SB - Syndrom Barabasza

Fałszywe oskarżenia pod adresem Jana Nowaka-Jeziorańskiego i problem stadnej bezmyślności w dokonywaniu osądów

Z bólem i zażenowaniem patrzyłem na rozwój oskarżeń kierowanych w stronę Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Najbardziej rzeczowe, a zarazem ewangeliczne w stylu, wyjaśnienia pojawiły się na łamach magazynu „Plus—Minus” — sobotniego dodatku do „Rzeczpospolitej”.

Autor tłumaczył tam szczegółowo, że główny dokument, który miał pochodzić ze źródeł niemieckich, stanowi SB-ecką fałszywkę wypisaną nieudolnie na polskiej maszynie do pisania. Zwracał uwagę, iż w pisowni nazwiska Jeziorański użyto czcionki z literą „ń”, której nie było w niemieckich maszynach; za to tzw. umlauty przy niemieckich czcionkach wpisywano ręcznie, co świadczy, iż tekst pochodzi nie od hitlerowskich służb dysponujących odpowiednim sprzętem, lecz od spadkobierców ich metod w polskiej SB. Ci ostatni lubią dziś epatować poczuciem honoru albo urzekać opowieściami, jak rozpracowywali Wolną Europę. Zapewne żyją wśród nich także i ci, którzy wiedzą, jak w latach 70. w ich instytucji przygotowywano intrygę przeciw Janowi Jeziorańskiemu.

SB była w swych podstawowych założeniach instytucją przestępczą, w której łamanie praw człowieka stanowiło naczelną zasadę działania. Mogliby częściowo zrehabilitować się dziś ci z jej pracowników, którzy zdobyliby się na minimum odwagi, by ujawnić fakty i wziąć w obronę niesprawiedliwie oskarżanych. Okazuje się jednak, że wszyscy przyjęli metodę łatwego milczenia. Podnoszenie ich intryg do rangi ważnych świadectw historycznych świadczy o niepokojącym stanie naszych sumień.

Schorzenie sumień widać w wielu środowiskach, które z entuzjazmem podjęły fałszywkę rodem z SB. Tak niedawno jeszcze nasłuchiwaliśmy z przejęciem wiadomości, które przekazywała „Wolna Europa”. Dochodzący do nas głos jej dyrektora brzmiał krystalicznie czysto na tle propagandowej nowomowy, którą praktykowano w rodzimych środkach przekazu. Wystarczyło kilka lat wolności, aby zapomnieć o tym wszystkim i ideologiczny bełkot produkowany przez SB-eckich poprawiaczy historii uznać za najwyższe kryterium prawdy. Głosem ideologów zaczęli nagle przemawiać w listach do redakcji nawet przedstawiciele środowisk akademickich, od których należałoby oczekiwać, że postulowana przez Ojca Świętego „posługa myślenia” okaże się dla nich ważniejsza niż prywatne ambicje polityczne.

Nie była to pierwsza reakcja tego typu. Kilka lat temu, kiedy intrygę skierowano w stronę Władysława Bartoszewskiego, jeden z ówczesnych senatorów RP autorytatywnie orzekł, iż Bartoszewski musi coś mieć na sumieniu, skoro udało się mu wydostać z Oświęcimia. Natychmiast znalazły się środowiska, które zaczęły przemawiać w tym samym stylu, sugerując, iż dla polskiej duchowości zjawiskiem naturalnym jest podejrzewanie bliźnich o najgorsze. Jeśli ktoś chce udowodnić, że nie jest winny, niech przedstawi niezbite dowody swej niewinności. Jeśli tego nie uczyni, należy założyć, iż jest on pospolitym przestępcą, kryminalistą i kolaborantem...

Szczególnie bolesne jest przyjęcie podobnej praktyki w środowiskach, które usiłują uchodzić za katolickie. Styl ten pozostaje jaskrawym zaprzeczeniem zasad ukazanych w Ewangelii. Chciałem go początkowo nazwać pogańskim, uświadomiłem sobie jednak, że określenie takie ubliżałoby poganom. Nie potrafię wskazać równie żenujących przykładów, w których przedstawiciele świata pogańskiego praktykowaliby psychiczne lincze na niewinnych, po to, by poprawić sobie samopoczucie i zademonstrować swoją pryncypialność.

Byłem oskarżony...

Charakteryzując istotę chrześcijańskiej postawy wobec bliźnich, Chrystus odwołuje się do naszej umiejętności rozpoznawania Jego rysów w głodnych, spragnionych, uwięzionych, chorych (Mt 25,35n). Do zbioru postaw, w których wyraża się chrześcijańska kultura ducha, można by dołączyć jeszcze wiele innych zachowań, np.: „Byłem niesprawiedliwie oskarżony, a wzięliście mnie w obronę”. Nie jest to sprawa błaha, skoro od podobnych znaków miłości Chrystus uzależnia nasze zbawienie. Z tym większym zatroskaniem trzeba więc patrzeć na postawy, w których zamiast chrześcijaństwa widać jedynie agresję. Chrystus musiałby na nią reagować słowami pełnymi bólu: „Byłem oskarżony bezpodstawnie, a wy dokopaliście mi z głęboką satysfakcją”.

Korzeni wspomnianej agresji można szukać w naszej niedawnej historii. Przez długi czas metodę sprawowania władzy stanowiło tworzenie sztucznych wrogów, którzy mieli rozpalać walkę klasową. Tropiono więc na różnych etapach kułaków i agentów Watykanu, warchołów i dysydentów, wrogów socjalistycznej ojczyzny i przeciwników klasy robotniczej. W zmienionych warunkach sympatycy tamtych tropień nudzą się, że nie ma już z kim walczyć i nie ma kogo atakować. Formą rozrywki dla znudzonych staje się rzucanie insynuacjami w cenione autorytety. Język, którym do niedawna jeszcze przemawiano w kręgach politruków, okazuje się ojczystą mową wielu środowisk, które chcą nienawidzieć i niszczyć, nawet jeśli odwołują się do patriotycznych haseł, podobnie jak czynili to wcześniej etatowi pracownicy SB. Stąd ich bezmyślność i zajadłość w atakowaniu tych, którzy wyrastają ponad środowisko. Gdyby postawie tej towarzyszyła odrobina refleksji, można by uświadomić sobie, że władze USA prowadziłyby działalność samobójczą, stawiając na czele radiostacji znienawidzonej przez komunistów kogoś, kto miał na swym koncie kolaborację z nazizmem. Myślenie nie stanowi jednak mocnej cechy tych, którzy samouwielbienie łączą z bezinteresowną nienawiścią. Najłatwiej jest przypisać Amerykanom głupotę, a rodakom — nieuczciwość, po to, aby zademonstrować własne niedostrzegane wcześniej zalety.

Z bólem patrzyliśmy niedawno na wyniki ankiet, świadczące, iż połowa naszych rodaków skłonna jest zaakceptować eutanazję w ramach wygodnego pragmatyzmu. Stan sumień, które w sposób równie beztroski potrafią usprawiedliwić zabicie drugiego człowieka, stanowi wielki problem duszpasterski. Nie mniejszym problemem pozostaje stan tych polskich sumień, które potrafią beztrosko zabijać dobre imię bliźniego, wybierając łatwe pomówienia wówczas, gdy wiara chrześcijańska wymaga od nas odpowiedzialności za słowo. Bezmyślne powtarzanie oskarżeń, które przekreślają całe życie człowieka, jego godność i elementarną uczciwość kojarzy mi się niepokojąco z zachowaniem tłumu stawiającego Barabasza nad Chrystusa.

Syndrom Barabasza

Jak mógł czuć się Chrystus, kiedy w swoistym rankingu popularności przegrał głosami tłumu z pospolitym kryminalistą Barabaszem? Prawdopodobnie czuł się tak jak ci, którzy przez całe życie starali się dawać świadectwo prawdy inspirowanej miłością do Ojczyzny, a dziś słyszą tylko słowa zaciekłej nienawiści. Ufam, że męka Chrystusa i kielich goryczy wypity przez Niego aż do końca będzie źródłem duchowej siły dla tych, którzy w przyspieszonym kursie polskiej demokracji stali się obiektami intryg i niesprawiedliwych oskarżeń. Ufam, że do swych wcześniejszych cierpień potrafią dołączyć jeszcze jedną formę bólu; koszmarnego bólu sprawianego przez tych, których kochamy i którym staraliśmy się służyć całym życiem. Ta postać bólu potrafi obezwładniać bardziej niż jakiekolwiek cierpienia zadawane przez wrogów. Nie należy się łudzić, że zabraknie jej na życiowym szlaku wierności Chrystusowi. Skoro Bóg włączony w ludzką historię nie uniknął niesprawiedliwych oskarżeń przez najbliższych, niewielka jest szansa, by nam udało się ich uniknąć.

Czym tłumaczyć, że tak szybko zmieniły się nastroje tłumu, który potrafił gromko wołać zarówno „Na krzyż z nim”, jak i „Hosanna”? Zapewne niektórzy z krzyczących powtarzali ogólnikowe wiadomości o tym, że Jezus nie szanował szabatu i uzdrawiał chorych w dzień święty. Inni dysponowali bliżej niesprecyzowaną informacją o tym, że zapowiadał, iż zburzy świątynię, a na dodatek pozwalał uczniom łuskać kłosy zboża w szabat. Jeszcze inni mieli Mu za złe towarzystwo celników i jawnogrzesznic, którym okazywał serce nawet wówczas, gdy „porządny” człowiek z tłumu pryncypialnie chwytał za kamień. Żaden z tych argumentów nie miał sam w sobie większej wagi. Kiedy jednak połączyło się je wspólnie, można było przy odrobinie złej woli skonkludować, że coś w tym jest. Potem można było już spokojnie demonstrować święte oburzenie i żądać ukrzyżowania Jezusa...

Tamto krzyżowanie nie zakończyło się na wzgórzu Golgoty. Chrystus cierpi także i dzisiaj we wszystkich niesłusznie oskarżonych, którym odpłaca się intrygą i pomówieniami za dobroć. Myślę także o tej dobroci, którą zna jedynie Bóg i niewielkie grono bezpośrednio zainteresowanych. Wracam pamięcią do sytuacji naznaczonych darem dyskretnej dobroci, za którą nikt nie dziękował, podobnie jak nie dziękowano Chrystusowi za większość Jego cudów. Przywołuję pamięć trudnej, konfliktowej sytuacji sprzed 25 lat, o której opowiadał mi mój ówczesny biskup Stefan Bareła. Aby utrudnić życie pielgrzymom spieszącym na Jasną Górę, władze partyjne podjęły decyzję o zbudowaniu w Częstochowie przejścia podziemnego, które wymagało od pielgrzymów schodzenia po schodach i wędrówki przez podziemny pasaż. Dla starszych osób, zmęczonych kilkudniowym wędrowaniem, było to niemożliwe. Biskup próbował interwencji na różnych szczeblach, ale bez skutku. Dopiero kongresmen Klemens Zabłocki, który w USA przewodniczył wówczas komisji spraw zagranicznych Izby Reprezentantów, przekonał Edwarda Gierka do rezygnacji z szalonego projektu budowy autostrady pod Jasną Górą. Niewiele osób wie, że Zabłocki uczynił to na osobistą prośbę Jana Nowaka-Jeziorańskiego, którego z kolei poprosił o tę interwencję bp Szczepan Wesoły.

W wakacyjne dni rzesze pielgrzymów śpieszące do Matki Bożej nie uświadamiają sobie, że ich spokojne przejście z Alei NMP do parku pod klasztorem jest możliwe dzięki dyskretnej interwencji kogoś, kto potrzebuje ich modlitewnego wsparcia, aby nie czuł się samotny przy żenujących próbach zaszczucia. Autentyczne nabożeństwo maryjne jednoczy nas z tymi, którzy cierpią i potrzebują naszej wdzięcznej pamięci. Zanik tej pamięci stanowi chorobę polskich sumień, która wymaga głębokiej wspólnotowej refleksji. Tym głębszej, gdy razem z amnezją przychodzi myślenie w kategoriach syndromu Barabasza, który skrótowo można oznaczyć symbolem SB.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama