Nauka, materia, umysł. Kto może powiedzieć, gdzie jesteśmy i kim jesteśmy?

Fragmenty książki "Eutanazja czy życie aż do końca",wstęp do wydania polskiego autorstwa : Jerzego Brusiło OFMConv.

Nauka, materia, umysł. Kto może powiedzieć, gdzie jesteśmy i kim jesteśmy?

Lucien Israël

Eutanazja czy życie aż do końca

Konsultacja merytoryczna dr Katarzyna Półtawska-Zaleska
Tytuł oryginału: La vie jusqu'au bout Euthanasie et autres dérives
© Plon, 1993
© Wydawnictwo WAM, 2002



Nauka, materia, umysł.
Kto może powiedzieć,
gdzie jesteśmy i kim jesteśmy?

Nie można już walczyć o szacunek dla życia bez zadawania sobie stale wielkich pytań, które trapiły ludzi w ciągu całej historii i zajmowały ich umysły, począwszy od grobów paleolitu aż po nasze czasy. Zamierzam tu przedstawić poglądy agnostyka — w znaczeniu używanym przez Malraux — na życie w ogóle, a życie ludzkie w szczególności. Nie spotkałem, tak jak André Frossard, Boga i On też nie dał mi doświadczyć wiary. Ale uważnie śledzę wiedzę mi współczesną, czyli to cierpliwe odkrywanie funkcjonowania świata i praw, jakie nim rządzą. I ten, być może niecodzienny punkt widzenia zmusza mnie niejako do skrajnej ostrożności wobec jedynego i tajemniczego zjawiska, jakim jest życie, i do szacunku wobec niego.

Istotnie, nauka końca XX wieku położyła ostatecznie kres scientystycznemu materializmowi, który dotychczas panował, zakwestionowała niemal nawet samo pojęcie materii i wykazała, że determinizm ma charakter statystyczny, a gdy idzie o wyjaśnienie całokształtu obserwowanych zjawisk, to bardziej do przyjęcia jest ingerencja Rozumu niż przypadek.

W dziedzinie fizyki, by ograniczyć się do kilku przykładów, co do których szczegóły mogą znaleźć czytelnicy w książkach specjalistycznych, okazało się, że zasada nieoznaczoności Heisenberga nie wynika z niedoskonałości naszych instrumentów, ale z natury świata.

Cząstka elementarna nie ma określonego położenia i prędkości. Jeśli mierzy się jeden z tych parametrów, traci się w dużej mierze informację o drugim. Sposób istnienia pary: materia—energia, wymienialnych w kontinuum czaso-przestrzennym, jest tego rodzaju, że ta nieoznaczoność stanowi dla niego podstawowy warunek.

Wynika z tego szereg paradoksów — tak się one przynajmniej przedstawiają naszemu zdrowemu rozsądkowi — np. paradoks kota Schrödingera, który tak długo nie jest ani żywy, ani martwy, dopóki obserwator nie otworzy skrzynki, w której ten kot się znajduje; lub paradoks fotonu, który przechodzi równocześnie przez dwa różne otwory w przesłonie wstawionej pomiędzy źródło a odbiornik, dopóki się nie wkroczy w przebieg eksperymentu. Można zresztą posunąć się dalej. Pomysłowe doświadczenia Wheelera na temat opóźnionego wyboru pozwalają dowieść, że po przejściu przez przesłonę foton „decyduje się”, czy przeszedł przez jeden otwór czy przez oba, w zależności od sygnału wysłanego losowo przez wyłącznik już „po” przejściu fotonu. Lecz ta nieoznaczoność w interpretacji pozytywistycznej i redukcjonistycznej, zwanej kopenhaską, jest coraz bardziej kontestowana. I nie jest to jedyny cierń wbity w światopogląd materialistyczny i racjonalistyczny światopogląd.

Doświadczenia przeprowadzone przez francuskiego fizyka Aspecta, potwierdzone następnie przez innych, a same z kolei potwierdzające teoretyczne prace Bella, dostarczyły niedawno dowodu, że cząstki materialne, które z sobą współdziałały, nadal pozostają dzięki temu w sposób tajemniczy w kontakcie, informując się wzajemnie o stanach, jakie przybierają (np. spin lub polaryzacja) w ten sposób, że gdy się zmieni stan jednej, druga przyjmuje stan uzupełniający, i to nawet wtedy, gdy oddalają się od siebie z prędkościami relatywistycznymi. Współcześni uczeni zmuszeni są wyprowadzić stąd wniosek o „nielokalności” wpływów, co oznacza, że cały świat jest wypełniony informacjami wymienianymi pomiędzy wszystkimi jego najmniejszymi nawet częściami składowymi, od ich powstania aż do ewentualnego końca.

Poza fizyką współczesna kosmologia burzy również uproszczone koncepcje wszechświata, jakie proponują nam materialiści, którzy arbitralnie opowiadają się za mechanistycznym wyjaśnianiem świata, w którym żyjemy.

Szczególnie teoria względności Einsteina kwestionuje nasze pojęcie czasu, wykazując, że zależy on od względnych prędkości ruchu różnych obserwatorów, dla których to samo zdarzenie równoczesne dla obserwatora A może być zdarzeniem przeszłym dla B, a przeszłym dla C, w zależności od ich ruchu. Pokazuje również, że czas przestaje płynąć przy prędkości światła, a więc nie upływa na powierzchni fotonu, który przemierza wszechświat w wiecznym teraz.

Jeśli idzie o przestrzeń, o jej geometrię — Einstein to przewidział, a później to się potwierdziło — zależy ona od ilości materii i energii, jaka się w niej znajduje. To samo dotyczy czasu.

Można by iść jeszcze dalej w opisywaniu zadziwiających własności tego świata, powołując się na prace współczesnych fizyków; ograniczę się tylko do zachęcenia czytelników, by się zapoznali w wyśmienitych książkach popularnonaukowych z aktualnymi dyskusjami na temat teorii superstrun, która przypisuje wszechświatowi 10 wymiarów przestrzennych, w których drgania pola kwantowego generują to, co nazywamy cząstkami, lub na temat zasady antropicznej, która wynika ze spostrzeżenia, że najmniejsze odchylenie od bardzo wielu stałych fizycznych doprowadziłoby do takiego stanu wszechświata, w którym byłoby niemożliwe pojawienie się świadomych obserwatorów.

Niespecjalista, który dowiaduje się o tych przyprawiających o zawrót głowy przygodach nauki i umysłu, który ją tworzy, wynosi z tego co najmniej takie przekonanie, że istnieje więcej tajemnic na ziemi i na niebie, o których się [szekspirowskiemu] Horacemu nie śniło i że wielcy naukowcy współcześni zaczynają z szacunkiem podchodzić do poglądów na świat, zawartych w Wedach, u Platona i głoszonych przez religie Księgi.

Oto jak się ma sprawa z „pewnikami” na temat otaczającego nas świata, w obronie których stawali intelektualiści przywłaszczający sobie prawo do reprezentowania ideologii panującej na naszych uniwersytetach i w czasopismach ilustrowanych.

Wróćmy jednak do sprawy życia. Odkryto najwcześniejsze jego ślady na naszej planecie z epoki odległej o około 3 miliardy lat i od tego czasu ewoluuje ono i staje się coraz bardziej złożone, dochodząc do szczytu w tym dziwnym zwierzęciu metafizycznym, jakim my jesteśmy.

Niezależnie od zjawiska świadomości, samo życie nie zostało dotychczas wyjaśnione. Znamy jego składniki materialne, coraz lepiej poznajemy jego funkcjonowanie i sposób przekazywania. Ale jego geneza nadal jest tajemnicą. Kilkadziesiąt lat temu amerykański biolog Miller wywoływał wyładowania elektryczne naśladujące pioruny w „zupie” złożonej z metanu, amoniaku i innych prostych związków chemicznych, by zbadać, czy pojawią się w niej składniki żywej istoty. I rzeczywiście pojawiło się kilka bardziej złożonych cząsteczek, niezbędnych do życia organicznego. Nie mógł jednak posunąć się dalej. Nie było tam niczego, co mogłoby się samo zorganizować, a przede wszystkim rozmnażać. Niczego, co by przypominało kwasy nukleinowe, z których częściowo składa się nasz materiał genetyczny: nasze chromosomy. Od tego czasu tylko Christian Duve, laureat nagrody Nobla, zaproponował model teoretyczny, który przewidywał różne etapy prowadzące być może do powstania żywej komórki zdolnej do powielania się. Model ten był pomysłowy i interesujący, ale oparty na szeregu postulatów, nie podlegających sprawdzeniu i wymagający zajścia wysoce nieprawdopodobnego łańcucha zdarzeń, jeśli miałby odwoływać się tylko do przypadku. W rzeczywistości, obliczono kiedyś, że gdyby powstanie organizmu wielokomórkowego, typu ssaków, miało nastąpić w wyniku sumowania się pomyślnych przypadkowych procesów biochemicznych, to wszechświat musiałby być sto razy starszy od naszego, którego wiek liczy około piętnastu miliardów lat. Nikt więc dzisiaj nie wie, jak mogło naprawdę powstać zjawisko życia.

Nauka zawiodła nadzieje materialistów. W jaki sposób powstał układ elementów, które począwszy od kwasów dezoksyrybonukleinowych zawartych w naszych chromosomach określa, za pośrednictwem kwasów rybonukleinowych, strukturę białek koniecznych do życia, czerpiąc materiały i energię z otoczenia, to ciągle jest okryte tajemnicą. Wszystko było temu przeciwne. Pojawiło się bez logicznej konieczności, wbrew drugiej zasadzie termodynamiki, zgodnie z którą entropia i chaos rosną wraz z czasem.

A ten tajemniczy wyczyn jest niczym w porównaniu z powstaniem samoświadomości. Komórka, która nie wiadomo, jak powstała, rozwinęła się w organizmy wielokomórkowe, te z kolei uzyskały świadomość i świadomość posiadania świadomości. Mózg ludzki tworzy systemy matematyczne, którym, dzięki nieograniczonej wyobraźni specjalistów, udaje się opisać świat taki, jakim jest. Dwuletnie dziecko wykazuje wrodzoną zdolność do nauczenia się i rozumienia języka, tak samo jak młoda wiewiórka wychowana w izolacji wykazuje wrodzoną umiejętność zakopywania orzechów. Byty, jakimi jesteśmy, zastanawiają się nad sensem swego istnienia oraz nad światem widzialnym i niewidzialnym. Potrafią opisać sytuację, jaka panowała w czasie 10-43 sekundy po stworzeniu wszechświata, w tzw. Wielkim Wybuchu. Wynalazły sztukę, altruizm, heroizm i świętość, medycynę i muzykę, obrzędy i fizykę kwantową.

Można oczywiście za darwinistami przypisywać to wszystko ślepemu przypadkowi, produkującemu różne mutacje, z których ocalały te, co miały większą szansę przeżycia. Można sugerować, że te ślepe mutacje dały początek sieci neuronów, które funkcjonując produkują mechanicznie naukę, miłość, mądrość, filozofię, nie mówiąc już o innych sprawach. Pozwolę sobie jednak przypomnieć, że sam Darwin — który zresztą nie podjął problemu samoświadomości — pytał z niepokojem, czy to możliwe, aby struktura tak złożona i przystosowana, jak oko, była wynikiem szeregu przypadków? W potocznym, kpiącym ujęciu brzmiałoby to tak: mamy szczęście, że powieki otwierają się w sam raz przed oczyma...

Jacques Monod, który z przekonaniem bronił tez redukcjonistycznych, poczuł się zobowiązany do napisania, że obiektywizm skłania nas do uznania celowego charakteru istot żywych i że istnieje tam (przynajmniej pozornie — dodaje) głęboka sprzeczność. Sprzeczność z czym? Z mechanistyczną koncepcją ewolucji, którą zresztą uznawał? On sam nie podejmuje problemu pojawienia się świadomości, a przynajmniej go unika. Zresztą, na czym by polegała korzyść dla Homo habilis [Człowieka zręcznego] z posiadania mózgu, który był zdolny, o 30 tysięcy pokoleń później, do opisania funkcji falowej cząsteczki. Na czym by polegała korzyść z refleksyjnej świadomości wiodącej za sobą orszak niepokojów, cierpień, wahań, jeśli nie na tym, że ukazała wartości, które przyczyniają się do obrony życia, sakralizując je?

Piszę to tylko dlatego, aby podkreślić, do jakiego stopnia obecny wykład biologii jest wykładem ogólnikowym, odzwierciedlającym raczej dowolne i z góry przyjęte stanowiska tych, którzy go prowadzą, niż samą złożoną rzeczywistość. Ta zaś pozostaje dla nas nieprzenikniona i podległa najróżniejszym i przeciwstawnym interpretacjom. Po stronie materialistów widzimy dziś dość wyraźnie naiwność i upór, odmowę zadawania sobie pytań. Po drugiej stronie mamy odwagę i głębię, np. u Johna Ecclesa, neurologa i laureata nagrody Nobla z medycyny, który na podstawie swoich obserwacji opowiada się za istnieniem stwórczego planu. Mamy Rogera Penrose'a, znanego matematyka i fizyka, który w swojej ostatniej książce pokazuje m. in., że działanie umysłu zawiera elementy nie dające się zalgorytmizować, ująć w formuły matematyczne, a więc niesprowadzalne do jakiegokolwiek schematu sztucznej inteligencji. O ileż bardziej dowolne jest stanowisko tych, którzy nie znając najnowszych osiągnięć fizyki i biologii wypowiadają się negatywnie o tezach niematerialistycznych i wolą na podstawie zwykłych przesądów nie traktować życia poważnie i niszczyć je bez skrupułów.

W tym punkcie po dłuższej dygresji wracam do tematu. Przytaczając wszelkiego rodzaju racje: naukowe i medyczne, moralne i społeczne przeciwko czynnej eutanazji wraz z jej wynaturzeniami i niebezpieczeństwami, nie można wykluczać z debaty dziś, jeszcze bardziej niż dawniej, wymiaru duchowego. Rozumiem stanowisko ludzi wierzących, którzy zadawanie śmierci drugiemu człowiekowi, nawet w dobrej intencji, uznają za grzech przeciw stworzeniu. Nie wiem i nigdy zapewne nie będę wiedział, czy mają rację, ale nie można odmówić im zatroskania, zbywać je wzruszeniem ramion, ani bez zbadania sprawy uważać za zabobon. Prawdopodobnie nauka nigdy nie rozstrzygnie sporu między materializmem i spirytualizmem. Nie leży to w jej gestii. Ale też w żaden sposób nie uzasadnia ona negowania unikatowego i sakralnego charakteru życia. Nie można powoływać się na jej wyniki, jak to według swego mniemania czynią w podejściu do istnienia zwolennicy czynnej eutanazji, dokonywanej przy pomocy medycyny. Przeciwnie zaś, aby nieopatrznie nie wykluczyć „wyższej” rzeczywistości, można odwoływać się do faktu, że nauka zawiera twierdzenia wątpliwe i odsłania niezbadane głębie. Pytania metafizyczne nurtują ludzi, odkąd zaczęli myśleć, i będą nurtować zawsze. Narzucać całej cywilizacji w imię przypadkowej większości takie zachowanie, jakoby te pytania nie istniały, byłoby nie tylko niebezpieczne, ale i infantylne. Ci, którzy wątpią, i ci, którzy wiedzą, że wierzą, mają wszelkie powody, by bronić się przed tymi, którzy wierzą, że wiedzą, bo ignorancja tych ostatnich jest przepastna. Jeśli nawet nie uznajemy „zakładu” Pascala, to winniśmy się powstrzymać od przeciwstawiania się zjawisku tak niezwykłemu i tajemniczemu, jakim jest ludzka świadomość. Nie możemy sobie pozwolić na jego lekceważenie. Ono zasługuje na szacunek. Medycyna nie jest tylko techniką na usługach jednostek, które sobie życzą, aby ją wobec nich stosować. Zawiera ona w sobie wymiar duchowy, o czym świadczą wszystkie cywilizacje od samego ich początku.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama