Modlitwa

Fragmenty zbioru rozważań "Dalmanuta. Chwała Boża"

Przekład: Andrzej Cehak
ISBN: ϗ-7030-384-6



ROZWAŻANIE SIÓDME
MODLITWA

1. Zagadka miłości

Aby przybliżyć się do uchwycenia i odczytania wspaniałości tajemnicy miłości, Egipcjanie posługiwali się opowieścią o sfinksie.

Sfinks był przerażającym stworzeniem o głowie kobiety, które przechodzących obok stawiało wobec problemu życia i śmierci: aby przeżyć i móc przejść, należało rozwiązać zagadkę. Nagrodą za rozwiązanie było życie, w przeciwnym razie sfinks uśmiercał nierozważnych. Podobnie znana opera Pucciniego Turandot podejmuje motyw zagadek do rozwiązania: rozwiązanie ich prowadzi do życia i miłości, brak rozwiązania — do śmierci i rozpadu.

Faktycznie, tak właśnie wygląda życie człowieka: kto nie rozwiąże zagadki życia i miłości, jest martwy. Potężna zagadka miłości stawia przed nami wyzwanie życia lub śmierci.

Jak rozwiązać tę zagadkę? Zagadka składa się z dwóch części, pozornie niespójnych, a można ją rozwiązać tylko wówczas, gdy uda się je połączyć: istnieje miłość Boża i miłość ludzka; jak łączą się ze sobą? Oto zagadka, którą każdy musi rozwiązać własnym życiem.

Niekiedy można się czuć podzielonym pomiędzy miłość ludzką i miłość Bożą. Może się wydawać, że są one ze sobą sprzeczne i można pomyśleć, że, idąc za obiema, ryzykuje się wewnętrzny rozłam.

Człowiek czuje to zwłaszcza wtedy, kiedy — świadomie czy mniej świadomie — modli się i mówi sobie: „Gdybym kochał coś, co nie jest Bogiem, miałbym wrażenie, że zdradzam Boga”.

A jednocześnie człowiek odczuwa przykrość i żal, że nie może żywić miłości ludzkiej; choć, tak naprawdę, zawsze jesteśmy zaangażowani w różne miłości ludzkie: miłość do rodziców, miłość do rodzeństwa, miłość do przyjaciół...

To tak, jakbyśmy malowali obraz. Spróbujmy użyć tego przykładu. Załóżmy, że znajdujemy się w wielkiej sali i chcemy namalować scenę Ostatniej Wieczerzy na wzór dzieła Leonarda da Vinci; przypomnijcie sobie, jak wygląda oryginał: jest Pan Jezus, dwunastu apostołów, stół itd. Wyobraźmy sobie, że wielki obraz ma być w części namalowany na ścianie w głębi sali, a w części na przejrzystej zasłonie, zawieszonej przed tą ścianą. Załóżmy, że malujemy głowę św. Jana na ścianie, rękę Pana Jezusa na zasłonie, część postaci św. Judy Tadeusza na ścianie, kawałek św. Piotra na zasłonie. Ostatecznie kończymy malowanie obrazu, ale nie znajduje się on cały na ścianie ani też nie jest cały na zasłonie, lecz częściowo na ścianie i częściowo na zasłonie. Potem stajemy przed swoim dziełem, by mu się przyjrzeć.

Gdyby wówczas usunąć zasłonę, zobaczylibyśmy różne części malowidła — każdy fragment realny i sensowny, jak ręka, stopa, kielich — które jednak nie są połączone ze sobą i nie dałoby się zrozumieć, co przedstawia całość obrazu. Gdyby ktoś postąpił odwrotnie, to znaczy przykrył ścianę czarną tkaniną i oglądał jedynie przejrzystą zasłonę, zawieszoną przed ścianą, zobaczyłby inne części malowidła: inną głowę, inną rękę, inne oczy, inne nakrycia, inne stopy, również w tym wypadku, nieuchronnie, sensowne same w sobie, lecz niepołączone ze sobą.

W obu opisanych wypadkach nie udaje się zobaczyć kompletnego obrazu. Umyka znaczenie całości. Niektóre części tego jednego przecież obrazu namalowane są na ścianie, dopełniające je części są namalowane na zasłonie, dlatego, patrząc tylko na ścianę lub tylko na zasłonę, dostrzeżemy jedynie rozproszone fragmenty, bez wzajemnego połączenia i ogólnego sensu. Takie rozdzielone postępowanie sprawia, że brakuje nam klucza do odczytania zagadki: widzimy kawałki i części, które same w sobie są logiczne, lecz całość nie ma sensu i umyka nam.

Aby zrozumieć malowidło życia, trzeba koniecznie widzieć zarówno linie namalowane na przezroczystej zasłonie, zawieszonej przed ścianą, jak i linie namalowane na samej ścianie: ogarniając je jednym spojrzeniem. Można w ten sposób zrozumieć, dzięki procesowi już opisywanemu i rozważanemu, to znaczy dzięki procesowi przezroczystości, jedność dwóch miłości i dostrzec tak znaczenie całości obrazu i rozwiązać zagadkę życia.

2. Zagadka życia

Nie możemy żyć życiem rozdartym wewnątrz nas samych. Musimy zjednoczyć sens życia, miłość do Boga, nasze zwyczajne wybory i decyzje, ludzkie miłości, które przeżywamy, nasze nadzieje, nasze walki. Koniecznym jest posiadać jednolity sposób patrzenia; jednym spojrzeniem, dzięki procesowi przezroczystości, ogarniać jedność dwóch miłości (miłości Bożej i miłości ludzkiej), w które jesteśmy zaangażowani, gdyż w ten sposób każda z tych miłości jest jedynym przedmiotem tego spojrzenia. Obie miłości można zobaczyć w sposób zharmonizowany jednym spojrzeniem, unikając tego, że któraś z nich jest podporządkowana drugiej.

Niektórzy mówią: „Kocham cię, bo w ten sposób służysz mi do kochania tak naprawdę tylko Boga”. Czysty utylitaryzm. Nie! Tak nie można. Jak już wspomnieliśmy i jak to jeszcze zobaczymy, jest to myśl u podstaw błędna. Mówiliśmy już o czystej miłości, to znaczy takiej, która kocha kogoś dla niego samego, a nie dla innych powodów, jakkolwiek byłyby one wzniosłe i szlachetne. I właśnie dzięki procesowi przezroczystości rozwiążemy ten problem i tę tak trudną dla istot ludzkich zagadkę.

W odniesieniu miłości spojrzenie skierowane na osobę, którą się kocha, postrzega tę osobę jako taką, lecz w taki sposób, że to samo spojrzenie miłości dostrzega dzięki przezroczystości lub współintuicji (wglądać równocześnie w obie rzeczy jednym spojrzeniem) coś z głębi samego Boga i Jego tajemnicy. Kiedy patrzymy w głąb serca osoby, którą kochamy, na dno tej miłości, widzimy bezpośrednio i odkrywamy obecność czegoś z głębi samego Boga i Jego tajemnicy; sama Jego Boska Obecność czeka tam na nas, a my ją widzimy, współintuujemy.

Widzieliśmy już, że spojrzenie odgrywa ważną rolę w ludzkiej wzajemności, w tym sensie, że spojrzenie musi wpierw przeniknąć przez maskę zewnętrzną, potem dzięki przezroczystości przez maskę wewnętrzną, to znaczy przez cechy i zalety osoby, by na koniec dotrzeć do „ty”. Tak więc już w procesie odniesienia pomiędzy dwoma osobami istnieje coś podobnego. Jednym spojrzeniem widzi się maski (zewnętrzną i wewnętrzną) osłaniające „ty” i głębię jego serca. Widzi się dwie rzeczy jednym spojrzeniem (współintuicja).

Trzeba jednak uczynić podstawowe rozróżnienie: w odniesieniu miłości ludzkiej maski otaczają „ja” danej osoby, będąc jej integralną częścią. Obie maski (zewnętrzna i wewnętrzna) są jak powłoka przynależąca do „ty”, które „ja” kocham. Gdy chodzi o Boga, natrafiamy na oczywistą różnicę. Spotykam Boga jako tajemniczą Obecność na dnie serca mego przyjaciela i spotykam Go dzięki przezroczystości, jak światło w witrażu, zważywszy, że nie można powiedzieć, iż Bóg ma powłokę (jak utrzymują panteiści; my odrzucamy panteizm i jego pochodne, wyznajemy natomiast wzniosłą transcendencję Boga).

Istnieje więc różnica pomiędzy współintuicją czysto międzyludzką i tą współintuicją, dzięki której jednym spojrzeniem ogarnia się miłość ludzką i miłość Boską. Bóg jest zawsze „znacznie ponad”, transcendentny: On nie jest więźniem czasu i przestrzeni, choć ogarnia je całkowicie, gdyż jest ich Stwórcą. Tak więc w głębi serca przyjaciela znajdujemy obecność Boga, obecnego bezpośrednio, aktualnie i uprzedzająco, lecz w tej drugiej postaci, o której już mówiliśmy, to znaczy — jak słońce w witrażu: taka jest obecność Boga.

Jednym spojrzeniem więc ogarniamy serce przyjaciela i tam właśnie widzimy serce Boga, a widzimy je, jak się widzi światło słońca we wspaniałym witrażu: dzięki przezroczystości. I jeszcze więcej: Bóg sam, jeśli nasze intencje są szczere, ma moc rozświetlić, dzięki swojemu światłu, głębię serca naszego przyjaciela tak wielkim blaskiem, że można do Niego dotrzeć prawie bezpośrednio, tak, jak prawie bezpośrednio widzi się światło słońca przez witraż. Kiedy przeminie teatr tego świata, ujrzymy Go, nie potrzebując już przezroczystości, współintuicji, już bez witraża, ujrzymy Go w pełni bezpośrednio takim, jakim jest. Jak mówi św. Paweł w słynnym Hymnie o miłości: „Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś zobaczymy twarzą w twarz” (1Kor 13, 12).

3. Czym jest modlitwa?

Spotkanie z Bogiem w miłości ma również inną nazwę, nazwę bardzo popularną, choć niekiedy — z powodu częstego używania — nieco wypraną ze swego głębokiego znaczenia: modlitwa.

Mogą istnieć różne rodzaje i kategorie modlitwy. Są, na przykład, modlitwy ważne, choć nieco proste, modlitwy błagalne. Ewangelia przytacza ich wiele, różnego rodzaju: gdy chorzy proszą o uzdrowienie albo gdy zagraża jakieś niebezpieczeństwo itp. Najwyższą modlitwą jednak jest modlitwa Boska: modlitwa obecności Boga i Jego miłości.

Myślę, że w toku naszych rozważań uda nam się lepiej zrozumieć, czym jest modlitwa Boska, jeśli porównamy ją z modlitwą ludzką.

4. Modlitwa ludzka

Jest to wezwanie, które kierujemy jedni do drugich; także w tym przypadku może to być wezwanie zawierające prośbę (na przykład wezwanie-prośba o podanie mi ziemniaków, które są korzystne dla mojej diety...). Są jednak wezwania niebędące prośbą czy żądaniem; są to bardziej głębokie modlitwy ludzkie, są to wezwania miłości. W ten bowiem sposób dochodzi się do odniesienia ludzkiej miłości.

Wezwanie miłości może być milczące, wielokrotnie nie wyraża się go słowami. Papież Jan Paweł II miał przyjaciela, ojca Tadeusza Stycznia, który jest po trosze i moim przyjacielem. Znaczącą rzeczą było widzieć, jak potrafią oni być razem prawie w milczeniu, idąc na długą wyprawę w góry. Poszerzając jednak obszar widzenia o moją osobę, widać w tej relacji, jak można być przyjaciółmi — częściowo jedynie — we trzech. Byłoby bowiem z mojej strony brakiem delikatności, gdybym chciał wmieszać się między tych dwóch przyjaciół, to znaczy między ojca Tadeusza i Ojca Świętego. Lecz dwie przyjaźnie mogą współistnieć równolegle, to znaczy ojca Tadeusza łączy wielka i ścisła przyjaźń z Ojcem Świętym i jednocześnie mała i dobra przyjaźń ze mną. Mamy tu więc przykład tego, czym jest wezwanie ludzkie prawie milczące.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama