Sex shopy

Z cyklu "Praca nad wiarą"

Nie mogę się otrząsnąć z takiej plugawej audycji o sex shopach, jaką gdzieś chyba w środku maja wysłuchałem w Polskim Radiu "bis". Redaktorzy — inteligentnie, ale niestety, przewrotnie — udawali, że cenią sobie zasady przyzwoitości i porządek moralny, i przekonywali radiosłuchaczy, że działalność sex shopów jest czymś normalnym i w niczym nie przyczynia się do rozbudzania niezdrowych zainteresowań seksualnych, że takie zainteresowania zawsze były bardzo wysokie, a sklepy pornograficzne i oficjalnie działające domy rozpusty ujawniły tylko to, co było zawsze. Nie zabrakło twierdzeń, że kontakt z prostytutką ma swoje dobre strony i że Kościół nieraz dawał domom rozpusty swoją cichą zgodę. Słowem, diabła czuło się w tej audycji bardzo wyraźnie.

Może już tydzień, może dwa tygodnie minęły, a ja nie mogę się otrząsnąć z przygnębienia, jakie mi po tej audycji pozostało. Poczułem się całkowicie bezsilny. W mojej ojczyźnie działa kilka tysięcy demoralizujących młodzież sex shopów, kilkadziesiąt tysięcy prostytutek wystawia swoje ciała na sprzedaż — i jeszcze jacyś niemoralni inżynierowie świadomości społecznej przekonują nas, że to jest wszystko w porządku, a nawet jeśli nie wszystko, to przecież musi tak być i trzeba się z tym pogodzić. Przecież trzeba tu coś robić. Pierwszy Kościół powinien się zastanawiać nad tym, co robić, ażeby nieprawość nie stała się w naszym społeczeństwie normą.

 

Bardzo mnie poruszyła rzucona kiedyś przez Czesława Miłosza uwaga, że tzw. wyzwolenie seksualne przypomina ucztę w czasie dżumy. Kiedy podczas zarazy ludzie utracą wszelką nadzieję na ocalenie, może ich ogarnąć nastrój orgiastyczny. Przestają się wówczas liczyć normy moralne, czymś jedynie ważnym staje się wówczas to, żeby wycisnąć z życia ostatnie jego przyjemności.

Nieporządek seksualny może wypływać z czyjejś słabości i taki nieporządek, niestety, towarzyszy odwiecznie ludzkim dziejom. Ale jeśli ktoś nie widzi w rozpuście nic złego i przyznaje sobie prawo do jej uprawiania, znaczy to, że ostatecznym horyzontem życia tego człowieka stała się rozpacz, że fascynuje go już tylko to, iż da się rozpaczać na wesoło. Jeśli zaś rozpusta oficjalnie się reklamuje i narzuca, jeśli rozpustnicy nie mają już nawet tego odruchu, żeby ze swoją rozwiązłością ukrywać się przed ludzkim okiem, znaczy to, że rozpacz mocno się osadziła w tym społeczeństwie, może nawet stała się swojego rodzaju epidemią.

Wyraz "epidemia" wydaje się dobrze opisywać istotę tego zjawiska społecznego, którego siłą napędową są wysokonakładowe pisma pornograficzne, mnożące się jak grzyby po deszczu sex shopy i różne przedsiębiorstwa usług seksualnych. Jesteśmy świadkami szerzącej się epidemii zwątpienia w jakąkolwiek ostateczną sensowność życia, epidemii pogardy dla swojej i cudzej godności, i co za tym idzie — odrzucenia miłości jako podstawowej wytycznej relacji międzyludzkich.

Nie brak — jak to ich Pan nazywa — inżynierów społecznej mentalności, którzy usiłują nam wmówić, że epidemia ta jest przyrodzonym stanem ludzkiego bytowania, toteż nie należy się jej ani dziwić, ani przeciwstawiać. To trochę tak, jakby nas ktoś podczas epidemii dżumy czy cholery uspokajał, że przecież ludzie zawsze chorowali i umierali, że ponadto i tak niewiele wskóramy przeciwko epidemii, toteż trzeba się z nią pogodzić i nie ma co z nią walczyć.

Epidemia ostatecznej beznadziei, w tym również epidemia przeżywania swojej rozpaczy hedonistycznie, domaga się podobnych działań, jak inne epidemie. Kiedy grasuje tyfus lub cholera, należy, po pierwsze, ratować tych, których zaraza już dotknęła — i zwycięstwem jest każdy poszczególny chory, którego udało się wyrwać z jej paszczy. Po wtóre, należy siebie oraz innych chronić przed zarażeniem się. Po trzecie — i to dla opanowania nieszczęścia zarazy jest szczególnie ważne — należy gasić ogniska, z których ta zaraza się rozprzestrzenia.

Nie lekceważmy działań nawet drobnych. Znajomy opowiedział mi niedawno o następującym wydarzeniu. Grupa młodzieżowa, do której należał, wykreowała sytuację wysoce dwuznaczną. Wtedy dwie Francuzki, które były wśród nich, zaczęły się zbierać do wyjścia. ,,Dlaczego wychodzicie?" — zapytał mój znajomy. ,,Jesteśmy katoliczkami, ta atmosfera nam się nie podoba". Dla mojego znajomego to było objawienie, że można się tak zachować. Dotychczas wydawało mu się, że jedyne, co w takich sytuacjach można zrobić, to tchórzliwie udawać, że nic złego się nie dzieje.

Przypomina mi się tu rozprawa prof. Anieli Dylus na temat tzw. moralności krańcowej. Autorka opisuje m.in. mechanizm godzenia się z niemoralnymi postawami w działalności gospodarczej. Zaczyna się od zgody na wyjątkowe tylko i niewielkie odejścia od zasad moralnych. Okazuje się jednak, że usprawiedliwianie zachowań znajdujących się na granicy moralności otwiera drogę do coraz większego wyłączania działań gospodarczych spod norm moralnych, a więc drogę do korupcji, wyzysku, nieuczciwej konkurencji, oszustw podatkowych itp. Chodzi już nie o to, że te nadużycia się dzieją, lecz o to, że uważane są za nieuniknione i usprawiedliwione sposoby zachowań w działalności gospodarczej.

Bardzo podobny mechanizm doprowadził nas do tego, że pornografia i przyzwolenie na rozpustę stały się częścią naszego codziennego życia. Oglądane dziś filmy, które jeszcze ćwierć wieku temu wywołały skandal obyczajowy, wydają się nam niewinne w stosunku do wielu filmów współczesnych. Dziś nie takie filmy nie budzą już zgorszenia. Zatem postawmy sobie pytanie: może ta ewidentna różnica wrażliwości dzisiejszej w stosunku do tej zaledwie sprzed ćwierć wieku świadczy nie o ówczesnej pruderii, ale o naszym stępieniu na odczłowieczanie ludzkiej płciowości?

Wynotowałem sobie kiedyś mądre spostrzeżenie prof. Juliana Krzyżanowskiego (który, jak wiadomo, nie był ani bigotem, ani kolegą świętego Stanisława Kostki) na temat wulgaryzmów i obscenów w literaturze: „Zwolennicy takiego wzbogacania ekspresji poetyckiej nie liczą się z jednym: służba kanalizacyjna czy pracownicy prosektorium po pewnym czasie nie reagują węchowo na fetor. Wulgaryzmy, zwłaszcza fekalia, automatyzują się tak samo, jak wszelkie inne wyrazy, stąd w słownictwie poetyckim działają tylko początkowo i należycie dozowane. Gdy utracą charakter gorszącej niespodzianki, tracą równocześnie siłę ekspresyjną, wytwarzają zaś jedynie zaduch”.

Myślę, że zaduch powodowany przez wszechobecną pornografię i erotyzm jest bez porównania dotkliwszy: książkę w każdej chwili mogę zamknąć. Zaś z atmosfery życia codziennego uwolnimy się dopiero przez odejście z tego świata. Zło tej atmosfery jest szczególnie niebezpieczne dla naszych dzieci i ludzi młodych. Niedawno byłem świadkiem, jak pewien nauczyciel, sam niewiele starszy od swoich uczniów, niepokoił się, że wszechobecne czasopisma pornograficzne oraz publicznie działające sex shopy dokonały zatrważającej rewolucji w wyobraźni seksualnej nastolatków.

Zaledwie sześć lat temu ukończyłem liceum — mówił — my sami też nie byliśmy święci, ale moi uczniowie wypowiadają się na temat seksu tak, jakby mieli doświadczenia najbardziej wyrafinowanych rozpustników. Czy my tego nie widzimy, że wielu z nich przegrywa swoje małżeństwa i rodziny, zanim je zdążą założyć?

Otóż bylibyśmy kiepskimi chrześcijanami, gdyby sytuacja ta wprawiła nas w przygnębienie i gdyby nasza podstawowa na nią reakcja wyrażała się narzekaniem na ,,dzisiejszy zepsuty świat". Jesteśmy chrześcijanami, zatem wierzymy na serio i do końca, że Bóg jest Stwórcą świata i nas wszystkich, że jest On Panem dziejów, a więc również Panem naszego czasu, czasu przełomu drugiego i trzeciego tysiąclecia po Chrystusie. Jego panowanie nad czasem wyraża się między innymi w ten sposób, że dzisiaj właśnie nas wzywa do tego, żebyśmy sprzeciwiali się epidemii rozpaczy i nie przyłączali się do uczty w czasie dżumy, do której tak usilnie dziś się wszystkich zaprasza. Nasz Pan i Zbawiciel oczekuje od nas, że przeciwnie, będziemy się przyczyniali do uczłowieczania naszej społecznej atmosfery.

Powtarzam: nie lekceważmy działań nawet drobnych. Poczujmy się odpowiedzialni za przestrzeń społeczną, w której żyjemy, i uczmy się sygnalizować nasze niezadowolenie, kiedy ktoś próbuje ją nam odczłowieczać. Niech nas cieszy nawet taki drobny sukces, że w jakimś biurze zdjęto pornograficzny kalendarz. Przede wszystkim zaś poczujmy się odpowiedzialni za nasze dzieci. Interesujmy się tym, co one czytają i co oglądają, oraz tym, jakie poglądy moralne są im przekazywane w szkole. Domagajmy się od nauczycieli, żeby respektowali nasze prawa rodzicielskie i nie nauczali zasad niezgodnych z tym systemem wartości, jaki my przekazujemy naszym dzieciom.

W dawnym Kościele ludzi czerpiących zyski z rozpusty nie dopuszczano do chrztu, a jeśli byli chrześcijanami — do sakramentów. Dzisiaj gdyby zliczyć właścicieli oraz obsługę sex shopów, portierów i kelnerów w domach publicznych, wytwórców oraz sprzedawców rozmaitych materiałów pornograficznych, ludzi prowadzących wypożyczalnie kaset porno itp., zapewne okazałoby się, że jest to armia licząca tysiące ludzi. Niektórzy spośród nich, choć zapewne nieliczni, nie utracili do końca swoich więzi z wiarą chrześcijańską. Ale nawet ci, których nic już z wiarą chrześcijańską nie łączy, muszą wiedzieć, choćby tylko podświadomie, że wybrali bardzo zły sposób zarabiania na życie. Niejeden z nich zapewne opamiętałby się i poszukałby uczciwej pracy, gdyby komuś z jego bliskich lub znajomych więcej zależało na jego nawróceniu. Niestety, wiele zła dzieje się dlatego, że nie znajdzie się nikt, kto by prawdziwie kochał tego, kto czyni zło. Tak przydałoby się nam dzisiaj więcej wiedzieć o świętych obrońcach i opiekunach prostytutek, którzy potrafili im pomóc odzyskać ludz-ką godność i wyciągnąć ze złej drogi życiowej!

Ludzie czasem pytają, czy nie ma prawa, które stanowiłoby zaporę przeciwko lawinowo zalewającej nas dziś pornografii, prostytucji i rozwiązłości. Otóż w niektórych krajach zachodnich rozwijają się coraz prężniej ruchy walczące z pornografią i erotycznymi przedsiębiorstwami. W ruchach tych sporo uwagi poświęca się znaczeniu odpowiednich narzędzi prawnych dla skuteczności tej walki. I z pewnością byłoby pożyteczne, gdybyśmy u nas w Polsce więcej wiedzieli o działalności tych ruchów oraz o ich dorobku ideowym. Mogłoby to nas zainspirować do jakichś własnych działań na rzecz prawnego wsparcia dla moralności publicznej. Obecna pełna tolerancja dla seksualnego rozpasania przyczynia się przecież do wzrostu wśród nas postaw egoistycznych, niesie z sobą pogardę dla małżeństwa i obowiązków rodzinnych, zatem zapowiada wiele ludzkiej krzywdy, zwłaszcza krzywdy dziecięcej.

Bulwersuje Pana, i słusznie, samo nawet istnienie sex shopów. Może nie wszyscy wiedzą, że ich otwarta działalność stanowi szyderstwo z obowiązującego u nas prawa, które jednoznacznie zakazuje zarówno rozpowszechniania pornografii (KK art. 173), jak stręczycielstwa (art. 174). Od czasu do czasu dowiadujemy się z prasy, że władze jakiejś gminy podjęły uchwałę przeciwko pornografii. Chwała im za to, choć wielka szkoda, że trzeba aż takiej procedury, żeby przypomnieć o obowiązującym u nas prawie. Jednak nigdy dość przypominania, że prawo ludzkie dopiero wtedy ma szansę bycia prawem skutecznym, kiedy wartości, na których straży stoi, rozumiane są i cenione przez znaczną część społeczeństwa. Mówiąc inaczej, z problemami tu poruszonymi poradzimy sobie tym lepiej, im więcej w naszym społeczeństwie znajdzie się ludzi, którzy usłyszą słowo Boże, że "trzeba porzucić dawnego człowieka, który ulega zepsuciu na skutek zwodniczych żądz, oraz odnawiać się duchem w naszym myśleniu i przyoblec człowieka nowego, stworzonego według Boga, w sprawiedliwości i prawdziwej świętości" (Ef 4,22—24).

PS. Warto wiedzieć, jak idealnie poradzono sobie z sex shopami w Nowym Jorku, por. Jacek Borkowicz, Porządki w Nowym Babilonie ("Więź" 9/1998, s. 7—10).

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama