"Bóg pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni"

O stosunku Kościoła do niechrześcijan i nowej wizji ewangelizacji

 

Sobór wzywa nas, abyśmy byli uważni na znaki czasu. Często bowiem są one zapowiedzią wielkich przemian. I tak oto 27 października 1986 roku papież Jan Paweł II zwołał do Asyżu spotkanie odpowiedzialnych wszystkich wielkich religii świata. Nie sposób przecenić tego wydarzenia. Na spotkanie przybyły osoby ze wszystkich kontynentów, każda ze swoją kulturą, językiem, religią. Każdy był przyjmowany przez innych, mógł się wypowiedzieć i modlić we własnym języku. W spotkaniu uczestniczył również sam papież. Nie miał ani tronu, ani podium, ani innego szczególnego honorowego wyróżnienia. Był po prostu dla wszystkich, jak brat przyjmujący ale i przez innych przyjmowany.

"Bóg pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni" (por. 1 Tm 2,4). Tak łatwo oswajamy się z takim stwierdzeniem Pisma Świętego i jakże często brzmi ono jedynie jak pobożna formuła. A przecież ta afirmacja jest w sercu Kościoła, gdyż być katolikiem znaczy właśnie wierzyć, że Bóg zbawia każdego człowieka. Kiedy tylko znajdziemy się w innej kulturze, w cywilizacji i środowisku ożywionym inną religią, ta prawda wypełnia nasze serce pytaniami, które domagają się odpowiedzi.

Właśnie w takich sytuacjach znajdują się wspólnoty Małych Braci i Sióstr Jezusa, zgodnie z ich powołaniem do kontemplacji w świecie. Nasze wspólnoty są rozsiane po najdalszych zakątkach ziemi i całkowicie zanurzone w środowiskach często zupełnie obcych chrześcijaństwu: w małej, odciętej od świata oazie na południu Sahary, gdzie cała ludność jest kształtowana przez islam; w indyjskiej wiosce, gdzie wszyscy mieszkańcy są podporządkowani hinduskim obrzędom oczyszczenia; w Górnym Egipcie, gdzie mniejszość koptyjska zachowuje żywe wspomnienie tradycji Ojców Pustyni, przez wieki walczy z napływem piasku z pustyni oraz presją muzułmańskiej większości; wśród pól ryżowych Wietnamu, gdzie pomimo zakazu komunistów każdego ranka pojawiają się bonzowie żebrzący o pożywienie na kolejny dzień; w blokach na przedmieściu Paryża, gdzie spotykają się wszystkie rasy i religie świata, a 85% dzieci uczęszczających do tamtejszych szkół jest pochodzenia pozaeuropejskiego.

W tych środowiskach Kościół widzialny poprzez swoją hierarchię i oficjalne wypowiedzi wydaje się tak obcy i daleki. Trzeba więc oprzeć się na wierze i nadziei: każdy człowiek jest rzeczywiście dzieckiem Boga, Bóg go kocha, Bóg jest Ojcem, Ojcem wszystkich poprzez Jezusa, który jest jedynym Zbawicielem. Kimkolwiek byłby - dzieckiem, dorosłym, wierzącym, niewierzącym - pobudza jego serce Duch Święty. I dzięki tej obecności, niezależnie od kultury, warunków życia, środowiska, w swoim sumieniu może udzielić Bogu twierdzącej odpowiedzi. Wszyscy bowiem są zaproszeni, aby wejść do Królestwa Bożego i osiągnąć zbawienie.

Kiedy na co dzień żyje się pośród tych ludzi, kiedy się razem z nimi pracuje, uczestniczy się w ich posiłkach, w radościach i troskach, odkrywa się wiele sytuacji, które potwierdzają te przekonania. Są bowiem gesty, spojrzenia, wyrażenia, które nie mogą mylić - jakiś muzułmanin przekroczył nakazy Koranu, gdyż jego serce wypełnione jest miłością Boga. Gest miłosierdzia ze strony napotkanego Hindusa czyni nas prawdziwymi braćmi. Jakiś działacz związków zawodowych, określający się jako ateista, swoim zdrowiem i swoją osobą płaci cenę za sprawiedliwość, o którą walczy... Możemy być świadkami, że Duch Święty, nieraz w sposób niezauważalny, dotknął czyjegoś serca i Królestwo Boże już w nim zaczęło kiełkować. Możemy więc składać Bogu dzięki: "Prawdziwie Pan jest na tym miejscu, a ja nie wiedziałem" (Rdz 28,16).

To doświadczenie musi zasadniczo zmienić nasze spojrzenie na drugiego, kimkolwiek by nie był. Przede wszystkim musimy zrezygnować z wszelkiej presji, której celem byłoby "nawrócenie". Gdyż najpierw musimy odkryć te wartości, które są już w nim obecne, łaskę, która w nim już przebywa. Taka zresztą była postawa samego Jezusa, który był poruszony wiarą poganina: "Zaprawdę powiadam wam; u nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary" (Mt 8,10).

Oczywiście, wiara w misterium wszechmogącego i miłosiernego Boga oraz przekonanie, że Bóg może dotknąć serca każdego człowieka, są tym samym. A jednak z czasem lepiej uświadamiamy sobie wszystkie tego konsekwencje. Nie chodzi tu w żadnym wypadku o jakiś rodzaj relatywizmu, ani o niedowartościowanie konieczności misji Kościoła. Przeciwnie, do natury Kościoła należy jego rozwój, głoszenie Dobrej Nowiny, którą otrzymał, i zakładanie Kościoła widzialnego. Będąc katolickim, Kościół musi wychodzić naprzeciw każdemu człowiekowi, którego ma kochać na wzór Jezusa. Ma dążyć do inkulturacji tej Dobrej Nowiny, ma doprowadzić do spotkania Ewangelii z wartościami, które już są w danej kulturze i środowisku przeżywane. Ma pokornie służyć, pozwolić się oswoić po to, aby lepiej odkryć obecne, już kiełkujące ziarna łaski zasiane tam przez Ducha Świętego w głębokościach ludzkich serc.

To działanie Ducha Świętego w sercu każdego człowieka dobrej woli jest jednym z głównych orzeczeń Soboru Watykańskiego II: "Dotyczy to nie tylko wiernych chrześcijan, ale także wszystkich ludzi dobrej woli, w których sercu działa w sposób niewidzialny łaska. Skoro bowiem za wszystkich umarł Chrystus i skoro ostateczne powołanie człowieka jest rzeczywiście jedno, mianowicie boskie, to musimy uznać, że Duch Święty wszystkim ofiarowuje możliwość dojścia w sposób Bogu wiadomy do uczestnictwa w tej paschalnej tajemnicy" (KDK 22,5).

Św. Ireneusz już w II wieku pisał: "Tam gdzie jest Kościół, tam również jest Duch Boga, tam gdzie jest Duch Boga, tam również jest Kościół i wszelka Jego łaska." Jak jednak możliwa jest obecność Kościoła tam, gdzie nie ma jeszcze żadnych znaków Jego widzialnej obecności, ani głoszenia Ewangelii, ani hierarchii, ani sakramentów? Tam gdzie jest Duch, tam również jest Jezus Chrystus, głowa Mistycznego Ciała, którym jest Kościół. Tam również w sposób intencjonalny obecna jest modlitwa kontemplatyków i całego Kościoła, dzień po dniu ofiarujących Ojcu ofiarę eucharystyczną "na cześć i chwałę Jego Imienia i na zbawienie świata". Tam też obecny jest Kościół niebieski i świadectwo męczenników.

To wszystko pozwala nam lepiej ujrzeć formułę: "Poza Kościołem nie ma zbawienia." Tak często, niestety, ta dwuznaczna formuła bywała niewłaściwie używana. Jeśli chcemy powiedzieć: "poza widzialną przynależnością do Kościoła rzymskokatolickiego" - jest to stwierdzenie w zupełności fałszywe i nie do przyjęcia. Lecz jeśli Duch Święty dotyka ludzkich serc i przygotowuje je na przyjęcie Królestwa Bożego, którym jest sam Jezus, ludzie ci w tajemniczej więzi już są złączeni z Kościołem, który nie przestaje wstawiać się za nimi u Boga. Tak więc w pewnym sensie być ożywionym łaską Chrystusa znaczy być ożywionym przez życie Kościoła - życie teologalne - a to znaczy posiadać więź, z pewnością niewidzialną, z Kościołem widzialnym. Nawet jeśli ktoś nie zna Kościoła, nawet jeśli nie ma ochoty wejść w relacje z kościelną organizacją, ale jego serce jest intymnie złączone z tym, co w Kościele najgłębsze - z łaską Chrystusa - człowiek ten przyjmuje zbawienie za pośrednictwem Kościoła, który jest "powszechnym sakramentem zbawienia".

Stajemy tutaj wobec delikatnego problemu. Grozi nam bowiem niebezpieczeństwo lub pokusa przywłaszczenia sobie tego, co w innych religiach i kulturach jest dobre. "Uznajemy, że to, co u was jest dobre, nam jest właściwe i do nas należy." Tak łatwo przyklejamy innym etykietki, których oni wcale nie pragną - mówimy na przykład o "anonimowych chrześcijanach" lub o "nieświadomej przynależności do Kościoła". Czyż nie świadczy to o naszej pysze i braku szacunku dla nich? Nigdy bowiem nie może chodzić o jakiś werbunek w nasze szeregi tych, którzy myślą inaczej. Podobnie jak Kościół ma życie jedynie poprzez Chrystusa, lecz wcale Go sobie nie przywłaszcza, tak samo i chrześcijanie nie mogą przywłaszczać sobie tych, którzy otwierają swoje serca na dobro, prawdę i sprawiedliwość. Mają się oni jedynie cieszyć z tego, podobnie jak cieszył się Jezus widząc znaki Królestwa w ludzkich sercach. Bowiem wszyscy jesteśmy dziećmi jednego Boga, który objawił się jako nasz Ojciec.

Jako chrześcijanie i katolicy musimy uznać, że w trakcie minionych wieków często grzeszyliśmy pychą i ignorancją, nie uznając i nie szanując tylu wartości, którymi żyły inne kultury, cywilizacje i religie. Tak często misjonarze mylili ewangelizację z wprowadzaniem cywilizacji europejskiej. Stąd też tyle tradycji bogatych w wartości duchowe zostało skazanych na zagładę. Z okazji uroczystości upamiętniających odkrycia Krzysztofa Kolumba wydarzenia te zostały ponownie przypomniane. Ale przecież trzeba również pamiętać o smutnych faktach z dziejów nawracania Chin czy Czarnej Afryki. Dzisiaj również tylu ludzi nazywa siebie katolikami i nie zdając sobie najczęściej z tego sprawy, swoją wiarę sprowadza do przyjętych zwyczajów i tradycji narodowych, w których wzrastali, gdy tymczasem w tym, co tworzy ich życie, nie ma niczego, co należałoby do ducha Ewangelii i Błogosławieństw. Z konieczności postawy takie muszą prowadzić do konfrontacji z tymi, którzy myślą inaczej lub którzy inaczej wyrażają swoją wiarę. To zaś może ukazać karykaturalny obraz chrześcijaństwa i Kościoła; zamiast zachęcać do dialogu, zniechęca i odstrasza. Aby być chrześcijaninem, nie wystarczy być "praktykującym katolikiem". To przede wszystkim wierzyć w Jezusa i próbować żyć według Ewangelii. Wówczas i nasze spojrzenie na innych musi ulec zmianie. Każdy człowiek, niezależnie od tego, czy jest katolikiem czy nie, praktykującym czy nie, stanie się moim bliźnim.

Powołania i funkcje w Kościele wzajemnie się uzupełniają. Nam, jako Małym Braciom Jezusa, którzy mają żyć powołaniem kontemplacyjnym w świecie, Kościół nie powierza zadań duszpasterskich. Naszym zadaniem jest dzielenie tego wszystkiego, co tworzy życie prostych ludzi. To codzienne i rzeczywiste uczestniczenie w ich losie prowadzi do relacji opartych na zaufaniu i bliskości. Na ogół dzieje się to w środowisku niechrześcijańskim. Lecz nawet w Polsce, w środowisku katolickim, spotykamy wiele osób stojących z różnych powodów daleko od Kościoła. I w tym życiu opartym na przyjacielskim traktowaniu każdego człowieka często mamy możliwość głębokiego kontaktu z ludźmi inaczej myślącymi. Zdarza się nam wówczas rozmawiać o tym, co dotyczy sensu ich życia, o poszukiwaniu przez nich Boga, dystansu i obaw, jakie żywią wobec tego, co odbierają jako kościelną organizację. W takich wypadkach chodzi o długie, cierpliwe, wspólne kroczenie i o przyjaźń, gdzie przede wszystkin musimy był prawdziwi, musimy być ludźmi należącymi do Boga. I w tych kontaktach, bez żadnej presji, mamy starać się ich rozumieć, razem z nimi nieść ich problemy, z całego serca pragnąc dla nich światła i prawdy. Jest to prawdziwa odpowiedzialność, która wymaga naszego odnowionego spojrzenia na Kościół i na wiarę w ich tajemnicy.

Nie można zrozumieć Kościoła bez Chrystusa i Kościół sam może siebie rozumieć jedynie wpatrując się w Chrystusa. Chrystus, który go założył, daje mu życie i przekazuje mu istnienie. Chrystus jest jego skarbem, ale Kościół nie posiada Go chowając w skarbcu. Kościół ma służyć Królestwu, które głosił Jezus. Kościół ma głosić zbawienie w Jezusie i przekazywać to życie, które od Niego otrzymał, w swoich sakramentach.

Ostatni Sobór wiele uwagi poświęcił refleksji nad miejscem Kościoła w świecie i nad jego istotą. Wpatrując się w światło Objawienia Kościół odkrywa, że nie sprowadza się tylko do hierarchii, ale że przede wszystkim jest ludem, ludem Bożym. I to stwierdzenie musi prowadzić do zmiany wielu używanych dotąd wyrażeń, do zmiany relacji z innymi chrześcijanami i z innymi religiami. "Kościół ten, ustanowiony i zorganizowany na tym świecie jako społeczność, trwa w Kościele katolickim, rządzonym przez następcę Piotra oraz biskupów pozostających z nim we wspólnocie, choć i poza jego organizmem znajdują się liczne pierwiastki uświęcenia i prawdy, które jako właściwe dary Kościoła Chrystusowego nakłaniają do jedności katolickiej" (KK 8).

Aby lepiej uchwycić ewolucję, jaka się dokonała w trakcie opracowywania różnych projektów tego tekstu, wypada dodać, że podkreślone przeze mnie wyrażenie "Kościół Chrystusowy" miało brzmieć na początku jako "Kościół rzymskokatolicki".

Nie jesteśmy więc rywalami, którzy walczą ze sobą i krytykują się wzajemnie, praktykując ekumenizm nawracania, lecz jesteśmy braćmi, którzy mają się spotkać, odwiedzać, odkrywać - a to angażuje nas do ekumenizmu komunii. Niestety, tak długo kroczyliśmy osobno, często podkreślając to, co nas od siebie odróżniało czy wręcz przeciwstawiało, i dlatego też dialog jest tak boleśnie długi, musi być nieustannie ponawiany, bez poddawania się rezygnacji, w oparciu o przebaczenie i miłosierdzie. Dialog ten musi się rozwijać w oparciu o Objawienie i Apostolską Tradycję, na poziomie tego, co należy do wiary, życia sakramentalnego i roli apostolskiej posługi.

Jako katolicy powinniśmy więc szukać tego, czym są owe "pierwiastki prawdy i uświęcenia" obecne w innych chrześcijańskich wyznaniach, a nawet w innych religiach. Te elementy mogą nam już teraz pomóc, abyśmy pozostawali we wzajemnej łączności, a zamiast podkreślania tego, co dzieli, winniśmy podkreślać to, co nas łączy.

Pozostaje nam nadzieja, że pewnego dnia (być może po przejściu bram śmierci) wszyscy zostaniemy zjednoczeni w Kościele Jezusa Chrystusa, który jak oblubienica oczekuje przyjścia Tego, który wychodzi już nam na spotkanie: "Przyjdź, Panie Jezu!" (Ap 22,20).

 

Moris Maurin, Mały Brat Jezusa

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama