"Matka Boga" - nieszczęśliwy tytuł?

Jeszcze Marcin Luter uważał, że nie ma lepszego tytułu Maryi, jak "Matka Boga". Tymczasem kolejne pokolenia protestantów dystansowały się od tego tytułu, wybierając raczej "Matkę Pana"

Marcin Luter uważał, że niczego większego o Maryi nie można powiedzieć od tego, że jest Matką Boga, bo w tym tytule skrywa się największa tajemnica, wobec której należałoby raczej zamilknąć. „Nie można o niej oraz do niej powiedzieć nic większego — nie milczał ojciec reformacji — nawet jeśli miałoby się języki tak liczne, jak liście czy trawa, gwiazdy czy piasek nadmorski. Także w sercach należy rozważyć, co znaczy: być Matką Boga”. Jeśli sam rozważał jeszcze w sercu tę prawdę, której tajemnicy nie sposób wyrazić, to już kolejne pokolenia protestantów okazały się mieć mniej gościnne serca i zaczęły żywić rezerwę do tytułu, który nie pojawia się wprost w Biblii, a zatem można go w językach licznych jak trawa czy piasek krytykować. Współcześni teologowie protestanccy unikają tego ponoć nieszczęśliwego tytułu i najczęściej nazywają Maryję „Matką Pana”.

Nauka Ojców Soboru w Efezie (431 rok) o Matce Bożej — twierdzą nie bez racji protestanci — była uważana za pomocniczą względem chrystologii i nie wolno na niej budować doktryny Maryjnej. A jednak „Sobór Chalcedoński, potępiając uporczywą skłonność do oddzielania historycznego Jezusa od Boskiego Chrystusa, podniósł Maryję do szczytu chwały, wyłączył Ją poniekąd z zakresu czysto ludzkich stworzeń, by zespolić Ją z Wcieleniem spójnią wewnętrzną, nie zaś tylko przypadkową lub skojarzeniową” — wnika w głębię soborowego sformułowania Jean Guitton. Można zasadnie pytać: czy odrzucenie pojęcia, które chroni chrystologiczny sens, a posiada w sobie również sens mariologiczny, odrzucenie właśnie ze względu na ten wtórny sens, nie obróci się przeciw pierwotnemu sensowi?

Dogmatu broniącego prawdziwości człowieczeństwa i Bóstwa Chrystusa, a więc tajemnicy Wcielenia, nie można nie odnosić również do Tej, której roli we Wcieleniu nie wolno zlekceważyć. Chodzi przecież o problem pojawienia się Słowa Bożego na ziemi i w czasie, które dokonało się przy współudziale Maryi, tak że można powiedzieć, iż historia zbawienia nie dotyczy samego Chrystusa, ale również Jego Matki. „Sprowadzanie prawydarzenia chrześcijańskiego — konkluduje polski dogmatyk — do narodzin samego Dziecięcia z pominięciem Jego Matki i urodzenia przez Nią jest całkowicie niebiblijne i niechrześcijańskie” (ks. Czesław Bartnik). Ten sam Duch, który stwarza Syna w ludzkiej naturze, poczyna poniekąd i Matkę.

Krytycy tytułu „Matka Boża” próbują uniknąć zgorszenia Dobrą Nowiną; wydaje im się, że bronią Boga przed Matką Bożą i chronią przepaść między Bogiem a człowiekiem, ale w istocie nie przyjmują Ewangelii, która właśnie w wydarzeniu wcielenia i w Jej Osobie ujawnia w pełni swój radykalizm bliskości Boga. Jeśli Chrystus to Emmanuel, a więc Bóg z nami, można o Nim powiedzieć również, że jest Bogiem z nas, a dokładniej: Bogiem z Niej. Krytycy boją się być może, że Syn Boży przestaje być Bogiem, jeśli Ona staje się Jego Matką — ale właśnie cały szkopuł Boski w tym, że On nie przestaje być Bogiem, a staje się człowiekiem; z kolei Ona, która staje się Matką Boga, nie zmienia się w boginię, ale pozostaje człowiekiem, choć należałoby się zastanowić, czy nie przebóstwionym z łaski.

Osoba Matki Bożej świadczy o wielkiej i nigdy do końca zgłębionej tajemnicy Bosko-ludzkiej synergii w historii relacji Boga i człowieka. Co z tego, że ostatecznym fundamentem jest oczywiście Jego łaska, bez której to wszystko by się nie dokonało, jeśli ostatnie słowo należy do człowieka, bez którego na ostatecznym fundamencie nic by nie zbudowano? Tylko ktoś, kto przyjął zasadę sola gratia, i to jeszcze w jej radykalnej nieprzemyślanej i oderwanej od konkretnego życia chrześcijańskiego wersji, może odrzucać bogorodzicielstwo. Otóż Bóg nie działa w świecie inaczej jak przez człowieka; od niego bierze ciało i język, a wcześniej uzyskuje zgodę na to. Dlatego właśnie, uważają Ojcowie Soboru Watykańskiego II, „Maryja Dziewica, która przy zwiastowaniu anielskim przyjęła sercem i ciałem Słowo Boże i dała światu Życie, jest uznawana i czczona jako prawdziwa Matka Boga i Odkupiciela” (Lumen gentium).

Gdyby Maryja nie miała być wysławiana za bycie Matką Boga, po cóż ta cała szopka z oczekiwaniem na Jej zgodę? Bóg mógł wykorzystać ją przecież jak narzędzie, nie pytając o zgodę, dopiero z czasem dowiedziałaby się, kogo nosiła w swoim łonie, jak my dowiadujemy się, że rodzice ochrzcili nas bez naszej zgody. Zatem Maryja byłaby „pewnego rodzaju cyborium, w którym spoczęła święta Hostia. Zawiera Ona Boską hipostazę i ukazuje ją” (Guitton), ale nie ma żadnego udziału w wydarzeniu, które spowodowało, że Syn Boży się w Niej znalazł; byłaby więc Matką jedynie wedle ciała, ale już nie według ducha. Pobożność chrześcijańska miałaby kierować się jedynie w stronę Boga, który udzielił łaski, ale już nie Tej, która ją przyjęła; chodzić ma bowiem według protestantów o skarb, a nie o naczynie, w który go włożono.

A jednak Maryja ukazana przez Łukasza w scenie nawiedzenia jest nie miejscem czy przedmiotem, ale osobową Arką Bożą. Dramatyzm zwiastowania ukazany przez genialnego autora zestawiającego dla uwypuklenia różnicy zapowiedź narodzin Jana i Jezusa — okazałby się w takim razie jedynie literacką zabawą. Okrzyk Elżbiety też straciłby wiele ze swego profetyzmu, kiedy napełniona Duchem nazwała ona Matkę człowieka Matką Pana, jakby zwiastując dogmatyczne stwierdzenie o Bogurodzicy, na przekór krytykom być może pozbawionym Ducha Świętego i dlatego zatrzymującym się na czasach przedelżbietańskich. A jednak Elżbieta — a właściwie Duch Święty jej ustami — błogosławi nie tylko Jego, ale Ich Oboje, a właściwie najpierw Ją, a dopiero potem Jego (por. Łk 1,42).

Tekst ukazał się w „Rycerzu Niepokalanej” (2014) nr 1.
Publikacja w serwisie Opoki za zgodą Autora

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama