Targowisko tajemnic

Z o. Janem Andrzejem Kłoczowskim, dominikaninem, filozofem religii, rozmawia Sławomir Rusin

Ojcze, wiele osób daje się ostatnio porwać pasji tropienia rzekomych tajemnic Kościoła, spiskowej teorii dziejów. Skąd ta potrzeba?

Myślę, że bierze się ona z poczucia zagubienia odczuwanego przez wielu ludzi i nieczytelności struktury społecznej, w której żyją. Nie rozumieją oni wielu spraw, procesów i szukają łatwych odpowiedzi na trudne dla nich pytania.

Wiara w spiskową teorię dziejów jest bardzo charakterystyczna dla ludzi o umysłowości — powiedziałbym — zranionej. Mają oni wrażenie, że ktoś nieustannie nimi manipuluje i rządzi nim z ukrycia. Twierdzą, że to, co słyszymy w radiu, co widzimy w telewizji, co możemy przeczytać w gazetach, jest informacją dla maluczkich. Natomiast pod spodem, pod oficjalnymi treściami kryje się coś więcej — zakamulowane informacje dla wybranych — i to do nich trzeba dotrzeć.

W historii podejmowano wiele prób wyjaśnienia tego problemu. Nietzsche twierdził, a potem powtarzał to Scheller, że ludzie mali i słabi uważają, iż wbrew swej świadomości i woli są rządzeni przez tych wielkich i silnych. Ci wielcy są albo widoczni: jest to np. król, który rządzi oficjalnie, albo działają z ukrycia, jak np. jezuici czy masoni.

Czy to przekonanie o wszechobecnym spisku towarzyszyło człowiekowi od zawsze?

Znam bardzo interesującą rozprawę jedneg z polskich historyków, który twierdzi, że spiskow teoria dziejów powstała w XVII w. w Polsce, za sprawą Hieronima Zahorowskiego, jezuity, który został wyrzucony z zakonu.

To on napisał Monita secreta — rzekome instrukcje generała jezuitów o tym, jak zdobyć władzę nad światem?

Właśnie. Mechanizm, z którym mamy tu do czynienia, jest bardzo prosty do wyjaśnienia, nazywa się go resentymentem: „Chciałem coś osiągnąćnie zdobyłem tego, w takim razie będę deptał to, co dotąd było dla mnie ideałem”. Tak to mnie więcej wygląda.Dzieło powstało ponad trzysta lat temu i przez długi czas uważano je za prawdziwe dokument zakonu, a co za tym idzie, wielu ludzi zaczęło wierzyć w ten, a potem inne spiski. Zdumiewa natomiast to, że dziś, w XXI w., przeżywamy renesans takiego zupełnie nieracjonalnego myślenia. Ono z jednej strony, budzi w ludziach podejrzenia wobec otaczającej rzeczywistości, a z drugiej daje im nadzieję, że wykrywszy te wszystkie knowania, uda się wszystko wyjaśnić i znaleźć winnych. Hitlerowcy mieli Żydów, których istnieniem tłumaczyli wszystkie problemy, a Dan Brown ma Opus Dei i Kościół katolicki. Co ciekawe, przeciw autorowi „Kodu Leonarda da Vinci” wytoczono ostatnio wszelkie możliwe działa: napisano tysiące stron, na których zbijano argument po argumencie wszystkie jego absurdalne stwierdzenia, a jednak książka dalej jest czytana. To wskazuje na wzrost tej, już i tak wielkiej i bardzo niebezpiecznej, fali irracjonalizmu.

A czy tego wzrostu zainteresowania tajemnicami Kościoła nie można wiązać z religią?

Twierdzę — i kiedyś na łamach LISTU to wyraziłem* — że są dwie sfery życia najbardziej narażone na kicz: religia i miłość. Histeria, którą obserwowaliśmy przy okazji „Kodu Leonarda da Vinci”, doskonale pokazuje, w jaki sposób religia atakowana jest przez kicz, czyli przez uproszczenia i kłamstwa.

Sprawa jest jednak dość złożona. Mówi się dziś, nie bez racji, o powrocie sacrum do współczesnej kultury. W stosunku do naiwnego, scjentystycznego światopoglądu, charakterystycznego dla XIX i XX w., wiele się obecnie zmieniło. Naukowe odpowiedzi, odarte z duchowej głębi, człowiekowi już nie wystarczają, poszukuje on czegoś więcej. Ten powrót sacrum nie oznacza jednak automatycznego powrotu do wielkich i uznanych tradycji religijnych, i nie mam tu na myśli tylko chrześcijaństwa. New Age, czyli ta podobno „nowa era” religijności, jest zdecydowanie antyinstytucjonalna. Moja religijność jest w niej przedmiotem mojego osobistego, niczym niezmąconego wyboru, dyktowanego wyłącznie moimi osobistymi zainteresowaniami. W związku z tym wszelkie tradycje, posiadające pewną strukturę, zwartość, wymagania, jak np. Kościół katolicki, ale nie tylko on, są poddawane krytyce. Przybiera ona często postać właśnie oskarżenia o spisek.

Człowiek pragnie sacrum, ale często jest to „dzikie sacrum”. Nie zgadzam się z Tertulianem, który twierdził, że anima est naturaliter christiana [łac. dusza ludzka jest z natury chrześcijańska], tak naprawdę anima est naturaliter pagana [dusza ludzka jest z natury pogańska]. Dusza ludzka jest religijna, ale człowiek jest z natury poganinem i chciałby mieć jak najwięcej bogów, bo tam, gdzie jest wielu bogów, łatwiej znaleźć miejsce dla swojego egoizmu. To jest troszkę jak z wielożeństwem: monogamia zobowiązuje bardziej niż poligamia.

Religio post moderna (religia ponowoczesna), charakterystyczna dla naszych czasów, to powrót do pogaństwa. Do pogaństwa, które ma różne postaci — oczywiście nie tak naiwne, jak zwykliśmy uważać, że ten a ten posąg jest bogiem, ale bardziej wyrafinowane, gnostyckie.

Takie dla elit...

No właśnie, niby to dla elit, ale co to za elity, które sprzedają swoje książki na ulicach? Rozmawiałem kiedyś z bardzo poważnym przedstawicielem tradycji antropozoicznej**, z Jerzym Prokopiukiem, i zapytałem: „Panie profesorze, co wy robicie? Zawsze byliście arystokratyczni, gnoza była dla wtajemniczonych, a teraz znajduję wasze poradniki na dworcu?”. Odpowiedział: „Proszę ojca, trudno — demokracja”. Widać więc, że wybitni przedstawiciele gnozy też mają świadomość pewnego upadku ich duchowej tradycji.

Okazuje się, że w sprawach religii zaczynają decydować prawa rynku, a stare prawo Kopernika mówiące, że zły pieniądz wypiera dobry, dokładnie się tu sprawdza. Dlatego więcej ludzi wybiera Dana Browna niż coś poważnego. A przy okazji bezkrytycznie kupuje wszystkie sensacje z tym związane. Przykładem jest gnostycka ewangelia Judasza, z której zrobiono jedno z największych odkryć archeologicznych, choć Ireneusz z Lyonu pisał o niej już osiemnaście wieków temu. Czytający ją dzisiaj, ludzie zapominają o kontekście historycznym, w jakim powstawały takie pisma. Kto opowiada bajki o tym, że Judasz jest bohaterem, a nie zdrajcą, bo bez niego nie byłoby możliwe nasze zbawienie, musi pamiętać, że gnostyccy czciciele Judasza oddawali też cześć Kainowi. Twierdzili, że cała historia i dobro zaczęły się od tego, że Kain zdecydował się zabić „głupiego” Abla. Kainici — bo tak nazywała się sekta, w której powstała ta ewangelia — czcili też węża. Uważali, że w rajskim ogrodzie wcielił się w niego nie szatan, ale sam Chrystus, by objawić Adamowi i Ewie gnozę. Miała ich ona uwolnić spod władzy złego Demiurga. A podczas kainickiej liturgii za konsekrowany chleb uważano taki, którego dotknął pełzający po ołtarzu wąż. Wszystkiego najlepszego zwolennikom ewangelii Judasza!

Jak znaleźć trwały, religijny punkt oparcia, kiedy upadają nawet wielkie religijne tradycje?

Przede wszystkim proponowałbym odwołać się do zwyczajnego zdrowego rozsądku. Wróćmy do niego, wróćmy do racjonalnego myślenia. Jeden z polityków obraził się kiedyś na mnie, gdy w swoim czasie powiedziałem w telewizji, że przyjdzie taki moment, kiedy Kościół będzie musiał bronić Oświecenia i jego racjonalnego myślenia. Myślę, że to jest akurat ten czas. Nie chodzi tu o suchy racjonalizm, ale właśnie o racjonalność, zakładającą też istnienie tajemnicy, wobec której człowiek staje bezbronny: „Jak to się dzieje, że mam świadomość samego siebie? Jak to jest, że istnieje jakaś odpowiedniość pomiędzy tym, co jest rzeczywiste, a tym, co jest moim myśleniem?”. Same tajemnice.

Fides et ratio — wróćmy do wiary i do rozumu. To są dwa skrzydła, które unoszą ludzkiego ducha. Przyjęcie tylko jednego punktu widzenia (np. tylko wiary lub tylko rozumu) przypomina próbę lotu przy pomocy jednego i w dodatku oskubanego skrzydła.

Kościół jako strażnik racjonalności...

Tak! Bronię tej tezy i głoszę ją, jak i gdzie tylko mogę. Dlaczego? Niektórzy mądrzy publicyści zwracają uwagę na ważną sprawę: podobne tendencje do odchodzenia od racjonalności w kulturze już przecież się pojawiały. Tak było w latach 20. i 30. w Niemczech; na tym wyrosła potęga Hitlera i nazizmu. Hitlerowcy głosili narodowy socjalizm, ale ich drugą ideologią był rodzaj swoistej gnozy — wiara w wielkość swojej rasy i wtajemniczenie. Przecież hitlerowscy specjaliści jeździli do Tybetu, żeby badać rzekomą tradycję Atlantów przechowywaną przez Aryjczyków, a w Europie specjalny oddział SS poszukiwał Graala.

Proszę zauważyć, jak szalenie niebezpieczna jest taka irracjonalna formacja, która dostaje do ręki najnowsze osiągnięcia techniki.

Z jednej strony racjonalność, a z drugiej... Ojciec Joachim Badeni OP zapytany kiedyś przez LIST, dlaczego ludzie wolą wybrać się na film „Władca pierścieni” niż do kościoła, odpowiedział, że w filmie jest jakaś tajemnica, a dzisiaj w kościele bardzo często jej brakuje. Może ten powrót „dzikiego sacrum” jest wynikiem tego braku?

Tak, bardzo brakuje tajemnicy, dlatego że naszą kościelną odpowiedzią na duchowe potrzeby ludzi jest często moralizatorstwo. Ono, jak się nam wydaje, jest dla wszystkich zrozumiałe: „nie zdradzaj żony”, „nie bij dzieci ponad miarę” i takie tam. Boimy się pójść głębiej. Nasze duszpasterstwo jest spóźnione o jedną epokę — obecnie dostosowujemy się do zlaicyzowanej mentalności scjentystów XX w. Tymczasem jesteśmy w XXI w., ludzie szukają tajemnicy, a my jej im nie dajemy, nie pokazujemy im na przykład cudowności liturgii.

Bardzo mi odpowiada teza, którą głosi dominikanin, kardynał Schoenborn z Wiednia, że lekiem na laicyzację współczesnego świata jest piękna liturgia. Ale piękna nie w tym sensie, że schola ładnie zaśpiewa na trzy głosy, ale że dzięki jej śpiewowi uda się zbudować atmosferę otwarcia na Tajemnicę. No bo cóż bardziej tajemniczego jak to, że chleb staje się Ciałem i że można to zobaczyć oczyma wiary, a nie „mędrca szkiełkiem i okiem”. Przecież po przeistoczeniu śpiewamy zawsze Misterium idei: „Oto wielka tajemnica wiary”. Tylko czy my, duszpasterze, potrafimy stworzyć duchową atmosferę takiej czujności, uważności i swoistego duchowego napięcia, które pomoże to zobaczyć? Każda Msza powinna mieć wymiar mistagogiczny. Mystagogia to bardzo mądre starochrześcijańskie słowo, o którym zapomnieliśmy, a które oznacza „wprowadzanie do tajemnicy”.

Poszukiwanie przez ludzi tajemniczości od- bieram jako wyzwanie, bym jako duszpasterz, kapłan odprawiający Mszę św., kaznodzieja lepiej umiał sprawować tajemnicę wiary. Jestem jak najbardziej zwolennikiem wiedzy, teorii. Musi być obecna teologia, musi istnieć religioznawstwo, ale wtajemniczanie w wiarę, mystagogia to coś innego niż naukowy wykład. Jan Paweł II powiedział kiedyś, że New Age jest fałszywą odpowiedzią na prawdziwe pytania, potrzeby ludzi. W ludziach obudziła się potrzeba duchowości. Jeżeli my nie potraimy ukazać głębi, piękna, mocy, tajemnicy Słowa Bożego i Boże obecności w liturgii, to ludzie odejdą, będą szukali gdzie indziej.

Bardzo dawno temu taką wrażliwość na znaczenie gestów liturgicznych, symboli wiary zdobywało się w katechumenacie, dziś wzrastamy od dziecka w Kościele i mamy katechezę...

I w moim przekonaniu zagubiliśmy bardzo istotny wymiar chrześcijańskiej duchowości, jakim jest wtajemniczenie, inicjacja, a stało się to właśnie na rzecz zdobywania wiedzy o religii.

Tymczasem teoria (wiedza) i poznanie religijne rządzą się innymi prawami. Poznaję nie tyle przez zdobywanie informacji, ale na tyle, na ile potrafię się wewnętrznie przemienić. To jest teoria poznania, którą sformułował przecież wielki racjonalista, św. Augustyn: „korzenie oczu są w sercu”— widzisz tyle, na ile potrafiłeś przemienić swoje serce. Obrazem doskonale to ilustrującym jest wędrówka Pana Jezusa z Łukaszem i Kleofasem do Emaus. Cóż robi Chrystus? Nie przekazuje wiedzy, On swoją obecnością, gestami, słowem wtajemnicza. To ostatecznie pozwoliło uczniom zobaczyć Jezusa, gdy pobłogosławił chleb. Powiedzą: Czyż nie pałało nasze serce, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał? (Łk 24, 32).

Dziś wielu ludziom poznanie religijne nie kojarzy się z wtajemniczeniem, ale z nauką religii, czyli kolejnym przedmiotem w szkole. Powiedziałem, że głoszę pochwałę Oświecenia i jegorozumności, i to prawda, ale z jednym wyjątkiem: racjonalizmu pedagogicznego. Wprowadzono go do nauczania religii w XVIII w., pisząc na polecenie austriackiego cesarza Józefa II katechizmy w formie pytań i odpowiedzi. W ten sposób sprowadzono religię do jakiejś doktryny. A to jest jej ogromne zubożenie. Musimy na nowo odkryć znaczenie wtajemniczenia w misterium, inicjację — i to jest, wbrew pozorom, bardzo racjonalne. Wiara jest jak zakochanie, a człowiek rozumny wie, że nie zakocha się tylko dlatego, że przeczyta instrukcję, jak to zrobić, czy zaliczy odpowiedni kurs. Zakochanie wymaga czegoś więcej.

Takim sakramentem inicjacji, wejścia w dorosłe chrześcijaństwo jest bierzmowanie, ale chyba mało kto tak je przeżywa...

To zależy, jak ludzie są do niego przygotowywani. Uważam, że akurat moi współbracia prowadzący katechumenat robią to bardzo dobrze — właśnie poprzez stopniowe wtajemniczanie. Są wyraźne próby pójścia w tę stronę i uważam, że to bardzo dobrze. W diecezji krakowskiej, przygotowanie do bierzmowania odbywa się poza szkołą, jest związane z parafią lub ze środowiskami duszpasterskimi. Kiedy to wprowadzano, biskup Kazimierz Nycz*** zapytany, czy to dobrze, że młodzież może sobie wybrać inne środowisko duszpasterskie niż parafia, powiedział, że tak, bo wiara musi być zawsze przedmiotem wolnego wyboru. I to też jest inicjacja.

A czy da się połączyć wtajemniczenie z otwartością Kościoła?

To bardzo trudny temat. Myślę, że Kościół nie może sprzedawać tajemnic życia i śmierci Chrystusa tanio. To są zbyt wielkie dobra.

Co to znaczy tanio?

To znaczy łatwo. Pewien mój znajomy, ksiądz pracujący na Zachodzie, był przerażony tym, że tam wszyscy przystępują do Komunii Świętej, a nikt się nie spowiada. Okazuje się, że łatwo można sprowadzić chrześcijaństwo do takiego słodkiego humanizmu: „Wszyscy się kochamy, jesteśmy dla siebie dobrzy, mili itd. A tak w ogóle, co to jest grzech śmiertelny?”. To jest właśnie sprzedawanie chrześcijaństwa po marnej cenie. Szacunek dla człowieka przejawia się również w tym, że stawia się mu wymagania, że on musi coś z siebie dać. Tym bardziej że nie jest to żądanie jakiegoś heroizmu. To jedynie wyznaczenie pewnego obszaru, który prawdziwie otwiera na obecność Boga w naszym życiu, w naszej historii.Żeby zdobyć perłę, trzeba wskoczyć do morza, zanurkować, a to jest niebezpieczne i wymaga wysiłku. Nie wystarczy pójść na targ i ją kupić, bo tam sprzedają też fałszywe.

O. prof. dr hab. Jan Andrzej Kłoczowski, dominikanin, historyk sztuki, ilozof religii, wykładowca PAT, UJ i Kolegium Filozoiczno-Teologicznego oo. Dominikanów

* „O kiczu w religii i miłości”, [w: LIST 02/03]

** Antropozoia (dosłownie „mądrość o człowieku”) to system nauki duchowej, opracowany i rozpowszechniony przez Rudolfa Steinera, który w 1912 r. założył Towarzystwo Antropozoiczne. Wg tej nauki właściwą wiedzę o człowieku i świecie uzyskuje się dzięki intuicji gnostycznej i rozwijaniu ukrytych możliwości osiągania istotnych treści życia duchowego, które przeciwdziałają knowaniom Lucyfera, odwiecznego wroga człowieka.

*** biskup Kazimierz Nycz obecnie jest ordynariuszem koszalińsko-kołobrzeskim.

opr. aw/aw

List
Copyright © by Miesięcznik List 09/2006

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama