Odnówmy w sobie prawdę o Trójjedynym Bogu

Z cyklu "Nadzieja poddawana próbom"

Przesyłam Księdzu szeroko kolportowaną przez jehowitów broszurę pt. „Czy wierzyć w Trójcę?” Jak wszystkie pisma tej organizacji, jest to broszura anonimowa. Myślę, że niejednemu namiesza ona w jego wierze. Powołuje się na dziesiątki, jeśli nie na setki wypowiedzi przeciwko prawdzie o Trójcy Świętej, których nie ma jak sprawdzić, toteż człowiek spontanicznie zastanawia się nad tym, że może jednak nie ma dymu bez ognia. Trudno przecież pogodzić się z tym, że ktoś na zimno zajmuje się preparowaniem kłamstwa dla swoich bliźnich.

Ja jestem pracownikiem naukowym, a w dodatku humanistą, a mimo to nie potrafię ustalić, jaki autorytet przedstawiają cytowani w broszurze uczeni. Tyle zdołałem się zorientować, że jeśli nawet są to autentyczni uczeni, to jednak nie należą w biblistyce do gwiazd pierwszej wielkości. Skąd jednak mogę wiedzieć, czy za przywołanymi w broszurze amerykańskimi encyklopediami o pompatycznych tytułach nie kryje się jakiś naukowy szmelc? A może są to jednak wydawnictwa naukowo poważne? Jak to sprawdzić, skoro encyklopedie te są u nas w Polsce niedostępne? Albo skąd mogę wiedzieć, czy cytowane w broszurze wypowiedzi różnych uczonych i innych autorytetów nie zostały tendencyjnie zniekształcone? Domyślam się, że raczej tak, bo broszurę w ogóle cechuje jakiś taki tendencyjny swąd. Jednak nawet ja, humanista, nie mam sposobu, żeby konkretnie sprawdzić większość podawanych tam argumentów i wypowiedzi. Myślę, że wobec rozpowszechnienia tej broszury Kościół powinien wydać jakąś polemikę, która pomogłaby wiernym wyjść bezpiecznie z zamieszania, jakie ta broszura powoduje.

Najpierw złożę własne świadectwo. Wiara w Trójcę Świętą jest dla mnie początkiem i celem mojej drogi do Boga. Zacznę od tego, że w świetle tej prawdy dostrzegam coraz to nowe treści, zawarte w zdaniu Apostoła Jana, że Bóg jest miłością. Nie wiem, jak zdanie to rozumieją ludzie nie wiedzący o tym, że Bóg jest Trójcą Osób. Ja, który mam szczęście znać prawdę o Trójcy Świętej, mogę rozpoznać w Bogu Ojca Przedwiecznego, który całego Siebie bez reszty, całą nieskończoność Siebie, swojej boskości, oddaje Synowi. Mogę w Bogu rozpoznać Ojca i Syna, którzy tak nieskończenie się miłują, tak nieskończenie są sobie wzajemnie oddani, że To, co ich wzajemnie przenika, jest absolutnie i najdosłowniej nieskończone: jest równym Im w bóstwie Duchem Świętym.

Zatem jeśli wiara w Trójcę Świętą jest dla mnie czymś żywym, wiem bardzo dobrze, że nie wolno mi być egoistą. Egoizm jest to bowiem niszczenie w sobie podobieństwa do Boga. Bóg Prawdziwy — Ojciec i Syn, i Duch Święty — jest bowiem wspólnotą Osób tak całkowicie i bez reszty na siebie otwartych, że bluźnierstwem byłoby o Nich powiedzieć: trzej bogowie. Trzy Osoby są jednym jedynym Bogiem. Ja, stworzony na obraz Boży, tym więcej będę podobny do mojego Stwórcy, im więcej będzie we mnie realnego otwarcia na moich bliźnich, im mniej będę egoistą.

Jeszcze w jednym aspekcie spójrzmy na Trójcę Świętą jako na rzeczywiście istniejący ideał miłości. Osoby Boskie, przenikając się wzajemnie bez reszty, nie zatracają bynajmniej swojej osobowej odrębności. Przeciwnie: Ich odrębność właśnie polega na całkowitym oddawaniu się wzajemnym, tak że dla każdej z Nich jest ono niepowtarzalne — w taki sposób, że tylko pierwsza Osoba jest Ojcem, tylko druga jest Synem i tylko trzecia jest Duchem Świętym.

Dla nas płynie stąd nauka, że oprócz egoizmu istnieje jeszcze fałszywa miłość, która również niszczy w nas podobieństwo do Boga. Miłość prawdziwa jest to takie udzielanie się innym, które — nawet gdyby jego uwieńczeniem było oddanie życia za kogoś — nie niszczy mojej osobowej tożsamości, ale ją potwierdza i uszlachetnia. Natomiast takie oddawanie się innym, które niszczy mnie jako osobę, które niszczy moją duszę, jest miłością fałszywą. A jest tak dlatego, że Bóg, nasz Stwórca, jest Świętą Trójcą, toteż prawdę naszej miłości wyznacza stopień jej podobieństwa do Niego.

Dalej: Wierząc w Trójcę Świętą, zaczynam rozumieć dzieło Jezusa Chrystusa. Jesteśmy stworzeniami, na dodatek grzesznikami, a Bóg z góry okazuje nam miłość, tak jakbyśmy już teraz byli jedno z Nim. Syn Boży, stając się dla nas człowiekiem i oddając za nas życie na krzyżu, i oddając się nam w Eucharystii, daje nam się cały — zupełnie na wzór swojego całkowitego oddania Przedwiecznemu Ojcu! O niepojęta Boża miłości do człowieka! Naprawdę zaczynam rozumieć, że ci, którzy się na tę miłość otworzą, stają się podobni do Boga i wręcz przebóstwieni! I nie dziwi mnie już, że ja — marny człowiek — mogę być świątynią Ducha Świętego! Oraz że losem moim wiekuistym jest coś niewyobrażalnie więcej niż niezmącone szczęście rajskiego życia (szczytowe marzenie ludzi wierzących w Boga, ale nie wiedzących o tym, że jest On Trójcą Osób); ufam, że Syn Boży tak ściśle przygarnie mnie do Siebie i napełni swoim Duchem Świętym, że będzie mógł mnie przyprowadzić do Ojca, abym przebywał w Jego obecności twarzą w twarz!

Rozumie Pan zatem, że atak na prawdę Trójcy Świętej nie jest odrzuceniem jakiegoś tam abstrakcyjnego dogmatu, który nie ma żadnego wpływu na codzienną wiarę: jest uderzeniem w same fundamenty wiary chrześcijańskiej.

Świadkowie Jehowy twierdzą, że Jezus Chrystus — nawet jeśli Go nazywamy Bogiem — nie jest Bogiem prawdziwym. Kiedyś grupa studentów przyszła do mnie ze swoim kolegą, świadkiem Jehowy, żeby przedyskutować biblijne dowody boskości Jezusa. Przedstawiam temu panu słowa Apostoła Tomasza: „Pan mój i Bóg mój!” (J 20,28), przypominam słowa prologu Ewangelii Jana: „i Bogiem było Słowo”, przytaczam słowa Apostoła Pawła: „w Nim, w Jego ciele, mieszka cała pełnia Bóstwa” (Kol 2,9), przytaczam szereg innych wypowiedzi Nowego Testamentu — a on z uporem powtarza, że Jezus jest tylko nazywany Bogiem, ale nie jest Bogiem prawdziwym. Wtedy pokazuję mu zakończenie Pierwszego Listu Apostoła Jana: „On jest prawdziwym Bogiem i Życiem wiecznym”. Zupełnie go zatkało. Zapewne nie nauczono go jeszcze na kursach antytrynitarnych, jak ten tekst wykręcić do góry nogami.

Natomiast o Duchu Świętym nauczają świadkowie Jehowy, że nie jest osobą, tylko bezosobową mocą Bożą. A przecież Pan Jezus mówił o Nim wyraźnie jako o Osobie: „Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Pocieszyciela da wam, aby z wami był zawsze — Ducha Prawdy” (J 14,16). Czy zdanie to da się tak wykręcić, żeby „inny Pocieszyciel” oznaczał bezosobową moc Bożą? Albo czy bezosobową moc Bożą można zasmucić? A przecież Apostoł Paweł mówi wyraźnie: „I nie zasmucajcie Bożego Ducha Świętego” (Ef 4,30). A czytamy ponadto o Duchu Świętym, że będzie nas nauczał prawdy Bożej, ją przypominał, pocieszał nas — zatem działał w sposób typowy dla osoby.

Co do przesłanej mi przez Pana broszury, niestety, napisał ją ktoś, kto nie rozróżnia między prawdą i kłamstwem. Pokażę to Panu na przykładzie jednej tylko stronicy, na której przedstawiono naukę „przednicejskich Ojców Kościoła” (s. 7). Jak wiadomo, Sobór w Nicei (325 r.) uroczyście potwierdził wiarę Kościoła w Trójcę Świętą, atakowaną wówczas przez Ariusza, zatem „Ojcowie przednicejscy” to pisarze kościelni, działający w epoce prześladowań, w wieku II i III.

Otóż w samym środku strony 7, poświęconej Ojcom przednicejskim, wyeksponowano w broszurze zdanie: „Nie ma żadnego dowodu, aby którykolwiek spośród świętych pisarzy choćby domyślał się istnienia Trójcy w Panu Bogu”. Oj, oj — pomyślałem sobie, zobaczywszy to zdanie — to już nawet nie jest propaganda, to jest mówienie w żywe oczy, iż rzeczy się mają odwrotnie, niż się mają naprawdę.

Przecież natychmiast pokazałbym autorowi tej broszury Wyznanie wiary zmarłego ok. 270 roku Grzegorza Cudotwórcy: „Jeden jest Bóg, Ojciec Słowa żywego, osobowej Mądrości, mowy i obrazu Przedwiecznego. Jeden też Pan, jedyny z jedynego, Bóg z Boga, odbicie i obraz Bóstwa, Słowo działające, Mądrość ogarniająca istotę wszystkich rzeczy, Moc powołująca do bytu wszelkie stworzenie, prawdziwy Syn prawdziwego Boga, niezniszczalny z niezniszczalnego, nieśmiertelny z nieśmiertelnego, wieczny z wiecznego. I jeden Duch Święty mający istnienie z Boga, a który i przez Syna objawił się ludziom. Doskonały obraz Syna doskonałego, Życie i przyczyna życia, Źródło święte, Świętość dająca uświęcenie. W Nim objawia się Bóg Ojciec, który jest ponad wszystkim i we wszystkim, i Bóg Syn, który jest przez wszystko. Trójca doskonała, niepodzielna i nieodmienna w chwale wieczności i królowaniu. W Trójcy nie ma nic stworzonego, nic służebnego, nic dodanego, czego by przedtem nie było, a dopiero później przybyło. Tak więc nigdy nie brakowało Ojcu Syna ani Synowi Ducha, ale zawsze ta sama Trójca nieodwracalna i niezmienna”.

Zaś prawie sto lat wcześniej, w roku 177, Atenagoras, w dziełku pt. Suplika w obronie chrześcijan (rozdz. 10), napisał: „Niech nikt nie uważa za rzecz śmieszną, że Bóg ma Syna. Nie pojmujemy przecież Boga, i Ojca i Syna, tak jak wasi poeci, co tworzą mity o bogach nie lepszych od ludzi, lecz Syn Boży jest Słowem Ojca w idei i działaniu. Przez Niego bowiem wszystko się stało, bo Ojciec i Syn jedno są. Skoro Syn jest w Ojcu, a Ojciec w Synu jednością i mocą Ducha, to Syn jest myślą i słowem Ojca. (...) I któż nie zdziwi się, gdy usłyszy, że nazywają nas ateistami, gdy przecież wierzymy w Boga Ojca i Boga Syna, i Ducha Świętego, i wykazujemy ich potęgę w zjednoczeniu i w pochodzeniu różnicę?”

Ani Grzegorza, ani Atenagorasa autor przesłanej przez Pana broszury nie wspomina. Zgoda — myślę sobie — może o nich nie słyszał, może ich tekstów nie zauważył. Ale czytam ja, co ma on do powiedzenia na temat nauki Ojców przednicejskich i przecieram oczy ze zdumienia. Wylicza on imiennie sześciu czcigodnych nauczycieli pierwszego chrześcijaństwa — Justyna, Ireneusza, Klemensa z Aleksandrii, Tertuliana, Hipolita i Orygenesa — i wbrew oczywistej wymowie ich dzieł wmawia im coś dokładnie odwrotnego niż to, czego oni nauczali. O tym, żeby autor broszury miał zrozumienie dla tego, że świadomość prawdy wiary w miarę upływu czasu może się pogłębiać i dojrzewać — nie ma nawet co marzyć.

Spośród tych sześciu pisarzy jednego może tylko Justyna Męczennika świadkowie Jehowy mogliby wykorzystać z jakim takim zachowaniem pozorów przyzwoitości. Justyn bowiem, w swoim objaśnieniu, kim jest Jezus Chrystus, próbuje wykorzystać filozoficzne pojęcia Filona z Aleksandrii, co doprowadziło go do subordynacjonizmu, czyli do poglądu, jakoby Chrystus Pan był w swoim bóstwie niższy od Przedwiecznego Ojca. Autor przysłanej mi przez Pana broszury ukrywa przed czytelnikami nawet to, że Justyn z wielkim naciskiem podkreślał prawdę, że Jezus jest Bogiem. Prawdzie tej poświęcił prawie połowę swojego dzieła pt. Dialog z Żydem Tryfonem (rozdz. 48—74). Książkę tę napisał z myślą o czytelnikach żydowskich, dla których prawda o bóstwie Chrystusa była prawdziwym skandalem. Toteż tym bardziej należy podziwiać wysiłek Justyna, że na płaszczyźnie uznawanej przez teologię żydowską, to znaczy odwołując się do samego tylko Starego Testamentu, postanowił udowodnić, że „Chrystus jako Bóg najpierw istniał przed wiekami, a potem zgodził się na to, by zostać człowiekiem” (rozdz. 48). O tym wszystkim w broszurze jehowickiej, rzecz jasna, ani słowa.

Również drugi z przywołanych w broszurze Ojców przednicejskich, św. Ireneusz, oburzyłby się dogłębnie, gdyby ktoś usiłował wezwać go na świadka doktryny, jakoby Syn Boży nie był Bogiem, lecz tylko najdoskonalszym z aniołów, stworzonym przez Boga na samym początku. Przecież uczył on wyraźnie czegoś wprost przeciwnego: „Nie aniołowie nas stworzyli i nie oni nas ukształtowali, aniołowie bowiem nie potrafiliby stworzyć obrazu Bożego — ani nikt inny oprócz Boga prawdziwego, ani żadna moc oddalona od Ojca wszystkich rzeczy. I nie potrzebował ich Bóg do utworzenia tego, co postanowił, aby się stało. Jest w Nim bowiem nieustannie Słowo i Mądrość, Syn i Duch, przez których i w których wszystko w sposób wolny i z własnego zamysłu stworzył. To do Nich mówił: Utwórzmy człowieka na obraz i podobieństwo nasze” (Adversus haereses 4,20,1).

Natomiast tajemnicę wcielenia przedstawiał Ireneusz następująco: „Bóg stał się człowiekiem i sam Pan zbawił nas, dając nam znak [w swoim narodzeniu z] Dziewicy” (Adversus haereses 3,21,1).

A oto co pisał Klemens z Aleksandrii, następny z czcigodnej szóstki przywołanych w broszurze fałszywie na świadków bluźnierstwa: „Bądź litościwy dla swoich sług, Ojcze, kierujący Izraelem, Synu i Ojcze, którzy Obaj jesteście jednym, Panie! (...) Dzięki składając, wychwalajmy jednego Ojca i Syna, Syna i Ojca, który wraz z Duchem Świętym jest Wychowawcą i Mistrzem. Wszystko od Niego jednego, przez Którego wszystko jest czymś jednym, przez Którego jest wieczność, Którego członkami wszyscy jesteśmy, Którego chwalą na wieki” (Wychowawca 3,12,100,1n). Niech Pan sam powie: Czy to nie bezczelność mówić o autorze tych słów, że nawet nie „domyślał się istnienia Trójcy w Panu Bogu”?

Przejdźmy do czwartego z wczesnych Ojców, którym autor broszury zarzuca oszczerczo, że nie wierzyli w Trójcę Świętą. Otóż Tertulian, w dziełku O modlitwie (rozdz. 25), radzi swym czytelnikom, by naśladowali proroka Daniela (Dn 6,11) i „modlili się przynajmniej trzy razy dziennie — jako dłużnicy wobec trzech Osób: Ojca, Syna i Ducha Świętego”.

Natomiast w dziełku Przeciw Prakseaszowi (rozdz. 27) Tertulian z wielką precyzją wyjaśnia, że tajemnica Wcielenia nie spowodowała w boskiej naturze Syna Bożego żadnej przemiany ani zmieszania: „Odwieczny Bóg jest niezmienny i nieprzekształcalny. Przemiana oznacza przerwanie stanu dawnego. Wszystko, cokolwiek się przemienia w coś innego, przestaje być tym, czym było, a zaczyna być tym, czym nie było. Bóg zaś nie może ani przestać być tym, czym jest, ani stać się czym innym. Słowo jest Bogiem, a zatem trwa na wieki, zachowując stale swą własną formę. Skoro więc jest nieprzekształcalne, z tego wniosek, że tylko w tym sensie stało się ciałem, iż przejawia się za pośrednictwem ciała, da się widzieć i dotykać. (...) Widzimy podwójny stan: nie zmieszany, lecz połączony w jednej Osobie: Boga i człowieka Jezusa”.

Wcześniej zaś (rozdz. 6) Tertulian wyznaje tak zwalczaną przez świadków Jehowy równość Syna Bożego z Ojcem: „Nie kto inny, lecz Słowo będąc w postaci Boga, uważało za stosowne czynić się równym Bogu”.

Co do piątego ze starożytnych nauczycieli Kościoła, do którego anonimowy autor jehowicki odwołuje się, by uzasadnić swoją doktrynę — św. Hipolita — zwróćmy uwagę choćby tylko na to, że zna on doskonale rozróżnienie, za pomocą którego Sobór w Nicei (w sto lat po Hipolicie!) wskazuje na przepaść, która dzieli Syna Bożego od stworzeń. Mianowicie Syn Boży, jak wyznajemy co niedzielę w ułożonym na tym soborze Symbolu wiary, jest „zrodzony, a nie stworzony”. Otóż św. Hipolit pisze na ten temat z całą jasnością: „Samo tylko jego Słowo jest z Niego, dlatego jest Bogiem, gdyż jest Bożej substancji. Świat zaś jest z nicości, dlatego nie jest Bogiem” (Philosophoumena 10,33).

Niektórzy patrologowie, w ślad za Teodoretem z Cyru, z imieniem św. Hipolita wiążą zaginione dziełko pt. Przeciw herezji Artemona. Artemon, podobnie jak dziś świadkowie Jehowy, a przed nim niejaki Teodot, odrzucali prawdę, że Chrystus Pan jest prawdziwym Bogiem. Otóż pasjonująco ciekawy z punktu widzenia naszego tematu jest zachowany do dziś fragment tego dziełka. Wśród patrologów nie ma powszechnej zgody co do tego, czy rzeczywiście autorem tego tekstu jest Hipolit, nie ma jednak wątpliwości, że jest to tekst przednicejski. Zanim go przytoczę, przypomnę, że wspomniany w tekście papież Wiktor kierował Stolicą Apostolską w latach 189—198, zaś papież Zefiryn w latach 198—217.

„Otóż twierdzą oni — czytamy tam o zwolennikach Artemona — że wszyscy dawni chrześcijanie, a nawet apostołowie, przejęli i nauczali to samo, co oni mówią obecnie: że prawdziwa nauka przechowała się do czasów Wiktora, trzynastego z rzędu po Piotrze biskupa rzymskiego. Począwszy zaś od Zefiryna, jego następcy, prawda została sfałszowana. Twierdzenie to mogłoby mieć pozór prawdy, gdyby przede wszystkim Księgi Boże się temu nie sprzeciwiały. Istnieją ponadto pisma niektórych braci, starsze od czasów Wiktora, a ułożone w obronie prawdy, tak przeciwko poganom, jak i przeciwko ówczesnym herezjom. Są to pisma Justyna, Milcjadesa, Tacjana, Klemensa i bardzo wielu innych, a wszystkie mówią o Chrystusie jako Bogu. Któż by nie znał dzieł Ireneusza, Melitona i innych, które głoszą, że Chrystus jest Bogiem i człowiekiem? Ileż to psalmów i pieśni, ułożonych od czasów pierwotnych przez wiernych braci, opiewa Chrystusa jako Słowo Boże i przyznaje Mu boskość? (...) Jak się nie wstydzą takie kłamstwa zmyślać o Wiktorze, skoro bardzo dobrze wiedzą, że Wiktor wykluczył z jedności szewca Teodota?” (Euzebiusz z Cezarei, Historia kościelna 5,28)

Jakże banalne jest kłamstwo! Dziś świadkowie Jehowy stosują dokładnie tę samą metodę, co opisani tu zwolennicy Artemona: twierdzą gołosłownie, ale za to z całym tupetem, że Kościół prawdę przeinaczył i że pierwsi nauczyciele Kościoła głosili ich naukę. Jednych i drugich cechuje ta sama czelność, żeby wyznaczać dokładną granicę, od której zaczyna się owo „sprzeniewierzenie się Kościoła” — dla zwolenników Artemona było to ok. roku 200, dla świadków Jehowy rok 325. Tymczasem — niech Pan sobie wyobrazi — nawet poganie pozostawili po sobie znacznie wcześniejsze świadectwa, że chrześcijanie czczą Chrystusa jako Boga. Rzymski namiestnik Bitynii, Pliniusz Młodszy, pisząc w roku 112 list do cesarza Trajana, mówi o chrześcijanach, że „mają zwyczaj schodzić się w oznaczonym dniu przed świtem i śpiewać wspólnie pieśni do Chrystusa jako Boga” (List 10,96).

Również Orygenes, szósty z przednicejskich nauczycieli, na których powołuje się jehowicka broszura, uczył na temat Trójcy Świętej tego, czego również dziś uczy Kościół katolicki oraz inne wielkie Kościoły chrześcijańskie, a z czym walczą świadkowie Jehowy. Ograniczę się do jego dzieła pt. O zasadach. W rozdziale poświęconym Chrystusowi Panu stwierdza Orygenes, że „Jednorodzony Syn Boży jest substancjalnie istniejącą Mądrością Boga”, co prowadzi go do następującego wniosku: „A czy ktoś, kto umie myśleć o Bogu i pojmować Go z całą pobożnością, może przypuszczać, że przez najkrótszą chwilkę Bóg istniał przed zrodzeniem Mądrości?” (1,2,2)

„Zastanów się: — kontynuuje Orygenes — Czy ten, kto sądzi, że Słowo Boże i Mądrość Boża miały początek, nie zwraca swojej bezbożności przeciwko samemu niezrodzonemu Ojcu? Bo przecież zaprzecza w ten sposób, że On zawsze był Ojcem, że zrodził Słowo i że posiada Mądrość we wszystkich poprzednich czasach czy wiekach albo okresach” (1,2,3).

W tekście tego rozdziału jest znacznie więcej sformułowań, które dziś brzmią, jakby były bezpośrednią polemiką z jehowitami. Choćby na przykład zdanie następujące: „Skoro Ojciec jest Bogiem, nikt nie powinien się oburzać, że Bogiem jest również Zbawiciel. Tak samo nikt nie powinien się oburzać, że skoro Ojca nazywamy wszechmogącym, to i Syna Bożego wszechmogącym nazywamy” (1,2,10).

„Nie można mówić o czymś wyższym i niższym w istocie Trójcy” (1,3,7) — powiada Orygenes w rozdziale następnym, poświęconym Duchowi Świętemu. „Dla osiągnięcia zbawienia człowiek potrzebuje pomocy Ojca, Syna i Ducha Świętego, i nie dostąpi zbawienia, jeśli nie będzie pełnej Trójcy” (1,3,5). Wręcz w głowie się nie mieści, że autora tych słów jehowici powołują na świadka przeciw prawdzie Trójcy Świętej!

Jak Pan widzi, przyjrzałem się krytycznie tylko jednej jedynej stronicy w przysłanej mi przez Pana broszurze. Powiem szczerze, że zupełnie nie potrafię zrozumieć mentalności, zdolnej produkować tego rodzaju teksty, w których ani prawda, ani fakty w ogóle się nie liczą.

Nie wydaje mi się, żeby ludziom, zarażonym taką mentalnością, można było wiele pomóc, odwołując się do samych tylko rzeczowych i logicznych argumentów. Znacznie skuteczniejszym narzędziem pomocy będzie tu zapewne modlitwa oraz okazywanie im mądrej miłości i cierpliwości. A już w żadnym razie nie wolno nam tych ludzi potępiać ani okazywać im nietolerancji. Bo w ten sposób wepchniemy ich tylko jeszcze głębiej w tę niepojętą mentalność, która niszczy normalną międzyludzką komunikację, opartą na prawdzie i wzajemnym zrozumieniu.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama