Bóg wie, że życie bywa ciężkie

Wstęp i spis treści

Bóg wie, że życie bywa ciężkie

Marylin Kiełbasa

BÓG WIE, ŻE ŻYCIE BYWA CIĘŻKIE

ISBN: 978-83-60703-55-7

wyd.: Wydawnictwo SALWATOR 2007


Spis treści
Podziękowania5
Wstęp7
Porada pierwsza: nazwij problem po imieniu13
Porada druga: wycisz się, weź głęboki oddech i wejrzyj w siebie24
Porada trzecia: pamiętaj, że to nie pierwszy i nie ostatni raz35
Porada czwarta: szanuj swoje uczucia46
Porada piąta: pamiętaj, że nie jesteś sam(a)56
Porada szósta: zbuduj grupę wsparcia68
Porada siódma: odkryj błogosławieństwo regularności79
Porada ósma: szukaj ukrytych darów91
Porada dziewiąta: dostrzegaj nadzieję w każdej chwili101
Porada dziesiąta: doceniaj każdy promień światła111

Wstęp

Życie to wieloletnie pasmo utrapień pośród namiętności i cierpień stanowiących o naszym człowieczeństwie: rodzimy się raczej podobni niż różni, dorastamy raczej różni niż podobni, żyjemy razem i umieramy samotnie.
/Marilyn vos Savant/

Było to pamiętne lato, o którym — jak stwierdził jeden z moich przyjaciół — należałoby właściwie jak najszybciej zapomnieć. Po trzydziestu latach wróciłam do rodzinnego domu. Sprowadziłam się tam z kilku istotnych powodów, by po niecałym roku dojść do wniosku, że choć była to słuszna decyzja, powrót do miejsca, w którym się wychowałam — na „stare śmieci” — nie jest spełnieniem moich marzeń. Tęskniłam za dotychczasowym życiem, które było produktywne, aktywne, przewidywalne i szczęśliwe. Wróciłam wprawdzie do domu, ale moją codzienność mąciły niepewność, brak stabilizacji i poczucie wyobcowania.

Wkrótce problemy zaczęły się mnożyć. Pewnego dnia moja niemłoda już mama potknęła się na schodach do piwnicy i upadła, łamiąc nogę w dwóch miejscach. Z karetki trafiła wprost na blok operacyjny, po operacji pięć dni spędziła na oddziale intensywnej terapii, a kolejne kilka tygodni na oddziałach ortopedycznym i rehabilitacyjnym. Gdy w końcu wypisano ją do domu, poruszała się wyłącznie na wózku inwalidzkim, na którym miała spędzić co najmniej trzy miesiące. Dla kobiety, która pomimo swoich siedemdziesięciu kilku lat prowadziła dotąd aktywny styl życia i chlubiła się samodzielnością, był to problem niemal nie do przezwyciężenia.

Mieszkamy w starym domu, który rodzice kupili, gdy miałam zaledwie pół roku. Jak większość starych domów w tych stronach (tzn. na północnym wschodzie USA) wyposażono go w wąskie drzwi, mnóstwo rozmaitych schodów i progów, jedną małą łazienkę z wanną (oczywiście bez natrysku) i korytarze zbyt ciasne dla co roślejszych domowników, nie mówiąc o użytkownikach wózków inwalidzkich, „chodzików” ortopedycznych bądź innych sprzętów medycznych. Pomimo niemałych trudności — fizycznych, emocjonalnych i logistycznych — z jakimi przyszło borykać się mnie, mamie i licznej rodzinie, która na czas wakacji zaoferowała swoją opiekę i towarzystwo, udało nam się jakoś zażegnać kryzys.

Nie był to jednak koniec problemów. Kilka miesięcy wcześniej zgodziłam się poprowadzić kurs szkoleniowy dla animatorów młodzieżowych w innym mieście. Wraz z dyrektorem ośrodka podzieliliśmy go na trzyipółgodzinne sesje, żeby ograniczyć liczbę moich przyjazdów (za każdym razem ponad trzysta kilometrów w obie strony). Uważnie sprawdziłam daty innych zajęć, zanim ostatecznie zaplanowaliśmy kurs na trzy wtorkowe popołudnia. Chętnie przyjęłam to zlecenie pomimo niedogodności związanych z dojazdem. Cieszyłam się perspektywą regularnych spotkań z ludźmi zaangażowanymi zawodowo w pracę z młodzieżą. Odkąd zrezygnowałam z pracy na etacie, by zająć się konsultacjami i szkoleniami dla liderów młodzieżowych, z pieniędzmi było dość krucho. Na szczęście skromny, lecz stały dodatkowy dochód zapewniało mi prowadzenie lekcji fortepianu.

Kilka dni przed rozpoczęciem kursu ktoś zwrócił mi uwagę na ewidentny konflikt terminów: kurs, który zgodziłam się prowadzić we wtorek, omyłkowo zaplanowano i ogłoszono w środę. Zmiana nie wchodziła w grę: na środę byłam już umówiona z grupą uczniów na lekcje fortepianu! Rodzina tak ułożyła swoje zajęcia, aby przejąć opiekę nad mamą we wtorek. W dodatku na piętnaste urodziny swojej siostrzenicy zapisałam ją na czterotygodniowy kurs dla opiekunów zwierząt w miejskim zoo, a jej zapracowanym rodzicom obiecałam, że transport wezmę na siebie. Zajęcia odbywały się cztery dni w tygodniu: od środy do soboty.

Moje misterne plany i ustalenia wzięły w łeb. Wprawdzie dyrektor ośrodka przeprosił mnie i przyznał się do błędu, ale w tym czasie na trzy środowe spotkania zapisała się grupa dwudziestu jeden osób. Miałam do wyboru: odwołać kurs albo mimo wszystko go przeprowadzić. W moim przekonaniu odwołanie nie wchodziło w grę. Zdołałam przełożyć lekcje fortepianu, zorganizować swojej siostrzenicy dojazd do zoo oraz opiekę dla mamy.

Wtedy problemy zaczęły się mnożyć. Pewnego ranka obudziłam się ze straszliwym bólem nogi. Przyczyn mogło być wiele: nadmierny stres w poprzednich kilku miesiącach, dźwiganie mamy, jej wózka i rozmaitych sprzętów oraz osiem miesięcy długich, forsownych, nocnych spacerów z naszą hiperaktywną sznaucerką miniaturową. Tak czy inaczej, dokuczał mi silny ból. Nie mogłam spać, siedzieć ani leżeć. Codzienne wyprawy do zoo i z powrotem okazały się swoistym testem na wytrzymałość. Podróż na ostatnie środowe spotkanie zajęła mi godzinę dłużej niż zwykle, bo musiałam kilkakrotnie zatrzymywać się i spacerować, aby rozchodzić ból. W końcu wizyta u lekarza potwierdziła moje podejrzenia: okazało się, że poważnie nadwerężyłam mięśnie uda. Czekało mnie długotrwałe leczenie. Nie byłam w stanie opiekować się mamą tak intensywnie jak dotąd, ale z pomocą reszty rodziny wszystko udało się jakoś zorganizować.

Nagle problemy skończyły się. Moja siostrzenica ukończyła kurs dla opiekunów zwierząt, nie opuściwszy ani jednych zajęć. Z końcowych prac moich kursantów wynikało, że skorzystali ze szkolenia w znacznie większym stopniu, niż sądziłam. Lekcje fortepianu znów zaczęły się odbywać w zwykłych terminach. Mama dobrze zniosła zmianę trybu życia, a nasza sznaucerka nauczyła się pokonywać o połowę krótszy dystans w dwukrotnie spokojniejszym tempie.

Z powodu wielu innych dylematów i pomniejszych przykrości straciłam nadzieję na to, że to pechowe lato kiedykolwiek dobiegnie końca. Chciałam po prostu wrócić do normalnego życia. I wtedy właśnie zaczęłam sobie uświadamiać, że to jest moje życie. Zastanowiwszy się spokojnie nad wydarzeniami ostatnich miesięcy, musiałam przyznać, że nie spotkało mnie nic naprawdę poważnego. Z wyjątkiem wypadku mamy, który bynajmniej nie zagroził jej życiu, nie nastąpił żaden istotny kryzys. Doszło raczej do serii niefortunnych zdarzeń, które trochę uprzykrzyły mi życie i zmusiły do zmiany przyzwyczajeń i planów. Może to prawda, że należałoby o tym wszystkim po prostu jak najprędzej zapomnieć, ale perspektywa ta nigdy nie wydawała mi się szczególnie kusząca.

Wolę raczej pamiętać o wszystkim, czego wówczas doświadczyłam: dążeniu do przetrwania, gotowości na zmianę planów, potrzebie szukania pomocy, ciągłym braku stabilizacji, odkrywaniu coraz nowszych pokładów wewnętrznej siły oraz małych, codziennych zwycięstwach. Pragnę pamiętać o mnogości otrzymanych darów, na które pewnie w ogóle bym nie zwróciła uwagi, gdyby wszystko układało się pomyślnie, oraz o nadziei, jaką przynosiły najdrobniejsze nawet zwiastuny poprawy. Chcę to wszystko dobrze zapamiętać, bo wiem, że prędzej czy później pojawią się nowe problemy. Pojawią się znów, gdyż od czasu do czasu trudności i nieszczęścia spadają na każdego z nas — również na Ciebie.

Czasami ciężkie chwile przynoszą coś znacznie dotkliwszego niż tylko mnóstwo przykrości lub niedogodności. Wielu ludzi musi na co dzień zmagać się z poważnymi przeszkodami i przeciwnościami losu. Prawdziwy kryzys przynosi głęboką, radykalną zmianę, której zazwyczaj towarzyszą obciążenia emocjonalne. Postawienie choćby kroku wymaga nadludzkiej odwagi. Nawet takie chwile — a może przede wszystkim one — przynoszą jednak najcenniejsze lekcje życia i doświadczenie Bożej łaski.

Wydarzenia opisane na kartach tej książki, prawdziwe i z życia wzięte, przydarzyły bądź przydarzą się mnie i Tobie. Szczegóły mogą być różne, ale istota problemów i płynące z nich lekcje pozostają te same. Książka, którą trzymasz w rękach, dotyczy każdego człowieka na ziemi, który za sprawą swego człowieczeństwa doświadcza zarówno cierpień, jak i radosnych uniesień.

W trybie „normalnym” działa tylko pralka.
Patsy Clairmont

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama