzane bezpośrednio przez Boga.

W sposób bardzo jasny i zwarty katechizm dla dorosłych przygotowany przez Konferencję Episkopatu Włoch, La verita vi fara liberi (Wiara was wyzwoli), pozwala nam dojść do końcowego wniosku, gdy chodzi o drugie z proponowanych uzupełnień, dotyczące pochodzenia duszy. W tym tekście czytamy bowiem:

Człowiek otrzymuje od Boga tchnienie życia duchowego. Sama ewolucja nie wystarcza, by dać początek rodzajowi ludzkiemu; przyczynowość biologiczna rodziców sama nie tłumaczy narodzin dziecka, osoby świadomej i wolnej, całkiem szczególnej. W obu przypadkach potrzebny jest specjalny współudział Boga Stwórcy (nr 367).

 

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama