Mistrzowie życia

Ideał sportowy obejmuje stały wysiłek, stałą pracę nad sobą. Jednak nie tylko w sporcie ten model jest receptą na sukces. Szkoda, że w edukacji coraz częściej pomija się ten ważny aspekt życia

W trakcie zakończonych igrzysk olimpijskich mieliśmy okazję podziwiać największych mistrzów sportu. Zmagali się najlepsi z najlepszych, ludzie o umiejętnościach nieosiągalnych dla zwykłych miłośników tej, czy innej dyscypliny. Mistrzów mamy nie tylko w sporcie.

Mistrzowie biorący udział w igrzyskach, umiejętności zawdzięczają nie tylko talentowi, ale przede wszystkim ciężkiej pracy włożonej w jego rozwijanie. Jednak przecież pracowało wielu, a tylko jeden zdobył medal. Czy to nie demotywujące dla pozostałych? Oczywiście, że nie. Oglądanie, podziwianie i wzorowanie się na najlepszych pomaga każdemu z nas rozwijać się i osiągać doskonałość na własną miarę. To znaczy dochodzić do najlepszej możliwej wersji samego siebie. Czy to w sporcie, czy w pracy, czy ogólnie w życiu.

Do szczęścia przez wysiłek

Rolę, jaką najlepsi sportowcy pełnią w życiu miłośnika sportu powinni w życiu chrześcijanina odgrywać święci. Bo chociaż świętym zostaje się ogłoszonym pośmiertnie, to święci i błogosławieni stanowią dla nas wzór życia.

Ten wzór jest często niedościgły, poza naszymi realnymi możliwościami, ale pokazuje drogę, którą trzeba iść, by w najlepszej z możliwych wersji przeżyć życie doczesne. I chociaż święci wielokrotnie doświadczali prześladowań, cierpień i męczeńskiej śmierci, to jest do droga życia maksymalnie szczęśliwego. Świat współczesny zdaje się zatracać umiejętność prawidłowego pojmowania szczęścia, myli je z przyjemnością, ale choćby igrzyska olimpijskie raz na cztery lata przypominają nam, że szczytów szczęścia nie osiąga się tylko przyjemnością.

Służba życiu

Wielu świętych za życia służyło chorym. Wiemy na przykład, że św. Łukasz sam był lekarzem i jest dziś ich patronem, podobnie jak święci Kosma i Damian, czy św. Cezary. Za patrona pielęgniarek uznaje się św. Kamila, św. Jana Bożego, a patronem ratowników medycznych jest św. Gerard. Niewątpliwą korzyścią dla ludzi wykonujących te zawody byłoby, oprócz odwoływania się do swoich patronów, również studiowanie ich żywotów.

O świętych możemy dziś przeczytać w licznych książkach czy publikacjach prasowych — „Opiekun” też często publikuje materiały o świętych. Można dzięki temu zapoznać się z ich życiem i dokonaniami, czy to w suchej dokumentalnej formie, czy w wersjach bardziej fabularyzowanych. O jednym ze świętych medyków, tych bardziej współczesnych - Giuseppe Moscatim powstał nawet całkiem niezły film fabularny. Ten kanonizowany przez św. Jana Pawła II w 1982 roku neapolitański lekarz wsławił się oczywiście cudami za swoim wstawiennictwem. Jednak jego doczesne życie także było niecodzienne, mistrzowskie można powiedzieć i warto się z nim zapoznać. Film jest zresztą ciekawy i dobrze zagrany, a jeśli ktoś woli słowo pisane, to ukazały się przynajmniej dwie książki w języku polskim o św. Józefie Moscatim.

Niezwykły lekarz

Niewątpliwie doktor Moscati inspirował się w życiu swoim wielkim świętym patronem, mężem Bogarodzicy, czemu zresztą musiała sprzyjać pobożna atmosfera w jego rodzinnym domu. Od początku swej medycznej kariery bardzo przykładał się do treningu, czyli w tym wypadku nauki — był wzorowym uczniem, a później pilnym studentem, często chwalonym. W dzieciństwie opiekował się ciężko chorym po wypadku bratem, co istotnie wpłynęło na późniejszy wybór drogi życiowej w medycynie, a nie w zawodzie prawniczym wzorem ojca. Za tym wyborem stała nie tyle perspektywa kariery, nie nawet szczególne zainteresowanie medycyną jaką taką, ale chęć niesienia ulgi w cierpieniu.

Giuseppe szybko dał się poznać nie tylko jako ofiarny lekarz i organizator pomocy chorym. Rychło okazał się też zaangażowanym naukowcem i nieprzeciętnym idealistą przedkładającym prawdę nad zaszczyty.

Niezwykły człowiek

Już jako młody i świetnie zapowiadający się naukowiec odrzucił stanowisko profesorskie, przedkładając pracę w szpitalu i działalność dydaktyczno-badawczą nad formalną karierę uniwersytecką. Wszystkie kolejne lata przepracował w Szpitalu dla Nieuleczalnie Chorych w Neapolu. Nie był jedynym świętym, który w tym szpitalu pracował, wywodziło się z niego ponad 20 świętych i błogosławionych.

Decyzja wyboru takiej właśnie ścieżki kariery była błogosławieństwem dla pacjentów, ale także wielką korzyścią dla studentów medycyny — przyszły święty był świetnym i lubianym nauczycielem. Zawsze szanował swoich uczniów i współpracowników, nawet o najniższych rangą mówił wyłącznie jako o kolegach. Choć sam gorliwy katolik, nigdy nie zmuszał swoich uczniów ani podwładnych do praktyk religijnych, aczkolwiek gorąco zachęcał. Był mimo swej sławy bardzo skromny. Studentom starał się przekazać możliwie praktyczną wiedzę, zalecając przy tym ostrożność w przedwczesnym, niepopartym głęboką rozwagą diagnozowaniu czy leczeniu. Dysponował olbrzymim doświadczeniem klinicznym, w późniejszych latach swej kariery bardzo rzadko mylił się w diagnozach, co już za życia przysporzyło mu opinii o nadprzyrodzonych zdolnościach terapeutycznych, czemu sam gorąco zaprzeczał. Wyrażał zresztą nieraz opinię, że postęp naukowy osiąga się wyłącznie krytykując i powątpiewając w to, co wiemy, zaś przemiany świata na lepsze dokonuje nie nauka, lecz miłosierdzie. Jawił się w równym stopniu człowiekiem rozumu i wiary. W opinii samego papieża uosabiał całym swoim życiem obraz idealnego świeckiego chrześcijanina.

Niedościgły ideał?

Czytając relacje o Giuseppe Moscatim, także studiując słowa jego samego nietrudno dojść do wniosku, że niesłychanie trudno być takim człowiekiem. Może nam się zdawać, że to wręcz niemożliwe, zwłaszcza że dziś nie ma już takich ludzi, lekarzy, naukowców.

Jednak, gdy oglądamy grę w tenisa mistrza olimpijskiego i podziwiamy jego kunszt, czy dziwi nas, że wśród znajomych tenisistów amatorów nikt nie gra jak on? Ba, że nam samym, o ile w ogóle gramy w tenisa, do takiego poziomu wiele brakuje? Zapewne nas to nie dziwi, ani nie wyciągamy z tego wniosku, że istnienie takich tenisistów w dzisiejszym świecie nie jest możliwe.

Dokładnie tak samo jest ze świętymi, oni żyli i żyją pośród nas, z natury rzeczy nie ma ich wielu, bo to mistrzowie nad mistrzami, a nierzadko dowiadujemy się o ich mistrzostwie dopiero, gdy już odejdą. Ale żyjąc wśród nas święci zostawiają nam swoje przepisy i sposoby na świętość. Dokładnie tak, jak studiując zagrania mistrzów można poprawić grę w tenisa, tak studiując żywoty świętych można poprawić swe życie, własną drogę do świętości. Nie przez proste, bezrefleksyjne naśladownictwo, a przez zrozumienie zasad postępowania i ideałów, którym wierni byli święci za życia.

Formacja praktyczna

Życie św. Giuseppe Moscati pokazuje nam jeszcze jedną wskazówkę, bardzo konkretną. Jeśli chcemy mieć takich lekarzy jak on, musimy zapewnić im formację, jaką on miał, zarówno rodzinną, jak i społeczną.

Eliminowanie ze studiów medycznych nauk podstawowych, a ze szkół religii, czy choćby etyki z pewnością nie przysporzy nam medyków o tak światłej osobowości. Medycyna bez duchowości, zwłaszcza bez miłosierdzia i chęci pomocy bliźniemu, będzie tylko jedną z gałęzi gospodarki, odhumanizowaną, technokratyczną działalnością, od której większość młodych ludzi szukających drogi życiowej będzie wolała się trzymać jak najdalej, aby tylko nie musieć stykać się na co dzień z cierpieniem i śmiercią.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama