Czemu podnosicie wrzawę i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi (Mk 5, 39)

Fragmenty książki "Jezus ma do ciebie kilka pytań"

Czemu podnosicie wrzawę i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi (Mk 5, 39)

Richard C. Antall

JEZUS MA DO CIEBIE KILKA PYTAŃ

ISBN: 83-7318-550-X
© Wydawnictwo WAM, 2005


„Czemu podnosicie wrzawę i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi”. (Mk 5, 39)

W drodze do domu Jaira Jezus uzdrowił kobietę, która cierpiała na krwotok. W chwili, kiedy jeszcze z nią rozmawiał, przybyli wysłannicy od Jaira z wiadomością, że jest już za późno, aby pomóc dziewczynce. Po co zatem jeszcze kłopotać Nauczyciela? Jezus jednak natychmiast powiedział do cierpiącego ojca: „Nie bój się, wierz tylko!” (Mk 5, 36). Widać w tym charakterystyczną dla Niego troskę o potrzeby człowieka.

Po przybyciu na miejsce zastał tam „zamieszanie” i tłum, który płakał i zawodził. W tamtych czasach oznaką żałoby było głośne zawodzenie, a żalowi dawano wyraz publicznie. Zwyczaj taki zachowano w wielu miejscach i kulturach aż po dzień dzisiejszy. W miejscu, w którym mieszkam i pracuję, nie zdziwiłoby mnie, gdybym udał się do domu zmarłego dziecka i spotkał się tam z „zamieszaniem”. Tu, w społeczeństwie o kulturze rolniczej, porządek dnia jest dość elastyczny, a ludzie nie czują się tak bardzo związani rytmem dnia, który w środowiskach zurbanizowanych wyznacza praca. To oznacza, że przeżycia emocjonalne jednej osoby często stają się sprawą publiczną.

Pośród chaosu emocji, który zapanował w domu Jaira, Jezus był jak spokojna przystań wśród burzy. Zadał pytanie głośno zawodzącym, nie zważając wcale na to, jak reagują i jak się z Niego wyśmiewają. Następnie odsunął wszystkich za wyjątkiem trzech apostołów: Piotra, Jakuba i Jana oraz rodziców dwunastoletniej dziewczynki, która — jak sądzono — zmarła. Wszedłszy do pomieszczenia, w którym leżało dziecko, ujął ją za rękę i powiedział: „Dziewczynko, mówię ci, wstań!” (Mk 5, 41). Ona zaś „natychmiast” wstała i zaczęła chodzić.

Potem pojawia się jeszcze kwestia dotycząca fragmentu, w którym Jezus przykazał, aby nikt się nie dowiedział o tym cudzie, to nas jednak w tym momencie nie interesuje. My koncentrujemy się na pytaniu skierowanym do żałobników. Czy dziewczynka istotnie tylko spała? Trudno w to uwierzyć. Ten cud w oczywisty sposób ukazuje Jezusową moc wskrzeszania zmarłych, która relatywizuje śmierć do tego stopnia, że można ją porównać do snu.

Św. Beda, cytowany w Catena aurea, twierdził, że „dla ludzi dziewczynka była umarła, i nikt nie mógł jej wskrzesić; lecz dla Boga wyłącznie spała, a w takim przypadku dusza żyła, a ciało odpoczywało, Bóg więc mógł ją zbudzić. Stąd wśród chrześcijan zrodził się zwyczaj, aby o zmarłych, co do których nie mają wątpliwości, że zmartwychwstaną, mówić, że zasnęli”.

Rzymski poeta Wergiliusz stwierdził, że Sen jest „bratem Śmierci”, choć zapewne Beda miał rację, że zwyczaj chrześcijan, aby używać metafory snu na określenie śmierci, ma swoje źródło w tym fragmencie Ewangelii. Pamiętam, że ksiądz w parafii, w której dorastałem, niemal w każdym kazaniu pogrzebowym przypominał, że nasze słowo „cmentarz” pochodzi od greckiego „pokój sypialny”. Niektóre z chrześcijańskich ugrupowań religijnych nawiązujących do tradycji reformacji, które nie przyjmują możliwości natychmiastowego spotkania duszy z Bogiem po śmierci, utrzymują, że zmarli śpią w grobach, oczekując na dzień sądu ostatecznego. Pogląd taki odzwierciedla cykl poematów Edgara Lee Mastersa Umarli ze Spoon River (Spoon River Anthology), opowiadający o zmarłych spoczywających na cmentarzu Spoon River. W pierwszych wersetach tego zbioru zapisano: „Wszyscy, wszyscy śpią we wnętrzu wzgórza”.

Pytanie, które Jezus zadał żałobnikom, zinterpretowane w świetle cudu zmartwychwstania, może być krytyką przesadnych wyrazów żałoby po zmarłym. Dlaczego płaczemy i zawodzimy, gdy umrze ktoś, kogo kochaliśmy? Czy wątpimy w moc Jezusa, który wskrzesza zmarłych? Nasza reakcja na wiadomość o śmierci winna być zgodna z tym, co polecał nam Jezus: „Nie bój się, wierz tylko!” (Mk 5, 36).

W ciągu ostatnich paru miesięcy dwukrotnie musiałem uciec się do tych słów Jezusa. W obu przypadkach śmierć moich młodych przyjaciół stała się dla mnie wielkim zaskoczeniem — w najgorszym znaczeniu tego słowa. Wiele z siebie dałem, aby pocieszyć obie rodziny, ale czułem wewnętrzną pustkę. Wiedziałem też, że wszyscy zdawali sobie sprawę, iż mają prawo się smucić i rozpaczać, ponieważ nawet Jezus zapłakał przy grobie swego przyjaciela Łazarza. Ja sam, choć bardzo zbierało mi się na płacz, nie mogłem jednak wydusić z siebie łez.

Myślę, że byłoby lepiej, gdym się wypłakał. Odsunąłem się nieco od Boga, wycofałem się w coś w rodzaju milczenia połączonego z przerażeniem. Czułem, że noszę w sobie urazę. Dlaczego tak młodzi ludzie musieli umrzeć? Obydwaj prowadzili głębokie życie wewnętrzne. Dla obu byłem spowiednikiem i przyjacielem. Obaj przeczuwali nadchodzącą śmierć, ja jednak zlekceważyłem ich intuicję, nie dlatego, żebym im nie wierzył, lecz że nie chciałem tego zaakceptować. Teraz wiem, że był to dla nich swego rodzaju czas przygotowania, to jednak wcale mnie nie pociesza.

Jeden z nich zginął w drodze do Stanów Zjednoczonych, podejmując ryzykowną próbę nielegalnego przedostania się przez granicę. Poniósł śmierć w wypadku, słyszałem, że ciało zostało zmasakrowane. Myślałem wtedy: „Może to nie on, może to jakaś okropna pomyłka?”. Kiedy dowiedziałem się o śmierci drugiego, nie powtarzałem już tego schematu. Niemniej jednak wiadomość ta wstrząsnęła mną. Któregoś dnia wcześnie rano powiedziano mi, że prosił on o spotkanie ze mną przed swoją śmiercią. Było to na kilka godzin przed jego zgonem, lecz ponieważ zostałem przeniesiony do innej parafii, przebywałem o wiele godzin jazdy od miejsca, w którym się znajdował. Rozczarowanie przerodziło się we frustrację, ta zaś uświadomiła mi moją bezsilność, która z kolei zaowocowała poczuciem wewnętrznej urazy.

Obawiam się, że gdyby Chrystus do mnie skierował słowa, które wypowiedział do żałobników, zaśmiałbym Mu się w twarz. W żalu człowiek poszukuje często kozła ofiarnego, na którym mógłby wyładować swą złość. W przypadku Łazarza, brata Marty i Marii, taką wewnętrzną urazę wyczuć można w słowach, które Marta wypowiedziała do Jezusa: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł” (J 11, 21). Jeden z braci mojego zmarłego przyjaciela, tego, który zginął w wypadku, całą odpowiedzialność za jego śmierć chciał zrzucić na coyote — tak nazywa się tu przemytników, którzy przeprowadzają przez granicę nielegalnych emigrantów. Słyszałem, że drugi z braci zmarłego powiedział do pierwszego przez telefon: „Wiem, że myślisz, iż zbyt łatwo pogodziliśmy się ze wszystkim, ale przecież wiemy, że nigdy już nie odzyskamy naszego brata. Musimy oddać go Bogu”. Oczywiście, ten drugi brat miał rację. Tak myślałem, ale moja sympatia była po stronie tego, który nie potrafił zaakceptować śmierci.

Wspomnienie tych smutnych wydarzeń wciąż podsyca mój żal. Wiem jednak, że zawsze powinienem słuchać tego, co mówi Jezus: „Czemu podnosicie wrzawę i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi” (Mk 5, 39).

Zwykle jesteśmy obiektywni z wyjątkiem tych sytuacji, które dotyczą nas samych. Możemy pocieszyć innych, często jednak nie potrafimy pocieszyć siebie. Tymczasem to, czego każdy z nas potrzebuje, to słuchać Boga. Wziąłem sobie to pytanie do serca bardziej niż inne, ponieważ ból mojej żałoby jest wciąż żywy. Zastanawiałem się, jak to, co napisałem, zostanie odebrane przez czytelników. Być może, znajdzie się ktoś, kto będzie myślał tak samo, jak ja, a może zna inną osobę, która przechodzi doświadczenia podobne do moich. Jakkolwiek by nie było, pytanie to może stać się inspiracją do zastanowienia się nad mocą, jaką Jezus ma nad naszym życiem. Ten, który uciszył morze, potrafi wlać pokój w ludzkie serce. „Po co cała ta rozpacz? — pyta Jezus. — Jestem tu, aby wziąć cię za rękę”.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama