O nadziei

Z cyklu "Rozmowy ze świętym Augustynem"

Sądzę, Ojcze, że bez nadziei nie da się być chrześcijaninem.

Nie od razu po wyjściu z wody chrztu wchodzą chrześcijanie do ziemi obiecanej, lecz przebywają w nadziei. Po chrzcie świat ten staje się dla chrześcijanina pustynią; jeżeli rozumie on to, co przyjął. Toteż życie swoje traktuje jako pielgrzymkę i oczekiwanie ojczyzny. Jak długo zaś oczekuje, trwa w nadziei. „W nadziei bowiem już jesteście zbawieni. Nadzieja zaś na to, co się ogląda, nie jest nadzieją: na cóż bowiem oczekuje ten, kto już ogląda? Jeżeli zaś nie oglądamy, mamy nadzieję i z wytrwałością tego oczekujemy” (Rz 8,24n). Ta wytrwałość sprawia, że będąc na pustyni, oczekujemy. Jeśli ktoś sądzi, że już jest w ojczyźnie, nie dojdzie do ojczyzny, osiedli się podczas podróży. Otóż aby nie osiedlił się podczas podróży, niech oczekuje ojczyzny, niech tęskni za nią, niech nie zbacza. Bo przyjdą pokusy.

Zatem nadzieja jest tylko tam, gdzie przed ludźmi rysuje się droga. Droga ku czemuś upragnionemu.

Nadzieja niezbędna jest podczas pielgrzymki, ona osładza drogę. Kiedy podróżny trudzi się wędrówką, dlatego znosi trud, że ma nadzieję dojść do celu. Odbierz mu tę nadzieję, a natychmiast utraci siły do wędrówki. Zatem również nadzieja na życie wieczne stanowi słuszne wyposażenie naszej pielgrzymki. Ona dodawała cierpliwości męczennikom, tak że uzyskiwali korony. Oczekiwali tego, czego nie widzieli, i gardzili tym, co przyszło im znosić. W tej nadziei wołali: „Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusa? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, czy miecz? Albowiem z powodu Ciebie zabijają nas przez cały dzień” (Rz 8,35n).

Mówisz, Ojcze, tak, jakby nadzieja na życie wieczne była jedyną postacią nadziei przeżywanej przez ludzi. Wiadomo, że tak nie jest.

Modlimy się w Psalmie do Pana Boga naszego: „Ty jesteś moją nadzieją, cząstką moją w ziemi żyjących” (141,6). On właśnie, który jest naszą nadzieją w ziemi żyjących, nakazuje mi przemówić do was w tej ziemi śmiertelników: Nie zważajcie na to, co widzialne, lecz na to, co niewidzialne. Bo to, co można zobaczyć, jest doczesne, a to co niewidzialne — wieczne (2 Kor 4,18). Obietnice świata są zwodnicze, Boże obietnice nigdy nie kłamią. Świat jednak zdaje się swoje obietnice spełniać już tutaj, tzn. w tej ziemi śmiertelników, w której przebywamy obecnie, Bóg zaś swoje obietnice wobec nas wypełni w ziemi żyjących. Toteż niejeden zmęczył się oczekiwaniem prawdziwych obietnic i nie wstydzi się kochać fałszywych. O takich powiada Pismo: „Biada tym, którzy utracili wytrwałość i zeszli na drogi złe” (Syr 2,14).

Rozumiem, że chodzi Ci, Ojcze, o nadzieję fundamentalną, o tę nadzieję, z jaką człowiek zwraca się ku swojemu celowi ostatecznemu. Całym sercem zgadzam się z Tobą, że to fatalne umieścić tylko na tym świecie swój cel ostateczny. Serce ludzkie ma przecież pojemność nieskończoną i słusznie powiedziałeś kiedyś, że „niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Bogu”. Różne nasze nadzieje codzienne, doczesne, bez których nie sposób sobie wyobrazić życia, można i trzeba otwierać na nadzieję ponad doczesną. Jeśli tego nie uczynię, przestaję być dzieckiem Bożym, staję się dzieckiem tego świata. W tym samym duchu należy rozumieć — jak sądzę — słowa proroka Jeremiasza: „Przeklęty każdy, kto nadzieję pokłada w człowieku” (17,5). Przecież nie mogą one dotyczyć różnych naszych nadziei powszednich, odnoszą się one do nadziei ostatecznej. Właśnie, Ojcze, co sądzisz o tym przekleństwie?

„Przeklęty każdy, kto nadzieję pokłada w człowieku”. A więc również sam w sobie nie pokładaj nadziei, bo jesteś człowiekiem. Jeśli bowiem położyłeś nadzieję w innym człowieku, zabałaganiłeś coś z pokorą. Jeśli zaś pokładasz nadzieję w sobie, jesteś niebezpiecznie pyszny. Co zatem robić? Jedno i drugie prowadzi do zguby. Fałszywa pokora nie podnosi, człowiek niebezpiecznie pyszny spadnie w otchłań.

Tu zapytam tylko jednym słowem: Dlaczego?

Człowiek tak długo jest czymś, dopóki jest złączony z Tym, który go stworzył. Jeśli od Niego odejdzie, staje się niczym.

Czyli że moja intuicja była słuszna: tylko taka nadzieja położona w człowieku jest przeklęta, która nas odrywa od Boga. Zresztą sam Jezus Chrystus jest przecież prawdziwym człowiekiem!

Właśnie dlatego, że „przeklęty każdy, kto nadzieję pokłada w człowieku”, Bóg stał się człowiekiem, postanowił umrzeć i zmartwychwstać. Bo w ten sposób na ludzkim ciele pokazano nam przyszłość człowieka, a zarazem wierzymy Bogu, nie człowiekowi.

Jednak nawet w Bogu można nadzieję pokładać fałszywie. Nazywa się to zuchwałym liczeniem na Boże miłosierdzie.

Należy się lękać zarówno nadziei, jak rozpaczy, jeśli prowadzi do następnych grzechów. Posłuchaj, co mówi ktoś w rozpaczy: Już i tak pójdę na potępienie, mogę czynić, co mi się chce. Posłuchaj również tego, kto żyje nadzieją: Wielkie jest Boże miłosierdzie; kiedy się nawrócę, odpuści mi wszystko; dlaczego teraz nie uczynić tego, na co mam ochotę? Jednego do grzechu prowadzi rozpacz, drugiego nadzieja. Jedno i drugie jest niebezpieczne, jednego i drugiego trzeba się lękać. Biada temu, kto rozpacza. Biada temu, kto żyje przewrotną nadzieją.

Ludzi takich trzeba jakoś wyprowadzać z błędu.

Przypatrz się, jak Bóg ratuje chorych na te dwie choroby. Tym, którzy chorują na przewrotną nadzieję, powiada: „Nie zwlekaj z nawróceniem do Pana ani nie odkładaj tego z dnia na dzień. Nagle bowiem gniew Jego przyjdzie i zginiesz w dniu pomsty” (Syr 5,7). Chorującym zaś na rozpacz powiada: „W dniu, w którym niegodziwiec się nawróci, zapomnę wszystkie jego nieprawości” (Ez 18,21n).

W gruncie rzeczy rozmawiamy cały czas o nadziei w aspekcie celu ostatecznego. A droga do celu ostatecznego też ma swoje problemy.

Jest nadzieja na nagrodę wieczną. I jest inna nadzieja, która szczególnie pociesza w upokorzeniu i ucisku. Jest to nadzieja na pomoc łaski, abyśmy nie osłabli. O tej nadziei powiada Apostoł: „Wierny jest Bóg i nie dopuści, abyście byli doświadczani ponad siłę, lecz wraz z doświadczeniem da wam pomoc, abyście je znieść mogli” (1 Kor 10,13). Tę nadzieję własnymi ustami głosił Zbawiciel, kiedy mówił: „Tej nocy szatan domagał się, aby was przesiać jak pszenicę. Ale Ja prosiłem za tobą, Piotrze, aby nie ustała twoja wiara” (Łk 22,31n). Nadzieję tę dał nam również w modlitwie, której nas nauczył, gdzie każe nam się modlić: „I nie wódź nas na pokuszenie”.

Zatem trwanie w nadziei na życie wieczne nie jest takie łatwe.

Tylko cichy i łagodny wytrwa cierpliwie w trudach obecnego życia, bez tego zaś nie da się zachować nadziei na życie przyszłe. Tylko cichy i łagodny nie sprzeciwia się woli Bożej, której brzemię jest lekkie, a jarzmo słodkie, lecz tylko dla tych, co wierzą Bogu, pokładają w Nim nadzieję i kochają Go. Jeśli w ten sposób będziecie cisi i łagodni, nie tylko z wdzięcznością przyjmiecie Jego pociechy, ale jako dobrzy synowie zniesiecie również Jego karanie. I tak mając nadzieję na to, czego nie widzicie, spodziewać się będziecie tego w wytrwałej cierpliwości. Tak czyńcie, w ten sposób postępujcie — w Chrystusie, który powiedział o sobie: „Ja jestem Drogą” (J 14,6).

Ojcze, słyszy się często — zarówno w formie zarzutu, jak w formie życzliwej zazdrości w stosunku do wierzących — że nadzieja na życie wieczne czyni życie łatwiejszym.

Nie brak było męczennikom nadziei w Bogu, a jednak wycierpieli to samo, co bandyci i przestępcy. Ale czy oni mieli nadzieję na to, że unikną prześladowań na tej ziemi i będą mogli używać tego życia doczesnego? Oczywiście, że nie. Oni przecież mieli nadzieję od samego porannego brzasku. Co to znaczy? Pamiętali o tym porannym brzasku, kiedy to zmartwychwstał ich Pan. I wiedzieli, że zanim zmartwychwstał, wycierpiał to samo, co oni. I nie utracili nadziei, że i oni po takich cierpieniach zmartwychwstaną na życie wieczne.

Dałeś mi, Ojcze, dyskretnie do zrozumienia, że kiedy się mówi o nadziei chrześcijańskiej, nieprzydatne są kategorie „łatwiej—trudniej”. Chodzi raczej o to, że kto wierzy w życie wieczne i rzeczywiście się go spodziewa, ma — niezależnie nawet od łaski Bożej — wyraźną motywację do sprostania również takim trudnościom, którym bez nadziei by nie podołał.

Prześladowcy, znęcając się nad ciałami męczenników, spodziewali się, że usłyszą narzekanie i rozpacz. Nie rozumieli bowiem wewnętrznej radości, jaką daje świętym nadzieja na życie przyszłe. Pisze o tym Apostoł: „niby smutni, lecz zawsze radośni” (2 Kor 6,10); oraz: „cieszymy się nawet z prześladowań” (Rz 5,3).

Najwyższy przykład pięknej postawy w utrapieniach zostawił nam oczywiście Jezus Chrystus.

Najwyższy, przez którego wszystko zostało stworzone, został wydany (ponieważ przyjął postać sługi) na szyderstwo i odrzucenie przez lud, na hańbę, na biczowanie i śmierć na krzyżu. Przykładem swojej męki nauczył nas, z jaką cierpliwością mamy w Nim iść przez życie. Zaś przykładem swego zmartwychwstania utwierdził nas w tym, czego powinniśmy od Niego cierpliwie oczekiwać. Wprawdzie nadzieja nasza dotyczy tego, czego nie widzimy. Ale jesteśmy ciałem tej Głowy, w której dopełniło się już to, czego oczekujemy.

Najtrudniejsza jest chyba nadzieja w obliczu śmierci. I właśnie do takiej nadziei wzywa nas ukrzyżowany Chrystus.

Wszyscy jęczymy w obliczu śmierci, ale pocieszył nas Ten, który umarł, abyśmy się nie bali śmierci. On pierwszy zmartwychwstał, abyśmy mogli mieć nadzieję. W naszej nędzy nadzieja nas pocieszyła. Nastała radość wielka. I wybawił nas Pan z niewoli i weszliśmy na drogę, która prowadzi z niewoli do ojczyzny. Zatem już teraz jesteśmy odkupieni i nie lękajmy się wrogów, którzy się na nas zasadzają.

Mimo wszystko jednak nie jest łatwo trwać w nadziei.

Dawno temu otrzymał obietnicę pewien człowiek, który „wbrew nadziei uwierzył nadziei, że będzie ojcem wielu narodów” (Rz 4,18). To, co obiecano jednemu wierzącemu Abrahamowi, już się spełniło. A my wątpimy w spełnienie obietnicy danej wszystkim wierzącym? Niech tacy również dziś sobie mówią: „Jedzmy i pijmy, bo jutro pomrzemy” (1 Kor 15,32). Powiadają tacy, że pomrą dopiero jutro, w rzeczywistości zaś już w chwili, kiedy to mówią, są umarłymi. Wy jednak, bracia, jesteście synami zmartwychwstania, współobywatelami świętych aniołów, dziedzicami Boga i współdziedzicami Chrystusa, więc ich nie naśladujcie.

Mówisz, Ojcze, o ludziach bez nadziei, jakby to byli ostatni szubrawcy. A przecież był moment, że nawet uczniowie Chrystusa ją utracili.

Nadzieję, która jest darem, obietnicą, wielką łaską, utracili uczniowie, kiedy Chrystus umarł. Wraz z Jego śmiercią odpadli od nadziei. Kiedy usłyszeli o tym, że zmartwychwstał, wieść ta wydała im się brednią. Prawda była w ich oczach niedorzecznością.

Święta to prawda: Kto już teraz nie doświadcza w nadziei zmartwychwstania, nawet prawda o zmartwychwstaniu Chrystusa wydaje mu się niedorzecznością. Pamiętam, Ojcze, że w jednym ze swoich kazań wołałeś w natchnieniu: „O uczniowie! mieliście nadzieję i już jej nie macie! Oto Chrystus żyje, a wasza nadzieja umarła!” Ogromnie mi się spodobało, gdy porównałeś uczniów, którzy w Wieki Piątek utracili nadzieję, do łotra na krzyżu: „Tacy z was uczniowie! Łotr na krzyżu był od was lepszy! On rozpoznał Tego, który z nim był ukrzyżowany!” Rzecz jasna, po zmartwychwstaniu Chrystusa nasza nadzieja uzyskała zupełnie nowe perspektywy.

Wzdychajcie do wiekuistego Jeruzalem. Doszła już tam wasza nadzieja, niech za nią idzie wasze życie. Będziemy tam razem z Chrystusem. Już teraz stamtąd On nami rządzi. Niech nas zwiąże ze sobą w świętym Mieście, gdzie równi będziemy aniołom Bożym. Nie odważylibyśmy się tego dla siebie oczekiwać, gdyby nam Prawda tego nie obiecała.

I właśnie w perspektywie zmartwychwstania Chrystusa należy rozumieć słynne słowa św. Pawła: „W nadziei już zostaliśmy zbawieni” (Rz 8,24).

„W nadziei już zostaliśmy zbawieni”. Powiedziano to w czasie przeszłym. A ponieważ jeszcze nie w rzeczywistości, ale w nadziei zostaliśmy zbawieni, dopiero nadejdzie to, co jest przedmiotem naszej nadziei. Już teraz oglądamy i posiadamy, ale jeszcze nie jest to rzeczywistość, tylko nadzieja. Już zostaliśmy zbawieni, a jednak zbawienie jest dopiero przedmiotem naszej nadziei i go oczekujemy — jeszcze go nie posiedliśmy.

Powiedz, Ojcze, jak widzisz wzajemne związki między nadzieją a wiarą i miłością.

Kto prawdziwie kocha, na pewno prawdziwa jest jego wiara i nadzieja. Kto zaś nie kocha, na próżno wierzy, choćby prawdziwie wierzył; na próżno żywi nadzieję, choćby dotyczyła ona prawdziwej szczęśliwości. Chyba że tak wierzy i ma nadzieję, że potrafi wyprosić sobie miłość.

Ogromnie pocieszające jest to ostatnie zdanie.

Nadzieja zazwyczaj zapala miłość. Jak to czytamy w Psalmie: „Umiłowałem, ponieważ wysłuchał Pan mojego błagania” (114,1).

Pan Jezus jednak nauczał też o potępieniu wiecznym.

Gdyby lęk przed potępieniem nie towarzyszył radości naszej nadziei, opanowałoby nas leniwe poczucie bezpieczeństwa i pyszne zuchwalstwo.

Symbolem nadziei jest kotwica? Zastanawiam się: dlaczego?

Pragnieniem znajdujemy się już tam. Już naszą nadzieję zarzuciliśmy niby kotwicę na ziemię obiecaną i już nie rozbijemy się na tym wzburzonym morzu. Jeśli okręt zaczepiony jest na kotwicy, słusznie powiadamy, że już przybił do brzegu. Jeszcze wstrząsają nim wiatry, ale bliskość ziemi ubezpiecza go przed wiatrami i burzami. Tak samo przeciwko niebezpieczeństwom obecnego naszego pielgrzymowania ubezpiecza nas nadzieja zarzucona w Jeruzalem niebieskim, abyśmy nie rozbili się o skałę.

Czy są jeszcze jakieś inne symbole nadziei?

Nadzieja jest naszą pochodnią. Płonie ta pochodnia w nocy, bo nadzieja dotyczy tego, czego nie widzimy. Jeśli ani nie widzimy, ani nie mamy nadziei, to i w nocy jesteśmy i bez pochodni. Nieszczęsne to ciemności! Żebyśmy jednak nie osłabli w ciemnościach, całą noc niech świeci nasza pochodnia. Cierpliwie oczekujmy celu naszej nadziei, choć go nie widzimy.

Oby ta pochodnia świeciła nam coraz jaśniej! Dziękuję, Ojcze, za rozmowę.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama