Żyjemy w czasach ostatecznych!

Z cyklu "Poszukiwania w wierze"

Gdy otworzymy dwudziesty czwarty rozdział Ewangelii Mateusza, jest tam mowa o znakach końca: wojnach, głodach i trzęsieniach ziemi. Wydaje mi się, że Chrystus przyjdzie już teraz, by położyć kres temu, w co się uwikłaliśmy i z czego nie ma wyjścia. W wojnach światowych „królestwa stanęły przeciw królestwom” i od tej pory nie ma dnia, żeby kilkanaście państw nie było uwikłanych w wojnę. A cechą dzisiejszych wojen jest zabijanie masowe, na wielką skalę. Według mnie gorzej już być nie może. Wystarczy, że dołączy się jeszcze kilka państw, wkroczą mocarstwa — i zagłada gotowa. Można powołać się na postępujące rozbrojenie, ale czyż nie napisano: „Kiedy będą mówić: Pokój i bezpieczeństwo — wtedy nastąpi koniec”? Jeśli chodzi o problem głodu, chyba nigdy nie obserwowaliśmy takich dysproporcji między krajami bogatymi i biednymi.

W czasach ostatecznych ludzie „bardziej będą się lubować w rozrywkach niż w Bogu” (2 Tm 3,5). Czy Bóg będzie spokojnie czekał, aż fala niemoralności, która ogarnęła Zachód, opanuje cały świat? Czy również u nas ma dojść do tego, że niemoralność stanie się rzeczą legalną i powszechnie akceptowaną jako rzecz ludzka, normalna?

Najgorsze wydaje mi się to, że Kościół mało nas przygotowuje na powrót Pana. Co tydzień powtarzamy słowa: „oczekujemy Twego przyjścia w chwale”, ale one nie spełniają swego zadania. Cała moja katolicka rodzina na myśl o końcu świata mówi: „Broń, Panie Boże!” (Mam nadzieję, że pomogę jej zmienić zdanie na ten temat). Zresztą dla większości (nawet wierzących) ludzi przyjście Chrystusa właśnie teraz byłoby bardzo nie na rękę. Wielu ludzi chce wyjechać na Zachód, wielu właśnie sobie pozakładało konta dolarowe, a inni właśnie planują się dorobić.

Chrystus porównuje koniec świata do potopu: „Tak jak za dni Noego: jedli, pili, żenili się i nie zauważyli, kiedy przyszła na nich zagłada”. Czy Kościół patrzy na znaki końca? Słyszałam kiedyś wypowiedź pewnego zakonnika, który mówił, że wojny były zawsze, zarazy też, a znaki czasu dokonują się w sercu człowieka. Chrystus jednak powiedział: „Gdy ujrzycie to wszystko, wiedzcie, że to, co ma się stać, bliskie jest. (...) Nim przeminie to pokolenie, to wszystko się stanie. (...) Gdy się te rzeczy zaczną dziać, podnieście głowy: Zbliża się wasze wybawienie!”

Czy Kościół kiedyś powie: Nie znamy dnia ani godziny, ale Pan przyjdzie za czasów naszego już pokolenia, zbliża się nasze wybawienie!?

Najpierw zauważmy różnicę między chrześcijańskim oczekiwaniem końca świata a katastrofizmem, który — poza tym, że lubi się powoływać na eschatologiczne wypowiedzi Nowego Testamentu — niewiele ma wspólnego z wiarą chrześcijańską. Katastrofizm jest to pesymistyczny pogląd, że ludzkie dzieje zmierzają do coraz głębszego upadku i do nieuniknionej katastrofy ostatecznej. Według katastrofistów zło coraz wyżej podnosi głowę, dobro jest coraz słabsze i zostałoby zupełnie zwyciężone, ale na szczęście Chrystus wkroczy w końcu w tę przygnębiającą sytuację i położy kres powszechnemu panoszeniu się zła. Koniec świata będzie, w tej interpretacji, prawie wyłącznie dniem gniewu i kary Bożej, ocalona zostanie jedynie garstka sprawiedliwych. Dzisiaj motywy takie szczególnie często pojawiają się w nauczaniu świadków Jehowy.

Coś zupełnie innego na temat końca świata mówi słowo Boże. Już sam termin synteleia tou aionos (Mt 73,39n.49; 24,3; 28,20), który po polsku oddajemy jako „koniec świata”, zawiera w sobie sugestię, że nie chodzi tu o kres, ale o koniec pozytywny, w sensie uwieńczenia, wypełnienia się. Pozytywne uwieńczenie dziejów świata jest bowiem czymś już przesądzonym. Momentem rozstrzygającym było zstąpienie Jednorodzonego Syna Bożego z wyżyn swojej boskiej transcendencji, aby — przez przyjęcie człowieczeństwa — stać się uczestnikiem ludzkich dziejów. Jako człowiek, Syn Boży odniósł druzgoczące — choć pokorne i bolesne — zwycięstwo nad złem. Jest ono nieprzemijające: mimo swojego historycznego odejścia z naszej ziemi, Chrystus jest przecież z nami „przez wszystkie dni aż do skończenia świata” (Mt 28,20) i czyni uczestnikami swojego zwycięstwa wszystkich, którzy do Niego należą. Zło nie ma już żadnych szans na to, żeby zniweczyć sens ludzkich dziejów.

I w tym przede wszystkim sensie Nowy Testament mówi o tym, iż żyjemy już w czasach ostatecznych (Hbr 1,1n). Sens ludzkich dziejów jest już — dzięki Chrystusowi Panu — rozstrzygnięty ostatecznie. Nie rozstrzygnięta jest jedynie ostateczna sytuacja każdego z nas, ona się dopiero rozstrzyga: każdy z nas powinien włączyć się w to dojrzewanie ludzkich dziejów ku swemu wiekuistemu spełnieniu, choć może się również z niego wyłączyć. Zatem czasy ostateczne, w których Bogu niech będą za to dzięki! — żyjemy są to czasy powszechnego i bardzo realnego wezwania do udziału w zwycięstwie Chrystusa i do życia wiecznego. „Oto teraz czas upragniony, oto teraz dzień zbawienia!” (2 Kor 6,2)

To zwyciężanie Chrystusa w nas i w ludzkich dziejach dokonuje się zazwyczaj pokornie, bez znamion oczywistości, na podobieństwo Jego krzyża. Ale nadejdzie Dzień, w którym zwycięstwo to zostanie doprowadzone do końca i ujawni się w całej oczywistości. Spójrzmy na trzy główne terminy, za pomocą których Nowy Testament opisuje chwalebne przyjście Chrystusa w dniu ostatecznym. Terminem parousia (1 Kor 15,23; 2 P 1,16; 3,12) starożytni określali triumfalne wejście wodza podczas uroczystego świętowania odniesionego zwycięstwa. Z kolei epiphaneia (2 Tm 6,14; 2 Tes 2,8) wskazuje na objawienie się Chrystusa w majestacie swojej boskości, natomiast apokalypsis (2 Tes 1,7; 1 P 4,13) mówi o odsłonięciu tego, co dotychczas było ukryte. We wszystkich trzech terminach zawiera się radosna aprobata dla tego wszystkiego, co stało się w ludzkich dziejach dzięki Chrystusowi.

Owszem, w opisach końca świata sporo jest wzmianek budzących grozę, ale dotyczą one — po pierwsze — zła, które ujawni wówczas cały swój bezsens i utraci wszelkie możliwości zadawania szkody; po wtóre, wzmianki te dotyczą wszystkiego, co niedoskonałe, bo ustąpi ono temu, co będzie już doskonałe bez reszty. Toteż świadomość owych rzeczy budzących grozę nie przeszkadza chrześcijanom oczekiwać tego Dnia z niecierpliwością, wzmacnia tylko naszą czujność, aby to oczekiwanie nasycone było świętym postępowaniem i zawierzeniem siebie Bogu.

Wczytajmy się w słynną wypowiedź Apostoła Piotra: „Skoro to wszystko ulegnie zagładzie, to jakimi winniście być wy w świętym postępowaniu i pobożności, gdy oczekujecie i staracie się przyśpieszyć przyjście dnia Bożego, który sprawi, że niebo zapalone pójdzie na zagładę, a gwiazdy w ogniu się rozsypią. Oczekujemy jednak, według obietnicy, nowego nieba i nowej ziemi, w których będzie mieszkała sprawiedliwość” (2 P 3,11—13). Zatem zagłada świata jest tu przedstawiona jako przeciwieństwo katastrofy, jako droga do „nowego nieba i nowej ziemi”. Jest z tym trochę podobnie jak z urodzeniem się: dla dziecka nie jest ono katastrofą, tylko wejściem w zupełnie nowe życie. Dopiero w tej perspektywie staje się zrozumiałe, dlaczego chrześcijanie z ufnością czekają na ten Dzień, a nawet starają się go przyśpieszyć.

Czasy ostateczne zostały ogłoszone w dniu zesłania Ducha Świętego (Dz 2,17). Apostołowie bardzo realnie liczyli się z tym, że być może Chrystus Pan zechce powrócić już za ich życia. Ta postawa winna cechować każde kolejne pokolenie chrześcijan. Każde bowiem pokolenie powinno trwać w gotowości na przyjście Pana. Zarazem jednak nigdy dość przypominania, że Dzień ten zostanie wyznaczony suwerenną decyzją Boga: „Nie nasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec ustalił swoją władzą” (Dz 1,7; por. Mt 24,36). Nam wystarczy wiedzieć, że Chrystus przyjdzie już niedługo: „Już za krótką, za bardzo krótką chwilę przyjdzie Ten, który ma nadejść i nie spóźni się” (Hbr 10,37; por. Flp 4,5).

Jednakże owo „niedługo” należy liczyć Bożą miarą, nie ludzką: „jeden dzień u Pana jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień” (2 P 3,8). Czy Chrystus Pan przyjdzie już za naszych dni? Bardzo to możliwe i bardzo pożądane! Ale nie wolno nam nadstawiać ucha ani na słowa tych, którzy „wiedzą”, iż za naszych dni to jeszcze nie nastąpi (2 P 3,3n), ani na „pewność” tych, którzy twierdzą, że niewątpliwie stanie się to już w naszym pokoleniu (2 Tes 2,ln). Najważniejsze, abyśmy w owym „niedługo” usłyszeli wezwanie, że czas, jaki nam pozostał, jest krótki i trzeba go poświęcić na rzetelną służbę Bożą: „Dopóki mamy czas, czyńmy dobrze wszystkim, a zwłaszcza naszym braciom w wierze” (Ga 6,10). Żeby pobudzić nas do takiej postawy, Pan Jezus nie waha się nawet porównać siebie do złodzieja, który przychodzi zazwyczaj właśnie wtedy, kiedy nikt się go nie spodziewa (Mt 24,43n; 1 Tes 5,2—4).

Żeby jeszcze bardziej pobudzić nas do czujności oraz do odnawiania w sobie postawy gorliwej wiary, Pan Jezus zostawił nam pouczenie o znakach, które zapowiadają Jego przyjście. Wielka szkoda, że wciąż niedostępny jest w języku polskim obszerny, o objętości niewielkiej książeczki, List 799 św. Augustyna, poświęcony w całości tematowi znaków końca świata. Augustyn zwraca tam uwagę na to, że im dalej od czasów apostolskich, tym większe prawdopodobieństwo, że Chrystus Pan przyjdzie właśnie w naszym pokoleniu. Ale zarazem nawet ostatnie pokolenie ludzkości nie będzie wiedziało, czy przypadkiem na Dzień ten nie trzeba będzie czekać jeszcze tysiące lat.

Już w pokoleniu apostolskim — powiada Biskup Hippony — „były dni ostateczne. O ileż bardziej teraz są dni ostateczne, choćby nawet do końca pozostawało tyle dni, ile upłynęło od Pańskiego wniebowstąpienia aż do dzisiaj. Zostało ich mniej czy więcej? Tego zupełnie nie wiemy, gdyż «nie nasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec ustalił swoją władzą» (Dz 1,7). Wiemy natomiast, że — podobnie jak apostołowie — działamy w czasach ostatecznych, w dniach ostatecznych, w ostatniej godzinie” (List 199 24).

Kluczowym pytaniem, za pomocą którego św. Augustyn chce pomóc czytelnikowi w zobaczeniu, jaki sens religijny zawiera się w nauce Pana Jezusa o znakach końca świata, jest inspirowane tekstem 2 Tm 4,8 — pytanie: Co to znaczy miłować przyjście Pańskie i kto je naprawdę miłuje? Otóż przyjście Pańskie „można kochać i serdecznie za nim tęsknić, niezależnie od tego, czy przyjdzie On wcześniej czy później, niż jest spodziewany. Sługa, który sobie powiada: «Mój pan ociąga się z powrotem»; i który bije swoich współtowarzyszy, je i pije razem z pijakami (Łk 12,45), nie miłuje przyjścia Pańskiego. (...) Natomiast tęskni gorąco za swoim Panem ten, który mówi: «Dusza moja pragnie Boga żywego: kiedyż więc przyjdę i ujrzę oblicze Boże?» (Ps 42,3) Mówiąc: «kiedyż przyjdę?», daje wyraz temu, jak ciężko znosi zwłokę. To, co wytęsknione, nawet jeśli nadchodzi szybko, wydaje się przychodzić zbyt powoli. (...) Przyjście Pana miłowali apostołowie. I rozdzielali na czas pożywienie swoim współsługom, nie krzywdzili ich swoją żądzą władzy ani — pod pozorem, że «mój pan ociąga się z powrotem» — nie zabawiali się niegodnie z miłośnikami świata” (List 199 1).

Krótko mówiąc, „nie ten miłuje przyjście Pańskie, który twierdzi, że ono już się zbliża, ani ten, który twierdzi, że ono jeszcze daleko. Miłuje je raczej ten, kto — niezależnie od tego, czy ono jest blisko, czy daleko — oczekuje go szczerą wiarą, niezłomną nadzieją i gorącą miłością” (List 199 15).

Przypomniała Pani słowa Chrystusa, który porównał czasy ostateczne do czasów przed potopem. Rzecz jasna, nic złego nie było w tym, że ludzie „w czasie przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali” (Mt 24,38). Złem był brak Boga w ich życiu, złe było ich życie. Synowie światłości — powiada św. Augustyn — starają się zgodnie z prawem Bożym jeść i pić, żenić się i wydawać za mąż. „Wprawdzie już przed wielu laty, w czasach apostolskich, powiedziano: «Czas jest krótki» (1 Kor 7,29). Oni jednak wsłuchują się pilnie w te słowa. Większość z nich uprawia ziemię, buduje domy, prowadzi handel, posiada rzeczy na własność, piastuje godności, poślubia żony. Mówię o tych, którzy, choć oczekują Pana, nie powstrzymują się od cielesnego małżeństwa. Jednakże z miłością okazują posłuszeństwo pouczeniom Apostoła, jak powinni żyć mężowie z żonami, żony z mężami, dzieci z rodzicami, rodzice z dziećmi, podwładni z przełożonymi, przełożeni z podwładnymi” (List 199 38).

Hezychiusz, który był adresatem tego listu, sądził — a był to rok 419 — że wszystkie zapowiedziane w Piśmie Świętym znaki końca świata właśnie osiągają swoją pełnię. Wydawało mu się na przykład, że zapowiedziana w 2 Tm 3,1—5 niemal powszechna bezbożność i niemoralność dochodzi swoich szczytów. Św. Augustyn odpowiada mu na to, że to prawda, bardzo wielu jest dzisiaj ludzi zepsutych. „Nie wiadomo jednak, czy po nas nie będzie ich jeszcze więcej, zaś wprost bez miary będzie ich tuż przed końcem. Kiedy on jednak nastąpi, nie wiemy” (List 199 23). Wiemy za to, że powinniśmy unikać zarażenia się tymi złymi postawami, grzesznikom zaś winniśmy pomagać do opamiętania się i nawrócenia.

Podobna postawa jest naszą powinnością w obliczu takich wydarzeń, jak wojny, głód, zaraza i różne kataklizmy, w których Pan Jezus każe się dopatrywać znaków zbliżającego się Jego przyjścia. Przecież On wyraźnie powiedział, że wówczas, „kto będzie na dachu, niech nie schodzi, by zabrać rzeczy z domu, a kto będzie na polu, niech nie wraca, żeby wziąć swój płaszcz” (Mt 24,17n). Czyż nie chciał On nas w ten sposób pouczyć, że nawet w najcięższej próbie należy pilnować tego, co najważniejsze? Św. Augustyn w słowach tych słyszy pouczenie następujące: Nawet w sytuacjach, kiedy potrzeby ciała stają się szczególnie dotkliwe, nie wolno z ich powodu opuszczać wyżyn ducha ani porzucać pola, na które zostaliśmy posłani przez Boga (List 199 32).

Nie po to słowo Boże każe nam się wpatrywać w znaki przyjścia Pańskiego, żebyśmy próbowali przywłaszczyć sobie tę wiedzę, jakiej Boski Mistrz nie przekazał nawet apostołom. Znaki te mają nas mobilizować do lepszej służby Bożej. Toteż nawet jeśli zdarzy się czasem, że znaków tych będzie jakby mniej, nie powinno to osłabić naszego oczekiwania, ale warto przypomnieć sobie wówczas słowa: „Dzień Pański przyjdzie jak złodziej w nocy. Kiedy bowiem będą mówić: Pokój i bezpieczeństwo — tak niespodzianie przyjdzie na nich zagłada, jak bóle na brzemienną, i nie ujdą” (1 Tes 5,2n).

Tę biblijną i katolicką naukę o znakach końca świata św. Tomasz z Akwinu potrafił wyrazić z właściwym sobie charyzmatem do uchwycenia samej istoty rzeczy: „Znaki te mają wskazywać na to, że w pewnym momencie świat się skończy, a nie na określony moment, w którym się to stanie. Są bowiem wśród nich takie znaki, które zdarzają się poniekąd od początku ludzkich dziejów. (...) Wprawdzie kiedy będzie nadchodził koniec świata, będzie się to zdarzało częściej. Nie możemy jednak wiedzieć, jaka przed końcem świata będzie miara tych znaków. (...) Dlatego ten, kto mówi, że nie wie, kiedy Pan przyjdzie — czy już wkrótce czy dopiero po długim czasie — wyraża naukę Ewangelii. Natomiast spośród dwóch, którzy mówią, że to wiedzą, bardziej niebezpiecznie błądzi ten, kto powiada, że już wkrótce przyjdzie Chrystus i nastąpi koniec świata. Jeśli bowiem nie stanie się tak, jak to zostało zapowiedziane, ktoś może z tej okazji całkowicie zwątpić w Jego przyjście” (De potentia Dei q.5 a.6).

Zatem nie wiemy, kiedy Pan nasz przyjdzie. Tylko tyle wiemy, że niedługo i że powinniśmy być nieustannie na Jego przyjście gotowi. I to jeszcze wiemy, że tęsknota za Jego przyjściem jest czymś chwalebnym. Byleby tylko była to tęsknota rzetelna, wyrażająca się całą naszą duchową postawą.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama