Bóg jest bliski

Z Prymasem Czech, kard. Miloslavem Vlkiem na temat Kościoła w Czechach rozmawiają Barbara Gruszka-Zych i Andrzej Babuchowski

Przypomnijmy, czym zajmował się Ksiądz Kardynał po 1978 roku, kiedy to władze zabroniły Księdzu sprawowania posługi duszpasterskiej w Kościele.

Jak powszechnie wiadomo, przez prawie dziesięć lat myłem w Pradze okna, żeby ludzie mogli lepiej widzieć świat. Była to okazja do zebrania wielu doświadczeń oraz ważne przygotowanie do pełnienia funkcji biskupa.

Czy czasem, jak Bohumil Hrabal, siadał Ksiądz Kardynał przy kuflu piwa, żeby porozmawiać o najzwyklejszych sprawach?

Przy piwie za wiele nie przesiadywałem, natomiast często chodziłem po ulicach, rozmawiałem z kierownikami różnych sklepów, niekiedy piłem z nimi kawę. Już sam fakt, że poznawałem wtedy sporo ludzi, stanowił dla mnie praktyczną zaprawę do pracy duszpasterskiej, bo przecież wśród nich byli również niewierzący...

Czy takie spotkania jak wtedy są i dziś możliwe? Jak forma, którą narzuca wysokie stanowisko w hierarchii, wpływa na sposób komunikowania się?

Kiedy człowiek przemawia z ambony, to mówi inaczej niż wtedy, gdy jest bez koloratki i zwraca się do jakiejś konkretnej grupy osób. Wówczas musi mówić takim językiem, który ci ludzie zrozumieją, musi się do nich przybliżyć, czyli przemawiać niejako ich własnym językiem. Język i styl wypowiedzi trzeba dostosowywać do sytuacji, w jakiej się znajdujemy, ale treść pozostaje ta sama.

Kiedyś wyznał Ksiądz Kardynał, że nawet nieprzyjaciel może być znakiem prowadzącym do prawdy, że nawet komunistów, jeśli mają rację, jest Ksiądz gotów przeprosić. Czy zdarzyła się taka sytuacja?

Oczywiście, wiele razy. Podczas Mszy św. wyrażamy przecież nasz żal za grzechy i dlatego, jeśli obraziliśmy naszych bliźnich, powinniśmy ich przeprosić. Ta potrzeba dotyczy również naszego codziennego życia. Kiedyś, wiele lat temu, gdy byłem sekretarzem bpa Hloucha, mojego poprzednika w Czeskich Budziejowicach, krytykowałem go za jego poglądy w kwestiach liturgicznych. Nie mówiłem mu tego wprost, ale — poza jego plecami — do innych ludzi. W tym czasie poznałem duchowy wymiar życia w jedności. Uświadomiłem sobie, że muszę w ten sam sposób żyć ze swoim biskupem. Dlatego zmieniłem swój styl. Kiedy biskup w sprawach liturgii wypowiadał poglądy, z którymi się nie zgadzałem, mówiłem mu wprost, że w seminarium po Soborze uczyliśmy się czego innego, ale ponieważ on jest biskupem, więc zrobimy tak, jak sobie tego życzy. Aż któregoś dnia, chyba po pół roku, wziął mnie na rozmowę i powiedział: „Proszę księdza o wyrozumiałość i cierpliwość, ja też pewnie kiedyś dojdę do nowego poznania i zrozumienia liturgii”. Wtedy pojąłem, że życie w jedności jest najlepszą drogą, która prowadzi do prawdy.

Przed rozpoczęciem Synodu Biskupów dla Europy w jednym z włoskich czasopism wyraził Ksiądz Kardynał rozczarowanie duchową kondycją obywateli byłych krajów socjalistycznych. Z wypowiedzi tej wynikało, iż Kościół łudził się, że w czasach komunizmu ludzie tęsknili za Bogiem, podczas gdy oni byli tylko zniechęceni brakiem dobrobytu i teraz zabiegają głównie o dobra materialne.

Widać coraz wyraźniej, że zaczynamy dochodzić do wniosku, iż bez duchowego wymiaru niemożliwa jest jedność Europy. Trzej ostatni przewodniczący Komisji Europejskiej kładli na to bardzo duży nacisk. Jednak komunizm zrobił swoje. Po jego upadku w 1989 r. myśleliśmy, że ludzie, którzy wcześniej tak masowo, zwłaszcza w Polsce, chronili się w Kościele, czynili to z pobudek religijnych. Wydawało się nam, że zaczną regularnie chodzić na Mszę św. i będą się zachowywać jak zwyczajni katolicy. Tymczasem dla wielu z nich Kościół był po prostu jedyną instytucją odmienną ideologicznie od komunizmu. Być może to nasza wina, że nie wykorzystaliśmy w dostatecznym stopniu możliwości dialogu z nimi.

A więc kto zawiódł? Czy Kościół?

Zazwyczaj unikam tego rodzaju uogólnień. To nie Kościół zawiódł, ale my wierzący, my chrześcijanie — od góry w dół i od dołu do góry. Może niezbyt dobrze zrozumieliśmy zsekularyzowany świat i społeczeństwo, w którym istnieje potrzeba prowadzenia dialogu? Może nie traktowaliśmy tych wszystkich ludzi, którzy mają odmienne poglądy, jak równorzędnych partnerów? A może nie potrafiliśmy z nimi rozmawiać w sytuacji, gdy nie rokowali wielkich nadziei na rychłe włączenie ich we wspólnotę Kościoła katolickiego?

Jak to się dzieje, że kultura materialistyczna, której horyzont nie przekracza doczesności, a więc de facto kultura śmierci, stała się dziś bardziej atrakcyjna i pociągająca niż kultura życia, którą głosi Kościół?

Kultura życia jest trudniejsza, wymaga wysiłku, odwagi, ryzyka, a w czasach komunizmu ludzie nie byli wychowywani do tego rodzaju postaw życiowych, do zaangażowania czy ponoszenia ofiar. Komunizm zapędzał ich w prywatność, w sferę życia osobistego, w której każdy realizował swoje własne małe zainteresowania. Zostały zniszczone warunki i motywy kultury życia, kultury współpracy. Dzisiejszy materializm praktyczny jest kulturą użycia, konsumpcji, która w zasadzie podtrzymuje i umacnia te same cele, do jakich prowadził nas komunizm. Ta kultura wydaje się bardziej atrakcyjna głównie dla tego, że jest wygodniejsza.

Kościół czeski, z takimi przywódcami jak kard. Beran czy kard. Tomášek, zyskał sobie w okresie totalitarnym wielki autorytet w społeczeństwie. Niektórzy mówią, że te sympatie były głównie przejawem politycznego buntu. Dziś wiemy, że nie cały Kościół walczył z komunizmem, lecz tylko jego najlepsza część.

Postaw bohaterskich nie da się ani przewidzieć, ani zaprogramować, ani też nakazać ich komuś. Można mieć do tego tylko pewne predyspozycje, które potem rozwijają się przez odpowiednie wychowanie lub przeciwnie — zanikają. W sytuacjach skrajnych, w czasie wojny, w okresie reżimów totalitarnych, takich jak komunizm, ludzie doskonalą, szlifują swój charakter, następuje hartowanie ducha. Nie wszyscy jednak umieją temu sprostać. U nas, trochę inaczej niż w Polsce, Kościół nie miał zbyt wielkiego autorytetu. Mówi się, że w Czechach „każdy był papieżem”, to znaczy, że skazany był na samego siebie lub na jakąś małą grupkę przyjaciół. I dlatego ci, którzy nie urodzili się na bohaterów, wybierali łatwiejszą drogę. Trzeba jednak pamiętać, że poddawani byli różnorakiej presji, czy to ze strony środowiska, w którym się obracali, czy też partii komunistycznej, która chciała przekształcić społeczeństwo w kolaborancką masę, w zamian za tzw. małą stabilizację. Jednocześnie jednak część ludzi zdawała sobie sprawę, że z komunistami nie ma kompromisu. Ale wtedy płaciło się za taką postawę, np. odebraniem zgody na pełnienie służby kapłańskiej. Ocena tego wszystkiego jest dziś bardzo trudna. Po upadku komunizmu zaprosiłem wszystkich księży, którzy w jakiś sposób byli uwikłani we współpracę z reżimem, i odbyłem z nimi rozmowy. Jeden z nich opowiedział mi szczerze o sobie i o tym, w jak trudnej znalazł się sytuacji, gdy zachorowała jego matka, a Służba Bezpieczeństwa nieustannie poddawała go psychicznej presji. Dlatego należy być ostrożnym z uogólnieniami.

Mimo rozmaitych przeszkód, Kościół czeski może dziś swobodnie działać i rozwijać się. W ostatnich latach powstały nowe wydziały teologiczne, organizowane są liczne sympozja. A jednak wewnątrz samego Kościoła dochodzi czasami do rozdźwięków. Mamy tu na myśli niedawny przypadek znanego dominikanina, o. Odilo Štampacha, który nie tylko opuścił swój zakon, ale także Kościół katolicki.

W wolnym społeczeństwie, a więc oczywiście i w Kościele, który działa w ustroju demokratycznym, możliwe są różne poglądy. Dzisiejsze czasy, naznaczone wolnością i pluralizmem, nie mogą uciec od tej wielości. Już zresztą św. Augustyn wypowiedział to słynne zdanie: „W sprawach koniecznych potrzebna jest jedność, w sprawach spornych — wolność, ale we wszystkich — powinna być miłość”. Właściwie są to kryteria także na nasze czasy. Ich pluralistyczny charakter znakomicie z tą dewizą koresponduje. A zatem w kwestiach różnie definiowanych występują różnice poglądów, i to dotyczy także Kościoła. Nie chciałbym wdawać się w bliższe szczegóły przypadku o. Štampacha, przede wszystkim dlatego, że jest on typem człowieka uformowanego bardzo emotywnie. Jego postawa, poglądy i działania są odbiciem jego wnętrza, jego charakteru, co potwierdzają nawet jego przyjaciele. Trudno więc tutaj stosować powszechnie obowiązujące kryteria.

Wróćmy jeszcze na moment do Synodu Biskupów. Czy zdaniem Księdza Kardynała przyniósł on jakieś nowe znaki nadziei?

Warto przypomnieć Czytelnikom, że celem Synodu Biskupów nie było wyprodukowanie stosu papierów, dokumentów, które znajdą się w bibliotece i nikomu nie będą służyć. Synod miał dwa główne cele. Pierwszy to przedyskutowanie różnych problemów i stworzenie podstawy pod posynodalny list Ojca Świętego, odnoszący się do najważniejszych zagadnień. Drugi cel — to kolegialność. Synod jest nie tylko jakimś zgromadzeniem zbierającym się raz na trzy lata albo w sytuacjach nadzwyczajnych. Synod to proces, w którym wyraża się współodpowiedzialność za Kościół powszechny. Każdy z nas niesie odpowiedzialność za swoją diecezję, ale i za cały Kościół. W tym właśnie kierunku powinna rozwijać się nasza kolegialność, czyli braterska wspólnota. I rzeczywiście, w trakcie trwania całego Synodu, czy to na sali obrad, czy podczas pracy w grupach, mieliśmy głębokie poczucie wspólnoty. Nie tylko wtedy, gdy dyskutowaliśmy nad jakimś konkretnym tematem, ale i wówczas, gdy mówiliśmy o naszych Kościołach lokalnych, dzieląc się swoimi doświadczeniami. Bardzo nas to ze sobą zespalało.

Chciałbym, aby zasadnicza treść synodalnego przesłania, to znaczy — nadzieja, dotarła do wierzących, żeby chrześcijanie rzeczywiście przejęli ją do swego codziennego życia i żeby stali się jej nosicielami i zwiastunami u progu trzeciego tysiąclecia. Bo tego najbardziej dziś nasze społeczeństwa potrzebują.

Nad czym pracuje ponad 700 zespołów przygotowujących się do Synodu Kościoła czeskiego?

Dokładna data Synodu Kościoła czeskiego nie została jeszcze ustalona, ale przygotowania do niego już trwają. Przede wszystkim chcemy bardziej zaktywizować świeckich, rozbudzić ich współodpowiedzialność za Kościół. Komunizm zniszczył całkowicie ludzką inicjatywę, wskutek czego także w Kościele aktywność laikatu została sprowadzona prawie wyłącznie do udziału w liturgii. Niczego nie można było robić bez zgody państwa. Teraz musi się to wszystko odrodzić i przyszły Synod ma właśnie w tym pomóc. Myślę, że na zmiany trzeba czekać co najmniej przez jedno pokolenie.

Co myśli Ksiądz Kardynał o sytuacji w polskim i czeskim Kościele, czy jest ona zależna od odmiennych cech naszych narodów?

Rzeczywiście, charakter obu narodów jest różny. Sądzę, że w Polsce w ogóle większą wagę przywiązuje się do tradycji, co przejawia się także na gruncie wiary, w tradycyjnej, masowej pobożności. Jest to dla Kościoła wielka szansa, ale jednocześnie i zadanie, jak przemienić tę ludową religijność w bardziej świadome i pogłębione wyznawanie wiary. I nie tylko wyznawanie — jak to na przykład widzę w Częstochowie — co mnie ogromnie zachwyca! Ale należy „przemienić” tych wspaniałych wiernych i nadać ich wierze misyjny charakter, żeby mieli nieodparte pragnienie oraz potrzebę radosnego przeżywania wiary w życiu codziennym i przez swoje świadectwo mogli ją proponować innym. A ponieważ nie da się odizolować Polski żelaznym drutem od reszty świata, więc i wpływy negatywne też będą do was przenikać. Nie można przecież stale prowadzić polskiego chrześcijanina za rączkę. Trzeba go tak wychować, aby on sam był zdolny do konfrontacji z tymi negatywnymi nurtami i — rzecz jasna — we wspólnocie Kościoła, ale zarazem osobiście, potrafił się im przeciwstawić. My — Czesi, żyjemy w społeczeństwie mocno zsekularyzowanym, w którym dominującą rolę odgrywa chęć zaspokajania potrzeb materialnych. Głębokiemu zeświecczeniu uległo również samo spojrzenie na świat wielu ludzi. I dlatego my — duszpasterze, jesteśmy zmuszeni inaczej z nimi rozmawiać. Nie możemy traktować ich z góry jak ktoś, kto ma ugruntowany autorytet i przemawiać do nich grożąc palcem. Zeszliśmy do nich i staramy się mówić ich językiem. Mam wrażenie, że właśnie tam, na niższych szczeblach życia społecznego, znacznie szybciej niż w sferze wielkiej polityki, wiele się zmienia na lepsze i to budzi moją nadzieję.

Proszę nam opowiedzieć, jak przeżywał Ksiądz Kardynał w dzieciństwie Święta Bożego Narodzenia?

Bardzo dobrze pamiętam wieczory wigilijne w naszym rodzinnym domu, kiedy byłem jeszcze chłopcem. Mama — Bożena miała nas czworo. Ja byłem najstarszy, jedyny chłopiec, reszta to dziewczynki. Tego wieczoru mama kazała mi odgrywać po kryjomu rolę Dzieciątka Jezus. Przygotowywała choinkę na zapleczu, w innym pokoju, ja ubierałem się na biało, a potem przez drzwi podawałem mamie tę choinkę. Siostry mnie nie rozpoznawały, widziały tylko, że za drzwiami mignęło coś białego. Żyły w przekonaniu, że to Dzieciątko samo przychodzi i rozdaje podarki. To było bardzo piękne, bo ugruntowywało świadomość, że Bóg nas kocha, że Jezus nas kocha i obdarowuje. I w ten sposób rozwijała się też nasza miłość do Boga. Cała atmosfera Świąt Bożego Narodzenia była wspaniała. W Wigilię zawsze pomagaliśmy mamie w różnych pracach, np. rozłupywaliśmy orzechy. Panował nastrój pogody, spokoju i wzajemnej miłości. Myślę, że najlepiej atmosferę tę oddaje tytuł jednej z książek — Když přišla na svět láska. (Gdy miłość przyszła na świat).

A jak w latach prześladowań spędzał Ksiądz Kardynał Boże Narodzenie?

W trudnych czasach Boże Narodzenie zawsze przeżywałem w jakiejś wspólnocie, ponieważ nie żyłem sam, ale w małej grupie. U nas tych grup było dużo, w przeciwieństwie do Polski, gdzie sytuacja była inna. W Czechach małe grupy wiernych żyły potajemnie, w ukryciu, i to była nasza siła. Siła Polski tkwiła w masie, w zbiorowości. My w naszych małych wspólnotach doświadczaliśmy prawdy: Bóg jest bliski. Nie była to jednak tylko silna wiara, lecz nowe doświadczenie, że tam, gdzie dwóch lub trzech gromadzi się w Jego Imię, tam On jest pośród nas. W Jego Imię — znaczyło: w tej, konkretnie przeżywanej miłości Bożej, którą Duch Święty rozlewał w naszej duszy. Wtedy można było również w sposób „namacalny” doświadczyć bliskości Boga. Chrystus jest pośród nas! Więc w takich właśnie grupach przeżywaliśmy też i Boże Narodzenie. Zawierała się w tym jakby suma naszych całorocznych wspólnotowych doświadczeń — Chrystus pośród nas...

Czy w święta udawało się odprawiać Mszę św.?

Kiedy odebrano mi zgodę państwową, nie mogłem publicznie lub we wspólnocie innych osób sprawować Mszy Świętej. Dlatego odprawialiśmy ją w domu, potajemnie, ryzykując, że mogą nas złapać, zdemaskować, ale na tym także polegał swoisty romantyzm tamtego okresu.

Dziękujemy serdecznie za rozmowę.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama