Żarnowiecka opowieść

O Benedyktynkach z Żarnowca

Stara sentencja głosi: Święty Benedykt kocha góry, święty Bernard — doliny. Prawdopodobnie dlatego tu — w pobliżu morza i jeziora Żarnowiec cystersi założyli w XII w. klasztor mniszek. Cystersi, synowie św. Bernarda, który na nowo odczytał Regułę św. Benedykta i szukał radykalnego ubóstwa, osuszali bagienne okolice, aby je potem uprawiać.

Na przełomie XIII i XIV w. wzniesiono na miejsce starych zabudowań żarnowieckiego klasztoru grube gotyckie mury. Klasztor podlegał opactwu w Oliwie. W ciągu wieków przeżywał rozmaite koleje losu, ale to nie rabusie i najeźdźcy zniszczyli życie zakonne, a brak gorliwości. Pod wpływem reformacji mniszki, pochodzące z rodzin mieszczańskich, które odchodziły od wiary katolickiej, porzucały życie zakonne. Gdy w 1583 r. bp Hieronim Rozrażewski, gorący zwolennik reformy życia zakonnego w duchu Soboru Trydenckiego, chciał dokonać wizytacji kanonicznej klasztoru, mniszki po prostu go nie wpuściły. Ta sama historia powtórzyła się kilka lat później. Rozgniewany biskup poprosił wielką reformatorkę życia zakonnego w Polsce, matkę Magdalenę Mortęską, zwaną polską Teresą z Avili, aby zainstalowała w Żarnowcu benedyktynki z Chełmna. Zadanie po ludzku skazane na niepowodzenie udało się zrealizować dzięki wielkiej wierze i uporowi matki Magdaleny.

Psalmy, dziesięć hektarów i traktor

Dziś żarnowiecką wspólnotę tworzy 27 mniszek. Ich duchowość kształtowana przez „Regułę” św. Benedykta, który chciał, żeby jego synowie i córki modlili się i pracowali, określa rytm klasztornego dnia. Od pobudki o 5.20, odprawienia jutrzni i rozmyślania po pracę w polu i ogrodzie, oprowadzaniu turystów, zwiedzających opactwo, obiad, rekreację, godzinę czytań, milczenie, wypełnione lekturą duchową aż po nieszpory, kolację, różaniec i modlitwę na zakończenie dnia. Każdy dzień jest ściśle zapełniony modlitwą i wykonywaniem obowiązków. A jest coraz więcej próśb o modlitwę.

Matka Jolanta Rząska, ksieni klasztoru wyznaje, że coraz więcej ludzi przychodzi z prośbą o modlitwę. Ludzie dzwonią, piszą listy, przychodzą osobiście. Wieczorem mniszki modlą się w intencjach, zgłaszanych przez osoby z zewnątrz. Te intencje wiszą też na tablicy przed kaplicą sióstr, aby przechodząc, mogły sobie je przypomnieć. Ludzie nie zdają sobie sprawę, że modlitwa to wysiłek i ciężka praca — mówi matka Jolanta. Benedyktyn, o. Piotr Rostworowski mawiał, że w ciągu godziny modlitwy więcej się człowiek napracuje, niż rąbiąc drwa przez cztery godziny. — A jeszcze potrzebne jest „modlitewne zaplecze”, czyli autentyczne nawrócenie serca osoby, która prosi Boga — podkreśla żarnowiecka ksieni.

Siostry wykonują w klasztorze rozmaite prace. Mają 10 hektarów pola i tyle sam łąk, krowy, świnie i kury. Mają stary traktor z lat 70., sadzą ziemniaki, zboże, kapustę i buraki, które pomagają im zebrać z pola zaprzyjaźnione rodziny z Trójmiasta — inaczej siostry, wśród których przeważają seniorki nie podołałyby tej ciężkiej pracy. Dzięki gospodarstwu mają własną żywność. Matka Jolanta jest zdania, że zawdzięczają to siostrze, która kocha ziemię i potrafi uzyskać dobre plony w czasach, gdy tylu sąsiadów-rolników porzuciło uprawę, gdyż przestało się to opłacać.

Oprócz robót w polu, kuchni, pralni i ogrodzie, wspólnota podejmuje gości. Ale gości szczególnych. Osoby pragnące w ciszy zatrzymać się na kilka dni, żeby spojrzeć inaczej na swoje życie, ludzi młodych, pragnących rozeznać swoje powołanie.

Turystów, którzy chcą obejrzeć zbiory muzeum, podziwiać stare graduały i ornaty. Trzeba im pokazać eksponaty, wytłumaczyć, opowiedzieć. A jest co opowiadać...

Klasztor i twierdza

Pochodzący z XIV w. kościół przyklasztorny pw. Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny jest „rasowym” okazem gotyku pomorskiego. Ma grube, obronne mury, które miały chronić przed najeźdźcami, ale także sztormowymi wichurami od morza. W ołtarzu głównym piękny obraz Zwiastowania — tajemniczy uśmiech Maryi porównywany jest do uśmiechu Mony Lisy.

W przyklasztornych krużgankach jest miejsce, oznaczone krzyżem. Zginął tu ks. Reich, ostatni przedwojenny proboszcz Żarnowca, który odmówił wydania kluczy do kościelnego skarbca zwycięskiej armii radzieckiej. Historia Żarnowca jest długa, nieraz pełna dramatyzmu i krwawa. Upór kilki kobiet sprawił, że jest tu znowu klasztor panien benedyktynek.

Po dramacie reformacji i odnowienia życia wspólnotowego, nastąpiły inne dramaty. Po pierwszym rozbiorze Polski Żarnowiec został wcielony do Prus. Dobra klasztorne zostały skonfiskowane, a w 1834 ogłoszono kasatę wszystkich zakonów. Kilka ostatnich mniszek, którym pozwolono tu umrzeć, żyło w nędzy, na łasce okolicznych mieszkańców. Ostatnia ksieni, Katarzyna Krużewska, zmarła w 1856 r. Kościół był już wówczas od dawna kościołem diecezjalnym.

Do końca życia obierać ziemniaki

Tu przybyły w zimie 1946 r. benedyktynki z wileńskiego klasztoru św. Katarzyny. Po wybuchu wojny siostry próbowały ocalić rytm życia zakonnego, zostały wyrzucone do domów, siedziały w więzieniu. Gdy Niemcy zostali wyparci i było już wiadomo, że Polska traci wschodnie tereny, abp wileński Romuald Jałbrzykowski podzielił wspólnotę na dwie grupy — większość została na miejscu, 14 zakonnic przyjechało do Warszawy. Tu kardynał Hlond przedstawił im listę miejscowości „do wzięcia”. Choć ze względów praktycznych Żarnowiec był najgorszą propozycją, mniszki bez wahania zdecydowały, że ich klasztor będzie w tym miejscu — przeorysza przypomniała sobie, że przed wojną matka Anzelma Milicz chciała założyć tu filię klasztoru św. Katarzyny, gdyż wyczytała, że były tu kiedyś benedyktynki.

Zima była surowa, a siostra Scholastyka złożyła ślub, że jeśli ich plan się powiedzie, do końca życia będzie obierać ziemniaki dla całej wspólnoty.

W Żarnowcu usłyszały o ks. Kurcie Reichu, który nie chciał uciekać przed zwycięską armią. „Gdzie ksiądz — tam Kościół” powiedział i został ze swoimi parafianami. Zastrzelili go w krużgankach sowieccy żołnierze, gdyż odmówił wydania klucza do kościelnego skarbca.

Gdy skończyły się przywiezione z Warszawy zapasy zaczął się głód, a zimno było przeraźliwe. Palenie torfem w piecach niewiele pomagało. Któregoś dnia ktoś podrzucił koszyk ziemniaków, siostra Scholastyka miała co obierać. Ale prawdziwa otucha wstąpił w ich serca, gdy spotkały blisko stuletnią staruszkę, która sobie przypomniała, że gdy miała kilka lat chodziła z matką do klasztoru, aby zanieść jedzenie ostatniej żarnowieckiej benedyktynce.

Po blisko stu latach zjawiły się z daleka inne benedyktynki. Po dramatycznych przejściach wojennych uznały, że Bóg daje im znak, iż tu chce być znowu wielbiony.

Alina Petrowa-Wasilewicz

 

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama