Znak miłości

Drugi rozdział "Ewangelii bez kompromisów" - książki o prawdziwie ewangelicznej duchowości w naszych czasach

Znak miłości

Catherine de Hueck Doherty

Ewangelia bez kompromisu

Opracowanie: Marian Heiberger

Wydawnictwo Karmelitów Bosych
ul. Z. Glogera 5,
31-222 Kraków
www.wkb.krakow.pl/


Rozdział 2. Znak miłości

Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę,
ażeby już zapłonął.
(Łk 12, 49)

Kościół jest powołany do obecności w tym świecie jako znak miłości. Kościół powinien spotykać każdego człowieka tam, gdzie on mieszka, w samym centrum jego życia.

W naszym świecie, w którym miliony ludzi nie zawracają sobie nawet głowy jakąkolwiek religią, a co dopiero religią chrześcijańską, mają miejsce przemiany. Wydaje mi się, że teologia potrzebuje wielu lat, aby dogonić te zmiany, przed którymi staje nasza zmechanizowana cywilizacja: automatyzacja i badania kosmosu, przemiany w naszym pluralistycznym społeczeństwie, które sprawiają, że komunikujemy się z szybkością ponaddźwiękową, przemiany, które sprawiają, że świat jednoczy się w sposób mechaniczny. Ale kto da ludziom motywację do podejmowania wysiłku jednoczenia świata w braterstwie, i ocali go przed samozagładą? Kto może uchronić współczesnego człowieka przed jego największą porażką — ubóstwieniem samego siebie, czyli poddaniem się ułudzie mitu prometejskiego?

Wydaje mi się, że dokona tego Kościół, spotykając współczesnych ludzi w centrum tego znaku miłości, którym sam ma być. Kościół powinien uczestniczyć we wszelkich etapach przemian, przez które przechodzi ludzkość. Dotyczy to wszystkiego — technologii, nauki, organizacji istniejących na świecie; wszystkiego, co w naszych czasach wychodzi naprzeciw potrzebom człowieka.

Każdy człowiek otrzymał od Boga misję tworzenia więzi i nieoddzielania się od drugiego. Wymaga to czegoś bardzo wielkiego od wszystkich chrześcijan, a szczególnie od katolików. Wymaga to od nas porzucenia wąskiej perspektywy i ograniczonego spojrzenia, według których wielu chrześcijan kategoryzuje wszystkie ludzkie problemy.

Słuchaj różnorodnych głosów ludzkości.

Czas, w którym jest nam dane żyć, jest czasem wspaniałym, ale także czasem wymagającym przemyśleń, w pełnym znaczeniu tego pełnego dynamizmu słowa. Jesteśmy powołani, aby być mistrzami słuchania, słuchającymi ludu Bożego i hierarchii, ale także wsłuchującymi się w różnorodne głosy ludzkości — głosy ateistów, protestantów, żydów, muzułmanów, głosy ludzi stanowiących mniejszość czy większość.

Unikanie pułapki powierzchownego porozumiewania się wymaga wysiłku. Po wysłuchaniu musimy przemyśleć to, co usłyszeliśmy. Naszej oceny nie możemy zamknąć w abstrakcyjnych pojęciach, nawet gdyby było to interesujące i korzystne. Musimy raczej w konkretny sposób przemyśleć, ocenić, oszacować, dokonać syntezy. Rozmawiając o tym, co usłyszeliśmy, powinniśmy — jest to naglące wezwanie — sprostać wyzwaniu stworzenia obiektywnego klimatu, rezygnując z naszej indywidualnej i emocjonalnej wrażliwości. Nasze słuchanie powinniśmy „przyprawić” nieustanną modlitwą i licznymi postami, abyśmy z pomocą Ducha Świętego potrafili rozeznać kwestie ważne dla naszej grupy czy wspólnoty. Wówczas dostrzeżemy, jak skutki tych intelektualnych i duchowych działań wpisują się w ogrom duchowego bogactwa znajdującego się w naszym zasięgu.

Trzeba, abyśmy wczuwali się w każdą sytuację. Trzeba, abyśmy poznawali bieżące zagadnienia. Mamy obowiązek być czujni i świadomi. Nie możemy już pozostać obojętni.

Zostań ikoną Chrystusa.

Stoimy wobec sytuacji, która wymaga bohaterstwa. Czy zamierzamy żyć Ewangelią bez kompromisu, czy też zamierzamy pójść na kompromis? Mówiąc inaczej, czy będziemy rozważać wszystko z bezpieczną roztropnością? Czy będziemy posługiwać się ludzką roztropnością czy roztropnością Boga? Ludzka roztropność unika krzyża, a przynajmniej stara się uczynić go lżejszym i wygodniejszym. Roztropność Boga to szaleństwo krzyża.

Stoimy na rozdrożu historii; od naszych decyzji, naszych wspólnych decyzji, zależy przyszłość wielu ludzi, a może w pewien sposób także przyszłość Kościoła. Ważą się dziś losy wiary, wiary niezliczonych ludzi.

Chrystus kocha nas tak bardzo, że umarł za nas. Jak to możliwe, że pozwalamy odejść komukolwiek z tych, których On postawił na naszej drodze życia, nie pokazując mu, że Chrystus go kocha? Martwię się, że choćby jedna osoba może nie znać Chrystusa, ponieważ nie pokazałam jej drogi do Niego. Mamy wybór.

Ludzie nie uwierzą, że Bóg ich kocha, dopóki nie zobaczą tego w naszych oczach. Każdy z nas jest powołany, aby być ikoną Chrystusa. Czy zrobimy dla Niego wszystko? Kiedy się na to zgodzimy, kiedy naprawdę uwierzymy, że możemy wziąć dwie ryby i pięć bochenków chleba i nakarmić nimi tłumy, wówczas zrozumiemy, że to my sami mamy być chlebem i rybą, którymi oni będą się karmić. Jest to prawie pewne. Tutaj musimy zaufać, że Bóg da nam to, czego potrzebujemy.

Cały świat, Kościół i cały rodzaj ludzki wkracza na most. Nie ma odwrotu! Dotychczasowa rzeczywistość kulturowa i historyczna osiąga punkt kulminacyjny. Stary porządek stracił znaczenie i nikt nie potrafi jasno stwierdzić, w jaki sposób narody i kultury poradzą sobie z katastrofalnymi przemianami (...). Pokora, uniżenie, ukrycie to jedyna broń, która pozostanie nam w nadchodzących czasach.
Jean Fox, Inflamed by Love

Nie ma miłości bez bólu — weź nóż miłosiernej miłości i otwórz nim siebie.

Stoimy na rozdrożu. Wielu ludzi w Kanadzie i Ameryce zbyt powierzchownie zna historię i podobne dziedziny nauki, aby rozumieć, co niesie przyszłość. Musimy trzymać się razem, aby móc stawić czoła temu, co nadchodzi. Musimy to wszystko przemyśleć, aby zrozumieć. Równocześnie trzeba powiedzieć: „Wierzę w Ewangelię i przyjmuję ją”. Chrystus będzie wśród nas. Potrzebujemy wiary, wiary wyrażonej być może z drżącym sercem, ale wiary. Czy nasze zbiorowe sumienie chce przyjąć Ewangelię, podjąć ryzyko?

Mówię o wewnętrznym „ja”, które może być przyczyną pokoju lub wojny, dobroci lub niegodziwości. Mam na myśli to, co ze mnie wychodzi, nie to, co wchodzi do mojego wnętrza. W kwestii owego „ja” możemy znaleźć się pod ogromną presją. Musimy przezwyciężyć nasze kulturowe oczekiwania. Dla człowieka Zachodu jest to heroizm. Musimy wziąć nóż miłosiernej miłości i otworzyć nim siebie. Ta otwartość serca oznacza oddanie tego, co „moje” na rzecz tego, co „nasze”.

Chrystus sam przedstawił nam te prawa miłości:

„Będziesz miłował Pana Boga (...). Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego” (Mt 22, 37—39).

„Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” (J 13, 35).

„Miłujcie waszych nieprzyjaciół” (Mt 5, 44).

„Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15, 13).

Ewangelia wielokrotnie omawia te prawa i podaje przykłady. Czy naprawdę wierzymy w Chrystusowe prawa miłości? Co z nimi zrobiliśmy? Czy zapomnieliśmy, że mają znaczenie polityczne i społeczne? Nie wystarczy, że będziemy po prostu kochać siebie wzajemnie. Nasza miłość musi w jakiś sposób — absolutnie musi — przenikać świat, wchodzić w niego.

Pan pragnie, abyśmy zjednoczyli się w jedno ciało pod przewodnictwem Jego jako Głowy, we wspólnocie miłości. Jednak aby gorąco kochać Boga i ludzi, tak poszczególne osoby, jak i całą ludzkość, musimy otworzyć nasze serca na Ewangelię i na związany z nią ból. Nie ma miłości bez bólu.

Jesteśmy powołani, aby oddać swoje życie dla naprawienia niesprawiedliwości, z którą się spotykamy. Jesteśmy bezużytecznymi narzędziami w ręku Boga, jeśli nie kochamy siebie wzajemnie, dzień po dniu, modlitwa po modlitwie, godzina po godzinie. On mówi do nas: „Wy jesteście światłem świata” (Mt 5, 14). Kiedy kochamy siebie wzajemnie, stajemy się światłem. Duch Święty nas oświeca. Jesteśmy pełni światła, jeżeli kochamy siebie wzajemnie.

Będąc pełnymi światła, przyciągamy innych. Albo raczej: to nie my, lecz Bóg w nas przyciąga innych, aby przyszli i zobaczyli, czym jest to światło, które świeci w ciemnościach. Wówczas możemy stać się „ludźmi ręcznika i wody”. Chrystus, klękając, umył stopy apostołom (J 13, 1—5). To czynność fizyczna — czynność, którą my wszyscy, jako chrześcijanie, możemy wykonać. Czasami z wodą mieszają się łzy.

Takie jest chrześcijaństwo. Czy potrafisz je odnaleźć? Gdzie ono jest? Czy Kanada jest chrześcijańska? Czy Ameryka jest chrześcijańska? Czy też może w naszym kraju rządzą chciwość, egoizm, pragnienie zysku, indywidualizm kosztem drugiego człowieka?

Ale po co o tym mówić, jeśli nie ukształtowaliśmy jeszcze sumienia? W jaki sposób można je ukształtować? To bardzo proste. Znów wracamy do miłości. Poprzez troskę o drugiego człowieka stajemy się świadomi wielu zagadnień.

Przyjmuj wszystkich.

Kształtowanie przyszłości oznacza nieustanne zmienianie siebie, tak aby naprawdę stać się ikoną czy obrazem Chrystusa — abyśmy, patrząc wzajemnie na swoje twarze, wiedzieli, że jesteśmy kochani. W twoich i w moich oczach ludzie widzą oczy Chrystusa i to dodaje im otuchy.

Musimy się kontrolować. Musimy inaczej się zachowywać, inaczej myśleć, inaczej podchodzić do życia. Musimy stać się ogniem. Musimy znaleźć się wewnątrz wiary, którą Bóg nam dał. Wskoczyć w wiarę, jak skacze się do wody. Nie tylko musimy mieć wiarę, ale musimy znajdować się wewnątrz niej. Modlimy się, abyśmy stali się oazą, a wówczas ludzie przyjdą do nas.

Musimy być czujni, aby nie ulec pokusie wprowadzania królestwa Bożego za pomocą ludzkich środków czy społecznych działań z prywatnej inicjatywy. Mamy tendencję do budowania naszych własnych szpitali, szkół i innych instytucji, z mocnym akcentem na „nasze własne”. Każda istota ludzka indywidualnie, oraz wszyscy wspólnie są zobowiązani, by współpracować z sobą, z innymi wyznaniami chrześcijańskimi, uczestniczyć w reformach społecznych. Jako ów znak miłości, którym Kościół jest w tym świecie, jesteśmy wezwani do przyjęcia wszystkich. Nie możemy myśleć o budowaniu jedynie na własny użytek. Powinniśmy włączyć swoje siły w siły danej wspólnoty, aby dokonać wielkich przemian wymaganych od tych, którzy kochają na rzecz tych, którzy potrzebują.

To my musimy być początkiem tego znaku miłości. Nam jako chrześcijanom przykazano, abyśmy kochali siebie wzajemnie. Kiedy znak miłości staje się ewidentny w naszej miłości wzajemnej, rozprzestrzeniając się w nowoczesnym świecie i docierając do wszystkich jego zakamarków, możemy zacząć głosić słowo Boże ustami. Możemy zacząć głosić słowo Boże ustami, ponieważ najpierw głosiliśmy je naszym życiem. Zniszczyliśmy wzniesione w przeszłości niewidzialne bariery, które nie pozwalały nam stać się znakiem miłości.

Czy Kościół nie jest wspólnotą miłości, wiary i modlitwy? Jakże jednak ktokolwiek dowie się, że jest to wspólnota wiary i modlitwy, jeśli nie jest ona znana jako wspólnota miłości? Kiedy cały Kościół — zarówno hierarchiczny, jak i wierni świeccy — stanie się znakiem miłości, wówczas ci, którzy nie należą do jego wspólnoty wiary i modlitwy, mogą zechcieć do niej wstąpić, ponieważ będziemy dla nich ucieleśnieniem słowa Bożego. Nasz znak miłości będzie namacalny i widoczny, tak samo jak namacalne i widoczne były rany Chrystusa dla Tomasza Apostoła.

Buduj wspólnoty miłości.

Kościół katolicki jest w poważnym niebezpieczeństwie z powodu zatwardziałych serc tak zwanych chrześcijan. Traktujemy Kościół tak, jakby posiadał jedynie wymiar ludzki. Wielu z nas rozdziera go, ściągając do naszego ludzkiego poziomu, traktując go jak jedną z wielu organizacji czy instytucji, zapominając o niesamowitym fakcie, że jest on przede wszystkim organizmem, ciałem, którego Głową jest Chrystus. Krzyżujemy Chrystusa ponownie w nas samych. Całkowicie zapominamy, jak niesamowita jest tajemnica Kościoła.

Wydaje mi się, że Bóg kieruje do nas sygnały ostrzegawcze, widzialne i niewidzialne znaki, przerażające słowa ostrzeżenia, jakimi są kataklizmy dręczące świat. Łatwo uzasadniamy te związane z przyrodą, ale mam na myśli także straszne, demoniczne wojny, które ludzie prowadzą z sobą wzajemnie we własnych duszach. Lud Boży jest podzielony, rozbity. Ewangelia odrzucana jest w bardzo oczywisty sposób, ze zdumiewającą, przerażającą jasnością. Wielu stało się reformatorami, jednak nie zgodnie z Duchem Pana, lecz z ich własnym duchem, często przesiąkniętym duchem szatana.

W pełni rozumiem słowa Boga, że Kościół będzie nadal istniał, a bramy piekielne go nie przemogą (Mt 16, 18). Wydaje mi się jednak także, że my, ogół katolików, jak widać to i słychać w naszych środkach masowego przekazu, w całym obecnym zamieszaniu powoli, ale nieodwołalnie spychamy ten Kościół, będący już w diasporze, do katakumb.

Wzdrygam się na myśl o odpowiedzialności moich braci i sióstr w Chrystusie oraz swojej własnej. Ci, którzy tworzą podziały w Kościele, to nasza elita, ludzie obdarzeni przez Boga nieprzeciętną inteligencją i talentami. Drżę na myśl o niewłaściwym korzystaniu z tych talentów i uchylaniu się od prawdziwej odpowiedzialności, której one wymagają. Ewangelia mówi przecież: „Biada temu, przez którego przychodzą zgorszenia” (Łk 17, 1—3).

Przyszłość może być nadzwyczaj ciemna, w zależności od tego, ilu sprawiedliwych Bóg znajdzie wśród nas (Rdz 18, 22—32). Przez „sprawiedliwych” rozumiem w tym przypadku ludzi kochających. Ludzi, którzy kochają swoich wrogów. Ludzi, którzy kochają siebie wzajemnie i kochają Boga. Trzeba budować wspólnoty miłości. Wydaje mi się, że taka jest odpowiedź Boga, Jego pełna miłości odpowiedź, na chaos, do jakiego doprowadziliśmy, na ignorowanie podstaw Ewangelii, na przerażający wzrost przemocy w naszych czasach.

Słuchając ludzi z krajów rozwijających się, zdaję sobie sprawę, że świat potrzebuje dziś jednego — grupy osób żyjących Ewangelią. Bo świat pragnie zobaczyć i dotknąć, jak Tomasz Apostoł, ran Chrystusa — ponieważ tam, gdzie jest miłość, tam są i rany. Chrystus jest więzią, więzią miłości, która chce związać nas razem.

(...)

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama