Ortodoksyjny pesymizm

Zwycięstwo Jezusa nad mocami zła nie oznacza jakiegoś taniego optymizmu: w doczesnym świecie wciąż doświadczamy zła, które wręcz będzie się nasilać aż do powtórnego przyjścia Pana

Ortodoksyjny pesymizm

MARTIN John, Great Day of His Wrath
Źródło: Wikimedia Commons

„Na pesymizm stać tylko ludzi silnych — zakładał optymistycznie Stefan Kisielewski w jednym ze swoich felietonów i dodawał — Myślę oczywiście o pesymizmie konstruktywnym — nie o takim, który powoduje skurcze strachu, osłabia i niszczy. Myślę o pesymizmie jako o pełnej świadomości wszelkich niepowodzeń i goryczy, które zgotować może nam życie”. Niniejszy tekst dedykuję słabeuszom silnym w Chrystusie, pozostali niech śnią dalej optymistyczną przyszłość Kościoła na ziemi.

Od wniebowstąpienia Chrystus jako człowiek już uczestniczy w mocy i władzy Boga. Jest Panem, który posiada wszelką władzę w niebie i na ziemi, we wszechświecie i historii, ponieważ Ojciec „wszystko poddał pod Jego stopy, a Jego samego ustanowił nade wszystko Głową dla Kościoła, który jest Jego Ciałem” (Ef 1,22-23). W tej beczce optymizmu należy jednak zamieszać łyżką pesymizmu: otóż nie położył On jeszcze „wszystkich nieprzyjaciół pod swoje stopy” (1Kor 15,25). Przyjście Pana w chwale jest bliskie, co należy czytać: niezawodne, ale niekoniecznie bliskie czasowo. Żyjemy w „ostatniej godzinie” (1J 2,18), choć niemiłosiernie rozciągniętej przez Boga, by jak najwięcej ludzi mogło objąć jeszcze jego miłosierdzie. Dyktował Jezus św. Faustynie: „Jeżeli nie uwielbią miłosierdzia Mojego, zginą na wieki. Sekretarko Mojego miłosierdzia, pisz, mów duszom o tym wielkim miłosierdziu Moim, bo blisko jest dzień straszliwy, dzień Mojej sprawiedliwości” (Dz. 965).

Odnowienie całego świata w Chrystusie jest nieodwołalne, czego znakiem Kościół, w którym już jest obecne Królestwo Chrystusa, choć i ono nie objawia się jeszcze „z wielką mocą i chwałą” (Łk 21,27), bo to stanie się dopiero wraz z powtórnym przyjściem Króla. Póki co uderzają w Kościół złe moce (nie tylko z zewnątrz, ale również przez serca niewiernych wiernych), mimo iż zostały zwyciężone przez Paschę Chrystusa. Głowa osiągnęła już pełnię, ale Ciało uczestniczy w niej na razie przez wiarę; wierzący wciąż pielgrzymują do Ziemi Obiecanej, do której dostęp otworzył im Chrystus-Nowy Mojżesz. W generalnie optymistycznej soborowej konstytucji o Kościele znaleźć można podstawę, na której należy oprzeć „konstruktywny pesymizm” silnych wierzących doświadczających swojej słabości: „Kościół pielgrzymujący, w swoich sakramentach i instytucjach, które należą do obecnego wieku, posiada postać tego przemijającego świata i żyje pośród stworzeń, które wzdychają dotąd w bólach porodu i oczekują objawienia synów Bożych” (Lumen gentium).

Jak niepoprawnymi optymistami są niektórzy synowie Kościoła, którzy zapominając o konieczności bólu, w którym się rodzą, oczekują objawienia się świetlanej przyszłości Kościoła na drodze nieustannego reformowania teraźniejszości, która tak ich gorszy. Raz jeszcze Mistrz Felietonu: „Nie jest pesymistą ten, kto nie posiada się z oburzenia na fakt, że odczuwa ból; prawdziwym pozytywnym pesymistą jest ten, kto wijąc się z bólu, zachowuje spokój psychiczny, wie bowiem, że ból jest stanem naturalnym i — co więcej — wartościowym”. Można być optymistą, gdy się widzi Kościół, w którym działa moc Pana czy to przez znaki towarzyszące głoszeniu Słowa Bożego, czy w sakramentach tylko pod warunkiem, że nie straci się z oczu „pozytywnego pesymizmu”: świadomości, że czas Kościoła jest czasem oczekiwania, czuwania i świadczenia (Dz 1,8), utrapienia, doświadczenia zła i oczyszczenia (1Kor 7,26; Ef 5,16; 1P 4,17).

Wciąż jednak przed nami, poprawnymi pesymistami, najlepsze, czyli najgorsze: nadchodzi Antychryst, który nie uznaje Jezusa, Boga przychodzącego w ciele (por. 1J 2,18.22; 4,3), a zatem również Kościoła jako rzeczywistości Bosko-ludzkiej; wspólnotę chrześcijan czeka więc prześladowanie. „Przed przyjściem Chrystusa — cytuję Katechizm — Kościół ma przejść przez końcową próbę, która zachwieje wiarą wielu wierzących” (KKK 675). I dalej, w opozycji do tych wszystkich huraoptymistów w różowych okularach postępu dokonującego się drogą ewolucji, którzy triumfu Kościoła upatrują w jego stopniowym rozwoju, zamiast w ostatecznej ingerencji Boga: „Kościół wejdzie do Królestwa jedynie przez tę ostateczną Paschę, w której podąży za swoim Panem w Jego Śmierci i Jego Zmartwychwstaniu” (KKK 677).

Otóż to! Destruktywnych optymistów, którzy w Chrystusowej Passze chcieliby widzieć „mechanizm”, mocą którego zostaliby przeniesieni automatycznie do Ziemi Obiecanej, musi spotkać niemiła niespodzianka; historia powtórzy się, bo słabych uczniów ma ta nauczycielka — nie odrobili lekcji ze Starego Testamentu. Owszem Mojżesz wyciągnął laskę, by rozstąpiły się wody Morza Czerwonego (tak, wiem że egzegeci odkryli, że chodziło o „Morze sitowia”, a nie prawdziwe morze, ale jakoś im nie wierzę — niech się dalej bawią w psucie tego, co nie jest zabawą), ale nie mógł przez suchą ziemię przejść zamiast Izraelitów. Podobnie Pan, wszedłszy do Ziemi Obiecanej (nieba), tym samym rozdzielił wody, aby wierzący mogli podążyć tam za Nim i w Nim (Jego mocą działającą w Kościele) — ale niechże to zrobią, zamiast jak ich przodkowie w pesymizmie, który „powoduje skurcze strachu, osłabia i niszczy”, szemrać: „Czyż brakowało grobów w Egipcie, że nas tu przyprowadziłeś, abyśmy pomarli na pustyni? Cóż za usługę wyświadczyłeś nam przez to, że wyprowadziłeś nas z Egiptu?” (Wj 14,11; w wersji „uwspółcześnionej” może brzmieć to jakoś tak: „Cóż za usługę wyświadczyłeś nam przez to, że wprowadziłeś nas do Kościoła, abyśmy w nim pomarli?”).

Ostateczny triumf Boga dokona się przez Jego zwycięstwo nad buntem zła, co przyjmie formę Sądu Ostatecznego w dniu ostatecznym. Wszystko, co do tej pory wydawało się zakryte, odsłoni się przed obliczem Chrystusa: ukażą się nagie fakty o nas i o całej historii. Do wiary chrześcijańskiej należy więc prawda o ostatecznym osądzeniu czynów i serc nie tyle przez Boga, ile przez Chrystusa, a więc Boga, który stał się człowiekiem dla naszego odkupienia. „Po to bowiem Chrystus umarł i powrócił do życia, by zapanować tak nad umarłymi, jak nad żywymi” (Rz 14, 9). To właśnie „stamtąd” i „tamten” zabity a żywy Baranek przyjdzie sądzić żywych a umarłych. Bóg Ojciec „cały sąd przekazał Synowi” (J 5, 22), Ten z kolei nie przyszedł, by sądzić, ale by zbawić i dać życie, które jest w Nim (por. J 3,17; 5, 26). Będzie to więc sąd sprawiedliwy, ale i miłosierny zarazem, z czego nieortodoksyjni optymiści współcześni, tak łatwo mylący miłosierdzie z pobłażliwością, wyprowadzają niewłaściwe wnioski. Jeśli Pan rzuca ludziom ostatnią „deskę ratunku” miłosierdzia, to niech człowiek potraktuje Boga jeśli nie miłosiernie, to przynajmniej sprawiedliwie. „Przez odrzucenie łaski w tym życiu każdy osądza już samego siebie, otrzymuje według swoich uczynków i może nawet potępić się na wieczność, odrzucając Ducha miłości” (KKK 679). Być może piekło polega właśnie, jak to obrazowo określił o. Jacek Salij, „na całoosobowym skurczu protestu przeciwko temu, że Bóg jest Miłością”. Bóg nie stosuje zasady „oko za oko”, ale oczekuje „miłości za miłość”.

I na koniec warto jeszcze zwrócić uwagę na to, że ostateczne rozdzielenie pszenicy i kąkolu, które w historii zawsze rosną razem, to sprawa eschatologiczna i należąca do Chrystusa, o czym mówi tzw. przypowieść o chwaście (Mt 13,24-30). Wielu chrześcijanom wydawać się może, że potrafią przed czasem podzielić na czarne i białe wszystko i wszystkich, ale jest to możliwe tylko pod warunkiem uprzedniego zignorowania faktu współistnienia obu pierwiastków w każdym ludzkim sercu. Błąd ten popełniają najchętniej katoliccy publicyści postępujący według zasady „ząb za ząb”: w reakcji na „świeckie mesjanizmy” reagują „świeckimi eschatologiami”. Marian Grabowski analizując przypowieść Mesjasza doszedł do wniosków, które warto przytoczyć: sama „intuicja wskazująca na utajone, ale realnie istniejące, absolutne rozróżnienie dobra i zła, jest trafna”, jednak „tę absolutną różnicę można objąć tylko w skali eschatologicznej, ale ona nie jest na naszą miarę. W niej skutecznie działa Bóg, nie człowiek”. Można by więc (to już ja, a nie autor Pomazańca!) pół żartem, choć względnie serio napisać, że być może bliżej do Królestwa pewnym typom relatywistów wątpiących w możliwość odróżnienia dobra i zła, niż wierzącym, którzy nie relatywizują swoich sądów.

Raz jeszcze Kisiel: „zawsze lepiej być na zapas pesymistą”, bo tylko wtedy rzeczywistość okazać się może łaskawsza, niż człowiek przewidywał. Kto chce liczyć na łaskę Pana jutro, niech pozostaje ortodoksyjnym pesymistą względem samego siebie dziś. Na pesymizm taki stać tylko ludzi pokornych.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama