Jeszcze będziemy musieli przejść niejedno

O osobistym doświadczeniu wiary

Dostrzegam wiele sposobów, którymi dobroć Boża umacniała moją wiarę: naturalne skłonności, jakie zostały mi dane, ojciec, którego widziałem klęczącego na modlitwie, matka, która przez całe życie zmagała się ze swymi wątpliwościami, ksiądz proboszcz, który walczył o każdą ludzką duszę, będąc wrażliwym na sprawy społeczne i mając odwagę w czasach komunizmu, przyjaciele w seminarium duchownym, a potem pierwsze wielkie rekolekcje prowadzone przez ojca Josefa Sukopa w sposób bardzo zwyczajny, bogaty i duchowo głęboki1. Sporo też zawdzięczam lekturze (mój ojciec miał bogatą bibliotekę, co było rzadkością w epoce komunistycznej). Ponadto Boża opatrzność postawiła na mojej drodze wielu dobrych ludzi, dzięki czemu w Kościele czułem się dobrze.

Jestem przekonany, że urodziłem się z powołaniem kapłańskim. Przy ludziach, jeśli chodzi o sprawy Boże, byłem raczej milczący. Boża dobroć pozwoliła mi przeżyć kilka bardzo silnych doznań duchowych. Już w dzieciństwie kochałem liturgię i śpiew. Kłopoty w okresie dojrzewania stały się dla mnie rozstrzygającymi doświadczeniami dla decyzji o kapłaństwie. Dopiero później dowiedziałem się, jak wielu ludzi za mnie się modliło. Do dziś jestem wdzięczny przede wszystkim swoim rodzicom za przestrzeń wolności, jaką mi dali.

Po święceniach kapłańskich w latach 1982-1990 pracowałem w różnych, przeważnie wiejskich parafiach archidiecezji ołomunieckiej. Duszpasterstwo w epoce komunizmu zostało ograniczone do sfery liturgii. Dlatego szukaliśmy dodatkowych możliwości spotykania się poza nią. Nie wierzyłem zbytnio w upadek komunizmu i osobiście byłem przygotowany na długą walkę. Mówiłem sobie, że ważne jest, by przynajmniej następnym pokoleniom przekazać podstawy wiary, ponieważ ja sam i tak nie dożyję wolności. Cieszę się, że się myliłem.

Byliśmy pionkami w walce między dobrem a złem, nikt o nas nie wiedział. Dlatego wciąż musieliśmy walczyć ze strachem, z obawami. Nie skompromitowałem się — przede wszystkim dojrzewałem w swoim kapłaństwie, pokonując pierwsze kryzysy. Naszym doświadczeniem stało się życie w samotności, nie umieliśmy żyć we wspólnocie. Jednak nauczyliśmy się być przyjaciółmi. Być może ów ideał przyjaźni jest zbyt wysoki, by mógł się stać powszechną normą duszpasterską. Doświadczałem tego po upadku komunizmu, gdy pracowałem głównie w instytucjach kościelnych. Powoli uczyliśmy się wspólnie różnorodności, tolerancji i uczestnictwa w rządzeniu. Procesy decyzyjne mają znaczenie kluczowe, a my przyzwyczajeni jesteśmy do rozstrzygania w sposób bardzo indywidualistyczny.

Gdy zastanawiam się nad tym, co chrześcijaństwo wnosi w życie czeskiego społeczeństwa, to mam świadomość, że można by zapytać, dlaczego wnosi z pozoru tak mało. Kościół w Czechach potrzebuje więcej czasu, żeby rozwinąć samodyscyplinę, skupić się na sprawach istotnych, potrzebuje też więcej mistyki. Zżera go pośpiech, ponieważ chce się wykazać szybkimi efektami swej posługi. Nasze społeczeństwo czuje, że palącym problemem Kościoła jest wielka troska o siebie samego, że zbyt mało martwią nas kłopoty innych. Największe niebezpieczeństwo stanowi zamknięcie się we własnych problemach. Jeszcze będziemy musieli przejść niejedno, zanim dobroć Boża tak nas oczyści, że staniemy się zaczynem i siłą odnowy.

Wspólnota chrześcijańska przywraca społeczeństwu pamięć, kulturę, liturgię, nadzieję tkwiącą w pojednaniu, alternatywny styl życia. Jeśli Kościół w Czechach za bardzo upodobni się do możnych dzisiejszego świata polityki, pozbędzie się swego radykalizmu i wysokich wymagań, to do czego nada się taka sól, która straci swój smak? Kościół daje społeczeństwu siebie w postaci semper reformanda.

Ponieważ w Kościele dość powszechnie zagubił się dziś dar duchowego rozeznawania, zastępuje się go w formacji seminaryjnej skomplikowanymi wytycznymi oraz planami wychowawczymi. Trzeba na pierwszym miejscu pokładać nadzieję w darze duchowego ojcostwa, które jest podstawowym wymiarem formacji seminaryjnej. Dzisiejsze dyskusje nad powołaniem kapłańskim koncentrują się przede wszystkim na zrozumieniu relacji między wieloma postaciami powołania chrześcijańskiego a powołaniem do kapłaństwa. Współczesnego człowieka pociągają wysokie wymagania duchowe i dlatego ślepą uliczką jest stawianie wymagań tylko o charakterze urzędowym, biurokratycznym, związanych z przepisami i „specjalistami”. Powołania nie możemy przecież powierzać „specjalistom” — powinniśmy je oddać ojcom duchownym.

Należałoby poza tym mocno się przeciwstawiać zakorzenionej dziś w kulturze życia kościelnego tendencji, która odnosi się nieprzychylnie, niekiedy wręcz wrogo, do studiowania, do podejmowania jakichkolwiek wysiłków mających na celu poszerzenie i pogłębienie wiedzy. Brak dyscypliny w studiowaniu bardzo często przekłada się na niedbalstwo i dyletanctwo w pracy duszpasterskiej. Brak elementarnych nawyków w tym względzie prowadzi do wygodnego i rozmiękczonego trybu życia księży, a Kościołowi odbiera dynamizm i gorliwość.

W życiu Kościoła więź między księżmi a ich biskupami stanowi główną oś formacyjną. Biskup, który szanuje wolność księdza i docenia jego osobisty trud w realizowaniu swego kapłaństwa, może mieć nadzieję, że znajdzie w nim człowieka, który będzie do jego dyspozycji także w wymiarze służby. Biskup jest nieraz tak bardzo związany odpowiedzialnością swej posługi, że przestaje dostrzegać ów wielki dar, jaki dostał od Boga dla rozeznawania charyzmatów i darów poszczególnych księży. Ci zaś ze swymi problemami powinni zwracać się do biskupa, który okaże im zaufanie, zachowując jednocześnie dyskrecję. Zintegrują oni w ten sposób swój osobisty charyzmat z całym Kościołem lokalnym.

Teologiczna jedność posługi kapłańskiej i wzajemna więź obu stopni święceń (biskupich i prezbiteratu) musi znaleźć także swój praktyczny wyraz. Wspólnota kapłańska ma charakter praktyczny (mam się do kogo zwrócić), osobisty (mam przyjaciół) i duchowy (możemy sobie powiedzieć prawdę w cztery oczy). Wzrasta ona tam, gdzie jest współudział w dobrach materialnych i w cierpieniu. Natomiast osobowość księdza rozwija się wtedy, gdy uznaje on, że swoje wzory i przekonania może poddać ewentualnej krytyce, którą uznaje za uprawnioną. Ksiądz może się mylić — nie wystarczy tylko stawać w obronie powszechnie uznawanej prawdy chrześcijańskiej.

Współczesny ksiądz jest człowiekiem wezwanym do osobistego doświadczenia wiary, które nigdy się nie kończy i nigdy nie jest całkiem zamknięte. Podstawą modlitwy kapłańskiej są chwile osobistego przebywania w Bożej obecności. Ksiądz musi być świadomy tego, jak cenny jest dar czasu. Nie wystarczy powiedzieć, że czasu jest mało. Trzeba dodać, że czasu na rozmowę z Bogiem zawsze jest mało. Duszpasterstwo zaczyna się i kończy modlitwą dlatego, że jest ona swoistą przestrzenią możliwej jedności między człowiekiem a Bogiem. Codzienne przyjmowanie Eucharystii to wymóg wysoki i trudny, oparty na zaufaniu do Chrystusa. Dlatego w sakramencie pokuty w przypadku księdza bardziej chodzi o nieustanne rozeznawanie między tym, co dobre, a tym, co lepsze. Ksiądz potrzebuje wielu niepowodzeń po to, by w jego życiu na powierzchnię wszelkich działań wypłynęła sama siła Ducha.

PAVEL AMBROS SJ

teolog

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama