Mistyka a zaangażowanie społeczne - Bóg w moim bliźnim

Fragmenty książki "Mistyka a zaangażowanie społeczne", konferencja wygłoszona dla pracowników Caritas Diecezji Münster i sióstr zakonnych (Nadrenia Północna Westfalia), 2 maja 1996

Mistyka a zaangażowanie społeczne - Bóg w moim bliźnim

Boulad Henri SJ

MISTYKA A ZAANGAŻOWANIE SPOŁECZNE

© Wydawnictwo WAM, Kraków 2002
ISBN: 83-7097-919-X



BÓG W MOIM BLIŹNIM

Konferencja „Mistyczne doświadczenie a praca socjalna i zaangażowanie społeczne” wygłoszona dla pracowników Caritas Diecezji Münster i sióstr zakonnych (Nadrenia Północna Westfalia), 2 maja 1996.

Rozpocznę nasze spotkanie pytaniem. Czy wiecie, dlaczego dinozaury zniknęły z powierzchni naszej planety? Niektórzy twierdzą, iż powodem tego był meteor, który spadł z przestrzeni kosmicznej i rozprysł się na ziemi. Nie podzielam tego poglądu. Sądzę, że dinozaury wyginęły, ponieważ miały potężny korpus, ale małą głowę z mózgiem wielkości piłki golfowej. I również niebezpieczeństwo, na które narażona jest każda instytucja, polega właśnie na tym, iż rozrośnie się ona w ciało o potężnych rozmiarach, zapominając, że istota sprawy polega na pracy duchowej. Organizacja taka jak Caritas tworzy wysokorozwiniętą nadbudowę ze znakomitymi możliwościami finansowania, z imponującymi konstrukcjami i budynkami, rozbudowany system, który sam w sobie jest bardzo ważny. Ale Caritas zaabsorbowana pracą administracyjną narażona jest na niebezpieczeństwo zapomnienia o tym, co w ciele się naprawdę liczy, mianowicie o duchu i duszy.

Komunizm nie uległ atakowi z zewnątrz, lecz implozji, zapaści wskutek wewnętrznej próżni, a to znaczy, że problem leżał w nim samym. Papież Jan Paweł II przypisał upadek komunizmu „wywołanej przez ateizm duchowej pustce”. Nie należy przy tym mylić duchowej pustki z brakiem potencjału intelektualnego. Tu chodzi o transcendencję, o to, co wybiega, co wznosi się ponad świat i ludzi. Jeżeli dane ciało rozwija się do znacznych rozmiarów, nie zwracając przy tym uwagi na stronę duchową, pewnego dnia zapada się w sobie. Nie chciałbym takiego losu przepowiadać Caritas, ale trzeba ostrzegać.

Wielki angielski historyk Arnold Toynbee (1889 — 1975) w swojej „Historii cywilizacji” wysuwa tezę, że większość rozwiniętych cywilizacji starożytnych upadło nie na skutek agresji sił zewnętrznych, lecz na skutek załamania, braku motywacji i deficytu duchowości.

Gdyby Kościół nie posiadał obietnicy życia wiecznego, byłbym również zaniepokojony o jego przyszłość. Kościół jest najbardziej dynamicznym, wielonarodowym koncernem świata i stworzył system, który wzbudza powszechny podziw. Dzisiejszy Kościół zagubił jednak swój wymiar mistyczny. Właśnie dlatego wielu chrześcijan zwraca się ku sektom, mistyce Dalekiego Wschodu lub ku sufizmowi, ponieważ nie znajdują oni w Kościele żaru, który mógłby rozniecić ich zapał. Tendencję tę powinniśmy potraktować bardzo poważnie.

Niektórzy są zaskoczeni, że mistyczne doświadczenie łączę z pracą socjalną i zaangażowaniem społecznym. Mistyka to w końcu zupełnie coś innego niż działalność społeczna. Czy istnieje między nimi w ogóle jakikolwiek związek? Odpowiem na pytanie pytaniem. Czy poszukiwanie Boga nie dokonuje się w życiu przez ludzkie zaangażowanie, czy nie w nim je przeżywamy? Czy zgadzamy się z poglądem François Mauriac: „Tu na dole angażuję się w sprawy na górze”? Wszystko zależy od ducha, jakiego tchniemy, jakiego nadamy naszemu działaniu.

Przez dwanaście lat byłem dyrektorem Caritas Egipt, która w ciągu trzydziestu lat swojego istnienia bardzo się rozrosła. Oczywiście nie można jej porównywać z Niemieckim Zrzeszeniem Caritas z jego dwudziestu dwoma samodzielnymi oddziałami diecezjalnymi i z czterystu trzydziestu tysiącami etatowych pracowników. Dowiedziałem się właśnie, że Caritas jest największym prywatnym pracodawcą w Niemczech i ma więcej pełnoetatowych pracowników niż Daimler Benz i Siemens razem wzięte. Jakiż tu jest całokształt dokonań! Zresztą strona protestancka podała mi prawie taką samą liczbę. Także w ewangelickiej Diakonii pracuje ponad czterysta tysięcy zatrudnionych etatowo. Ale jakby nie było, nasza egipska Caritas i jej tysiąc dwustu pracowników dociera do pół miliona ludzi w kraju, a nasze struktury obejmują zdumiewająco wiele obszarów działania. Jednak istotę stanowi dla mnie duch, jakim jest przepojona nasza praca, bodziec, który nasi pracownicy nieustannie otrzymują.

Jeśli jest duch, wszystko inne przyjdzie. Jeśli ducha brak, wszystko toczy wewnętrzna choroba, niczym rak. Z biegiem lat stało się dla mnie pewne, że problem Caritas nie jest problemem finansowym. Pieniądze zawsze jakoś przychodzą. Nie jest to też tak bardzo problem organizacyjny. Znam bardzo duże międzynarodowe organizacje, którym nie brak ani finansów, ani menadżerów, które jednak wewnętrznie są nieomalże całkiem wyjałowione. Są znakomicie funkcjonującym mechanizmem bez wizji, bez idei. Ale jeśli zabraknie ducha, to brakuje tego, co jest istotne. Przenosząc to, co powiedziałem, na Kościół zacytuję fragment konferencji wygłoszonej przez biskupa Jaquesa Gaillot na temat Kościoła w Europie. Tekst ten w pełnym jego brzmieniu można by odnieść do pracy Caritas.

Często sobie mówię, że Kościół europejski nie potrafi we współczesnym świecie wykorzystać swojej szansy. Jest on przecież od dawna obecny we wszystkich stronach świata! I tworzy niewiarygodną sieć braterskich stosunków. Posiada wolność słowa, może kierować apele, może zajmować stanowisko, może na niejedno się odważyć. Dlaczego jednak nie wykorzystuje tej wolności? (...) Dlaczego biskupi z większym naciskiem nie interweniują w rządach swoich krajów jak też w ONZ? Kościoły mają coś do powiedzenia, bowiem przesłanie Ewangelii jest przesłaniem niosącym wolność!”

Caritas powinna przyjąć te słowa do siebie. Przez swoją obecność w świecie Caritas jest wezwana do odgrywania współdecydującej roli w rozwoju spraw i wydarzeń. Jednak z powodu braku wyobraźni, odwagi do podejmowania ryzyka, kwalifikacji strategicznych nie dokonujemy tego, co powinniśmy dokonywać, nie osiągamy u decydentów tej planety tego, co powinniśmy osiągać, nie uzyskujemy u wielkich narodowych i międzynarodowych organizacji, tego, co powinniśmy uzyskiwać.

Wola obecności tam, gdzie rodzą się i zapadają decyzje, prowadzi do politycznego zaangażowania. I choć w żadnym z obszarów politycznej działalności nie są dokładnie wyłożone jego cele, jego dążenia, jego żądania, to właściwie rozumie się samo przez się, że w walce o byt chrześcijanie nie mogą stać na uboczu. Współczesna polityka jawi się jako żywotna konieczność dla naszych złożonych społeczeństw, gdzie słaby często wcale się nie liczy.

Papież Pius XI powiedział już w 1929 roku:

Polityczna miłość bliźniego jest największa, ponieważ jest ona miłością kolektywną.

A w katechizmie dla dorosłych autorstwa francuskich biskupów można przeczytać:

Chrześcijanie nie mogą ominąć politycznej rzeczywistości, ponieważ polityka jest aktywna tam, gdzie rozgrywa się życie ludzi, w miejscu ludzkiej wspólnoty. We współpracy ze wszystkimi ludźmi dobrej woli muszą oni wzbogacać życie miast ewangelicznym fermentem. Zgodnie z talentami i określonym powołaniem zaangażowanie polityczne jest ich powinnością.

Intencją właściwego politycznego zaangażowania jest, aby człowiek był zawsze celem samym w sobie, celem ostatecznym, a nigdy środkiem do celu. Aby działania polityczne charakteryzowały ludzkie zachowania. Aby dostrzegać to, co dobre w człowieku, całego człowieka, mieć na uwadze wszystkich ludzi, a w szczególności biednych i najbiedniejszych.

Gdy Jan Chrzciciel posłał swoich uczniów, aby spytali Jezusa:

Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?

odpowiedź Jego brzmiała:

Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię (Mt 11, 2-5).

Znakiem rozpoznawczym Królestwa Bożego, który Jezus podaje od samego początku swego publicznego życia, jest miłosierdzie i służba człowiekowi. Człowiek stoi w centrum Jego przesłania. Chrześcijaństwo jest religią człowieka, podczas, gdy islam i judaizm są religiami Boga! W sercu przesłania Jezusa znajduje się człowiek, człowiek jako cel wcielenia i zbawienia. Człowiek jako centrum Królestwa Bożego.

Chrześcijańska wiara polega na odkryciu Boga w człowieku. Miejscem obecności Boga w świecie jest człowiek. Człowiek jest świątynią Boga, świątynią Ducha. A jeśli świątynia jerozolimska została zburzona, to nie po to, by zostać zastąpioną przez inne świątynie z kamienia, nawet gdy nazywa się je kościołami. Świątynią Boga jest od tego czasu człowiek.

Święty Jan zastępuje eucharystię umywaniem nóg. Nie z powodu luki w pamięci, nie, jest to w pełni zamierzone, aby nam powiedzieć, że eucharystia, rzeczywista obecność Boga, ofiara Chrystusa ma miejsce wśród ludzi. Ewangelista uczula nas na fałszywą sakralizację eucharystii. Nie jestem przeciwko sprawowaniu eucharystii, w końcu jestem księdzem, ale jestem przeciwko urzeczowieniu i alienacji eucharystii z codziennego życia, traktowaniu jej jak przedmiotu kultu, ponieważ to w życiu sprawowana jest prawdziwa ofiara mszy świętej. Nie ma człowieka, którego dzień przemija bez ofiary.

Jeżeli eucharystia nie prowadzi nas do człowieka, to rozminęła się z tym, co stanowi jej sens i znaczenie. Wierzyć w Jezusa, znaczy uznać absolut Boga, obecność wiecznego, nieskończonego i wszechmocnego Boga, Stwórcy, w człowieku, zwykłym człowieku, który je i pije. Ten skandal, jaki ma miejsce w relacji między Bogiem a człowiekiem, stanowi w istocie chrześcijańską wiarę. Fakt, że Bóg mógł zamknąć się w człowieku, że nieskończoność mogła wniknąć w człowieka, stanowi źródło niezrozumienia w relacjach z islamem, w relacjach z naszymi muzułmańskimi braćmi, którzy nie są w stanie zgłębić tajemnicy wcielenia, tajemnicy Boga w ciele, w żywym człowieku. A przecież to stanowi centrum przesłania. Ponieważ Bóg jest nieograniczoną miłością, ma udział w ograniczoności człowieka, wszedł w ludzką postać i w niej żył, aby ją uświęcić i aby nam powiedzieć, że od chwili, kiedy stał się człowiekiem, nie ma Go nigdzie indziej jak tylko w człowieku. Jeśli chcemy znaleźć Boga, to nie szukajmy Go w kosmicznych przestworzach, lecz w człowieku. Odtąd człowiek jest sakramentem obecności Boga, świątynią Boga, prawdziwą eucharystią — 

A oto ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata (Mt 28,20).

Kilka lat temu w paryskim Pałacu Sportu, ogromnym obiekcie w kształcie elipsy, oglądałem przedstawienie teatralne o Jezusie w reżyserii Roberta Hosseina. Nie wiem, czy reżyser był chrześcijaninem, czy muzułmaninem. Na końcu ukazany jest Jezus ukrzyżowany, z łotrami po prawej i lewej stronie, a potem Jezus złożony do grobu, za wzgórzem. Chwila oczekiwania na zmartwychwstanie. Czy wyjdzie żywy z grobu? Nie! Zamiast zmartwychwstania Jezusa widzimy jak zza wzgórza wychodzą mężczyźni i kobiety, jak się po nim wspinają, a następnie siadają pośród nas. Przesłanie było jasne. Jezus zmarł jako pojedynczy człowiek, ale jako wspólnota, jako ludzki tłum zmartwychwstał. Zmartwychwstały Chrystus nie jest już Jezusem z Nazaretu, lecz mistycznym Chrystusem, obejmującym sobą cały świat, całą ludzkość. Stał się czymś większym, w innym wypadku Jego wcielenie nie miałoby sensu i znaczenia. Święty Paweł słusznie zauważa:

A jeśli nawet według ciała poznaliśmy Chrystusa, to już więcej nie znamy Go w ten sposób (2 Kor 5, 16b).

Niebezpieczeństwo stanowi zatem prowadzenie na temat Chrystusa badań historycznych, szukanie Chrystusa w tym, co przeminęło, w tekstach ewangelicznych. Chrystus Ewangelii, Chrystus historii mówi nam poniekąd: „Już nie jestem za wami, lecz przed wami. Jestem tym, który przychodzi. I jestem już wśród was”. To jest chrześcijańskie przesłanie!

Jakże dobrze widzimy to w Jego zachowaniu wobec Marii Magdaleny! Marii Magdaleny, która obejmowała Jego stopy, która zraszała Jego stopy swoimi łzami. Kiedy spotyka Go po zmartwychwstaniu, chce Go ku sobie przyciągnąć i kontynuować ten sam rodzaj więzi, co przedtem. Na to On:

Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci... (J 20, 17)

Jezus mówi: „Nie próbuj wracać do przeszłości, dawne minęło. W przyszłości znajdziesz mnie u moich braci i sióstr. Idź do nich!”

Jezus wysyła nas w świat. Niebezpieczeństwo chrześcijaństwa polega na tym, że może ono zubożeć do rangi religijnego konceptu i zapomnieć, że jest w pierwszym rzędzie wiarą. Religia to otoczka, nadbudowa, pewne rytuały, liturgia, dogmat, pewna moralność, hierarchia, organizacja. Przez tą otoczkę nazbyt łatwo zapomina się o istocie przesłania, o jakości naszych ludzkich stosunków, naszego stosunku do siebie nawzajem.

To, co mówię o chrześcijaństwie, dotyczy również życia duchownego. Życie zakonne nie jest celem samym w sobie. Trzy zakonne śluby nie są celem samym w sobie! Ta nadzwyczaj skomplikowana budowla duchownego życia jest wprawdzie od Soboru Watykańskiego II może mniej, ale nadal jeszcze dość skomplikowana. Często występuje tendencja czynienia z niej celu ostatecznego. Jest ona jednak tylko środkiem. Środkiem do czego? Tak w chrześcijaństwie jak i w życiu duchownym istnieje tylko jeden cel — miłość bliźniego, miłość.

Można sumiennie zachowywać wszystkie trzy śluby — ubóstwo, czystość i posłuszeństwo. Można wiernie przestrzegać wyznaczonego porządku — wstawać o piątej rano, odmawiać swoje modlitwy, być posłusznym, itd. Wszystko to dobrze i pięknie. Ale jeśli wynikiem tego nie jest rosnąca, wciąż większa miłość, na nic to się zda, wówczas wszystko, przepraszam za wyrażenie, jest śmiechu warte.

Należy być w tym względzie nadzwyczaj czujnym, ponieważ największe niebezpieczeństwo w życiu zakonnym, jak też ogólnie w religijnej praktyce każdego chrześcijanina polega na uświęcaniu środka, a zapominaniu o celu. Jezus natomiast przyszedł, aby odsakralizować prawo, a uświęcić człowieka. Sedno konfliktu z uczonymi w Piśmie i z faryzeuszami leży dokładnie w tym. „Wy nie pojmujecie, że całe Prawo zawarte jest w przykazaniu miłości, a tym samym stało się zbędne, nie rozumiecie, że jest tylko jedna jedyna święta rzeczywistość, a mianowicie człowiek”. Za to został przybity do krzyża. Mam wrażenie, że pewien typ życia duchowego uległ temu wypaczeniu i ci, którzy je uprawiają narażeni są na niebezpieczeństwo stwierdzenia, że wszystko jest w porządku. Ale jeśli nie ma w tym miłości, to wszystko jest niczym, jest bezsensem! Przeczytajcie sobie o tym u św. Pawła, w 1 Kor 13.

Pytanie, które zadał Jezus Piotrowi: „A wy, za kogo mnie uważacie?”, postawione jest nam dzisiaj w odniesieniu do człowieka. Jest nam postawione w obliczu zwykłego, chorego człowieka, „przypadku socjalnego”, narkomana, uchodźcy, który stoi tu u nas przed drzwiami i pyta nas:
„A wy, za kogo mnie uważacie?”. Powiecie: „To Rumun, to Chorwat, to Serb, to Turek”. Nie. To jest Jezus Chrystus, Syn Boga żywego.

Wiara jest właśnie zdolnością widzenia tego, co niewidoczne, jak mówi święty Paweł. Wiara to zdolność „przenikania” tego, co zewnętrzne. Bóg chrześcijan jest Bogiem ukrytym. Im bardziej się ukrywa tym bardziej jest Bogiem. Objawienie Ewangelii jest niejako przeciwległym biegunem objawienia na Synaju. Na Synaju góra drży, błyskawice migają, grzmoty huczą, mówi się: „To jest Bóg, jasne! To może być tylko Bóg!”. W Betlejem znakiem jest słabe, biedne małe dziecko zawinięte w pieluszki, w żłobie. Przez całe swe życie Jezus jest człowiekiem, który nie ma nawet kamienia, na którym mógłby dla spoczynku skłonić głowę. Znakiem w Wielki Piątek jest nagi człowiek, przybity do krzyża. Oczekiwane są inne znaki, ale Bóg kryje się w Nim. Wiara polega na przeniknięciu postaci zewnętrznej, na odkryciu ukrytej obecności Boga.

O ile łatwo jest uznać ukrytą obecność Boga w eucharystii, o tyle bardzo trudno jest rozpoznać ją w bliźnim. Powiecie mi: „Ależ skąd, wiemy bardzo dobrze, że Chrystus jest obecny w drugim człowieku!”. No cóż, teoretycznie to wiemy. Teoretycznie! Ale sedno sprawy leży przecież w tym, aby ta wiedza, znalazła odbicie w naszym postępowaniu! Cały problem stanowi przełożenie wiary na praktykę. Aby całe nasze nastawienie, nasze zachowanie zmieniło się! Często nawracamy się tylko tu w głowie. Nasze credo to credo intelektualne. Czy przeniknęło ono także nasze gesty, nasze spojrzenie, nasz uśmiech? To przełożenie wiary na praktykę jest niestety nieustannie zagrożone.

Musimy nawrócić nasze spojrzenie. Do uzyskania tego nowego spojrzenia potrzebujemy więcej, potrzebujemy czegoś innego niż zdrowe oczy lub dobre szkła. Spojrzenie serca polega na przeniknięciu oblicza i zatopieniu się głęboko w jego wnętrzu, aby zobaczyć duszę. Czytanie w twarzy wymaga czasu. Każda twarz jest niezwykła. Nie ma zwykłej twarzy, twarzy tuzinkowej, ponieważ każda twarz jest objawieniem nieskończonego Boga, każda twarz jest ukazaniem się Pana, epifanią.

Wielu ludzi mówi do mnie: „Gdyby mi się tak kiedyś ukazał Chrystus!”. Lub zwierzają mi się: „Ukazał mi się Jezus w czasie modlitwy, w kościele, w nocy obok mojego łóżka”. Wówczas odpowiadam na to oschle: „No już, dobrze, dobrze”. Ponieważ ma to dla mnie niewielkie znaczenie. Cóż znaczy to, że komuś ukazał się Chrystus? Przecież Chrystus ukazuje mi się każdego dnia! Jesteśmy gotowi dostrzegać Boga w tym, co nadzwyczajne, ale to jest przecież łatwe! Gdyby ukazał się nam teraz Jezus, upadlibyśmy na kolana i powiedzieli: „Nie spodziewałem się tego, Chryste, wielbię Cię!”. Tak, to jest łatwe. Naprawdę jednak liczy się rzeczywiste „Tabor”, skuteczne przemienienie naszego spojrzenia, wewnętrzny wstrząs, rozdarcie zasłony, które w jednej chwili odkrywa nam żywą obecność Boga. Wówczas zostaje nawrócony nie tylko wzrok, ale także serce. Mistyka to nie abstrakcja, nie! Mistyka jest spojrzeniem w głąb rzeczywistości, jest zdolnością przeniknięcia zewnętrznej postaci. Wyobrażamy sobie mistykę jako unik przed bliźnim. W rzeczywistości jest ona czymś zupełnie przeciwnym, zatopieniem się w sercu bliźniego.

Między wiarą, a miłością bliźniego zachodzi pewna wzajemna relacja. Wiara z przekonania musi prowadzić nieuchronnie do miłości bliźniego w praktyce. A jeśli miłość bliźniego nie jest karmiona wiarą traci swoją głębię, swoje znaczenie. Dialektyczna prawidłowość między nimi polega na tym, że w imię wiary szukam oblicza i obecności Boga w moim bliźnim. I na odwrót, znalazłszy je, moja wiara zyskuje nową jasność. To jest ta dialektyka wiary i miłości bliźniego. Wiara karmi się miłością bliźniego, a miłość bliźniego karmi się wiarą.

Niekiedy przychodzi ktoś do naszej Caritas i prosi nas o pomoc, jakiej nie możemy mu zaoferować, ponieważ wykracza to poza ramy naszych kompetencji. W takim wypadku są możliwe dwie odpowiedzi. Można powiedzieć krótko i obcesowo: „Nie, to niemożliwe, to nie jest sprawą Caritas”. Lub też można wysłuchać prośby i powiedzieć: „Rozumiem twój problem, wiem, że to, co przeżywasz stanowi dla ciebie ciężkie doświadczenie, mogę sobie wyobrazić, jak cierpisz. Ale jak sam widzisz, tak się nieszczęśliwie składa, że nie mogę ci pomóc. Spróbuj tam i tam”. I daję mu wskazówki. W obu przypadkach nie udzieliłem pomocy. Ale w pierwszym przypadku zainteresowana osoba odeszła ze swoim zranieniem, w drugim zaś ze słowem pociechy. Często jednak przychodzą do nas ludzie właśnie dla tych słów pociechy, nieprawdaż?

Praca Caritas jako praca administracyjna dotycząca „przypadków socjalnych”? Maszyna do rozdzielania darów? Człowiek nie żyje samym chlebem. Żyje okazanym szacunkiem, serdecznością, miłością i podarowanym mu czasem. W materialistycznym świecie, takim jak nasz, myślimy wszyscy w kategoriach pieniędzy i usług. Musimy czym prędzej zhumanizować naszą miłość bliźniego, jak najgruntowniej ją uczłowieczyć! Ten, kto przychodzi, jest spragniony godności, akceptacji, sympatycznego potraktowania, uścisku dłoni. Czasami godność i uznanie są ważniejsze od chleba czy paczki z odzieżą. Ten, kto przychodzi nie jest „przypadkiem socjalnym”, lecz człowiekiem.

Miłość bliźniego, która nie ma swoich korzeni w erosie, narażona jest na niebezpieczeństwo, że będzie miłością czysto duchową, oschłą, szorstką. Czasami mówi się: „Na miłość Boską! Eros jest niebezpieczny”. Jeśli nie spróbuję karmić mojej agapé erosem, będzie brakowało jej substancji, nie będzie miłością z krwi i kości, zgodnie z dawnym powiedzeniem: „Kocham mojego bliźniego z miłości do Boga”. Nie z miłości do niego samego, lecz z miłości do Boga. Jeżeli kochacie mnie z miłości do Boga, to nie kochajcie mnie proszę wcale!

Niebezpieczeństwo agapé polega na tym, że popadniemy wobec bliźniego w obojętność, że nie zadamy sobie trudu wykrycia tego, co jest w nim miłe, co jest w nim ujmujące, pociągające. Każdy człowiek ma w sobie coś sympatycznego, gdyż kocha go Bóg. Nie wystarczy powiedzieć: „Kocham go, bo Bóg tak chce, bo tak nakazuje Ewangelia”. Lub jeszcze gorzej: „Kocham go, aby zbierać zasługi”. Ktoś przebywający w domu starców prowadzonym przez siostry zakonne, wprawdzie dobrze pielęgnowany, ale we wspomnianym duchu, powiedział mi kiedyś:

Mam wrażenie, że siostry używają mnie jako instrumentu do gromadzenia zasług, aby później mogły z tego odnieść korzyść w niebie. Jestem dla nich tylko środkiem do celu.

To jest straszne! Potworne!

Najlepszym środkiem do zapobieżenia takiemu błędnemu rozwojowi spraw jest ciągłe stawianie samych siebie w pozycji ludzi potrzebujących pomocy, stawanie się przynajmniej na krótki czas w najszerszym znaczeniu tego słowa UBOGIM. Jeśli zabraknie nam tego typu regularnego doświadczenia, to pozbawieni zostaniemy czegoś istotnego. Nasze szpitale, domy opieki, całe Caritas, będą mogły niczym niezawodny mechanizm wspaniale funkcjonować, ale nie będzie w nich duszy. A duszę można znaleźć tylko w bezpośrednim kontakcie z ludźmi.

Chciałbym poruszyć teraz jeszcze inny problem, współpracę z naszymi pracownikami. Miejmy zaufanie! Przenośmy na naszych współpracowników odpowiedzialność! Wychowujmy ludzi w kierunku samodzielnego działania i decydowania! Opierajmy się pokusie narzucania innym w najdrobniejszych szczegółach naszych własnych koncepcji.

Zawsze się tego trzymałem jako dyrektor egipskiej Caritas. Zamiast serwować moim współpracownikom szczegółowy plan pracy, wdrażałem ich do własnych refleksji nad projektami i do wypracowania detali. Przykładowo chciałem stworzyć nowy obszar działania — „wykształcenie zawodowe”. Zwróciłem się zatem do kogoś, kogo uważałem za kompetentnego, mówiąc: „Chciałbym, abyśmy podjęli tę działalność. Znajdź odpowiedni budynek, nakreśl plan nauczania, wyszukaj właściwe grono pedagogiczne, opracuj kierunki pracy”. Człowiek ten przystąpił do obmyślania strategii działania. Twórcą był teraz on. „Potrzebuję dziesięciu pracowników”. „Dobrze, zatrudnij ich”. I stworzył rzeczywiście od podstaw cały sektor, postawił go sam na nogi, troszcząc się o jego rozwój i angażując się w to całym swym umysłem i sercem. „Donosił” tę nową inicjatywę ostrożnie, z rozwagą, jak ciążę, a w końcu wydał swoje dziecko na świat.

Życie jest ciernistym różanym krzewem a szczęście jego kwieciem.

(Konfucjusz)

Pracownik ten nigdy nie powie: „Jest piąta godzina, chcę iść do domu, chcę mieć wolne”. Nie! Bywają dni, że zostaje do jedenastej, do północy. Dlaczego? Bo to go coś obchodzi. Nie jest jedynie funkcjonariuszem, jest kimś, kogo to osobiście dotyczy, kto w pełni wprzęgnięty jest w ten proces. Współpraca z ludźmi to nie narzucanie im reguł postępowania i dawanie instrukcji, co i jak mają robić, lecz motywowanie ich. Oznacza to budzenie w nich pragnienia stworzenia wraz ze mną czegoś nowego dla Caritas. Każdy z osobna musi chcieć się czuć odpowiedzialny i stworzyć własny projekt. Wówczas też będzie go strzegł i bronił jak kotka swoje małe. Widzicie więc, że istnieją dwa rodzaje zarządzania i kierowania.

To, co przed chwilą opisałem, stanowi zasadę decentralizacji, która polega na tym, aby nie skupiać wszystkiego w swoim ręku. Możliwości naszego umysłu są ograniczone, dotyczy to każdego z nas! Nie można wszystkiego wiedzieć, nie można wszystkiego zrobić samemu. Trzeba kierować się zaufaniem. To jest zasada pomocniczości. A jednocześnie naturalnie trzeba kontrolować, dokonywać wizytacji, rozmawiać z ludźmi, ale przede wszystkim im ufać, powiedzieć drugiemu człowiekowi: „Ty to potrafisz!”. Wielu współpracowników mówi do mnie na wstępie: „Nie wiem, czy będę mógł sobie z tym poradzić...”. Na to ja odpowiadam: „Możesz! Wiem, że możesz!”. Po upływie miesiąca przychodzi tenże współpracownik i mówi: „Wszystko w porządku, ojcze, udało się, dałem radę!”.

Zaufanie jest taką oazą w sercu, do której nigdy nie dociera karawana myśli (Khalil Gibran).

Budując i rozwijając nowy obszar działalności, sprzyjamy jednocześnie podbudowaniu i rozwojowi odpowiedzialnego za niego człowieka. Przeniesienie na kogoś odpowiedzialności nie oznacza po prostu nadania biegu jakiejś sprawie, lecz również umożliwienie danej osobie wzrostu przez obdarzenie jej zaufaniem. Nic bardziej nie buduje i nie sprzyja rozwojowi człowieka, niż zrealizowanie przez niego samego jakiegoś zadania, jego zadania. Zaufanie buduje i sprzyja rozwojowi. A radość z faktu przyczynienia się do postępów moich współpracowników, dania im poczucia ich ważności, wydobycia na światło dzienne ich ukrytych talentów jest dla mnie wielkim zadośćuczynieniem i satysfakcją. „Sprzyjać postępowi, promować człowieka” — to jedna z moich naczelnych zasad, którymi kieruję się w życiu, jeśli nie w ogóle życiowa dewiza.

Jak widzicie praca Caritas ma niejedno oblicze, ponieważ jako organizacja chrześcijańska musi wychodzić na przeciw wielu potrzebom, a przy tym działa w różnych kręgach kulturowych świata. To, o czym mówi się w Niemczech i w Austrii, to pokusa zakrojonego na dużą skalę aktywizmu. Na wstępie przywołałem obraz dinozaura..., bowiem wraz z aktywizmem rośnie stale również instytucjonalna nadbudowa. Widzimy to i ubolewamy nad tym, wzbudza to w niektórych mieszane uczucia. My, ludzie Wschodu, wiemy, że zachodni człowiek jest istotą nadmiernie zorganizowaną i nadaktywną. Z pewnością jednak posiadacie, jako Niemcy, również uczucia, myślę tu chociażby o Goethem, tym uniwersalnym geniuszu, który potrafił w sobie połączyć dwa uzupełniające się aspekty, jakimi są animusanima. Dziś jednak odnosi się często wrażenie, że na Zachodzie króluje działanie, a praktyka religijna, o ile w ogóle istnieje, wyczerpuje się często w sferze intelektualnej i w zawziętych dyskusjach na temat polityki kościelnej. Gdzie podziała się mistyka Mistrza Eckharta czy wielkich Hiszpanów?

U nas na Wschodzie istnieje zjawisko przeciwne. Również tu trzeba powiedzieć — „niestety”! Sfera religijna odznacza się nieustannym dążeniem do odgradzania się, kurczenia w sobie, zamykania się na świat. Kościół Wschodu zaniedbuje wymiar zaangażowania, pomijając wyjątki, na przykład nasi nieliczni egipscy protestanci są w najwyższym stopniu aktywni! Jednak ogólnie rzecz biorąc, większość wśród chrześcijan stanowią prawosławni obrządku koptyjskiego. Kościół uważa za słuszne poświęcanie się głównie religijnemu kultowi sprawowanemu bardzo uroczyście lub oddawanie się klasztornej ciszy czy też sprawom czysto duchowym, mistycznym, liturgicznym. Innymi słowy, również i tu czegoś brak! Brak diakonii, służby.

Tak też i wiara, jeśli nie byłaby połączona z uczynkami, martwa jest sama w sobie (Jk 2, 17).

Mamy do spełnienia misję. Jesteśmy powołani do kształtowania oblicza ziemi (Novalis).

W roku 1992 czołowy ekspert Caritas, profesor Heinrich Pompey, zaprosił mnie do wygłoszenia gościnnego wykładu w jego Instytucie Studiów nad Caritas przy uniwersytecie we Fryburgu. Temat, jaki mi zaproponował, brzmiał: „Caritas w służbie ewangelizacji”. Widzicie, jak się tu zazębiają życzenia i potrzeby? U nas istnieje konieczność chrześcijańskiego zaangażowania społecznego o solidnych podstawach, tu zaś potrzeba, aby na gruncie działalności socjalnej wyrosła praca ewangelizacyjna. W swojej wstępnej przemowie profesor Pompey powiedział:

Temat ten jest wyzwaniem do przerzucenia pomostu między duchowością, a opieką socjalną. To nie optymalizacja kościelnych struktur i organizacji, lecz duchowość odczuwalna w konkretnym działaniu jest przekazicielką ducha, który pomimo całej nędzy i cierpienia, jakie niesie z sobą życie, ożywia na nowo człowieka. Ewangelizacja świata jest misją Kościoła, aby ludzie mieli życie i mieli je w całej pełni. Bez naznaczonej duchowością pracy charytatywnej i społecznej Kościół nie będzie mógł wypełnić misji ewangelizacyjnej misji w dzisiejszym społeczeństwie.

W tym miejscu powtórzę refleksję, którą wówczas podzieliłem się ze słuchaczami we Fryburgu. My na Wschodzie przeżywamy obecnie to, co również na Zachodzie przeżywaliście przez stulecia, a mianowicie religię odłączoną od życia codziennego. Społeczny wymiar Kościoła Zachodu ma krótką historię, liczącą niespełna sto lat, nie więcej. Teraz zarówno Zachód, jak i Wschód musi przyjąć prawdę, że podejście do kwestii społecznej stanowi chrześcijańskie świadectwo życia Ewangelią.

Problem sprawiedliwości społecznej, tak dla Kościoła, jak i wszystkich chrześcijan, łączy się z kwestią konkretnej i historycznej możliwości weryfikacji siły oddziaływania Ewangelii (Christoph Theobald).

Profesor Christoph Theobald, który wypowiedział te słowa, to inny, może znany wam, teolog niemiecki, pochodzący z okolic Bonn i wykładający od wielu lat na paryskiej Sorbonie. Znam go bardzo dobrze, ponieważ przybył do nas kiedyś na trzymiesięczny rekonesans, by obszernie zapoznać się z tą problematyką w Egipcie i by móc następnie przekazać ją w bardziej przekonywujący i wiarygodny sposób swoim studentom. Rzecz godna pochwały! To, co tu mówi, wyraża precyzyjnie istotę naszej pracy w Caritas tak na Wschodzie jak i Zachodzie. Kwestia społeczna i społeczne zaangażowanie stanowią próbę wiarygodności chrześcijaństwa i ewangelicznej prawdy.

Pomimo tego, co słyszymy w środkach masowego przekazu, dziś najważniejsza jest wiara w człowieka. Nie powierzchowna, lecz wszechogarniająca, nieograniczona, głęboka wiara, która dostrzega w bliźnim realną obecność Boga. W oparciu o nią musimy wierzyć w naszą zdolność zmieniania biegu historii i nadawania jej nowego kierunku, musimy wierzyć w to, że człowiek i świat dają się zmieniać. Na Wschodzie słyszy się stale zdanie: „Insz Allah” (Jeśli Bóg tak chce) i całe arabskie słownictwo pełne jest takich pojęć jak: „Bóg tak chciał”, „Bóg to uczyni”, „Bóg będzie...”, Bóg, Bóg, Bóg! Nam na Wschodzie grozi tendencja oddawania wszystkiego tego, co przyszłe i przypisywania wszystkiego tego, co minione Bogu. Jednak tak naprawdę Bóg potrzebuje nas! Dlatego złożył w nas swoją boską moc i powierzył ją nam. Oczekuje On, że ją w sobie rozwiniemy i pomnożoną użyjemy. „Wy będziecie czynili jeszcze większe cuda niż ja!”...

Na Zachodzie istnieje inne niebezpieczeństwo. Ludzie ulegają pokusie wiary wyłącznie w nieograniczone możliwości człowieka. Koncentrują się na osiąganiu coraz większej i lepszej wydajności, dążą do sukcesu, zapominając, że zdolności intelektualne są darem, są łaską. Jest to prastara pokusa pychy, której ludzie ulegają do dzisiejszego dnia. Jednak skoro tylko „te wielkie możliwości” osiągną granicę nie do pokonania, wówczas nadchodzi katastrofa.

Zadaniem światowej Caritas jest przezwyciężenie obydwu tych sposobów myślenia tak, abyśmy uzyskali jeden wspólny wymiar, w którym człowiek może osiągnąć maksimum, w którym może dojść do ostatecznych granic swoich możliwości, jednakże przy zachowaniu wewnętrznej doskonałej skromności. Wówczas, tylko wówczas będzie zdolny wejść na wyżyny człowieczeństwa, gdyż uwolni się w nim nowa energia, a jednocześnie zostanie uruchomiony wewnętrzny hamulec, gotowość do nakreślenia sobie wewnętrznych granic. Nie będzie już odczuwał lęków ani w działaniu społecznym, ani nie ulegnie pysze. Jeśli się chlubię, to chlubię się w Panu, pisał św. Paweł, rzecz godna naśladowania! Działanie według zasady pawłowej oznacza jedyną sensowną integrację duchowości Zachodu i Wschodu.

Nie zapominajmy o rzeczy najważniejszej! CELEM JEST CZŁOWIEK! Celem religii nie jest religia. Celem Ewangelii nie jest Ewangelia. Celem chrześcijaństwa nie jest chrześcijaństwo. Celem Kościoła nie jest Kościół. CELEM JEST CZŁOWIEK, od czasu wcielenia człowiek uświęcony. A gdy powiedzie nam się nasza służba człowiekowi w duchu Ewangelii, to będzie ona jednocześnie uwielbieniem Boga.

W tym duchu kończę medytacją.

CHCĘ CIĘ UWIELBIĆ W MOIM BLIŹNIM

Panie, przyszedłeś, aby nam objawić, 
że człowiek jest uświęcony,
że to właśnie człowiek jest objawieniem boskości,
dziś, w naszym świecie.
Przez Twoje umywanie nóg chciałeś nam powiedzieć,
że zbliżamy się do Ciebie najbardziej przez służbę,
tak jak w eucharystii.
Spraw, Panie,
aby nasze spojrzenie uległo przemianie,
aby nasza wiara pozwoliła nam Ciebie rozpoznać
i uwielbić Cię w najmniejszym spośród naszych braci,
tak abyśmy mogli bez końca
doświadczać Twojej obecności
mając szacunek dla Ciebie, szacunek dla drugiego człowieka,
bowiem Ty mieszkasz w naszym bliźnim.
Daj nam w pełni odczuć jego godność
jako Bożego syna, jako Bożej córki,
tę godność, która czyni go żywą monstrancją,
epifanią, objawieniem Twojej obecności!
Daj mi Twojego Ducha miłości,
aby moja miłość bliźniego
stała się przejawem Twojej miłości ku ludziom,
jakby nie byli mali i nędzni.
Amen.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama