Nikogo na ziemi nie zazywajcie ojcem

Z cyklu "Szukającym drogi"

Teraz, kiedy paieżem jest Polak, odmienia się przez wszystkie przypadki wyrażenie „Ojciec Święty”, odnowiła mi się dawna, ciągle nie rozwiązana trudność. Przecież Chrystus Pan powiedział: „Nikogo na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem, jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie” (Mt 23,9).

 

Proszę Pani, spróbujmy z góry założyć, że Panu Jezusowi chodziło wówczas o coś więcej niż o słowa. Bo wyobraźmy sobie następującą sytuację: Oto jakiś chrześcijanin postanawia sobie w pewnym momencie żadnego człowieka nigdy nie nazywać ojcem i rzeczywiście dochowuje tego postanowienia. W końcu chyba to nie takie trudne, zwłaszcza jeśli podjęta w ten sposób decyzja nie obejmuje — przepraszam, że zwracam na to uwagę — ojca rodzonego. Czyżby ów chrześcijanin miał wówczas już „z głowy” słowo Chrystusa, żeby nikogo nie nazywać ojcem? Czy w ogóle istnieją w Ewangelii takie przykazania, które da się wypełnić bez reszty i bez zarzutu?

Osobiście — w oparciu o swoje, bardzo ułomne, doświadczenie życia według Ewangelii — skłonny jestem z góry założyć, że każde przykazanie ewangeliczne, w miarę jak je spełniamy, napełnia człowieka jakimś dziwnym pokojem i światłem, ale zarazem jakimś niepokojem i niepewnością, że może przykazanie to rozumiemy wciąż jeszcze zbyt płytko. Toteż spróbuję odpowiedzieć na Pani list w duchu następującym: zostawmy na razie na boku pytanie, czy można papieża nazywać ojcem, czy nie, a zastanówmy się po prostu, co ważniejszego wynika dla nas z tego Chrystusowego przykazania: Nikogo na ziemi nie nazywajcie ojcem, bo jednego tylko macie Ojca.

Przypomina mi się tutaj inna scena. Zwrócił się do Chrystusa bogaty młodzieniec: „Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?” Na to Chrystus: „Czemu nazywasz mnie dobrym? Sam tylko Bóg jest dobry!” (Mk 10,18) Czyżby On nie był dobry? Przecież sam o sobie mówi: „Jam jest Pasterz dobry. Dobry pasterz daje życie za swoje owce” (J 10,11). Albo czyżby On nie był prawdziwym Bogiem? Przecież nie poprawia niewiernego Tomasza, kiedy ten adoruje Go słowami: „Pan mój i Bóg mój!” (J 20,28) Zresztą o zwykłych ludziach też uczył, że mogą i powinni być dobrzy: „Dobry człowiek z dobrego skarbca wydobywa rzeczy dobre, zły człowiek ze złego skarbca wydobywa rzeczy złe” (Mt 12,35).

Co więc znaczy Jego słowo: „Sam tylko Bóg jest dobry”? Oczywiście, że sam tylko Bóg jest dobry! On jest Dobrem Nieskończonym i źródłem wszelkiego dobra. Nasza zdolność do czynienia dobra jest darem Bożym. Jeśli chcemy, żeby czynione przez nas dobro było rzeczywiście dobrem, winniśmy je czerpać z tego jedynego Źródła. Bo istnieje też coś takiego jak dobro pozorne, jak miłość fałszywa, kiedy człowiek, myśląc, że świadczy dobro, potrafi ciężko skrzywdzić nawet najbliższego sobie człowieka.

Chrystusowe żachnięcie się: „Dlaczego nazywasz mnie dobrym?” było więc zapewne zwróceniem uwagi na głęboki sens tego słowa. Jeśli spojrzeć religijnie na znaczenie słowa „dobry”, okaże się, że w gruncie rzeczy nigdy nie zgłębimy jego treści. I oto słowo „dobry” — pod wpływem spojrzenia Pana Jezusa — nabiera typowo ewangelicznej ambiwalencji: zaczyna jaśnieć jakimś nadprzyrodzonym światłem, a zarazem zaczyna nas niepokoić, że o wiele za mało je rozumiemy. Bo gdybyśmy je więcej rozumieli — nie tyle umysłem, co duchem — nasze czyny byłyby lepsze, bliższe Boga.

Sądzę, że analogicznie Chrystus Pan zwraca nam uwagę na przepastny, i tak często przez nas nie dostrzegany, sens słowa „ojciec”. W każdym razie nie wydaje się, żeby zakazywał nam nazywać ojcami naszych ojców rodzonych albo żeby zaprzeczał istnieniu czegoś takiego jak ojcostwo duchowe. Św. Paweł — a mamy powody wierzyć, że jego nauka jest w pełni zgodna z Ewangelią — wprost mówił Koryntianom, że czuje się ich ojcem: „Choćbyście mieli dziesiątki tysięcy wychowawców w Chrystusie, nie macie wielu ojców: ja to właśnie przez Ewangelię zrodziłem was w Chrystusie Jezusie” (1 Kor 4,15).

Co więc znaczy Jego słowo: „Nikogo na ziemi nie nazywajcie ojcem”? Ależ bo tak właśnie jest! Naprawdę nikt nie będzie prawdziwym ojcem, jeśli jego ojcostwo nie wyrasta z jedynego ojcostwa Bożego. Po prostu spodobało się Bogu — taka jest rzeczywistość — aby jedni dla drugich byli ojcami i matkami. Otóż jeśli spojrzeć na swoje ojcostwo i macierzyństwo religijnie, winno ono być możliwie jak najwięcej i jak najczyściej naśladowaniem i uczestnictwem w jedynym ojcostwie Bożym. „Jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie”, i — jak napisze św. Paweł — „od Niego bierze nazwę wszelkie ojcostwo1 w niebie i na ziemi” (Ef 3,15).

To tylko łatwo powiedzieć, że wszyscy ojcowie i matki winni naśladować Jedynego Ojca i starać się o to, aby cała ich posługa rodzicielska w Nim miała swoje źródło. Faktem jest, że Pan Jezus mówił niekiedy ludziom również i tak: „Wy jesteście z ojca diabła i chcecie pełnić pożądania waszego ojca” (J 8,44). A mówił to do ludzi, którzy chcieli Go zabić, krótko mówiąc, do nas wszystkich, bo przecież wszyscy winni jesteśmy Jego śmierci. Otóż jeśli w każdym z nas — dopóki jesteśmy grzesznikami — diabeł ma swoją cząstkę, to niestety odzwierciedla się to również (i nie można o tym zapominać, jeśli kochamy nasze dzieci) w naszej posłudze rodzicielskiej.

Toteż wszyscy rodzice są jednoznacznie wezwani do tego, żeby byli rodzicami możliwie jak najprawdziwiej. Bo w rzeczywistości bywa różnie. Bywa przecież i tak, że diabeł nie tylko ma swoją cząstkę w jakimś ojcu czy matce, ale w gruncie rzeczy ów ojciec czy matka cali do niego należą. Otóż to już nie jest sprawa osobista tego ojca lub matki: przecież swoje rodzicielstwo spełnia każdy stosownie do tego, kim jest.

Tamte słowa Chrystusa, że jednego tylko mamy Ojca, znajdują się we fragmencie, który zaczyna się tak oto: „Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie”. Bardzo łatwo jest powiedzieć sobie, że słowa te odnoszą się dzisiaj do księży (ale im Pan Jezus przygadał!), i przestać się interesować tym tekstem. Rzecz jasna, ten tekst dotyczy również księży: każdy ksiądz winien sprawdzać samego siebie, czy postępuje tak, jak uczy innych. Ale przecież nie tylko księża uczą innych, jak się powinno żyć. O księdzu, jeśli uczy według nauki Kościoła, można przynajmniej powiedzieć, że nawet jeśli źle postępuje, to jednak dobrze uczy. A co powiedzieć, jeśli ktoś odpowiedzialny za formowanie innych nie tylko sam źle żyje, ale nawet źle uczy?

Istnieje w Kościele ugruntowana, wywodząca się z Ewangelii, tradycja, że rodzice właściwie tylko o tyle są rodzicami, o ile ich rodzicielstwo wypływa z Boga. Świadkiem tej tradycji jest na przykład św. Małgorzata, królewna węgierska. Kiedy rodzice namawiali ją do złamania ślubów zakonnych, tak im odpowiedziała: „Ilekroć nakazujecie mi to, co się Bogu podoba, będę wam posłuszna jako swoim rodzicom i panom. Ale jeśli mi nakażecie coś, co się sprzeciwia nakazowi Boga, nie uznam w was ani rodziców, ani panów, ani że teraz nimi jesteście, ani żeście nimi byli”. Mocno to powiedziane, ale w końcu Pan Jezus wyraźnie uczył, że lepiej popaść w niezgodę z własnymi rodzicami, niż szukać z nimi zgody przeciwnej prawu Bożemu: „Przyszedłem poróżnić człowieka z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową” (Mt 10,35).

Myślę, że gdzieś właśnie w tych kierunkach należy szukać sensu Chrystusowego słowa, że jednego tylko mamy Ojca. Natomiast czy jest to zgodne z Ewangelią, że nauczycieli wiary nazywamy w Kościele ojcami? Przecież tytuł ten niesie z sobą nie tyle zaszczyty, co obowiązki! Że ktoś może z tego tytułu czerpać powód do próżnej chwały? Cóż, tacy już jesteśmy, że człowiek nie uszanuje czasem nawet najświętszych spraw, byleby tylko pokazać bliźnim, że w czymś jest od nich lepszy. Choć nie sądzę, żeby był to dzisiaj zbyt wielki problem. Jeśli już ktoś jest nastawiony na te kategorie, to w końcu istnieje tyle innych możliwości, gdzie można zaspokoić swoje nie najmądrzejsze ambicje!

Na koniec jeszcze dwie refleksje. Jak wiadomo, w Kościele wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami. Naszymi braćmi są również ci, którzy spełniają wobec nas posługę duchowego ojcostwa, tzn. ci, którzy — głosząc Ewangelię, sprawując sakramenty, odprawiając Najświętsze Tajemnice — rodzą nas dla Chrystusa. Są naszymi ojcami, o ile spełniają te posługi, ale przede wszystkim są naszymi braćmi. Największą bowiem godnością, jaką człowiek może otrzymać, jest godność dziecka Bożego. A tę wszyscy otrzymaliśmy na chrzcie. Posługa ojcowska, nawet jeśli chodzi o urząd papieża, jest raczej służbą niż godnością. Papieża nazywamy Ojcem Świętym, bo spełnia wobec nas posługę najszczególniejszą, ale zarazem przecież jest on naszym bratem. Razem ze wszystkimi pielgrzymuje on do życia wiecznego, tak jak wszystkich obowiązują go Boże przykazania i — tak jak my wszyscy — u końca swojej pielgrzymki zda on sprawę Bogu ze swojego życia.

I refleksja druga. Zastanawiam się, dlaczego zarówno w Kościele katolickim, jak i prawosławnym przewodników duchowych nazywa się ojcami, natomiast w Kościołach protestanckich raczej się unika tego tytułu. Sądzę, że wynika to z różnicy w rozumieniu, czym jest Kościół. W Kościele katolickim oraz prawosławnym wierzy się, że — jakkolwiek Kościół ma oczywiście również swoje wymiary niewidzialne — to przecież istnieje i działa widzialnie: wierzymy, że nauka, którą głosi się w Kościele, jest naprawdę słowem Bożym, że sakramenty naprawdę obdarzają nas zbawczą mocą Bożą, że Eucharystia naprawdę uobecnia jedyną ofiarę Chrystusa i gromadzi swoich uczestników w jeden święty Kościół. Stąd też nie mamy wątpliwości, że ci, którzy nam tych posług udzielają, naprawdę rodzą nas dla Chrystusa, że przez nich Jedyny Ojciec spełnia wobec nas swoje ojcostwo.

Toteż, być może, zgodzi się Pani ze mną, że problemem jest nie tyle to, czy należy przewodników Kościoła nazywać ojcami, ale raczej to, czy my nie unikamy ich posługi, której przecież całym sensem jest rodzenie nas dla Chrystusa.

1 Przekłady polskie różnie oddają ten zwrot. W oryginale greckim: pasa patria.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama