Pamiętaj, że to nie pierwszy i nie ostatni raz

Fragmenty książki "Bóg wie, że życie bywa ciężkie"

Pamiętaj, że to nie pierwszy i nie ostatni raz

Marylin Kiełbasa

BÓG WIE, ŻE ŻYCIE BYWA CIĘŻKIE

ISBN: 978-83-60703-55-7

wyd.: Wydawnictwo SALWATOR 2007



Porada trzecia:
pamiętaj, że to nie pierwszy i nie ostatni raz

Trzeba koniecznie znaleźć sposób wynagrodzenia sobie cierpień, których doznajemy przez całe życie.

Michael Levine

 

Przez większą część życia mieszkałam w miastach liczących co najmniej ćwierć miliona mieszkańców: w Buffallo, Los Angeles, w Wiedniu, Cincinnati i Dayton. Każda przeprowadzka wiązała się z koniecznością poznania nowych tras, numerów autostrad i nazw najważniejszych ulic oraz opanowania stylu jazdy obowiązującego na danym terenie. Każde miasto ma własną specyfikę ruchu ulicznego, w której musiałam się odnaleźć i nauczyć swobodnie poruszać jako kierowca. Z reguły potrzebowałam kilku miesięcy, żeby nabyć dobrej orientacji w nowym terenie. Nawet sieć autostrad oplatająca Los Angeles niczym serpentyny kolejki górskiej w lunaparku po pewnym czasie przestała mnie przerażać i stała się elementem codzienności. Jeździłam spokojnie, nie wypuszczając z ręki mapy (która szybko postrzępiła się od nieustannego używania), w razie potrzeby zatrzymywałam się na poboczu, żeby sprawdzić, gdzie jestem, starałam się płynnie włączać do ruchu i sprawnie zmieniać kolejne pasy — niekiedy nawet pięć! — by w odpowiednim miejscu zjechać z autostrady.

Potem na blisko dziewięć lat przeniosłam się do malowniczego miasteczka Winona na brzegu rzeki Missisipi w południowo-
-wschodniej części stanu Minnesota. Trudno je właściwie nazwać miastem, bo choć liczy prawie dwadzieścia tysięcy mieszkańców, leży na uboczu, z dala od wielkich metropolii, co tworzy klimat typowej amerykańskiej prowincji. Uroczy zakątek kraju.

Kiedy zamieszkałam w Winonie, musiałam nauczyć się orientacji w terenie, by móc się swobodnie poruszać — tak samo, jak wcześniej w innych miejscach. Jednak pod wieloma względami Winona była inna: wystarczyło zapamiętać dosłownie kilka tras i ulic. Sam styl jazdy — uprzejmy, ostrożny i spokojny — z reguły doskonale odzwierciedlał osobowość mieszkańców miasteczka. Aby przejechać je całe wzdłuż, trzeba pokonać zaledwie siedem kilometrów, a wszerz — niecałe dwa. Większość ulic jest szeroka i utrzymana w dobrym stanie. O dużym nasileniu ruchu mówi się, gdy na światłach czeka przed nami dziesięć samochodów. Wymarzone warunki dla każdego, kto co rano dojeżdża do pracy.

Pewnego zimowego popołudnia musiałam pojechać do miasta. Panował umiarkowany ruch, ponieważ wiele osób starało się wykorzystać przerwę obiadową na załatwienie codziennych spraw. Zaczęłam się niecierpliwić, niespokojnie rozglądać wokoło i irytować na kierowców parkujących i wyjeżdżających z parkingów obok barów szybkiej obsługi, banków, biur i poczty. Kiedy zatrzymałam się na czerwonym świetle, nagle przyszło olśnienie: po kilku latach swoistej „walki o przetrwanie” na zatłoczonych autostradach południowej Kalifornii denerwuję się jazdą po sennym centrum Winony! Myśl o tym rozbawiła mnie i zawstydziła jednocześnie.

Nie mieszkam już w Winonie, ale przypominam sobie tamto zdarzenie niemal za każdym razem, gdy stoję w korkach lub mam do przebycia nieznaną trasę. Skoro nauczyłam się jeździć w najtrudniejszych warunkach drogowych w Ameryce, nie ma powodu, bym miała poddawać się z powodu jakichkolwiek trudności. Wiele razy jazda była wolna i nużąca, czasem stresująca, miałam też kilka niegroźnych stłuczek. Nieraz podróż utrudniały prace budowlane, objazdy i kolizje, których byłam świadkiem. Zdarzało się również, że spędzałam w korkach kilka godzin dziennie, ale w końcu zawsze docierałam do celu.

To samo dotyczy wszelkiego rodzaju życiowych przeciwności. Wszyscy stajemy nieraz przed rozmaitymi przeszkodami i trudnościami, mamy do czynienia z irytującymi ludźmi, a czasem czujemy, że utknęliśmy w miejscu i nie możemy ruszyć dalej. Musimy stawiać czoło wyzwaniom, zmianom i kryzysom, z których wychodzimy jednak silniejsi i bardziej doświadczeni. Niekiedy po długiej i forsownej podróży musimy nieco odświeżyć swój zobojętniały umysł i rozprostować emocjonalny kręgosłup, ale wcześniej robiliśmy to już wielokrotnie, więc możemy zrobić raz jeszcze.

Ktoś, kto cierpi z powodu bolesnej straty, z pewnością wcześniej doświadczył wielu przykrości. W dzieciństwie ich powodem mogła być zmiana klasy lub poznanie prawdy o Świętym Mikołaju, w okresie dorastania — rozpad przyjaźni, zawiedzione marzenia lub ukończenie szkoły. Dorosłe życie przynosi kolejne trudne i bolesne chwile: rozstanie z bliską osobą, zwolnienie z pracy lub „syndrom pustego gniazda”.

Każdy, kto doświadcza dotkliwej straty, może, wspominając wszystkie doznane wcześniej cierpienia i przykrości, powiedzieć: „Przetrwałem to wszystko. Nauczyłem się, jak po upadku podnieść się i znów ruszyć naprzód. Tym razem też się nie poddam”. Nie oznacza to koniecznie, że łatwiej nam będzie znieść trudne chwile, ale wiemy, że życie musi toczyć się dalej.

Za każdym razem, gdy uporamy się z poważną zmianą w życiu, stawimy czoło trudnemu wyzwaniu bądź przetrwamy bolesny kryzys, uczymy się czegoś o sobie i dodajemy kolejne doświadczenie do skarbca wspomnień. Im więcej nadziei z niego czerpiemy, tym bardziej wypełnia się on historią. Kiedy następnym razem będziemy potrzebowali pokrzepienia, sięgniemy do skarbca naszej historii i nadziei, który nigdy nie pustoszeje.

Pamięć i nadzieja to dziwna rzecz: pierwsza
spogląda wstecz, druga naprzód; pierwsza tkwi w dniu dzisiejszym, druga — w jutrzejszym. Pamięć to historia spisana w naszym umyśle; to artysta utrwalający na płótnie to, co wczoraj, i to, co dziś.

Anna Mary (Grandma) Moses

 

To nie pierwszy i nie ostatni raz

 Pisarka Particia Hampl twierdzi, że „przechowujemy w pamięci tylko te obrazy, które mają dla nas wartość”. Spróbuj przypomnieć sobie chwile, w których udało ci się wytrwać pomimo przeciwności — nawet pozornie nieważne wspomnienia mogą mieć wielką wartość. Na kartce papieru zapisz szczegóły wspominanego wydarzenia: gdzie, kiedy, kto ci towarzyszył, co pomogło ci wytrwać. Następnie wybierz decydujący moment i spróbuj spisać krótką historię zwycięstwa nad przeciwnościami. Gdy następnym razem będziesz potrzebować zachęcenia, odszukaj tę historię i odczytaj ją. W innej sposobnej chwili postaraj się opisać kolejne zwycięstwo. Pamiętaj, że każda trudność na twojej drodze wniosła coś cennego do skarbca twojej pamięci.

 Pomyśl o trudnych momentach w swoim życiu na przestrzeni ostatniego roku. Znajdź pudełko z wieczkiem lub zakręcany słoik — to będzie twój skarbiec pamięci. Po zapisaniu wspomnień na kartkach wkładaj je do pudełka lub słoika. Możesz dodatkowo ozdobić swój skarbiec, by stanowił godne miejsce dla twoich wspomnień i cennych lekcji. Przeżywając rozmaite trudne sytuacje, możesz sięgać do niego i czerpać siły z jego zawartości.

 Pomyśl o przezwyciężonych ostatnio trudnościach i lekcjach płynących z tych doświadczeń. Możesz opisać je w pamiętniku lub umieścić w miejscu przeznaczonym dla twoich najskrytszych myśli. Jeśli wolisz, możesz posłużyć się ujednoliconym wzorem, np.: „Pokłóciłem się z żoną o... Następnym razem muszę pamiętać o tym, żeby...”.

 Każdego dnia przed zaśnięciem poświęć kilka minut na przemyślenie tego, co się wydarzyło. Zwróć uwagę na każdą czynność lub decyzję — nawet najbłahszą — która ma pozytywny wpływ na świat. Jeżeli wydarzyło się coś, czego żałujesz, pomyśl o tym przez chwilę, a potem połóż się spać. Być może rano zaznasz większej jasności umysłu lub wpadniesz na nowy pomysł, jak poprawić swoją przyszłość.

Myślę, że we wspomnieniach zaklęte są chwile, które — choć często wydają się mało ważne — najpełniej ukazują to, kim naprawdę jesteśmy.

Agatha Christie

 

Ochotnik z przymusu

Jakiś miesiąc temu dyrekcja zaproponowała mi telefonicznie pakiet specjalnych świadczeń dla pracowników, którzy postanowią dobrowolnie przejść na wcześniejszą emeryturę. Jestem jednym z wielu „ochotników” w dziale sprzedaży. Poinformowano nas, że jeśli dobrowolnie nie zgłosi się odpowiednio duża grupa, część pracowników zostanie zmuszona do przejścia na emeryturę. Jeżeli zgodzę się na tę propozycję, zdobędę prawo do pewnych ograniczonych świadczeń, ale jeśli będę zwlekał z decyzją zbyt długo, nie dostanę nic. Stoi przede mną wybór: skromne świadczenia albo nic.

Świat biznesu opracował własny słownik zawierający nowe definicje słów: „dobrowolnie”, „wybór” czy „emerytura”. Większość osób, którym proponuje się to rozwiązanie, inaczej rozumie każde z tych słów. Nie mam nawet pięćdziesięciu lat. Dwoje moich dzieci dopiero co zaczęło studia, a najmłodsze kończy w tym roku szkołę średnią. Mieszka z nami moja mama. Żona pracuje w szkole parafialnej i z pewnością nie jesteśmy w stanie utrzymać się z jednej pensji. Muszę znaleźć sposób na to, by zapewnić rodzinie byt. Na tym etapie życia po prostu nie mogę sobie pozwolić na wcześniejszą emeryturę.

Nie pierwszy raz zostałem objęty „programem redukcji zatrudnienia”; to już trzeci raz w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Pierwsze zwolnienie z pracy spowodowało tak silny stres, że w jego wyniku poważnie podupadłem na zdrowiu i musiałem przejść operację. Wkrótce potem zostałem zatrudniony w innym oddziale tej samej firmy. Zacząłem pracę wyczerpany psychicznie i emocjonalnie po dramatycznych przeżyciach związanych z nagłym zwolnieniem.

Za drugim razem nie zostałem wprawdzie zwolniony, ale przeżyłem ogromne rozczarowanie. Po ośmiu latach ciężkiej pracy przy tworzeniu własnego obszaru sprzedaży zostałem zaproszony na spotkanie z kierownictwem w klubie na lotnisku w Bostonie. Miałem cichą nadzieję, że dostanę awans, a przynajmniej obejmę stanowisko odpowiadające rzeczywistemu zakresowi mojej pracy. Zaledwie kilka tygodni wcześniej firma dokonała oceny moich klientów, a wyniki wypadły bardzo pomyślnie. Na spotkaniu dowiedziałem się jednak, że mój teren zostanie przekazany innemu przedstawicielowi, obejmującemu właśnie stanowisko, na które liczyłem. W zamian dostanę inny, mniejszy obszar i mniejszą grupę klientów, ale zostanę w firmie. Mój szef wziął mnie dyskretnie na stronę i powiedział cicho: „Wiem, że jesteś zawiedziony, ale nie rób z tego wielkiej tragedii. Facet, który wchodzi po tobie, dostanie wypowiedzenie”.

Usiadłem w pobliskim barze i widziałem, jak mój kolega wychodzi ze spotkania rozżalony i załamany. Nie miałem nawet sił, żeby go zawołać. Nie byłem w stanie mu pomóc; musiałem poradzić sobie z własnym bólem. Wszystko, do czego dążyłem, nagle rozpłynęło się bez śladu.

Był to dla mnie poważny cios — zarówno w wymiarze osobistym, jak i zawodowym — który znów pozbawił mnie wizji bezpiecznej przyszłości. Długo nosiłem w sobie gniew i w końcu musiałem przejść specjalną terapię, by sobie z nim poradzić.

A teraz kolejny policzek. „Dobrowolne” przejście na emeryturę. Muszę się zgodzić na przedstawioną mi propozycję, ale tym razem wszystko odbędzie się trochę inaczej. Przez lata przyswoiłem sobie kilka lekcji na temat znoszenia rozczarowań w pracy. Niektórzy ludzie bardzo źle znoszą zawodowe zawirowania. Rośnie w nich gniew i rozgoryczenie, a swoją postawą zarażają innych. Nie podejmuję rozmowy na pewne tematy, bo po prostu nie potrafię bez emocji słuchać niektórych swoich współpracowników. Chcę przez to przejść elegancko, z klasą i honorem.

Spotykam wielu młodych handlowców — sam wyszkoliłem całkiem pokaźną grupę. Są inteligentni, pełni zapału, twórczej inicjatywy i chęci do pracy. Czasami chcę im powiedzieć: „Jesteście młodzi i zdolni. Nie wkładajcie wszystkiego, co macie, w tę pracę. Nie dawajcie z siebie dwustu procent sił. Nie zapalajcie świecy z obu stron. Kiedy w pracy zaczną się trudności — a prędzej czy później na pewno tak się stanie — wasz świat nie musi się zawalić w gruzy. Miejcie czas żyć. Róbcie rzeczy, które was cieszą i wnoszą coś do tego świata”.

Co mnie teraz czeka? Nie wiem dokładnie, ale mam trochę czasu, żeby rozważyć pewne możliwości. Wiem jedno — chcę wykonywać sensowną i potrzebną pracę. Chcę być szczęśliwy i nadal dbać o szczęście swojej rodziny. W zeszłym roku zostałem ordynowany na diakona — może zdecyduję się poszerzyć tę pracę i poświęcić jej więcej czasu? Może mógłbym pomóc ludziom, którzy zostali niedawno zwolnieni z pracy? A może założę własną firmę?

Mogę wiele zaoferować światu: doświadczenie, mądrość i współczucie. Czas się podnieść i ruszyć przed siebie. Wiem, że potrafię.

Tom prawie trzydzieści lat pracował jako handlowiec. Historia jego „dobrowolnego” przejścia na emeryturę nie jest bynajmniej wyjątkiem w dzisiejszym świecie biznesu.

Wszystko, czego nauczyłem się o życiu, mogę streścić w trzech słowach: toczy się dalej.

Robert Frost

 

Dość narzekania!

„Mamo — zwróciła się do babci moja mama — kończą się nam pieniądze i jeśli Jimmy nie zacznie wreszcie zarabiać, nie wiem, co zrobimy. Mam już dosyć biedowania”. Przestraszona patrzyłam, jak po policzkach mamy zaczynają toczyć się łzy. Babcia bez słowa skinęła głową, ale w jej jasnych oczach tliły się iskierki gniewu. Wiedziałam, że zaraz rozpęta się awantura. Znałam to spojrzenie, które zawsze poprzedzało solidną burę.

Przez chwilę babcia milczała. Moje dwie ciotki spojrzały na siebie i znacząco uniosły brwi, jak gdyby mówiąc: „Uwaga! Mama zaraz da Helen popalić!”. Z ogrodu za domem dobiegał gwar rozmów mężczyzn siedzących przy ognisku. Można było oczekiwać, że w to upalne niedzielne popołudnie w Tennessee wszyscy raczą się piwem „Blue Ribbon”, które wuj Joe kupował po cenach hurtowych, bo na co dzień zajmował się dostarczaniem go do okolicznych sklepów.

Babcia odkaszlnęła. „Helen, opowiedz nam o lecie 1935 roku. To dopiero było lato!”. Nie powiedziała nic więcej, ale z twarzy mamy i ciotek mogłam wyczytać, że wszystkie dobrze wiedzą, o czym mowa.

„Mamo, to było straszne lato. Nie chcę o nim mówić”.

„Opowiedz nam, Helen” — babcia nie ustępowała.

Słyszałam tę historię już kilkakrotnie, choć zawsze w nieco innej wersji. Jednak biorąc pod uwagę obecne okoliczności oraz fakt, że tym razem miała ją opowiedzieć mama, przysunęłam się, żeby lepiej słyszeć.

„Tego lata skończyłam szkołę średnią jako najlepsza uczennica...”, zaczęła opowiadać mama. To pozwoliło jej zdobyć stypendium na pobliskim uniwersytecie, ale nie dane było jej z niego skorzystać. Mój dziadek stwierdził, że mama nie może iść na studia. Obroty jego firmy dekarskiej, która w latach dwudziestych prosperowała doskonale, teraz ledwo pozwalały na zaspokojenie najniezbędniejszych potrzeb całej rodziny. Wujek Joe musiał rzucić studia, by pomóc dziadkowi w firmie. Wujek Paul i wujek Louis nie zdołali nawet skończyć szkoły średniej, bo również musieli iść do pracy. Moja najstarsza ciotka, którą wszyscy nazywaliśmy Ciocią Siostrą, wyszła za mąż i przeniosła się do Detroit, gdzie jej mąż został reporterem gazety „Free Press”; wszystkie inne ciotki także pracowały, by pomóc utrzymać rodzinę.

Dziadek, który nie stronił wówczas od kieliszka, dość bezceremonialnie oświadczył mojej mamie, że powinna definitywnie pożegnać się z marzeniami o studiach. Tak się też stało. Mama opowiadała, że co noc zasypiała z płaczem. Babcia i ciotki starały się ją jakoś pocieszyć, ale dramatyczna sytuacja finansowa ostatecznie przekreśliła plany dalszej nauki.

W czasie wielkiego kryzysu gospodarczego mama codziennie przez wiele godzin próbowała znaleźć pracę. W końcu znalazła zajęcie w pralni przy obsłudze magla. Kiedy po pierwszym tygodniu wróciła do domu półżywa z wyczerpania i odwodnienia, dziadek kazał jej zrezygnować. Wkrótce potem znalazła pracę w podrzędnym sklepie mieszczącym się w piwnicy. Jej wypłata ledwo pokryłaby koszty dojazdu autobusem, więc codziennie chodziła do pracy pieszo, pięć kilometrów w każdą stronę. Zajęcie było nużące, a klienci natrętni. Mama twierdziła, że „jedynym plusem pracy w piwnicy był panujący tam w lecie chłód”.

Na kolejne problemy nie trzeba było długo czekać. Pewnego niedzielnego popołudnia wujek Joe, jego kolega, dwie moje ciotki, mama i babcia wybrali się na przejażdżkę nowym samochodem kolegi. Jechali na piknik nad jeziorem w Missisipi. Gdy rozpędzony samochód zjeżdżał ze wzgórza, wprost przed nim na żwirową drogę wtargnął nagle wóz ciągnięty przez konia. Auto dachowało, a po chwili pasażerowie zdołali wydostać się z wraku — wszyscy oprócz babci. Ciotka Melba miała złamaną rękę, mama rozcięty nos. Pozostali byli nie mniej poobijani i posiniaczeni, ale w najgorszym stanie była babcia, która złamała kręgosłup. Wiele następnych miesięcy spędziła w gipsie, przykuta do łóżka, nie wiedząc, czy kiedykolwiek stanie znów na własnych nogach.

Ostateczny cios spadł na nas pod koniec sierpnia. Wujek Paul, ulubieniec całej rodziny — przystojny jak gwiazdor filmowy, wysportowany, bystry i dowcipny — miał w przyszłości przejąć dekarską firmę dziadka. Wraz z żoną, którą poślubił pół roku wcześniej, promienieli miłością, optymizmem i zdrowiem. Kiedy nagle zaczął go boleć ząb, zignorował to. Firma dostała w końcu dwa większe zlecenia i wszyscy chcieli skończyć prace dekarskie na czas. Gdy w końcu trafił do dentysty, infekcja z jamy ustnej zdążyła już objąć mózg. Kilka dni później zmarł.

Kiedy mama dotarła do tego punktu historii, wszyscy w pokoju płakali. „Dobrze, Helen — powiedziała babcia — myślę, że panowie już upiekli żeberka. Chodźmy jeść. Dzieci zgłodniały”.

Babcia nie musiała mówić nic więcej. Nie musiała przypominać mamie, że w porównaniu z tym, co działo się latem 1935 roku, może być tylko lepiej. Babcia nie znosiła narzekania i gdy ktoś zaczynał utyskiwać, wystarczyło, że przypomniała ten pamiętny rok.

Kilka tygodni później mamie zaproponowano stanowisko sekretarki rektora miejscowego uniwersytetu. Choć początkowo była przerażona ze względu na wieloletnią przerwę w pracy, postanowiła wziąć się w garść i wkrótce stała się niezastąpiona. Najważniejsze było to, że napięcie wyczuwalne między nią a tatą znacznie zelżało. Oboje nauczyli się z nadzieją patrzeć w przyszłość, ale dla mamy przełomowym momentem było wspomnienie wydarzeń roku 1935.

Opowiedziana przez jedną z moich przyjaciółek historia jej matki i babci pokazuje, jak pamięć o ważnych wydarzeniach może przynieść nam pocieszenie w trudnych chwilach.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama