Kościół a sprawa zbawienia

Na temat sensu zasady "poza Kościołem nie ma zbawienia" z uwzględnieniem kontekstu jej powstania i współczesnego jej rozumienia

 

Rzecz trzeba rozpocząć od szczypty najdawniejszej historii chrześcijaństwa. Idzie o to, żeby w jej świetle ocenić rozumienia tego lapidarnego adagium dzisiaj, kilkanaście wieków od jego pojawienia się.

Otóż sformułowane wyjątkowo dobitnie przez św. Cypriana w III wieku, principium to swoimi korzeniami sięga jeszcze dalej, bo nie mówiąc już o św. Ireneuszu i Orygenesie, jego ślady dają się odkryć w listach żyjącego w pierwszej połowie I wieku św. Ignacego Antiocheńskiego. Nie wnikając w rozmaite przykłady patrystycznego użytku z tego adagium - choć niekoniecznie w identycznym brzmieniu - w tamtym patrystycznym okresie miało ono sens wyraźnie określony, związany z kontekstem historycznym, w którym zostało sformułowane. Wyrażało mianowicie zasadę, że ci, którzy zetknęli się z chrześcijaństwem, zwłaszcza jako członkowie prawdziwego Kościoła, powinni wiedzieć, że tylko powrót do tego Kościoła daje im szansę zbawienia. Zasada więc była wyraźnie skierowana do tych, którzy z Kościołem prawdziwym weszli w konflikt przez herezję lub schizmę.

Przykład św. Cypriana, któremu często przypisuje się wyłączne autorstwo adagium, jest szczególnie wymowny. W swoim Kościele Kartaginy był zagrożony nie tylko przez tępiące chrześcijan władze rzymskie, ale bardziej jeszcze przez schizmatycką wspólnotę (nowacjan), którą kierowali zbuntowani hierarchowie. Formułując, w ferworze walki, zasadę "extra Ecclesiam nulla salus", św. Cyprian miał na myśli przede wszystkim, jeżeli nie wyłącznie, swoich przeciwników chrześcijańskich; ich wspólnocie odmawiał rangi i charakteru Kościoła, w którym działa łaska zbawienia.

Jedno jest pewne: myśl patrystyczna odnosiła to sławne adagium tylko do chrześcijan, którzy świadomie znaleźli się poza obrębem Kościoła, a nie nadawała mu, jak powie ojciec de Lubac, "charakteru generalnego", a więc nie odnosiła go do tych, którzy nie zetknęli się z Ewangelią. Warunek zbawienia tych ostatnich opisywała zasada dobrej woli i słuchania własnego sumienia.

Trzeba przyznać, że w długim ciągu dziejów Kościoła tę bardzo "poręczną" zasadę "extra Ecclesiam nulla salus" próbowano niekiedy rozciągać poza ramy, jakie nadała jej twórcza myśl patrystyczna (na przykład bulla Unam Sanctam Bonifacego VIII). Ostatnie dwa wieki z coraz większą wyrazistością redukowały jej zasięg. Pozostawiono poza jej granicami niechrześcijan. Zaś na Soborze Watykańskim II dopuszczano możliwość ich zbawienia poza formalnymi granicami Kościoła pod warunkiem, że "szczerym sercem szukają Boga i wolę Jego przez nakaz sumienia poznaną starają się pod wpływem łaski wypełnić czynem" (KK nr 16).

Ta historyczna wstawka wydaje się potrzebna ze względu na dość powszechną współcześnie tendencję, żeby zasadę "poza Kościołem nie ma zbawienia" rozumieć, wbrew przestrogom de Lubaca, w sensie szerokim, a więc obejmującym rozległy świat tego "pogranicza", do którego należą wymienieni w 16 paragrafie Konstytucji o Kościele "niechrześcijanie" oraz ci, którzy "bez własnej winy... nie doszli do wyraźnego poznania Boga". Sprawa ich zbawienia rozgrywa się na zgoła innej zasadzie, aniżeli na gruncie przynależenia do Kościoła, a więc po myśli zasady "extra Ecclesiam nulla salus".

Nie oznacza to bynajmniej, że jest to zasada łatwa i we wszystkich punktach przejrzysta. Ważną przesłanką do jej wyjaśnienia jest inne, również ambiwalentne zagadnienie, związane z "pokutującym" od czasu Soboru w wielu środowiskach przekonaniem, że istnieją również...

 

(...) kręgi przynależności do Kościoła

Już samo to sformułowanie ma prawo wyzwolić podwójną reakcję. Przede wszystkim zaskoczenia, jeżeli nie zgorszenia, a zaraz potem niepokoju, że coś tu jest niejasnego, wymagającego jakiegoś skorygowania. Obie reakcje są słuszne.

Słuszne jest przede wszystkim zaskoczenie i zdziwienie: przecież z bogatej soborowej nauki i od czasu, kiedy i u nas panowała godna uznania fascynacja myślą Soboru, ukształtowało się przekonanie, że ta kategoria jest jak najbardziej poprawna i nie wymaga żadnej korektury. Tymczasem jest inaczej, a w każdym razie pojęcie to trzeba w istotny sposób skorygować. I stąd podstawa do niepokoju, że w tak oczywistej, wydawałoby się, sprawie trzeba dokonać dość istotnej rewizji.

Ażeby właściwie spojrzeć na sprawę tak zwanych kręgów przynależenia do Kościoła, trzeba przede wszystkim ustalić, co to jest przynależność do Kościoła i w jaki sposób się ona dokonuje.

Otóż przynależnością jest bycie w Kościele, Mistycznym Ciele Chrystusa, przez wiarę i sakramenty, a przede wszystkim chrzest. Wiara jest uznaniem w Chrystusie Boga i Zbawiciela, chrzest wprowadza w orbitę życia Bożego; wiara i chrzest czynią członków Kościoła przybranymi dziećmi Bożymi w Chrystusie. Bo - jak powie Konstytucja o Kościele, cytując List do Rzymian - "Bóg postanowił przed wiekami, aby ludzie stali się podobni do Syna Jego, który miał być pierworodnym między wielu braćmi" (nr 2). I to właśnie zanurzenie w Chrystusie, Synu Ojca i ludzkim Bracie, przez łaskę uświęcenia, stanowi istotę Kościoła. W ten sposób Kościół staje się "domem wspólnego Ojca", a zarazem, dzięki Chrystusowemu posłannictwu mesjańskiemu, przekazanemu Apostołom i ich następcom, świątynią zbawienia. Wypełniona jest ona nadprzyrodzonymi dobrami, które czynią z niej jedyne w swoim rodzaju środowisko zbawienia, służące wzrostowi w Bożym usynowieniu i nadprzyrodzonym spełnianiu się członków Kościoła żyjących w jego obrębie. Krótko mówiąc, Kościół jest wspólnotą zbawionych, a zarazem "narzędziem zbawienia". Jak powie dalej Konstytucja o Kościele, "ustanowiony przez Chrystusa [Kościół] dla wspólnoty życia, miłości i prawdy, używany jest również przez Niego za narzędzie zbawienia wszystkich..." (nr 9).

Jakie płyną z tego konsekwencje? Ograniczę się do najważniejszych związanych ze sprawą tak zwanych kręgów przynależności. Chodzi o to, że tylko dokonujący wyboru Chrystusa przez wiarę w Niego i Jego godność zbawicielską oraz włączający się w rytm Jego zbawiającej łaski i żyjący nią znajdują się w obrębie Kościoła. A takimi są tylko chrześcijanie. Ściśle więc biorąc, istnieje jeden krąg przynależności do Kościoła, który stanowią tylko chrześcijanie.

Co prawda, w obrębie fundamentalnej przynależności chrześcijańskiej istnieje pewne dość ważne zróżnicowanie. Polega ono na tym, że w ujęciu ostatniego Soboru katolicy spełniający wszystkie warunki takiej przynależności należą do Kościoła "w pełni" (KK nr 14), zaś pozostali, "ci, którzy wierzą w Chrystusa i otrzymali ważnie chrzest, pozostają w jakiejś, choć niedoskonałej wspólnocie (communio) ze społecznością Kościoła katolickiego" (DE nr 3). Można by tu więc mówić o jakichś dwu chrześcijańskich, ale tylko chrześcijańskich, kręgach przynależności do Kościoła. Jest jednak rzeczą pewną, że zwolennicy teorii kręgów przynależności szli i idą znacznie dalej, bo daleko poza obręb chrześcijaństwa.

A tymczasem nie ma do tego żadnych podstaw, wręcz odwrotnie, źródłem tego rodzaju poglądu jest po prostu nieporozumienie związane z pomieszaniem porządku przynależności do Kościoła z porządkiem zbawienia. Powrócę jeszcze do tego ważnego zagadnienia. Obecnie natomiast, wobec bulwersującego zapewne niektórych twierdzenia o bezprzedmiotowości teorii kręgów przynależności włączającej w nią, generalnie rzecz biorąc, niechrześcijan, nie od rzeczy będzie odwołać się w tej sprawie do autorytetu nauczania papieskiego.

I tak, w encyklice Redemptoris missio mowa jest o ludziach, którym brak "możliwości poznania czy przyjęcia ewangelicznego Objawienia i wejścia do Kościoła... Dla nich Chrystusowe zbawienie dostępne jest mocą łaski, która, choć ma tajemniczy związek z Kościołem, nie wprowadza ich do niego formalnie..." (podkr. S.N.). Sprawa jest więc oczywista, choć może dobrze będzie jeszcze dodać, że tak samo rzecz widzi nie byle kto, ale sam Hans Küng, który w swojej posoborowej eklezjologii pisze zdecydowanie: "błędem jest rozciąganie pojęcia Kościoła na ludzi, którzy nie należą do wspólnoty ludzi wierzących w Chrystusa i wyznających Go" (L`Eglise..., t. II, s. 444).

 

"Pogranicza Kościoła"

Powiedzmy od razu, że to bardzo udane określenie sygnalizuje ważne, ale i skomplikowane zagadnienie zbawienia ludzi znajdujących się poza obrębem Kościoła. Analizę tego zagadnienia trzeba rozpocząć od wspomnianego przed chwilą rozróżnienia między przynależnością do Kościoła a zbawieniem. Oczywiście, idzie o rozróżnienie względne, aspektowe, bo w istocie między jedną a drugą sprawą istnieje głęboka więź, którą stanowi właśnie kwestia zbawczego kontaktu z Bogiem. Nawiązanie i wzbogacanie takiego kontaktu jest ostatecznie celem Kościoła, tak jak i tych, którzy znajdują się poza nim.

W Kościele, który jest domem Ojca, wspólnotą przybranych dzieci Bożych, świątynią łaski i bogatą skarbnicą środków pomagających w jej rozwoju a natchnionych przez Ducha Świętego, osiągnięcie zbawienia staje się pewniejsze i skuteczniejsze. Dotyczy to zwłaszcza członków Kościoła katolickiego, który przypisuje sobie pełnię tych środków (por. DE nr 3).

Inaczej rzecz wygląda w odniesieniu do tych, którzy znajdują się na bliższych albo dalszych "pograniczach" Kościoła. Wszyscy oni są "z łaski Bożej powołani do zbawienia" (KK nr 13). Zbawienie to jednak jest możliwe jedynie w Chrystusie i przez Chrystusa. Co więcej, "jeżeli zbawienie zostało przeznaczone dla wszystkich - powie encyklika Redemptoris missio - musi być dane konkretnie do dyspozycji wszystkich" (nr 19). Oznacza to, że Chrystusowe dzieło zbawcze, niezbędne do wejścia w zbawczy kontakt z Bogiem, musi być "jakoś" osiągalne dla tych także, którzy nie mogą zetknąć się z Chrystusem i Jego zbawieniem na tzw. normalnej drodze, jaką jest ewangelizacja czy religijny dialog. Encyklika próbuje objaśnić to tajemnicze "jakoś" i przy okazji dotyka, jak już wspomniano, właśnie sprawy Kościoła. "Dla tych ludzi - stwierdza papieski dokument - zbawienie dostępne jest mocą łaski, która choć ma tajemniczy związek z Kościołem, nie wprowadza w niego formalnie, ale oświeca ich w sposób odpowiedni do ich sytuacji wewnętrznej i środowiskowej" (tamże).

Ludzie "pogranicza" Kościoła mają więc realną możliwość zbawienia dzięki łasce Chrystusowej, która, z jednej strony, jest niedostępna ludzkiemu poznaniu ("niewidzialna", RM nr 19), ale - z drugiej - "ma tajemniczy związek z Kościołem" (tamże), który posiada "pełnię środków zbawienia" i "wszystkie dobra zbawienia" (DE nr 3) wysłużone przez Chrystusa i udostępnione ludziom przez działanie Ducha Świętego. I to z tej skarbnicy "dóbr zbawienia" złożonej w Kościele czerpie On i rozdziela łaskę zbawienia także i poza obrębem Kościoła. Choć bowiem Duch Święty "objawia się w szczególny sposób w Kościele", to przecież "Jego obecność i działanie są powszechne, bez ograniczeń przestrzennych i czasowych" (RM nr 28). W ten sposób "Duch Święty wszystkim ofiarowuje możliwość dojścia w sposób Bogu wiadomy do uczestnictwa w paschalnej tajemnicy" (RM nr 28 - podkr. S.N.).

Encyklika w subtelny sposób charakteryzuje tę działalność zbawczą Ducha Świętego, tak w wymiarze jednostkowym, jak i społecznym (tamże), ale z całym naciskiem podkreśla, że "zbawienie, które jest zawsze darem Ducha, wymaga współpracy człowieka w zbawieniu siebie samego i innych" (nr 9). Dodajmy od razu, że współpraca ta nie jest łatwa ze względu na słabość człowieka i przeszkody, jakie stawia nam na drodze świat i urzekająca nas doczesność.

W tym kontekście trzeba z całą siłą podkreślić obiektywną przewagę Kościoła i przynależności do niego w rzeczywistym osiągnięciu zbawienia. Encyklika i w tym miejscu wypowiada się w sposób zaskakująco przejrzysty i wymowny: "Pierwszy, który korzysta z dóbr zbawienia, jest Kościół. Chrystus nabył go swą Krwią (por. Dz 20,28) i uczynił go swym współpracownikiem w dziele powszechnego zbawienia... Chrystus żyje w nim; jest jego Oblubieńcem; sprawia jego wzrost; wypełnia przez niego swe posłannictwo" (nr 9). A gdy dodać do tego wyrażające się bardzo konkretnie w ekonomii sakramentalnej i procesie uświęcania człowieka (cnoty boskie, cnoty wlane, dary Ducha Świętego, charyzmaty) działanie Ducha Świętego, to nie sposób nie dojrzeć tej wyjątkowej przydatności Kościoła do zbawienia. Mniej lub więcej świadome pozostawanie na "pograniczach" albo jeszcze lepiej na "obrzeżach" tak rozumianego Kościoła nie może być określone inaczej jak brak odpowiedzialności człowieka za jego ziemski los i ostateczne przeznaczenie. Pozostawanie bowiem na takich pozycjach oznacza albo niedostrzeganie, albo, co gorsze, lekceważenie przez człowieka ryzyka odrzucenia ustanowionej przez samego Boga "powszechnej pomocy do zbawienia", jakim jest Kościół (por. DE nr 3).

Uwypuklając trudności i ryzyko osiągnięcia zbawienia poza Kościołem, nie sposób nie zwrócić uwagi na zaakcentowane przez Sobór ryzyko istniejące także i w obrębie Kościoła. Wiąże się ono z dowolnością podejścia do warunków, jakich trzeba dotrzymać, żeby w pełni należeć do Kościoła. "Nie dostępuje jednak zbawienia, choćby był wcielony do Kościoła, ten, kto nie trwając w miłości, pozostaje wprawdzie w łonie Kościoła ciałem, ale nie sercem" (KK nr 14). Rodzi się pytanie, czy do tej grupy nie trzeba zaszeregować także i tych, których określa się przysłowiowym już dzisiaj mianem "katolik - ale".

Jedno jest pewne: zarówno lekkomyślne pozostawanie na "pograniczu" Kościoła, jak i życie w Kościele "ciałem a nie sercem", stanowi ryzykowną i niedopuszczalną postawę wobec kwestii osiągnięcia zbawienia.

 

KS. STANISŁAW NAGY SCJ, ur. 1921, profesor teologii, wykładowca teologii fundamentalnej i ekumenizmu KUL i PAT. Członek Międzynarodowej Komisji Teologicznej.



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama